Skocz do zawartości

Opinie o sprzęcie

5844 opinie sprzęt

Onkyo T9990Integra

Mam 2 sztuki, znakomity dźwięk, precyzyjny, wydobywa z anteny maxa. Porównywałem z Diorami, Unitrami i Sony-ST-S800-ES, Oknyo jest najlepszy. Solidne, najlepsze wykonanie, czy ktoś widział separatory z blachy miedzianej grube na 1 mm ??? Heterodyna, p.cz, stereodekoder w osobnych "ogródkach" miedzianych, cudo.


Tellurium Q Silver Diamond to produkt sfery audio, który w dość łatwy sposób potrafi zdemolować wszystkie nasze dotychczasowe założenia związane z tym jak powinien „grać” lub „nie grać” przewód głośnikowy. Powyższe stwierdzenie niby banalne, a jednak zasadne i mocno związane, z tym, co słyszymy tuż po pierwszym zetknięciu z tym przewodem, a nawet, jakie budujemy założenia na bazie uzyskanych informacji. Jedno jest pewne, jego wpływ jest bardzo wyraźny na brzmienie, i nie trzeba wcale długo i cierpliwie wsłuchiwać się w system, różnice słychać już z pierwszym słuchanym repertuarem muzycznym.   Przepięcie, z co dzień używanego przewodu odniesienia, którym w moim przypadku jest Harmonix HS-101 SLC, dość szybko potwierdziło, jakie w tym przypadku nabywamy różnice. Dynamiczne, ale i ciepłe granie, z uśrednioną ostrością rysunku muzycznego, zostaje zastąpione neutralnym temperaturowo obrazem muzycznym z dużo większą ilością detali, pozbawionych choćby grama mechaniczności czy cyfrowego nalotu. Od razu zwraca uwagę rozdzielczość uwalniająca z nagrania wiele informacji, której jeszcze chwile temu, z przewodem odniesienia, nie były tak wyraźne, tak namacalne i realistyczne. Nie słyszymy nowych informacji, ale te docierające do nas są podane jak na tacy, dając wyrażenie bliższego obcowania z muzyką. Fenomenalna rozdzielczość niniejszego przewodu idzie w parze z niesamowitym oddaniem przestrzenności. Budowane plany są zróżnicowane i głębokie, a muzyka z łatwością odrywa się od głośników. Słychać to na przykład w utworze “On The Run” zespołu Pink Floyd z płyty „The Dark Side of the Moon”, nagranej w standardzie SACD. Muzyka oddająca za sprawą keyboardu niby „pęd” dźwięku, rozchodziła się w pomieszczeniu odsłuchowym oddając klimat tego utworu. A wszystko to działo się za sprawą energii i namacalności planów, oraz muzycznego tła, które w nich występowało, a które było równie ważnym, co krytycznym nośnikiem całego tworzonego widowiska muzycznego. Przewód ten jak żaden wcześniej, urealnił kobiecy głos dobiegający z oddali, wyciągnął i zespolił z tym, co działo się na pierwszym planie.   Tellurium Q Silver Diamond tak samo jak i ostatnio prze zemnie testowany głośnikowy Prince Siltecha z serii Royal Signature nie stroni od podania dźwięku z zaznaczonymi sybilantami. Jednak to od nagrania, lub ewentualnie podłączonej elektroniki – mam na myśli elektronikę akcentującą górną średnicę, zależy czy są one jedynie słyszalne, czy przeważnie irytujące. Idealnym materiałem do stwierdzenia powyższego, okazały się utwory, z płyty „Quiet Nights” Diany Krall, oraz utwory, z płyty „Older” Georgea Michaela, zrealizowanej w standardzie K2HD. Głosy niniejszych wykonawców zarejestrowane na powyższych płytach mają tendencję do lekkiego podkreślenia górnej średnicy. Omawiany podzakres pasma, odpowiedzialny za wyostrzenie, a wskutek za tym podkreślenie zgłosek syczących, w moim przypadku był na tyle powściągliwy, iż z łatwością pozwolił wyzbyć się jakichkolwiek odczuć bliskich irytacji. Zależność ta dobitnie pokazuje, że sam kabel doskonale radzi sobie z oddaniem tego podzakresu i robi to w bardzo precyzyjny, lecz wysublimowany sposób, niepowodując utraty selektywności i wglądu w nagranie.   Kiedy rozpocząłem odsłuchy, wydawało mi się, że średnica na Tellurium Q Silver Diamond, względem przewodu odniesienia jest jakby ciemniejsza, ale im więcej słuchałem różnych płyt, tym bardziej przekonywałem się, że nie o to tu chodzi, a moje pierwsze spostrzeżenie było błędne. Okazało się, że mój kabel wprowadza pewne podbarwienia, a ich zniknięcie po wpięciu Tellurium początkowo brałem za przyciemnienie, a nawet pewnego rodzaju wadę. Niby jest ciemniej, a jednak dźwięki są namacalne i bardziej plastyczne. Potwierdzają to dowolnie wybrane realizacje z dużą ilością wokali. Utwór „Amergins Invocations” z płyty „Immortal Menory” Lisy Gerrard I Patricka Cassidy, został oddany z odpowiednią głębią i namacalnością. A sam głos śpiewaczki był wyraźniejszy, jakby z głośników ściągnąć cienką, niewidzialną zasłonę. Pojawiła się bardzo duża ilość informacji o dźwiękach średnicy, ale ani przez chwilę nie przytłaczała, wręcz przeciwnie, zapraszała do odkrywania kolejnych nagrań, szczególnie tych, których już dawno słuchałem.   Przewód ma tez inne zalety. Podobało mi się również to, z jaką lekkością został oddany pulsujący drive i rytm. Wróćmy na chwilę do Pink Floryd i ich płyty „The Dark Side of the Moon”. Choćby połączenie perkusji i gitary elektrycznej w utworze „Money”, pozwalało przeżywać emocje od nowa, mimo, iż wspomnianą płytę słuchałem dziesiątki razy, jak nie jeszcze więcej. Zasługę w tym miała również solidna podstawa basowa i jej umiejętność do wiarygodnego tworzenia kontrastów dynamicznych. Z testowanym przewodem bas nie był podkreślony, nie było go też mniej od przewodu doniesienia. Impulsy były szybkie, konturowe, miały tez niezłą siłę uderzenia, dzięki czemu dźwięk był duży i podbudowany solidną podstawą basową.   Z Tellurium Q Silver Diamond dostajemy również bardziej odczuwalne wybrzmienia. Zauważyłem to po włączeniu dawno niesłuchanej płyty „King of Blue” Milesa Davisa, w wersji SACD. Trąbka była podana w sugestywny, bardzo przenikliwy sposób. Szczególnie na utworze „So What”, została odtworzona bez najmniejszych zniekształceń czy drażniących podbarwień. Zresztą także inne instrumenty dęte były pokazywane w powyższy sposób: z wyraźnym atakiem i odczuwalnie dłuższym wybrzmieniem.   Potwierdziło się to także na koncertowej płycie „Live At Montreux 2012” Candy Dulfer. Muzyka nabrała wyrazistości, a ekspresja przekazu została wzbogacona sporą dawką plastyczności i niczym nie skrępowanego rytmu osadzonego w najniższych rejestrach, który idealnie pasował do całokształtu prezentacji. Bas ani przez chwilę nie był odchudzony. Z odpowiednim nagraniem był głęboki, sprężysty i tak jak pozostała część pasma, potrafił różnicować swoje barwy i zaszyte w nich informacje. Co wpływało jednoznacznie na bardziej trójwymiarowy przekaz, pozwalający na wielogodzinne słuchanie.   Podsumowując: Niniejszy przewód adresowany jest do wszystkich tych, którzy kupując nowy przewód głośnikowy nie oczekują od niego zmiany charakteru dźwięku swojego systemu. Jedyne to, czego oczekują, to doszlifowanie wcześniej wypracowanego brzmienia i zakończenie poszukiwań.


Jamo S606

Posiadając Monitor Audio BX5 byłem bardzo poirytowany ilością basu i przyjmowaną mocą przez te głośniki. Nie wytrzymywały nawet połowy pokrętła 140W wzmacniacza, bass reflexy świszczały, nie było mowy o niskim basie. JAMO to jedyne kolumny w tej cenie i taką konstrukcją (8 calówka z boku). Miały dobre opinie i 2 razy niższą cenę niż moje MA, byłem zaciekawiony. W końcu sprzedałem swoje graty i kupiłem S606. Decyzja była bardzo dobra, nie ustępują BX5 detalicznością, średnica jest nieco gładsza, bas bez porównania lepszy (troszkę bardziej miękki, ale w BX5 był bardzo bardzo punktowy i szybki, więc to nie wada, dużo niżej schodzi), kolumny przyjmują dużo więcej mocy i mają o wiele wiele większą efektywność - wieczorami 5% na wzmacniaczu to komfortowy odsłuch. Jak najbardziej polecam, sprzęt cudowny w tej cenie.


Eltax Liberty 3+

Nie wiem co mają na myśli osoby piszące poniżej, że średnica jest wycofana. Może jest to wina braków w zestawie, bo u mnie jej nie brakuje. Oceniam te kolumny biorąc pod uwagę cenę. Mianowicie brzmienie jest w miarę wyrównane, nie wyróżnia za specjalnie któregoś z pasm, choć ma tendencję do minimalnego ochłodzenia. Lecz nie jest to wada, a zwyczajny charakter kolumn. Jeśli zestawimy je ze wzmacniaczem grającym ocieplonym brzmieniem(u mnie Pioneer A-676), otrzymamy dźwięk pełny, taki, w którym nie zabraknie niczego. Podając za zaletę "uniwersalność" mam oczywiście na myśli to, że kolumny poradzą sobie z praktycznie każdą muzyką. Jean Michel Jarre brzmi genialnie. Ale jeśli wrzucimy płytę np. The Doors, czujemy ten sam zachwyt. Zgodzę się z poprzednikami, że kolumny brzmią najlepiej przy trochę głośniejszym słuchaniu. Co mnie zszokowało to ilość basu. Niezwykłe ile DOBRZE KONTROLOWANEGO basu może wydawać taki głośniczek. Należy jeszcze wspomnieć o tym, że kolumny nie boją się dużych pomieszczeń. Na codzień u mnie grają w 16m2, lecz gdy zaniosłem je do salonu(ok 25m2) czuły się równie swobodnie. Ktoś wspomniał przede mną, że są wrażliwe na ustawienie. I jest to w 100% prawda. Choć jeśli je dobrze ustawimy - pojawia się uśmiech od ucha do ucha :) Generalnie jeśli mamy do wydania na kolumny do 1000 zł, według mnie jest to wybór doskonały. Dodam na koniec, że moje są z czarnymi głośnikami. Ze srebrnymi były podobno gorsze.


Test zbiorczy, czterech odtwarzaczy CD: Accuphase DP-430, Accuphase DP-550, Ayon CD-10, Marantz SA-11.   Odrodzenie na nowo formatu Compact disc, które obserwujemy od pewnego czasu sprawia, że na rynku pojawia się coraz to więcej nowych odtwarzaczy. W tym również z przedziału cenowego dla zaawansowanych słuchaczy. Wielu producentów odświeża swoją kolekcję, co w moim przypadku jest idealną okazją do przetestowania aż trzech nowości wprowadzonych na rynek. Są to: Accuphase DP-430, Ayon CD-10 oraz Marantz SA-10. Ostatnim odtwarzaczem testu jest Accuphase DP-550. Model ten na przełomie 2017r. został zastąpiony nowszą konstrukcją, jednak w moim przypadku posłuży za pewien punkt odniesienia, co powinno tylko ułatwić porównanie brzmienia pozostałych konkurentów.   Wszystkie powyżej wymienione urządzenia testowałem wpinając we własny tor audio - zatem znamy mi i osłuchany. Informacja ta jest o tyle ważna, ponieważ wnioski płynące z odsłuchu w zestawieniu z inną elektroniką czy przewodami, w niektórych aspektach brzmienia mogą dawać odczuwalną różnicę, jednak w większości przypadków, wnioski te powinny pokrywać się z tym, co ja zaobserwowałem.   Przechodząc jednak do testu. Rozpocząłem go od odsłuchu odtwarzaczy Accuphase z tym, że DP-430 poszedł na pierwszy ogień. Tego modelu byłem najbardziej ciekawy, z uwagi na jego obecną premierę w naszym kraju. Cóż można powiedzieć. Godziny mijały, a mi bardzo dobrze słuchało się muzyki z tego odtwarzacza. Nic nie zawiodło, nic nie uwierało. Reprodukowany przekaz był gęsty i aksamitny. Wysokie tony były wyraźnie obecne, ale daleko było im do natarczywości. Bas, mimo, iż podany był w mocny sposób, z niektórymi utworami nieco podkreślony, nie rozlewał się, był dobrze kontrolowany. Różnił się tym od poprzedniej wersji, czyli modelu DP-410. Żaden z podzakresów nie wybijał się na pierwszy plan.   Fenomenalnie zabrzmiały utwory „What Is Love” czy „Who Are They”, śpiewane przez Ayo. Po pewnym czasie zdałem sobie sprawę z tego, że nawet takie płyty jak składanka – The Very Best Of Chrisa Rea, która pozostawia wiele do życzenia odnośnie jakości nagrania – w moim odczuciu jest mocno skompresowana, brzmiała całkiem strawie i słuchało się jej z dużym zaangażowaniem. Dźwięk odtwarzacza był naturalny, a raczej naturalnie ciepły, tzn, pozbawiony nadmiernego dopalenia - choć w porównaniu z Ayonem CD-10 było „cieplej”, ale tylko odrobinę. Na Accuphase głos ludzki brzmiał przyjemnie i bardzo naturalnie, bez różnicy, czy słuchamy męski czy kobiecy wokal.   Dobrze ukazały to utwory z płyt Diany Krall - Quiet Nights, oraz Chrystiana Willsonha – Hold On - płyta dwuwarstwowa SACD. Z tej drugiej płyty, wyśmienicie oddana została barwa fortepianu i saksofonu. Również doskonale była rozłożona holografia instrumentów na scenie. Gdy grał saksofon, zawsze wychodził na pierwszy plan, wibrował, a fortepian, mimo, iż lekko cofnięty w tył - co było słychać wyraźnie, stawał się jego doskonałym uzupełnieniem, obejmując swym dźwiękiem całe pomieszczenie. Do tego niekiedy przebijała się perkusja, informując, iż osadzona jest z tyłu, głęboko na scenie. W tym kontekście Ayon CD-10 grając ten sam utwór, przesuwał punkt ciężkości minimalnie wyżej, w kierunku wyższej średnicy. Dając odrobinę więcej powietrza. Zakres ten pokazując odważniej, głośniej, co w moim systemie delikatnie zostało zaznaczone, lecz nie wpływało negatywnie na średnicę i najwyższe rejestry oraz ogólny odbiór słuchanej muzyki. Góry wcale nie było więcej niż w DP-430, była za to inna. Ayon stawiał na skupienie dźwięku. A w Accuphase była gładsza, spokojniejsza. W pozostałych względach odtwarzana muzyka niczym się nie różniła. Obydwa odtwarzacze oferują podobny poziom szczgółowośći, barwy, nasycenia, szybkości i kontroli basu oraz jego masy.   Wracając jednak do Accuphase. Dźwięk odtwarzacza DP-430 oceniam wyżej niż poprzedniej wersji. Zachęcony odczuwalnym wzrostem jakości, postanowiłem jego dźwięk skonfrontować z dźwiękiem odtwarzacza tańszego, ale potrafiącego odtworzyć nagranie w standardzie SACD. Tak, aby porównać granie między tymi dwoma standardami. Idealnie do tego zadania nadawał się Marantza 11s3, który miałem „pod ręką” oraz, tylko i wyłącznie dobrze zrealizowane płyty SACD - takie, które nie są wyzbyte w czasie realizacji z mnogości barw i wybrzmień. Wnioski? Zaobserwowałem dwie różnice na niekorzyść DP-430, w porównaniu, z tym samym materiałem, odsłuchiwanym z tej samej płyty, ale odtwarzanej w standardzie SACD. Różnice te przedstawię opierając się o odsłuch utworu, „Keith Dont Go” Nilsa Lofgrena, z płyty Acoustic Love - dwuwarstwowa SACD. Utwór ten pokazał różnicę, jaka jest miedzy warstwą SACD, a warstwą PCM. W tym przypadku DP-430 ustępował SA11s3. Wybrzmienia strun nie miały tego samego „body” tak jak przy „gęstszej warstwie” -jednak, podkreślam, różnica w tym zakresie była dosłownie minimalna. Odwracając powyższe. Każdy, kto słucha hybrydowe płyty SACD z SA-11s3 może uzyskać prawie tą samą jakość z warstwy PCM, ale słuchanej za pomocą DP-430 - i to niech wszystkim uświadomi jak dobrze gra Accuphase. Drugim zaobserwowanym wnioskiem, była różnica wybrzmień, szarpnięcia strun. W wersji z PCM wybrzmienia, owszem niosły emocje, ale były wyraźniej ostre na krawędziach, co w pewien sposób zaburzało czystość przekazu w porównaniu z warstwą DSD. Należy jednak pamiętać, iż mówimy o wersji PCM z dwuwarstwowej, dobrze zrealizowanej płyty SACD.   Porównanie Marantza SA-11s3 odtwarzającego standardowe krążki CD z Accuphase DP-430 nie ma sensu. Jakość przy tym pierwszym drastycznie spadała, dając obraz mniej barwny, mniej nasycony, po prostu płaski, bardziej wyblakły z prezentowanej palety barw droższego konkurenta. Jedynie płyty nagrywane przez niemiecką wytwórnię StosckFisch-Records jakoś się jeszcze broniły, nie deklasując tak znacznie obydwu odtwarzaczy między sobą.   Po przełożeniu opisywanej powyżej płyty do Ayona CD-10 i automatycznym wyborze SACD, dźwięk znów nabierał plastyczności i stawał się odrobinę gładszy. Mimo tej subtelnej różnicy, to był ten sam rodzaj przekazu, jak chwilę wcześniej z DP-430. Po zmianie płyty i powrocie do krążka Diany Krall - Quiet Nights (zwykłą płyta PCM), oraz przełączeniu Ayona w tryb pracy DSD 256, nie odczuwałem, żadnej wyrażanej różnicy względem reprodukcji tej płyty za pomocą DP-430. Niczego nie ubyło ani nie przybyło, a wyższa średnica nie zmieniała swego charakteru względem nagrań PCM odtwarzanych przez DP-430, jak i samego Ayona tyle, że bez usmaplingu.   Ayon ogólnie ma kilka wariantów pracy z krążków CD. Pomijając odczyt PCM i SADC, każda z tych warstw/płyt może być potraktowana usamplingiem do wartości DSD 128 lub DSD 256. Jednak to nie wszystko. Można również skorzystać z opcji filtr 1 oraz filtr 2, które wybiera się niezależnie od powyższego. Jeśli chodzi o zabawę między DSD 128 lub DSD 256 oraz filt1 i filt 2, nie słyszałem jakiejś istotnej różnicy. Może tak być, że nie wiedziałem, czego szukać, a może ustawienia te swoją przewagę pokazują na „jakiś” specyficznie nagranych płytach, nie wiem. Innym czynnikiem determinującym dźwięk, jest wygrzanie odtwarzacza. Dokonując własnego odsłuchu należy pamiętać, iż Ayon potrzebuje około 15-20 minut, aby przejść w optymalne warunki pracy.   Na tle powyższej dwójki Accuphase, DP-550 zaprezentował się w sposób znacznie bardziej wysublimowany. Nadal względem DP-430 dostajemy to samo spójne brzmienie, a źródła pozorne mają duży wolumen. Oczywiście wpływ na to ma prowadzenie sekcji basowej, która jest duża i dobrze wypełniona. Jest dobrze scalona z średnicą i wyższymi rejestrami, które i w tym modelu, tak jak i w DP-430 odnotowują pewną miękkość, dając dźwięk naturalny i przyjemny, umożliwiający wielogodzinne słuchanie. Mimo tych podobieństw dźwięk jest jeszcze bardziej namacalny, prawdziwszy, z odczuwalnie niższymi zniekształceniami i większym spokojem. Spokój wynika z czystości przekazu i przejrzystości pozbawionej choćby śladu wyostrzeń. To dźwięk o wiele bardziej wyrafinowany od tańszych rywali i słychać to od pierwszej chwili. Gdy puściłem utwory takie jak „Mercy Stret” czy „Biko” oraz „Signal To Noise” z płyty Live Blond, w wykonaniu Petera Gabriela i z udziałem orkiestry symfonicznej, urzekła mnie cisza tła, a w niej wybrzmienia wprowadzające w aurę koncertu. Odtwarzacz ten w porównaniu z tańszymi modelami o wiele sugestywniej oddaje spiętrzenie dźwięku, mikroinformacje czy dramaturgię. To, że jest to odtwarzacz z wysokiej pułki słychać przy każdym nagraniu.   Accuphase DP-550 swoją największą siłę pokazał w muzyce, w której ciągle mi czegoś brakowało. Chodzi o odtwarzanie dużych składów orkiestrowych, chórów, muzyki symfonicznej lub popularnej, ale wykorzystującej tak zacne grono instrumentalne. Spokój, z jakim budowane są plany był bardzo wyczekiwany prze zemnie. Zapewne droższe odtwarzacze robią to jeszcze lepiej, ale w tym odtwarzaczu poszczególne dźwięki odklejały się od siebie by ukazać muzykę bardziej namacalną, bliższą temu jak chcemy ją odbierać i jak kojarzymy z dźwiękiem granym na żywo. Melodie utworu „La Fortuna” z dzieła symfonicznego Carmina Burana, kompozytora Carla Offa wbijał w fotel i nie pozwalał nawet na chwilę przerwy w przeżywaniu emocji, jakie zaszyte są w tym dziele. Podobne emocje przeżywałem słuchając Jana Kantego Pawluśkiewicza z kompozycjami takimi jak: „Ach, moje lasy”, „Ile biedy i Głodów”, „Błogosławmy Panu” czy „Góry Baszanu”. Zaznaczę jeszcze jedno, Ayon CD-10 mimo, iż posiada skalowanie do DSD 256, nie osiągał powyższego poziomu reprodukcji. Accuphase DP-550 ten rodzaj muzyki i każdy inny, mimo pewnej kremowości, odtwarzał naturalniej.   Ostatnim odsłuchiwanym urządzeniem był Marant SA-10. Razem z Accuphase DP-550 to najdroższy odtwarzacz testu. Granie obydwu playerów porównywałem miedzy sobą przez kilka dni tak, aby mieć 100% pewność, co do różnic w dźwięku, a nawet klasy jakościowej. Muszę stwierdzić, że Marantz grał na tym samym poziomie jakościowym, co Accuphase DP-550. W wielu aspektach odtwarzacze te oferowały ten sam rodzaj przekazu, występowały tez różnice. SA-10 w porównaniu do DP-550, to urządzenie niewiele, ale bardziej rozdzielcze. Proszę, pamiętać, że są to różnice minimalne, a nie na zasadzie „znacznie gorzej”, „znacznie lepiej”. Dobrze uchwyciły to utwory, których realizacja odbywała się w miejscach z publicznością. Tak jak, np. Nieszpory Ludzmierskie zarejestrowane w Kościele Św. Katarzyny w Krakowie. Pogłos kościoła był bardziej wyczuwalny, a z nim każde kaszlnięcie, przytup czy chrząknięcie muzyków z orkiestry. Przy odtwarzaniu innego rodzaju muzyki też można było to zaobserwować. Utwory takie jak „Unrevealed” czy „Reveal” z płyty The Made History zespołu Bliss. Miały wyraźniej zaznaczone mikroinformacje w przestrzeni. Oczywiście Accuphase również ukazywał powyższe, ale nieznaczne wycofanie wyższej średnicy i góry wpływało na mniejszą wyrazistość niż ta, w jakiej osadzone było granie Marantz. I nie mogę powiedzieć, że owa rozdzielczość Marantza osiągana byłą przez, np. przesunięcie środka ciężkości w górę. Nie ma również mowy o pogorszeniu wypełnienia i gęstości dźwięków. To nawet była cecha wspólna. Obydwa urządzenia posiadały ten sama poziom nasycenia oraz barwy dźwięku.   Przejrzystość faktur, bogactwo barw, przestrzeń oraz głębia stanowią podstawę do prawidłowego budowania sceny. Dzięki zaobserwowanym różnicą, doskonale było słychach jak budowana jest scena przez te dwa odtwarzacze. DP-550 budował obraz sceny w tył, od linii głośników, Marantz natomiast pozostawał na tej linii, niekiedy wychodząc przed nią. DP-550 pokazuje szczegóły w sposób subtelny, przyciąga pewnego rodzaju miękkością i brakiem wyostrzeń. SA-10 szczegóły przedstawia w bardziej efektowny, dźwięczny sposób. Jeśli miałbym posłużyć się skalą zdjętą z linijki szkolnej, do porównania tego zjawiska i określić prostopadłą linię na linijce, gdzie linia ta będzie punktem neutralnym i określającym kierunki, co do dźwięku, z brakiem wyostrzenia, oraz po przekroczeniu jej, kierunek z dźwiękiem akcentującym sybilanty, a idąc dalej dźwiękiem wyostrzonym. To Accuphase grał po lewej stronie i na milimetr przed tą „linią”, niekiedy (przy niektórych nagraniach), wchodząc na ta linie. Marantz grał cały czas na tej „linii” i często wychodził w prawo na jeden milimetr od tej „lini”. To informacja bardzo ważna dla wszystkich tych, którzy mają swój „tor odsłuchowy” dość neutralny lub lekko rozjaśniony. Wtedy przy Marantzu będzie się musiało trochę pogimnastykować w odszukaniu „złotego środka”.   Bas. Jeśli chodzi szczegółowość, obydwa odtwarzacze wyznaczają ten sam poziom rozdzielczości na niniejszym zakresie dźwięku. Budowany obraz jest plastyczny, pełny i równie energetyczny jak środek pasma. SA- 10, mimo, iż ma to samo zabarwienie, co DP-550, ma jednak przewagę w większej mięsistości, połączonej ze sprężystością. Jest również bardziej zwarty, co daje większe złudzenie pulsowania rytmu. Natomiast Accuphase daje bas bardziej zaokrąglony


Test zbiorczy czterech odtwarzaczy CD: Accuphase DP-430, Accuphase DP-550, Ayon CD-10, Marantz SA-11.   Odrodzenie na nowo formatu Compact disc, które obserwujemy od pewnego czasu sprawia, że na rynku pojawia się coraz to więcej nowych odtwarzaczy. W tym również z przedziału cenowego dla zaawansowanych słuchaczy. Wielu producentów odświeża swoją kolekcję, co w moim przypadku jest idealną okazją do przetestowania aż trzech nowości wprowadzonych na rynek. Są to: Accuphase DP-430, Ayon CD-10 oraz Marantz SA-10. Ostatnim odtwarzaczem testu jest Accuphase DP-550. Model ten na przełomie 2017r. został zastąpiony nowszą konstrukcją, jednak w moim przypadku posłuży za pewien punkt odniesienia, co powinno tylko ułatwić porównanie brzmienia pozostałych konkurentów.   Wszystkie powyżej wymienione urządzenia testowałem wpinając we własny tor audio - zatem znamy mi i osłuchany. Informacja ta jest o tyle ważna, ponieważ wnioski płynące z odsłuchu w zestawieniu z inną elektroniką czy przewodami, w niektórych aspektach brzmienia mogą dawać odczuwalną różnicę, jednak w większości przypadków, wnioski te powinny pokrywać się z tym, co ja zaobserwowałem.   Przechodząc jednak do testu. Rozpocząłem go od odsłuchu odtwarzaczy Accuphase z tym, że DP-430 poszedł na pierwszy ogień. Tego modelu byłem najbardziej ciekawy, z uwagi na jego obecną premierę w naszym kraju. Cóż można powiedzieć. Godziny mijały, a mi bardzo dobrze słuchało się muzyki z tego odtwarzacza. Nic nie zawiodło, nic nie uwierało. Reprodukowany przekaz był gęsty i aksamitny. Wysokie tony były wyraźnie obecne, ale daleko było im do natarczywości. Bas, mimo, iż podany był w mocny sposób, z niektórymi utworami nieco podkreślony, nie rozlewał się, był dobrze kontrolowany. Różnił się tym od poprzedniej wersji, czyli modelu DP-410. Żaden z podzakresów nie wybijał się na pierwszy plan.   Fenomenalnie zabrzmiały utwory „What Is Love” czy „Who Are They”, śpiewane przez Ayo. Po pewnym czasie zdałem sobie sprawę z tego, że nawet takie płyty jak składanka – The Very Best Of Chrisa Rea, która pozostawia wiele do życzenia odnośnie jakości nagrania – w moim odczuciu jest mocno skompresowana, brzmiała całkiem strawie i słuchało się jej z dużym zaangażowaniem. Dźwięk odtwarzacza był naturalny, a raczej naturalnie ciepły, tzn, pozbawiony nadmiernego dopalenia - choć w porównaniu z Ayonem CD-10 było „cieplej”, ale tylko odrobinę. Na Accuphase głos ludzki brzmiał przyjemnie i bardzo naturalnie, bez różnicy, czy słuchamy męski czy kobiecy wokal.   Dobrze ukazały to utwory z płyt Diany Krall - Quiet Nights, oraz Chrystiana Willsonha – Hold On - płyta dwuwarstwowa SACD. Z tej drugiej płyty, wyśmienicie oddana została barwa fortepianu i saksofonu. Również doskonale była rozłożona holografia instrumentów na scenie. Gdy grał saksofon, zawsze wychodził na pierwszy plan, wibrował, a fortepian, mimo, iż lekko cofnięty w tył - co było słychać wyraźnie, stawał się jego doskonałym uzupełnieniem, obejmując swym dźwiękiem całe pomieszczenie. Do tego niekiedy przebijała się perkusja, informując, iż osadzona jest z tyłu, głęboko na scenie. W tym kontekście Ayon CD-10 grając ten sam utwór, przesuwał punkt ciężkości minimalnie wyżej, w kierunku wyższej średnicy. Dając odrobinę więcej powietrza. Zakres ten pokazując odważniej, głośniej, co w moim systemie delikatnie zostało zaznaczone, lecz nie wpływało negatywnie na średnicę i najwyższe rejestry oraz ogólny odbiór słuchanej muzyki. Góry wcale nie było więcej niż w DP-430, była za to inna. Ayon stawiał na skupienie dźwięku. A w Accuphase była gładsza, spokojniejsza. W pozostałych względach odtwarzana muzyka niczym się nie różniła. Obydwa odtwarzacze oferują podobny poziom szczgółowośći, barwy, nasycenia, szybkości i kontroli basu oraz jego masy.   Wracając jednak do Accuphase. Dźwięk odtwarzacza DP-430 oceniam wyżej niż poprzedniej wersji. Zachęcony odczuwalnym wzrostem jakości, postanowiłem jego dźwięk skonfrontować z dźwiękiem odtwarzacza tańszego, ale potrafiącego odtworzyć nagranie w standardzie SACD. Tak, aby porównać granie między tymi dwoma standardami. Idealnie do tego zadania nadawał się Marantza 11s3, który miałem „pod ręką” oraz, tylko i wyłącznie dobrze zrealizowane płyty SACD - takie, które nie są wyzbyte w czasie realizacji z mnogości barw i wybrzmień. Wnioski? Zaobserwowałem dwie różnice na niekorzyść DP-430, w porównaniu, z tym samym materiałem, odsłuchiwanym z tej samej płyty, ale odtwarzanej w standardzie SACD. Różnice te przedstawię opierając się o odsłuch utworu, „Keith Dont Go” Nilsa Lofgrena, z płyty Acoustic Love - dwuwarstwowa SACD. Utwór ten pokazał różnicę, jaka jest miedzy warstwą SACD, a warstwą PCM. W tym przypadku DP-430 ustępował SA11s3. Wybrzmienia strun nie miały tego samego „body” tak jak przy „gęstszej warstwie” -jednak, podkreślam, różnica w tym zakresie była dosłownie minimalna. Odwracając powyższe. Każdy, kto słucha hybrydowe płyty SACD z SA-11s3 może uzyskać prawie tą samą jakość z warstwy PCM, ale słuchanej za pomocą DP-430 - i to niech wszystkim uświadomi jak dobrze gra Accuphase. Drugim zaobserwowanym wnioskiem, była różnica wybrzmień, szarpnięcia strun. W wersji z PCM wybrzmienia, owszem niosły emocje, ale były wyraźniej ostre na krawędziach, co w pewien sposób zaburzało czystość przekazu w porównaniu z warstwą DSD. Należy jednak pamiętać, iż mówimy o wersji PCM z dwuwarstwowej, dobrze zrealizowanej płyty SACD.   Porównanie Marantza SA-11s3 odtwarzającego standardowe krążki CD z Accuphase DP-430 nie ma sensu. Jakość przy tym pierwszym drastycznie spadała, dając obraz mniej barwny, mniej nasycony, po prostu płaski, bardziej wyblakły z prezentowanej palety barw droższego konkurenta. Jedynie płyty nagrywane przez niemiecką wytwórnię StosckFisch-Records jakoś się jeszcze broniły, nie deklasując tak znacznie obydwu odtwarzaczy między sobą.   Po przełożeniu opisywanej powyżej płyty do Ayona CD-10 i automatycznym wyborze SACD, dźwięk znów nabierał plastyczności i stawał się odrobinę gładszy. Mimo tej subtelnej różnicy, to był ten sam rodzaj przekazu, jak chwilę wcześniej z DP-430. Po zmianie płyty i powrocie do krążka Diany Krall - Quiet Nights (zwykłą płyta PCM), oraz przełączeniu Ayona w tryb pracy DSD 256, nie odczuwałem, żadnej wyrażanej różnicy względem reprodukcji tej płyty za pomocą DP-430. Niczego nie ubyło ani nie przybyło, a wyższa średnica nie zmieniała swego charakteru względem nagrań PCM odtwarzanych przez DP-430, jak i samego Ayona tyle, że bez usmaplingu.   Ayon ogólnie ma kilka wariantów pracy z krążków CD. Pomijając odczyt PCM i SADC, każda z tych warstw/płyt może być potraktowana usamplingiem do wartości DSD 128 lub DSD 256. Jednak to nie wszystko. Można również skorzystać z opcji filtr 1 oraz filtr 2, które wybiera się niezależnie od powyższego. Jeśli chodzi o zabawę między DSD 128 lub DSD 256 oraz filt1 i filt 2, nie słyszałem jakiejś istotnej różnicy. Może tak być, że nie wiedziałem, czego szukać, a może ustawienia te swoją przewagę pokazują na „jakiś” specyficznie nagranych płytach, nie wiem. Innym czynnikiem determinującym dźwięk, jest wygrzanie odtwarzacza. Dokonując własnego odsłuchu należy pamiętać, iż Ayon potrzebuje około 15-20 minut, aby przejść w optymalne warunki pracy.   Na tle powyższej dwójki Accuphase, DP-550 zaprezentował się w sposób znacznie bardziej wysublimowany. Nadal względem DP-430 dostajemy to samo spójne brzmienie, a źródła pozorne mają duży wolumen. Oczywiście wpływ na to ma prowadzenie sekcji basowej, która jest duża i dobrze wypełniona. Jest dobrze scalona z średnicą i wyższymi rejestrami, które i w tym modelu, tak jak i w DP-430 odnotowują pewną miękkość, dając dźwięk naturalny i przyjemny, umożliwiający wielogodzinne słuchanie. Mimo tych podobieństw dźwięk jest jeszcze bardziej namacalny, prawdziwszy, z odczuwalnie niższymi zniekształceniami i większym spokojem. Spokój wynika z czystości przekazu i przejrzystości pozbawionej choćby śladu wyostrzeń. To dźwięk o wiele bardziej wyrafinowany od tańszych rywali i słychać to od pierwszej chwili. Gdy puściłem utwory takie jak „Mercy Stret” czy „Biko” oraz „Signal To Noise” z płyty Live Blond, w wykonaniu Petera Gabriela i z udziałem orkiestry symfonicznej, urzekła mnie cisza tła, a w niej wybrzmienia wprowadzające w aurę koncertu. Odtwarzacz ten w porównaniu z tańszymi modelami o wiele sugestywniej oddaje spiętrzenie dźwięku, mikroinformacje czy dramaturgię. To, że jest to odtwarzacz z wysokiej pułki słychać przy każdym nagraniu.   Accuphase DP-550 swoją największą siłę pokazał w muzyce, w której ciągle mi czegoś brakowało. Chodzi o odtwarzanie dużych składów orkiestrowych, chórów, muzyki symfonicznej lub popularnej, ale wykorzystującej tak zacne grono instrumentalne. Spokój, z jakim budowane są plany był bardzo wyczekiwany prze zemnie. Zapewne droższe odtwarzacze robią to jeszcze lepiej, ale w tym odtwarzaczu poszczególne dźwięki odklejały się od siebie by ukazać muzykę bardziej namacalną, bliższą temu jak chcemy ją odbierać i jak kojarzymy z dźwiękiem granym na żywo. Melodie utworu „La Fortuna” z dzieła symfonicznego Carmina Burana, kompozytora Carla Offa wbijał w fotel i nie pozwalał nawet na chwilę przerwy w przeżywaniu emocji, jakie zaszyte są w tym dziele. Podobne emocje przeżywałem słuchając Jana Kantego Pawluśkiewicza z kompozycjami takimi jak: „Ach, moje lasy”, „Ile biedy i Głodów”, „Błogosławmy Panu” czy „Góry Baszanu”. Zaznaczę jeszcze jedno, Ayon CD-10 mimo, iż posiada skalowanie do DSD 256, nie osiągał powyższego poziomu reprodukcji. Accuphase DP-550 ten rodzaj muzyki i każdy inny, mimo pewnej kremowości, odtwarzał naturalniej.   Ostatnim odsłuchiwanym urządzeniem był Marant SA-10. Razem z Accuphase DP-550 to najdroższy odtwarzacz testu. Granie obydwu playerów porównywałem miedzy sobą przez kilka dni tak, aby mieć 100% pewność, co do różnic w dźwięku, a nawet klasy jakościowej. Muszę stwierdzić, że Marantz grał na tym samym poziomie jakościowym, co Accuphase DP-550. W wielu aspektach odtwarzacze te oferowały ten sam rodzaj przekazu, występowały tez różnice. SA-10 w porównaniu do DP-550, to urządzenie niewiele, ale bardziej rozdzielcze. Proszę, pamiętać, że są to różnice minimalne, a nie na zasadzie „znacznie gorzej”, „znacznie lepiej”. Dobrze uchwyciły to utwory, których realizacja odbywała się w miejscach z publicznością. Tak jak, np. Nieszpory Ludzmierskie zarejestrowane w Kościele Św. Katarzyny w Krakowie. Pogłos kościoła był bardziej wyczuwalny, a z nim każde kaszlnięcie, przytup czy chrząknięcie muzyków z orkiestry. Przy odtwarzaniu innego rodzaju muzyki też można było to zaobserwować. Utwory takie jak „Unrevealed” czy „Reveal” z płyty The Made History zespołu Bliss. Miały wyraźniej zaznaczone mikroinformacje w przestrzeni. Oczywiście Accuphase również ukazywał powyższe, ale nieznaczne wycofanie wyższej średnicy i góry wpływało na mniejszą wyrazistość niż ta, w jakiej osadzone było granie Marantz. I nie mogę powiedzieć, że owa rozdzielczość Marantza osiągana byłą przez, np. przesunięcie środka ciężkości w górę. Nie ma również mowy o pogorszeniu wypełnienia i gęstości dźwięków. To nawet była cecha wspólna. Obydwa urządzenia posiadały ten sama poziom nasycenia oraz barwy dźwięku.   Przejrzystość faktur, bogactwo barw, przestrzeń oraz głębia stanowią podstawę do prawidłowego budowania sceny. Dzięki zaobserwowanym różnicą, doskonale było słychach jak budowana jest scena przez te dwa odtwarzacze. DP-550 budował obraz sceny w tył, od linii głośników, Marantz natomiast pozostawał na tej linii, niekiedy wychodząc przed nią. DP-550 pokazuje szczegóły w sposób subtelny, przyciąga pewnego rodzaju miękkością i brakiem wyostrzeń. SA-10 szczegóły przedstawia w bardziej efektowny, dźwięczny sposób. Jeśli miałbym posłużyć się skalą zdjętą z linijki szkolnej, do porównania tego zjawiska i określić prostopadłą linię na linijce, gdzie linia ta będzie punktem neutralnym i określającym kierunki, co do dźwięku, z brakiem wyostrzenia, oraz po przekroczeniu jej, kierunek z dźwiękiem akcentującym sybilanty, a idąc dalej dźwiękiem wyostrzonym. To Accuphase grał po lewej stronie i na milimetr przed tą „linią”, niekiedy (przy niektórych nagraniach), wchodząc na ta linie. Marantz grał cały czas na tej „linii” i często wychodził w prawo na jeden milimetr od tej „lini”. To informacja bardzo ważna dla wszystkich tych, którzy mają swój „tor odsłuchowy” dość neutralny lub lekko rozjaśniony. Wtedy przy Marantzu będzie się musiało trochę pogimnastykować w odszukaniu „złotego środka”.   Bas. Jeśli chodzi szczegółowość, obydwa odtwarzacze wyznaczają ten sam poziom rozdzielczości na niniejszym zakresie dźwięku. Budowany obraz jest plastyczny, pełny i równie energetyczny jak środek pasma. SA- 10, mimo, iż ma to samo zabarwienie, co DP-550, ma jednak przewagę w większej mięsistości, połączonej ze sprężystością. Jest również bardziej zwarty, co daje większe złudzenie pulsowania rytmu. Natomiast Accuphase daje bas bardziej zaokrąglony


Sony TA-FA30ES

Wzmacniacz stał się chyba zakładnikiem założenia konstrukcyjnego, które mówiło, że ma się podobać wszystkim. W różnych konfiguracjach kolumn, odtwarzaczy i okablowania słychać jest zaaplikowany delikatnie (a może nawet nie delikatnie) loudness. Skraje pasma są wypchnięte natomiast na środek zabrakło pomysłu. Najniższych częstotliwości jest dużo i to właściwie tyle co można o nich powiedzieć. Bas jest niekontrolowany, bez ataku, jednostajny. Wysokich częstotliwościowi również nie brakuje, a to zdecydowanie wspomaga efekty przestrzenne i zwiększa poczucie analityczności.Tym co najbardziej boli przy słuchaniu są wokale. Jeżeli wokal jest niższy to trafia w zakres okupowany przez rozlazły bas, co dodatkowo go obniża i staje się on mocno nienaturalny. Wyższe wokale są rozjaśniane i otrzymują "techniczny nalot". Generalnie wokale na tym wzmacniaczu brzmią "technicznie", co będzie nie do zaakceptowania dla dużej liczby słuchaczy.   Aby zachować czyste sumienie nie mogę polecić tego wzmacniacza żadnej grupie odbiorców. Niezależnie od tego na czym zależy nam podczas słuchania muzyki, w tym zakresie cenowym znajdziemy lepszą konstrukcję. Nawet analityczność czy stereofonia są zaledwie dobre. Wzmacniacz broni się jedynie w nagraniach akustycznych instrumentów strunowych.   O ile odtwarzacz CD XA2ES znajdujący się najniżej w hierarchii ES-ów można polecić zdecydowanej większości miłośników dobrego brzmienia, to już FA30ES nie spełnia moim zdaniem tego kryterium. Obudowa to piękna "jubilerka" natomiast środek reprezentuje poziom budżetowych wzmacniaczy o niewielkiej wydajności prądowej.


Sugden A21a

Wszystko w zasadzie opisane powyżej.


Denon DCD1290

Wyśmienity dźwięk. Doskonały do muzyki poważnej


Dynaudio AUDIENCE 40

Brzmienie doskonałe. Delikatne wysokie i potężny bas przy dużej mocy wzmacniaczach. U mnie napędza Hafler DH- 220 końcówka mocy która przy 4 omach ma 230 watów na kanał


Test zbiorczy czterech odtwarzaczy CD: Accuphase DP-430, Accuphase DP-550, Ayon CD-10, Marantz SA-11.   Odrodzenie na nowo formatu Compact disc, które obserwujemy od pewnego czasu sprawia, że na rynku pojawia się coraz to więcej nowych odtwarzaczy. W tym również z przedziału cenowego dla zaawansowanych słuchaczy. Wielu producentów odświeża swoją kolekcję, co w moim przypadku jest idealną okazją do przetestowania aż trzech nowości wprowadzonych na rynek. Są to: Accuphase DP-430, Ayon CD-10 oraz Marantz SA-10. Ostatnim odtwarzaczem testu jest Accuphase DP-550. Model ten na przełomie 2017r. został zastąpiony nowszą konstrukcją, jednak w moim przypadku posłuży za pewien punkt odniesienia, co powinno tylko ułatwić porównanie brzmienia pozostałych konkurentów.   Wszystkie powyżej wymienione urządzenia testowałem wpinając we własny tor audio - zatem znamy mi i osłuchany. Informacja ta jest o tyle ważna, ponieważ wnioski płynące z odsłuchu w zestawieniu z inną elektroniką czy przewodami, w niektórych aspektach brzmienia mogą dawać odczuwalną różnicę, jednak w większości przypadków, wnioski te powinny pokrywać się z tym, co ja zaobserwowałem.   Przechodząc jednak do testu. Rozpocząłem go od odsłuchu odtwarzaczy Accuphase z tym, że DP-430 poszedł na pierwszy ogień. Tego modelu byłem najbardziej ciekawy, z uwagi na jego obecną premierę w naszym kraju. Cóż można powiedzieć. Godziny mijały, a mi bardzo dobrze słuchało się muzyki z tego odtwarzacza. Nic nie zawiodło, nic nie uwierało. Reprodukowany przekaz był gęsty i aksamitny. Wysokie tony były wyraźnie obecne, ale daleko było im do natarczywości. Bas, mimo, iż podany był w mocny sposób, z niektórymi utworami nieco podkreślony, nie rozlewał się, był dobrze kontrolowany. Różnił się tym od poprzedniej wersji, czyli modelu DP-410. Żaden z podzakresów nie wybijał się na pierwszy plan.   Fenomenalnie zabrzmiały utwory „What Is Love” czy „Who Are They”, śpiewane przez Ayo. Po pewnym czasie zdałem sobie sprawę z tego, że nawet takie płyty jak składanka – The Very Best Of Chrisa Rea, która pozostawia wiele do życzenia odnośnie jakości nagrania – w moim odczuciu jest mocno skompresowana, brzmiała całkiem strawie i słuchało się jej z dużym zaangażowaniem. Dźwięk odtwarzacza był naturalny, a raczej naturalnie ciepły, tzn, pozbawiony nadmiernego dopalenia - choć w porównaniu z Ayonem CD-10 było „cieplej”, ale tylko odrobinę. Na Accuphase głos ludzki brzmiał przyjemnie i bardzo naturalnie, bez różnicy, czy słuchamy męski czy kobiecy wokal.   Dobrze ukazały to utwory z płyt Diany Krall - Quiet Nights, oraz Chrystiana Willsonha – Hold On - płyta dwuwarstwowa SACD. Z tej drugiej płyty, wyśmienicie oddana została barwa fortepianu i saksofonu. Również doskonale była rozłożona holografia instrumentów na scenie. Gdy grał saksofon, zawsze wychodził na pierwszy plan, wibrował, a fortepian, mimo, iż lekko cofnięty w tył - co było słychać wyraźnie, stawał się jego doskonałym uzupełnieniem, obejmując swym dźwiękiem całe pomieszczenie. Do tego niekiedy przebijała się perkusja, informując, iż osadzona jest z tyłu, głęboko na scenie. W tym kontekście Ayon CD-10 grając ten sam utwór, przesuwał punkt ciężkości minimalnie wyżej, w kierunku wyższej średnicy. Dając odrobinę więcej powietrza. Zakres ten pokazując odważniej, głośniej, co w moim systemie delikatnie zostało zaznaczone, lecz nie wpływało negatywnie na średnicę i najwyższe rejestry oraz ogólny odbiór słuchanej muzyki. Góry wcale nie było więcej niż w DP-430, była za to inna. Ayon stawiał na skupienie dźwięku. A w Accuphase była gładsza, spokojniejsza. W pozostałych względach odtwarzana muzyka niczym się nie różniła. Obydwa odtwarzacze oferują podobny poziom szczgółowośći, barwy, nasycenia, szybkości i kontroli basu oraz jego masy.   Wracając jednak do Accuphase. Dźwięk odtwarzacza DP-430 oceniam wyżej niż poprzedniej wersji. Zachęcony odczuwalnym wzrostem jakości, postanowiłem jego dźwięk skonfrontować z dźwiękiem odtwarzacza tańszego, ale potrafiącego odtworzyć nagranie w standardzie SACD. Tak, aby porównać granie między tymi dwoma standardami. Idealnie do tego zadania nadawał się Marantza 11s3, który miałem „pod ręką” oraz, tylko i wyłącznie dobrze zrealizowane płyty SACD - takie, które nie są wyzbyte w czasie realizacji z mnogości barw i wybrzmień. Wnioski? Zaobserwowałem dwie różnice na niekorzyść DP-430, w porównaniu, z tym samym materiałem, odsłuchiwanym z tej samej płyty, ale odtwarzanej w standardzie SACD. Różnice te przedstawię opierając się o odsłuch utworu, „Keith Dont Go” Nilsa Lofgrena, z płyty Acoustic Love - dwuwarstwowa SACD. Utwór ten pokazał różnicę, jaka jest miedzy warstwą SACD, a warstwą PCM. W tym przypadku DP-430 ustępował SA11s3. Wybrzmienia strun nie miały tego samego „body” tak jak przy „gęstszej warstwie” -jednak, podkreślam, różnica w tym zakresie była dosłownie minimalna. Odwracając powyższe. Każdy, kto słucha hybrydowe płyty SACD z SA-11s3 może uzyskać prawie tą samą jakość z warstwy PCM, ale słuchanej za pomocą DP-430 - i to niech wszystkim uświadomi jak dobrze gra Accuphase. Drugim zaobserwowanym wnioskiem, była różnica wybrzmień, szarpnięcia strun. W wersji z PCM wybrzmienia, owszem niosły emocje, ale były wyraźniej ostre na krawędziach, co w pewien sposób zaburzało czystość przekazu w porównaniu z warstwą DSD. Należy jednak pamiętać, iż mówimy o wersji PCM z dwuwarstwowej, dobrze zrealizowanej płyty SACD.   Porównanie Marantza SA-11s3 odtwarzającego standardowe krążki CD z Accuphase DP-430 nie ma sensu. Jakość przy tym pierwszym drastycznie spadała, dając obraz mniej barwny, mniej nasycony, po prostu płaski, bardziej wyblakły z prezentowanej palety barw droższego konkurenta. Jedynie płyty nagrywane przez niemiecką wytwórnię StosckFisch-Records jakoś się jeszcze broniły, nie deklasując tak znacznie obydwu odtwarzaczy między sobą.   Po przełożeniu opisywanej powyżej płyty do Ayona CD-10 i automatycznym wyborze SACD, dźwięk znów nabierał plastyczności i stawał się odrobinę gładszy. Mimo tej subtelnej różnicy, to był ten sam rodzaj przekazu, jak chwilę wcześniej z DP-430. Po zmianie płyty i powrocie do krążka Diany Krall - Quiet Nights (zwykłą płyta PCM), oraz przełączeniu Ayona w tryb pracy DSD 256, nie odczuwałem, żadnej wyrażanej różnicy względem reprodukcji tej płyty za pomocą DP-430. Niczego nie ubyło ani nie przybyło, a wyższa średnica nie zmieniała swego charakteru względem nagrań PCM odtwarzanych przez DP-430, jak i samego Ayona tyle, że bez usmaplingu.   Ayon ogólnie ma kilka wariantów pracy z krążków CD. Pomijając odczyt PCM i SADC, każda z tych warstw/płyt może być potraktowana usamplingiem do wartości DSD 128 lub DSD 256. Jednak to nie wszystko. Można również skorzystać z opcji filtr 1 oraz filtr 2, które wybiera się niezależnie od powyższego. Jeśli chodzi o zabawę między DSD 128 lub DSD 256 oraz filt1 i filt 2, nie słyszałem jakiejś istotnej różnicy. Może tak być, że nie wiedziałem, czego szukać, a może ustawienia te swoją przewagę pokazują na „jakiś” specyficznie nagranych płytach, nie wiem. Innym czynnikiem determinującym dźwięk, jest wygrzanie odtwarzacza. Dokonując własnego odsłuchu należy pamiętać, iż Ayon potrzebuje około 15-20 minut, aby przejść w optymalne warunki pracy.   Na tle powyższej dwójki Accuphase, DP-550 zaprezentował się w sposób znacznie bardziej wysublimowany. Nadal względem DP-430 dostajemy to samo spójne brzmienie, a źródła pozorne mają duży wolumen. Oczywiście wpływ na to ma prowadzenie sekcji basowej, która jest duża i dobrze wypełniona. Jest dobrze scalona z średnicą i wyższymi rejestrami, które i w tym modelu, tak jak i w DP-430 odnotowują pewną miękkość, dając dźwięk naturalny i przyjemny, umożliwiający wielogodzinne słuchanie. Mimo tych podobieństw dźwięk jest jeszcze bardziej namacalny, prawdziwszy, z odczuwalnie niższymi zniekształceniami i większym spokojem. Spokój wynika z czystości przekazu i przejrzystości pozbawionej choćby śladu wyostrzeń. To dźwięk o wiele bardziej wyrafinowany od tańszych rywali i słychać to od pierwszej chwili. Gdy puściłem utwory takie jak „Mercy Stret” czy „Biko” oraz „Signal To Noise” z płyty Live Blond, w wykonaniu Petera Gabriela i z udziałem orkiestry symfonicznej, urzekła mnie cisza tła, a w niej wybrzmienia wprowadzające w aurę koncertu. Odtwarzacz ten w porównaniu z tańszymi modelami o wiele sugestywniej oddaje spiętrzenie dźwięku, mikroinformacje czy dramaturgię. To, że jest to odtwarzacz z wysokiej pułki słychać przy każdym nagraniu.   Accuphase DP-550 swoją największą siłę pokazał w muzyce, w której ciągle mi czegoś brakowało. Chodzi o odtwarzanie dużych składów orkiestrowych, chórów, muzyki symfonicznej lub popularnej, ale wykorzystującej tak zacne grono instrumentalne. Spokój, z jakim budowane są plany był bardzo wyczekiwany prze zemnie. Zapewne droższe odtwarzacze robią to jeszcze lepiej, ale w tym odtwarzaczu poszczególne dźwięki odklejały się od siebie by ukazać muzykę bardziej namacalną, bliższą temu jak chcemy ją odbierać i jak kojarzymy z dźwiękiem granym na żywo. Melodie utworu „La Fortuna” z dzieła symfonicznego Carmina Burana, kompozytora Carla Offa wbijał w fotel i nie pozwalał nawet na chwilę przerwy w przeżywaniu emocji, jakie zaszyte są w tym dziele. Podobne emocje przeżywałem słuchając Jana Kantego Pawluśkiewicza z kompozycjami takimi jak: „Ach, moje lasy”, „Ile biedy i Głodów”, „Błogosławmy Panu” czy „Góry Baszanu”. Zaznaczę jeszcze jedno, Ayon CD-10 mimo, iż posiada skalowanie do DSD 256, nie osiągał powyższego poziomu reprodukcji. Accuphase DP-550 ten rodzaj muzyki i każdy inny, mimo pewnej kremowości, odtwarzał naturalniej.   Ostatnim odsłuchiwanym urządzeniem był Marant SA-10. Razem z Accuphase DP-550 to najdroższy odtwarzacz testu. Granie obydwu playerów porównywałem miedzy sobą przez kilka dni tak, aby mieć 100% pewność, co do różnic w dźwięku, a nawet klasy jakościowej. Muszę stwierdzić, że Marantz grał na tym samym poziomie jakościowym, co Accuphase DP-550. W wielu aspektach odtwarzacze te oferowały ten sam rodzaj przekazu, występowały tez różnice. SA-10 w porównaniu do DP-550, to urządzenie niewiele, ale bardziej rozdzielcze. Proszę, pamiętać, że są to różnice minimalne, a nie na zasadzie „znacznie gorzej”, „znacznie lepiej”. Dobrze uchwyciły to utwory, których realizacja odbywała się w miejscach z publicznością. Tak jak, np. Nieszpory Ludzmierskie zarejestrowane w Kościele Św. Katarzyny w Krakowie. Pogłos kościoła był bardziej wyczuwalny, a z nim każde kaszlnięcie, przytup czy chrząknięcie muzyków z orkiestry. Przy odtwarzaniu innego rodzaju muzyki też można było to zaobserwować. Utwory takie jak „Unrevealed” czy „Reveal” z płyty The Made History zespołu Bliss. Miały wyraźniej zaznaczone mikroinformacje w przestrzeni. Oczywiście Accuphase również ukazywał powyższe, ale nieznaczne wycofanie wyższej średnicy i góry wpływało na mniejszą wyrazistość niż ta, w jakiej osadzone było granie Marantz. I nie mogę powiedzieć, że owa rozdzielczość Marantza osiągana byłą przez, np. przesunięcie środka ciężkości w górę. Nie ma również mowy o pogorszeniu wypełnienia i gęstości dźwięków. To nawet była cecha wspólna. Obydwa urządzenia posiadały ten sama poziom nasycenia oraz barwy dźwięku.   Przejrzystość faktur, bogactwo barw, przestrzeń oraz głębia stanowią podstawę do prawidłowego budowania sceny. Dzięki zaobserwowanym różnicą, doskonale było słychach jak budowana jest scena przez te dwa odtwarzacze. DP-550 budował obraz sceny w tył, od linii głośników, Marantz natomiast pozostawał na tej linii, niekiedy wychodząc przed nią. DP-550 pokazuje szczegóły w sposób subtelny, przyciąga pewnego rodzaju miękkością i brakiem wyostrzeń. SA-10 szczegóły przedstawia w bardziej efektowny, dźwięczny sposób. Jeśli miałbym posłużyć się skalą zdjętą z linijki szkolnej, do porównania tego zjawiska i określić prostopadłą linię na linijce, gdzie linia ta będzie punktem neutralnym i określającym kierunki, co do dźwięku, z brakiem wyostrzenia, oraz po przekroczeniu jej, kierunek z dźwiękiem akcentującym sybilanty, a idąc dalej dźwiękiem wyostrzonym. To Accuphase grał po lewej stronie i na milimetr przed tą „linią”, niekiedy (przy niektórych nagraniach), wchodząc na ta linie. Marantz grał cały czas na tej „linii” i często wychodził w prawo na jeden milimetr od tej „lini”. To informacja bardzo ważna dla wszystkich tych, którzy mają swój „tor odsłuchowy” dość neutralny lub lekko rozjaśniony. Wtedy przy Marantzu będzie się musiało trochę pogimnastykować w odszukaniu „złotego środka”.   Bas. Jeśli chodzi szczegółowość, obydwa odtwarzacze wyznaczają ten sam poziom rozdzielczości na niniejszym zakresie dźwięku. Budowany obraz jest plastyczny, pełny i równie energetyczny jak środek pasma. SA- 10, mimo, iż ma to samo zabarwienie, co DP-550, ma jednak przewagę w większej mięsistości, połączonej ze sprężystością. Jest również bardziej zwarty, co daje większe złudzenie pulsowania rytmu. Natomiast Accuphase daje bas bardziej zaokrąglony


Test – Hijiri 聖Takumi Maestro i Acrolink Mexcel 7N-PC9700 Porównanie – topowe przewody zasilające.   Dzisiejszy test jest o tyle ciekawy, iż teoretycznie rzecz ujmując obejmuje pojedynek dwóch rodaków. Nie tylko chodzi o wspólny Japoński paszport, ale i bliskość miejsca powstania. Firmy produkujące opisywane przewody znajdują się na Honsiu, największej wyspie Japonii. Gdyby tego było mało, prefektury (województwa), Kanagawa, w której mieści się siedziba Combak Corporation, posiadająca prawa do marki Hijiri, oraz prefektura Chiba, w której zlokalizowany jest Acrojapan Corporation zarządzający Acrolinkiem graniczą ze sobą. Nie tylko geografia łączy te dwa produkty, są też inne cechy wspólne. Przewody adresowane są do tej samej, zaawansowanej grupy odbiorców, mają podobną cenę i specjalistyczną obróbkę materiału, a jak jest z dźwiękiem? Czy ten różni je od siebie, a może i on jest podobny? Na to pytanie postaram się odpowiedzieć poniżej.   Co do budowy i zastosowanych materiałów, obydwaj producenci podają szczątkowe informacje na temat wykonania swoich produktów. O Hijiri Takumi możemy wyczytać, iż został on wykonany wedle zasady „Harmonix Tuning Maestro”, która polega na starannie przeprowadzonej selekcji komponentów przygotowanych jedynie dla tego produktu. Dowiadujemy się również, że zastosowany miedziany przewodnik jest kierunkowy i został wykonany na zamówienie, oraz to, że poszczególne etapy wykonania przewodu prowadzone są ręcznie. Żyły przewodnika osadzone są w izolacji, a na nią nałożono niebisko czarny bawełniany oplot, który pod wpływem ściskania palcami, daje wyraźnie wyczuwalne ruchy materiałowej izolacji - jesteśmy go wstanie delikatnie przesuwać, wskazując jednoznaczne, że ślizgający się bawełniany oplot nie jest na stałe zespolony z przewodem. Na środku przewodu znajduje się prostokątny, drewniany element z ładnie wygrawerowaną nazwą własną. Producent nie podaje informacji czy jego zastosowanie ma charakter jedynie ozdobny czy raczej wpływa odczuwalnie na brzmienie przewodu. Domyślam się, że mimo walorów estetycznych, może chodzić również o niwelowanie wibracji. Zastosowane wtyki to produkty amerykańskiego WattGatea, zaopatrzono je w drewnianą przedłużkę, mającą na celu niwelowanie uciążliwych drgań powstających na przewodzie oraz jego stykach. Acrolink natomiast wykonany jest w firmowej technologii „D.U.C.C Stressfree”, co potwierdzone jest stosownym napisem na samym kablu, na przezroczystej izolacji poliuretanowej. Pod nią znajdują się dwie warstwy poliolefiny monomerycznej. Pierwsza warstwa wewnętrzna dodatkowo zaopatrzona jest w wolfram, strukturę amorficzną oraz proszek węglowy. Przewód ma kolor czerwony o wyraźnej strukturze plecionki. Druga warstwa natomiast posiada elementy antywibracyjne, których nazwy ani specyfikacji producent nie zdradza. Miedz przewodnika zawiera 50 żył o średnicy 0,32 mm i czystości 7N. Obudowa wtyków to połączenie mosiądzu, włókien węglowych i aluminium, same wtyki wykonano z miedzi berylowej i pokryto powłoką rodowane go srebra.   Zanim przystąpiłem do właściwego testu, musiałem pozwolić Acrolinkowi nie tylko się ułożyć w moim systemie, co nawet wygrzać. Przewód do testu dostałem nowy, tydzień po tym jak przybył do Polski. Z Hijiri Takumi Maestro było zgoła inaczej. Przewód dotarł do mnie wygrzany i z tego, co zapewniał mnie dystrybutor, jego łączówka przed wysłaniem na mój adres, zaliczyła przebieg kilkuset godzin pod prądem. Mimo przekazanej informacji, również i ten przewód postanowiłem wpiąć do systemu, celem kilkudniowej akomodacji. Gdy doszło do konfrontacji i właściwego odsłuchu, kombinacje przepięć, jakie wykonałem, porównałbym do żonglerki. Przewody na przemian wpinałem do kondycjonera, do odtwarzacza CD, przedwzmacniacza, a nawet końcówki mocy, zasilanej wprost z gniazdka ściennego. Wszystko po to, aby nie tylko sprawdzić, czy testowane przewody nadają się do każdego z wyżej wymienionych urządzeń, ale przede wszystkim, aby wiedzieć, jakie są dźwiękowe różnice między nimi.   Na pierwszy ogień powędrował repertuar z płyty „Handel Goes Wild” L’Arpeggiata Christiny Pluchar. Muzyka zarejestrowana na tej płycie wykorzystuje inspirowane współczesnym popem partie wokalne oraz zaczerpnięte z jazzu techniki improwizacyjne, które używane są do wykonywania muzyki dawnej. Utwór „Venti Turbini” jest wybuchową mieszanką emocji tworzonych za sprawą połączenia dźwięków klarnetu ze śpiewem sopranistki przy angażującym akompaniamencie pozostałych muzyków zespołu. Celowo przywołuję ten utwór albowiem posiada on wiele drobnych, poszczególnych dźwięków, które podane w odpowiedni sposób tylko potęgują odczuwane doznania emocjonalne. Testowane przewody równorzędnie sprawiły, że dźwięk za ich sprawą stał się jeszcze bardziej namacalny. Ich klasę było słychać od pierwszego puszczonego utworu. Nie potrzebowałem wielu godzin, aby dostrzec ich kunszt i wyrafinowanie. Kluczowym elementem tego odczucia było ożywienie dźwięku oraz energetyczność barw i ich poziom wysycenia. Poprawie uległa również stereofonia. Ze swoimi źródłami pozornymi nabrała otwartości, a przywołane powyżej drobne dźwięki zostały podane w bardziej sugestywny sposób, zyskując na precyzyjniejszym rozlokowaniu w przestrzeni akustycznej.   Góra pasma zdecydowanie się ożywiła, nabrała blasku. Zwróciłem uwagę na bardzo duże bogactwo wybrzmień, które mimo swojej szczegółowości nie starało się dominować, co sprawiło, że otrzymany obraz był dobrze zespolony z ekspresyjnością pozostałej części pasma. Mexcel w porównaniu do Takumi nieznacznie wygładził atak wyższych rejestrów. Jednak nie była to wada, nie tu i nie tym razem. Chodziło zupełnie o coś innego. To trochę jak z dopasowaniem odpowiednich stopek antywibracyjnych pod odtwarzaczem płyt. Kiedy dostajemy to samo widowisko muzyczne, a jednak coś ulega zmianie. Dźwięk nabiera większego zrównoważenia, szlachetności, jest wysoce humanitarny, właśnie tak to dobieram. Powyższe spostrzeżenie potwierdziły utwory grupy Dire Straits z płyty „Brothers In Arms” wydanej w SACD. Perkusja oraz dźwięki gitary elektrycznej podane zostały w punkt, bez żadnego osłabienia wybrzmień. Zaobserwowałem również inne zjawisko. Z Hijiri wydawało się, że kontury dźwięków są idealnie równe i było tak do chwili, kiedy wpiąłem Acrolinka. Pokazał on, że da się zrobić to jeszcze lepiej, i na tle jego odbioru, poprzednia prezentacja miała delikatne rowki czy pofałdowania.   Co do średnicy, obydwa przewody potrafiły wyłuszczyć i zdefiniować na nowo pełne bogactwo dźwięków odpowiedzialnych za ten podzakres pasma. Do uszu dochodziła nie tylko pełna paleta barw, ale i jej odcienie. Taka prezentacja sprawiała, że dźwięk był bardzo energetyczny i angażujący. Hijiri kreował prezentację bardziej do przodu, wychodząc do słuchacza. Chris Jones, w utworze „No sanctuary here” puszczonym z płyty Roadhouses & Automobiles, był o krok bliżej mnie, Acrolink był bardziej powściągliwy, niby nieśmiały, skupiał swoje umiejętności na głębszej eksploracji sceny, budując większą głębie przy tym utworze. Mimo różnicy, jedna i druga prezentacja była genialna. Mimo, że inne utwory również potwierdziły zauważone wnioski, nie czułem dyskomfortu i nie umiałem stwierdzić, którą bym wybrał dla siebie. W utworze „Mud in your Eye” Nilsa Lofgrena z płyty „Acoustic Live” nagranej w SACD, w chwili, w której jeden z muzyków stepuje, dźwięki wydobywające się za sprawą uderzania podeszwy butów o podłoże, łudząco przypominały uderzenia w małe bębenki. Za sprawą Acrolink dźwięki te miały ładne wypełnienie, wybrzmiewały w ciepły, przyjemny sposób muskając uszy. Z Hijiri wypełnienie było płytsze, ale te same dźwięki miały dłuższą nośność.   Tempo w utworze „No mercy” z tej samej płyty było porównywalne w obu produktach. Jeden i drugi przewód budował realne widowisko muzyczne, sprawiając, że noga sama rwała się do podrygiwania. Nie odczułem również spowolnienia regularności rytmu, pogrubienia dźwięków gitary ani utraty nośności. To była ta sama estetyka brzmienia, z delikatnymi różnicami wymienionymi powyżej. W utworze „Keith dont go” pierwsza minuta wybrzmienia gitary, budowała obraz jakby metalowe struny były zawieszone nie nad gitarą, a nad głębokim bębnem, z otworem ciągnącym się w głąb tylko po to, aby w subtelny sposób modulować dźwięki. Z Acrolinkiem szarpnięcia strun były bardzo namacalne i głębokie, Hijiri minimalnie, ale jednak mniej wypełniał tą modulację.   Innymi walorami japońskich przewodów były bas, jego siła, ale i kontrola, wraz z różnicowaniem poszczególnych informacji tego pasma. Świetny rytm, sprawność, siła połączone były z eterycznością, a nawet zwiewnością. W utworze „I Believed in Your” z płyty „An Acoustic live in London” w wykonaniu Skunk Anansie, bas był piorunujący. Żadna z sieciówek, jaką miałem w domu nie dawała takiej jakości na basie. Takumi oraz Mexcel były klasą samą dla siebie. Wrażenie ogromnej masy muzycznej, jaka mnie otaczała, dopełniało zestawienie mieszanki szczegółów z bogactwem harmonicznych. Jedyne, co różnicowało te dwa przewody, to śladowo lepsza kontrola Acrolinka, przejawiająca się tym, że niskie składowe, w niektórych utworach, nie nakładały się na inne dźwięki powodując ich maskowanie.   Kończąc test zastanawiałem się czy, któryś z dwójki prezentowanych przewodów sieciowych zasługuje na samotny byt jako referencja? Myślę, że nie, obydwa przewody są tak samo dobre. Nie mają ściśle określonej specjalizacji, która ograniczałaby ich podpięcie do danego urządzenia. Nie ważne gdzie je wepniemy, czy to prądożerna końcówka mocy, czy delikatny dyskofon, zawsze pokażą klasę. A zatem powstaje pytanie, czy mamy doczynienia z referencją? Z całą pewnością tak, z moją referencją, ale i nie tylko. Myślę, że wielu z Państwa też.


Test – Hijiri 聖Takumi Maestro i Acrolink Mexcel 7N-PC9700 Porównanie – topowe przewody zasilające.   Dzisiejszy test jest o tyle ciekawy, iż teoretycznie rzecz ujmując obejmuje pojedynek dwóch rodaków. Nie tylko chodzi o wspólny Japoński paszport, ale i bliskość miejsca powstania. Firmy produkujące opisywane przewody znajdują się na Honsiu, największej wyspie Japonii. Gdyby tego było mało, prefektury (województwa), Kanagawa, w której mieści się siedziba Combak Corporation, posiadająca prawa do marki Hijiri, oraz prefektura Chiba, w której zlokalizowany jest Acrojapan Corporation zarządzający Acrolinkiem graniczą ze sobą. Nie tylko geografia łączy te dwa produkty, są też inne cechy wspólne. Przewody adresowane są do tej samej, zaawansowanej grupy odbiorców, mają podobną cenę i specjalistyczną obróbkę materiału, a jak jest z dźwiękiem? Czy ten różni je od siebie, a może i on jest podobny? Na to pytanie postaram się odpowiedzieć poniżej.   Co do budowy i zastosowanych materiałów, obydwaj producenci podają szczątkowe informacje na temat wykonania swoich produktów. O Hijiri Takumi możemy wyczytać, iż został on wykonany wedle zasady „Harmonix Tuning Maestro”, która polega na starannie przeprowadzonej selekcji komponentów przygotowanych jedynie dla tego produktu. Dowiadujemy się również, że zastosowany miedziany przewodnik jest kierunkowy i został wykonany na zamówienie, oraz to, że poszczególne etapy wykonania przewodu prowadzone są ręcznie. Żyły przewodnika osadzone są w izolacji, a na nią nałożono niebisko czarny bawełniany oplot, który pod wpływem ściskania palcami, daje wyraźnie wyczuwalne ruchy materiałowej izolacji - jesteśmy go wstanie delikatnie przesuwać, wskazując jednoznaczne, że ślizgający się bawełniany oplot nie jest na stałe zespolony z przewodem. Na środku przewodu znajduje się prostokątny, drewniany element z ładnie wygrawerowaną nazwą własną. Producent nie podaje informacji czy jego zastosowanie ma charakter jedynie ozdobny czy raczej wpływa odczuwalnie na brzmienie przewodu. Domyślam się, że mimo walorów estetycznych, może chodzić również o niwelowanie wibracji. Zastosowane wtyki to produkty amerykańskiego WattGatea, zaopatrzono je w drewnianą przedłużkę, mającą na celu niwelowanie uciążliwych drgań powstających na przewodzie oraz jego stykach. Acrolink natomiast wykonany jest w firmowej technologii „D.U.C.C Stressfree”, co potwierdzone jest stosownym napisem na samym kablu, na przezroczystej izolacji poliuretanowej. Pod nią znajdują się dwie warstwy poliolefiny monomerycznej. Pierwsza warstwa wewnętrzna dodatkowo zaopatrzona jest w wolfram, strukturę amorficzną oraz proszek węglowy. Przewód ma kolor czerwony o wyraźnej strukturze plecionki. Druga warstwa natomiast posiada elementy antywibracyjne, których nazwy ani specyfikacji producent nie zdradza. Miedz przewodnika zawiera 50 żył o średnicy 0,32 mm i czystości 7N. Obudowa wtyków to połączenie mosiądzu, włókien węglowych i aluminium, same wtyki wykonano z miedzi berylowej i pokryto powłoką rodowane go srebra.   Zanim przystąpiłem do właściwego testu, musiałem pozwolić Acrolinkowi nie tylko się ułożyć w moim systemie, co nawet wygrzać. Przewód do testu dostałem nowy, tydzień po tym jak przybył do Polski. Z Hijiri Takumi Maestro było zgoła inaczej. Przewód dotarł do mnie wygrzany i z tego, co zapewniał mnie dystrybutor, jego łączówka przed wysłaniem na mój adres, zaliczyła przebieg kilkuset godzin pod prądem. Mimo przekazanej informacji, również i ten przewód postanowiłem wpiąć do systemu, celem kilkudniowej akomodacji. Gdy doszło do konfrontacji i właściwego odsłuchu, kombinacje przepięć, jakie wykonałem, porównałbym do żonglerki. Przewody na przemian wpinałem do kondycjonera, do odtwarzacza CD, przedwzmacniacza, a nawet końcówki mocy, zasilanej wprost z gniazdka ściennego. Wszystko po to, aby nie tylko sprawdzić, czy testowane przewody nadają się do każdego z wyżej wymienionych urządzeń, ale przede wszystkim, aby wiedzieć, jakie są dźwiękowe różnice między nimi.   Na pierwszy ogień powędrował repertuar z płyty „Handel Goes Wild” L’Arpeggiata Christiny Pluchar. Muzyka zarejestrowana na tej płycie wykorzystuje inspirowane współczesnym popem partie wokalne oraz zaczerpnięte z jazzu techniki improwizacyjne, które używane są do wykonywania muzyki dawnej. Utwór „Venti Turbini” jest wybuchową mieszanką emocji tworzonych za sprawą połączenia dźwięków klarnetu ze śpiewem sopranistki przy angażującym akompaniamencie pozostałych muzyków zespołu. Celowo przywołuję ten utwór albowiem posiada on wiele drobnych, poszczególnych dźwięków, które podane w odpowiedni sposób tylko potęgują odczuwane doznania emocjonalne. Testowane przewody równorzędnie sprawiły, że dźwięk za ich sprawą stał się jeszcze bardziej namacalny. Ich klasę było słychać od pierwszego puszczonego utworu. Nie potrzebowałem wielu godzin, aby dostrzec ich kunszt i wyrafinowanie. Kluczowym elementem tego odczucia było ożywienie dźwięku oraz energetyczność barw i ich poziom wysycenia. Poprawie uległa również stereofonia. Ze swoimi źródłami pozornymi nabrała otwartości, a przywołane powyżej drobne dźwięki zostały podane w bardziej sugestywny sposób, zyskując na precyzyjniejszym rozlokowaniu w przestrzeni akustycznej.   Góra pasma zdecydowanie się ożywiła, nabrała blasku. Zwróciłem uwagę na bardzo duże bogactwo wybrzmień, które mimo swojej szczegółowości nie starało się dominować, co sprawiło, że otrzymany obraz był dobrze zespolony z ekspresyjnością pozostałej części pasma. Mexcel w porównaniu do Takumi nieznacznie wygładził atak wyższych rejestrów. Jednak nie była to wada, nie tu i nie tym razem. Chodziło zupełnie o coś innego. To trochę jak z dopasowaniem odpowiednich stopek antywibracyjnych pod odtwarzaczem płyt. Kiedy dostajemy to samo widowisko muzyczne, a jednak coś ulega zmianie. Dźwięk nabiera większego zrównoważenia, szlachetności, jest wysoce humanitarny, właśnie tak to dobieram. Powyższe spostrzeżenie potwierdziły utwory grupy Dire Straits z płyty „Brothers In Arms” wydanej w SACD. Perkusja oraz dźwięki gitary elektrycznej podane zostały w punkt, bez żadnego osłabienia wybrzmień. Zaobserwowałem również inne zjawisko. Z Hijiri wydawało się, że kontury dźwięków są idealnie równe i było tak do chwili, kiedy wpiąłem Acrolinka. Pokazał on, że da się zrobić to jeszcze lepiej, i na tle jego odbioru, poprzednia prezentacja miała delikatne rowki czy pofałdowania.   Co do średnicy, obydwa przewody potrafiły wyłuszczyć i zdefiniować na nowo pełne bogactwo dźwięków odpowiedzialnych za ten podzakres pasma. Do uszu dochodziła nie tylko pełna paleta barw, ale i jej odcienie. Taka prezentacja sprawiała, że dźwięk był bardzo energetyczny i angażujący. Hijiri kreował prezentację bardziej do przodu, wychodząc do słuchacza. Chris Jones, w utworze „No sanctuary here” puszczonym z płyty Roadhouses & Automobiles, był o krok bliżej mnie, Acrolink był bardziej powściągliwy, niby nieśmiały, skupiał swoje umiejętności na głębszej eksploracji sceny, budując większą głębie przy tym utworze. Mimo różnicy, jedna i druga prezentacja była genialna. Mimo, że inne utwory również potwierdziły zauważone wnioski, nie czułem dyskomfortu i nie umiałem stwierdzić, którą bym wybrał dla siebie. W utworze „Mud in your Eye” Nilsa Lofgrena z płyty „Acoustic Live” nagranej w SACD, w chwili, w której jeden z muzyków stepuje, dźwięki wydobywające się za sprawą uderzania podeszwy butów o podłoże, łudząco przypominały uderzenia w małe bębenki. Za sprawą Acrolink dźwięki te miały ładne wypełnienie, wybrzmiewały w ciepły, przyjemny sposób muskając uszy. Z Hijiri wypełnienie było płytsze, ale te same dźwięki miały dłuższą nośność.   Tempo w utworze „No mercy” z tej samej płyty było porównywalne w obu produktach. Jeden i drugi przewód budował realne widowisko muzyczne, sprawiając, że noga sama rwała się do podrygiwania. Nie odczułem również spowolnienia regularności rytmu, pogrubienia dźwięków gitary ani utraty nośności. To była ta sama estetyka brzmienia, z delikatnymi różnicami wymienionymi powyżej. W utworze „Keith dont go” pierwsza minuta wybrzmienia gitary, budowała obraz jakby metalowe struny były zawieszone nie nad gitarą, a nad głębokim bębnem, z otworem ciągnącym się w głąb tylko po to, aby w subtelny sposób modulować dźwięki. Z Acrolinkiem szarpnięcia strun były bardzo namacalne i głębokie, Hijiri minimalnie, ale jednak mniej wypełniał tą modulację.   Innymi walorami japońskich przewodów były bas, jego siła, ale i kontrola, wraz z różnicowaniem poszczególnych informacji tego pasma. Świetny rytm, sprawność, siła połączone były z eterycznością, a nawet zwiewnością. W utworze „I Believed in Your” z płyty „An Acoustic live in London” w wykonaniu Skunk Anansie, bas był piorunujący. Żadna z sieciówek, jaką miałem w domu nie dawała takiej jakości na basie. Takumi oraz Mexcel były klasą samą dla siebie. Wrażenie ogromnej masy muzycznej, jaka mnie otaczała, dopełniało zestawienie mieszanki szczegółów z bogactwem harmonicznych. Jedyne, co różnicowało te dwa przewody, to śladowo lepsza kontrola Acrolinka, przejawiająca się tym, że niskie składowe, w niektórych utworach, nie nakładały się na inne dźwięki powodując ich maskowanie.   Kończąc test zastanawiałem się czy, któryś z dwójki prezentowanych przewodów sieciowych zasługuje na samotny byt jako referencja? Myślę, że nie, obydwa przewody są tak samo dobre. Nie mają ściśle określonej specjalizacji, która ograniczałaby ich podpięcie do danego urządzenia. Nie ważne gdzie je wepniemy, czy to prądożerna końcówka mocy, czy delikatny dyskofon, zawsze pokażą klasę. A zatem powstaje pytanie, czy mamy doczynienia z referencją? Z całą pewnością tak, z moją referencją, ale i nie tylko. Myślę, że wielu z Państwa też.


Test zbiorczy, czterech odtwarzaczy CD: Accuphase DP-430, Accuphase DP-550, Ayon CD-10, Marantz SA-11   Odrodzenie na nowo formatu Compact disc, które obserwujemy od pewnego czasu sprawia, że na rynku pojawia się coraz to więcej nowych odtwarzaczy. W tym również z przedziału cenowego dla zaawansowanych słuchaczy. Wielu producentów odświeża swoją kolekcję, co w moim przypadku jest idealną okazją do przetestowania aż trzech nowości wprowadzonych na rynek. Są to: Accuphase DP-430, Ayon CD-10 oraz Marantz SA-10. Ostatnim odtwarzaczem testu jest Accuphase DP-550. Model ten na przełomie 2017r. został zastąpiony nowszą konstrukcją, jednak w moim przypadku posłuży za pewien punkt odniesienia, co powinno tylko ułatwić porównanie brzmienia pozostałych konkurentów.   Wszystkie powyżej wymienione urządzenia testowałem wpinając we własny tor audio - zatem znamy mi i osłuchany. Informacja ta jest o tyle ważna, ponieważ wnioski płynące z odsłuchu w zestawieniu z inną elektroniką czy przewodami, w niektórych aspektach brzmienia mogą dawać odczuwalną różnicę, jednak w większości przypadków, wnioski te powinny pokrywać się z tym, co ja zaobserwowałem.   Przechodząc jednak do testu. Rozpocząłem go od odsłuchu odtwarzaczy Accuphase z tym, że DP-430 poszedł na pierwszy ogień. Tego modelu byłem najbardziej ciekawy, z uwagi na jego obecną premierę w naszym kraju. Cóż można powiedzieć. Godziny mijały, a mi bardzo dobrze słuchało się muzyki z tego odtwarzacza. Nic nie zawiodło, nic nie uwierało. Reprodukowany przekaz był gęsty i aksamitny. Wysokie tony były wyraźnie obecne, ale daleko było im do natarczywości. Bas, mimo, iż podany był w mocny sposób, z niektórymi utworami nieco podkreślony, nie rozlewał się, był dobrze kontrolowany. Różnił się tym od poprzedniej wersji, czyli modelu DP-410. Żaden z podzakresów nie wybijał się na pierwszy plan.   Fenomenalnie zabrzmiały utwory „What Is Love” czy „Who Are They”, śpiewane przez Ayo. Po pewnym czasie zdałem sobie sprawę z tego, że nawet takie płyty jak składanka – The Very Best Of Chrisa Rea, która pozostawia wiele do życzenia odnośnie jakości nagrania – w moim odczuciu jest mocno skompresowana, brzmiała całkiem strawie i słuchało się jej z dużym zaangażowaniem. Dźwięk odtwarzacza był naturalny, a raczej naturalnie ciepły, tzn, pozbawiony nadmiernego dopalenia - choć w porównaniu z Ayonem CD-10 było „cieplej”, ale tylko odrobinę. Na Accuphase głos ludzki brzmiał przyjemnie i bardzo naturalnie, bez różnicy, czy słuchamy męski czy kobiecy wokal.   Dobrze ukazały to utwory z płyt Diany Krall - Quiet Nights, oraz Chrystiana Willsonha – Hold On - płyta dwuwarstwowa SACD. Z tej drugiej płyty, wyśmienicie oddana została barwa fortepianu i saksofonu. Również doskonale była rozłożona holografia instrumentów na scenie. Gdy grał saksofon, zawsze wychodził na pierwszy plan, wibrował, a fortepian, mimo, iż lekko cofnięty w tył - co było słychać wyraźnie, stawał się jego doskonałym uzupełnieniem, obejmując swym dźwiękiem całe pomieszczenie. Do tego niekiedy przebijała się perkusja, informując, iż osadzona jest z tyłu, głęboko na scenie. W tym kontekście Ayon CD-10 grając ten sam utwór, przesuwał punkt ciężkości minimalnie wyżej, w kierunku wyższej średnicy. Dając odrobinę więcej powietrza. Zakres ten pokazując odważniej, głośniej, co w moim systemie delikatnie zostało zaznaczone, lecz nie wpływało negatywnie na średnicę i najwyższe rejestry oraz ogólny odbiór słuchanej muzyki. Góry wcale nie było więcej niż w DP-430, była za to inna. Ayon stawiał na skupienie dźwięku. A w Accuphase była gładsza, spokojniejsza. W pozostałych względach odtwarzana muzyka niczym się nie różniła. Obydwa odtwarzacze oferują podobny poziom szczgółowośći, barwy, nasycenia, szybkości i kontroli basu oraz jego masy.   Wracając jednak do Accuphase. Dźwięk odtwarzacza DP-430 oceniam wyżej niż poprzedniej wersji. Zachęcony odczuwalnym wzrostem jakości, postanowiłem jego dźwięk skonfrontować z dźwiękiem odtwarzacza tańszego, ale potrafiącego odtworzyć nagranie w standardzie SACD. Tak, aby porównać granie między tymi dwoma standardami. Idealnie do tego zadania nadawał się Marantza 11s3, który miałem „pod ręką” oraz, tylko i wyłącznie dobrze zrealizowane płyty SACD - takie, które nie są wyzbyte w czasie realizacji z mnogości barw i wybrzmień. Wnioski? Zaobserwowałem dwie różnice na niekorzyść DP-430, w porównaniu, z tym samym materiałem, odsłuchiwanym z tej samej płyty, ale odtwarzanej w standardzie SACD. Różnice te przedstawię opierając się o odsłuch utworu, „Keith Dont Go” Nilsa Lofgrena, z płyty Acoustic Love - dwuwarstwowa SACD. Utwór ten pokazał różnicę, jaka jest miedzy warstwą SACD, a warstwą PCM. W tym przypadku DP-430 ustępował SA11s3. Wybrzmienia strun nie miały tego samego „body” tak jak przy „gęstszej warstwie” -jednak, podkreślam, różnica w tym zakresie była dosłownie minimalna. Odwracając powyższe. Każdy, kto słucha hybrydowe płyty SACD z SA-11s3 może uzyskać prawie tą samą jakość z warstwy PCM, ale słuchanej za pomocą DP-430 - i to niech wszystkim uświadomi jak dobrze gra Accuphase. Drugim zaobserwowanym wnioskiem, była różnica wybrzmień, szarpnięcia strun. W wersji z PCM wybrzmienia, owszem niosły emocje, ale były wyraźniej ostre na krawędziach, co w pewien sposób zaburzało czystość przekazu w porównaniu z warstwą DSD. Należy jednak pamiętać, iż mówimy o wersji PCM z dwuwarstwowej, dobrze zrealizowanej płyty SACD.   Porównanie Marantza SA-11s3 odtwarzającego standardowe krążki CD z Accuphase DP-430 nie ma sensu. Jakość przy tym pierwszym drastycznie spadała, dając obraz mniej barwny, mniej nasycony, po prostu płaski, bardziej wyblakły z prezentowanej palety barw droższego konkurenta. Jedynie płyty nagrywane przez niemiecką wytwórnię StosckFisch-Records jakoś się jeszcze broniły, nie deklasując tak znacznie obydwu odtwarzaczy między sobą.   Po przełożeniu opisywanej powyżej płyty do Ayona CD-10 i automatycznym wyborze SACD, dźwięk znów nabierał plastyczności i stawał się odrobinę gładszy. Mimo tej subtelnej różnicy, to był ten sam rodzaj przekazu, jak chwilę wcześniej z DP-430. Po zmianie płyty i powrocie do krążka Diany Krall - Quiet Nights (zwykłą płyta PCM), oraz przełączeniu Ayona w tryb pracy DSD 256, nie odczuwałem, żadnej wyrażanej różnicy względem reprodukcji tej płyty za pomocą DP-430. Niczego nie ubyło ani nie przybyło, a wyższa średnica nie zmieniała swego charakteru względem nagrań PCM odtwarzanych przez DP-430, jak i samego Ayona tyle, że bez usmaplingu.   Ayon ogólnie ma kilka wariantów pracy z krążków CD. Pomijając odczyt PCM i SADC, każda z tych warstw/płyt może być potraktowana usamplingiem do wartości DSD 128 lub DSD 256. Jednak to nie wszystko. Można również skorzystać z opcji filtr 1 oraz filtr 2, które wybiera się niezależnie od powyższego. Jeśli chodzi o zabawę między DSD 128 lub DSD 256 oraz filt1 i filt 2, nie słyszałem jakiejś istotnej różnicy. Może tak być, że nie wiedziałem, czego szukać, a może ustawienia te swoją przewagę pokazują na „jakiś” specyficznie nagranych płytach, nie wiem. Innym czynnikiem determinującym dźwięk, jest wygrzanie odtwarzacza. Dokonując własnego odsłuchu należy pamiętać, iż Ayon potrzebuje około 15-20 minut, aby przejść w optymalne warunki pracy.   Na tle powyższej dwójki Accuphase, DP-550 zaprezentował się w sposób znacznie bardziej wysublimowany. Nadal względem DP-430 dostajemy to samo spójne brzmienie, a źródła pozorne mają duży wolumen. Oczywiście wpływ na to ma prowadzenie sekcji basowej, która jest duża i dobrze wypełniona. Jest dobrze scalona z średnicą i wyższymi rejestrami, które i w tym modelu, tak jak i w DP-430 odnotowują pewną miękkość, dając dźwięk naturalny i przyjemny, umożliwiający wielogodzinne słuchanie. Mimo tych podobieństw dźwięk jest jeszcze bardziej namacalny, prawdziwszy, z odczuwalnie niższymi zniekształceniami i większym spokojem. Spokój wynika z czystości przekazu i przejrzystości pozbawionej choćby śladu wyostrzeń. To dźwięk o wiele bardziej wyrafinowany od tańszych rywali i słychać to od pierwszej chwili. Gdy puściłem utwory takie jak „Mercy Stret” czy „Biko” oraz „Signal To Noise” z płyty Live Blond, w wykonaniu Petera Gabriela i z udziałem orkiestry symfonicznej, urzekła mnie cisza tła, a w niej wybrzmienia wprowadzające w aurę koncertu. Odtwarzacz ten w porównaniu z tańszymi modelami o wiele sugestywniej oddaje spiętrzenie dźwięku, mikroinformacje czy dramaturgię. To, że jest to odtwarzacz z wysokiej pułki słychać przy każdym nagraniu.   Accuphase DP-550 swoją największą siłę pokazał w muzyce, w której ciągle mi czegoś brakowało. Chodzi o odtwarzanie dużych składów orkiestrowych, chórów, muzyki symfonicznej lub popularnej, ale wykorzystującej tak zacne grono instrumentalne. Spokój, z jakim budowane są plany był bardzo wyczekiwany prze zemnie. Zapewne droższe odtwarzacze robią to jeszcze lepiej, ale w tym odtwarzaczu poszczególne dźwięki odklejały się od siebie by ukazać muzykę bardziej namacalną, bliższą temu jak chcemy ją odbierać i jak kojarzymy z dźwiękiem granym na żywo. Melodie utworu „La Fortuna” z dzieła symfonicznego Carmina Burana, kompozytora Carla Offa wbijał w fotel i nie pozwalał nawet na chwilę przerwy w przeżywaniu emocji, jakie zaszyte są w tym dziele. Podobne emocje przeżywałem słuchając Jana Kantego Pawluśkiewicza z kompozycjami takimi jak: „Ach, moje lasy”, „Ile biedy i Głodów”, „Błogosławmy Panu” czy „Góry Baszanu”. Zaznaczę jeszcze jedno, Ayon CD-10 mimo, iż posiada skalowanie do DSD 256, nie osiągał powyższego poziomu reprodukcji. Accuphase DP-550 ten rodzaj muzyki i każdy inny, mimo pewnej kremowości, odtwarzał naturalniej.   Ostatnim odsłuchiwanym urządzeniem był Marant SA-10. Razem z Accuphase DP-550 to najdroższy odtwarzacz testu. Granie obydwu playerów porównywałem miedzy sobą przez kilka dni tak, aby mieć 100% pewność, co do różnic w dźwięku, a nawet klasy jakościowej. Muszę stwierdzić, że Marantz grał na tym samym poziomie jakościowym, co Accuphase DP-550. W wielu aspektach odtwarzacze te oferowały ten sam rodzaj przekazu, występowały tez różnice. SA-10 w porównaniu do DP-550, to urządzenie niewiele, ale bardziej rozdzielcze. Proszę, pamiętać, że są to różnice minimalne, a nie na zasadzie „znacznie gorzej”, „znacznie lepiej”. Dobrze uchwyciły to utwory, których realizacja odbywała się w miejscach z publicznością. Tak jak, np. Nieszpory Ludzmierskie zarejestrowane w Kościele Św. Katarzyny w Krakowie. Pogłos kościoła był bardziej wyczuwalny, a z nim każde kaszlnięcie, przytup czy chrząknięcie muzyków z orkiestry. Przy odtwarzaniu innego rodzaju muzyki też można było to zaobserwować. Utwory takie jak „Unrevealed” czy „Reveal” z płyty The Made History zespołu Bliss. Miały wyraźniej zaznaczone mikroinformacje w przestrzeni. Oczywiście Accuphase również ukazywał powyższe, ale nieznaczne wycofanie wyższej średnicy i góry wpływało na mniejszą wyrazistość niż ta, w jakiej osadzone było granie Marantz. I nie mogę powiedzieć, że owa rozdzielczość Marantza osiągana byłą przez, np. przesunięcie środka ciężkości w górę. Nie ma również mowy o pogorszeniu wypełnienia i gęstości dźwięków. To nawet była cecha wspólna. Obydwa urządzenia posiadały ten sama poziom nasycenia oraz barwy dźwięku.   Przejrzystość faktur, bogactwo barw, przestrzeń oraz głębia stanowią podstawę do prawidłowego budowania sceny. Dzięki zaobserwowanym różnicą, doskonale było słychach jak budowana jest scena przez te dwa odtwarzacze. DP-550 budował obraz sceny w tył, od linii głośników, Marantz natomiast pozostawał na tej linii, niekiedy wychodząc przed nią. DP-550 pokazuje szczegóły w sposób subtelny, przyciąga pewnego rodzaju miękkością i brakiem wyostrzeń. SA-10 szczegóły przedstawia w bardziej efektowny, dźwięczny sposób. Jeśli miałbym posłużyć się skalą zdjętą z linijki szkolnej, do porównania tego zjawiska i określić prostopadłą linię na linijce, gdzie linia ta będzie punktem neutralnym i określającym kierunki, co do dźwięku, z brakiem wyostrzenia, oraz po przekroczeniu jej, kierunek z dźwiękiem akcentującym sybilanty, a idąc dalej dźwiękiem wyostrzonym. To Accuphase grał po lewej stronie i na milimetr przed tą „linią”, niekiedy (przy niektórych nagraniach), wchodząc na ta linie. Marantz grał cały czas na tej „linii” i często wychodził w prawo na jeden milimetr od tej „lini”. To informacja bardzo ważna dla wszystkich tych, którzy mają swój „tor odsłuchowy” dość neutralny lub lekko rozjaśniony. Wtedy przy Marantzu będzie się musiało trochę pogimnastykować w odszukaniu „złotego środka”.   Bas. Jeśli chodzi szczegółowość, obydwa odtwarzacze wyznaczają ten sam poziom rozdzielczości na niniejszym zakresie dźwięku. Budowany obraz jest plastyczny, pełny i równie energetyczny jak środek pasma. SA- 10, mimo, iż ma to samo zabarwienie, co DP-550, ma jednak przewagę w większej mięsistości, połączonej ze sprężystością. Jest również bardziej zwarty, co daje większe złudzenie pulsowania rytmu. Natomiast Accuphase daje bas bardziej zaokrąglony


AriniAudio Furion

kabel od ariniaudio furion jest swietnym kabem do mocnych wzmacniaczy u mnie gra z heglem h300 wzmacniacz z tym kabem ma piekny bas i srednice dzwiek stal sie namacalny kabel jest bardzo muzykalny porownywalem furiona z kabelkiem harmonixa xdc m2r gdzie zabraklo mi w nim basu ale furion to nadrobil Furion jest perfekcyjnie zbudowany latwy w ukladaniu .Kabel musi troche pograc by pokazac co potrafi.W przyszlosci zapoluje na high endowy utopie premium.Narazie slucham furiona i jest super.Polecam przetestowac .Pozdrawiam


Onkyo TX-8150

Bardzo dobry cena/jakość






×
×
  • Dodaj nową pozycję...

                  wykrzyknik.png

Wykryto oprogramowanie blokujące typu AdBlock!
 

Nasza strona utrzymuje się dzięki wyświetlanym reklamom.
Reklamy są związane tematycznie ze stroną i nie są uciążliwe. 

 

Nie przeszkadzają podczas czytania oraz nie wymagają dodatkowych akcji aby je zamykać.

 

Prosimy wyłącz rozszerzenie AdBlock lub oprogramowanie blokujące, podczas przeglądania strony.

Zarejestrowani użytkownicy + mogą wyłączyć ten komunikat oraz na ukrycie połowy reklam wyświetlanych na forum.