Zacznę może od tego, że kabli z serii Challenger znajdziemy kilka odmian. Różnią się one szczegółami, także nie będę się rozpisywał na ten temat. Mój egzemplarz to Series 12 Guage 99,99998% Oxygene Free. Pod grubą, giętką izolacją sporo miedzianych drutów. Aż dziw człowieka bierze z jaką łatwością można nim wywijać :) Kabel plusowy oznaczono przekrojem kwadratowym, natomiast minusowy okrągłym. Nie a więc potrzeby szukać oznaczenia, gdyż czuje się go pod palcami :) Od strony wizualnej niczym szczególnym nie zachwyca. Ot taki zwykły szary, nudny kabel, który lepiej będzie schować nim żona zrobi to za nas :)
Metr Ultralinka to około 30 zł. Zatem każdy może sobie pozwolić na taki wydatek. A co otrzymujemy po przejściu z tanich kabli no-name? Na pierwszy rzut mocny bas, ciepłe brzmienie, wyrównanie w całym paśmie, sugestywne wokale, wycięte sybilanty, niezła dynamika. Nie atakuje szczegółowością, nie jest przez to transparentny i chirurgicznie czysty, ale oferuje za te pieniądze miłą w odbiorze barwę i uczucie pełni dźwięku. Dobrze zachowuje się z jasnym wzmacniaczem takim jak obecna moja Yamaha AX-900. To czym wzmacniacz się popisuje, kabel Ultralinka przywołuje do porządku. I to jest fajne połączenie, które pozwala cieszyć się muzyką. Dla początkujących użytkowników hi-fi, dobra i bezpieczna propozycja. Polecam.