"Rammstein Symfonicznie" - koncert w Sali Koncertowej Radia Wrocław
W dniu wczorajszym wieczorem w Sali Koncertowej Radia Wrocław odbył się koncert "Rammstein Symfonicznie". Wybrałem się tam razem z córką. Co prawda nie jestem wielkim fanem zespołu, znałem wiele ich utworów, ale nigdy nie słuchałem z płyt na systemie głównym. Dopiero gdy córka podrosła i w wieku 9 lat zaczęła interesować się muzyką rockową / metalową, zacząłem zdobywać kolejne doświadczenia. Córka kupiła kilka płyt tego zespołu (CD drogie jak diabli, ale czego nie robi się dla pasji i z pasji), zaczęliśmy kiedyś słuchać i oboje byliśmy pod wrażeniem jakości realizacji dźwięku, jego głębi i też tekstów, bo że tak powiem w mojej rodzinie wszyscy od dawna siedzimy po uszy w języku niemieckim. Ja ja, das stimmt. Ich bin nicht da. 😉
Wracając do koncertu. Byli to muzycy z Ukrainy i z Polski. Dwóch wokalistów, chórki żeńskie (dwie, a chwilami trzy dziewczyny), dwóch gitarzystów, basista, perkusista, klawiszowiec, sekcja smyczkowa, sekcja dęta. Po niewielkim opóźnieniu wystartowali. Rozpoczęli potężnym uderzeniem. Wtedy zrozumiałem gdzie jestem i że nie będzie to wieczorek autorski poezji biesiadnej. Koncert z miejscami siedzącymi. Jak na metal przystało, tak sobie, ale takie mamy czasy. Co prawda widzieliśmy na dole po bokach (przy obu ścianach) tańczących i wymachujących rękami ludzi, ale było ich niewielu. Mocne uderzenie. Zatrzęsło całym balkonem. Fotel drżał miarowo od początku do końca. Świetnie brzmiąca stopa perkusyjna i bębny. Można uznać że brzmiało wzorcowo, z wykopem, ale za głośno. Za głośno, bo problemy działy się w górze pasma i takie przykładowo solówki gitarowe w okolicach 12. progu i wyżej brzmiały słabiuteńko. Zatykałem wtedy uszy. Z wokalistami miałem problem. Wg mnie jeden śpiewał dobrze, a drugi (co gorsza główny wokal - wysoki z włosami postawionymi jak Robert Smith z The Cure) trochę gorzej, chociaż wygląd sceniczny miał znacznie lepszy. Wyższy, w garniturze, dobrze poruszał się po scenie. Nadrabiał wyglądem. Ten drugi śpiewał rewelacyjnie, ale wyglądał bardziej jak barman lub kelner. Ale być może to moja jakaś fanaberia językowa i słuchowa. Generalnie wokal tego pierwszego nie był wyraźny, bo wszystko grało zbyt głośno. A może to kwestia mikrofonu i kabli. 😉
Bardzo dobrze śpiewała dziewczyna w chórkach i była jednocześnie konferansjerką. W porównaniu do głównego wokalisty była przyciszona, ale przebijała się barwą głosu. Ot, fenomen zawartości i rozkładu harmonicznych. Jedni to mają, a inni latami pracują nad tym. Mówiła bardzo dobrze po polsku, wręcz fenomenalnie. Zdradzały ją delikatne zmiękczenia i akcent. Na koniec przedstawiła się, że zarówno ona jak i jej koledzy są z Ukrainy. Podziękowali nam za pomoc w czasie wojny. Była chwila ciszy i jakoś tak sentymentalnie i miło się zrobiło.
Świetnie brzmiała sekcja dęta. Czysto, równo, grana w punkt ze świetnym frazowaniem i wykończeniem frazy. Trochę gorzej ze smyczkami. Zagłuszane były. Mimo, że grane w dość wysokim pasmie częstotliwości, powinny przebić się przez gąszcz instrumentów i troszeczkę tonęły "w tłumie". Słabej jakości podkłady dźwiękowe typu szum z ulicy, szum lasu. Syczały, było suche, ostre. Ot, jakby taka słaba MP-trójka 64kB/s.
Zagrano wszystkie znane nam hity. Podczas "Mein Herz brennt" chodziła mi głowa przód-tył i prawa noga. W tym utworze jest energia i magia. Riff gitarowy dość prosty, ale jak on brzmi na pełnym wygarze (głośności). Gdy grano "Mutter" znowu zrobiło się sentymentalnie. "Live in Amerika" - tutaj większość ludzi kiwała się w fotelach. Gdy w ruch poszedł utwór "Deutschland" i padły słowa "Überraschen, überfallen. Deutschland, Deutschland über allen[...]" widzowie bawili się doskonale. Niestety w mojej głowie błyskawicznie załączyły się styki, zaiskrzyło i przez jakieś 15-20 sekund przyszły mi myśli i wizje obozów koncentracyjnych, niewinnych dzieci i dorosłych kierowanych do komór gazowych. Niestety czytanie jeszcze za czasów szkoły podstawowej "Granicy" Nałkowskiej, "Innego świata" Grudzińskiego odbiły na mnie swe piętno.
Podczas oczekiwania w szatni na odbiór ubrania wierzchniego przysłuchiwałem się rozmowie kilku uczestników koncertu i nawet sam wtrąciłem kilka zdań. Krytykowali głównego wokalistę. Ktoś był podniecony brzmieniem stopy. A ja oczywiście powiedziałem, że jak dla mnie było za cicho i że powinni dowalić jeszcze z 8 decybeli, bo "ni chu chu" nie słyszałem solówek gitarowych. I na koniec puściłem oczko. Moja córka był najmłodszą uczestniczką koncertu. Średnia wieku to pewnie jakieś 30+. I sporo "dziadersów". Takich jak ja. 😉
Generalnie jestem zadowolony. Córka jeszcze bardziej. Namawiała mnie jeszcze przed koncertem do szukania i kupna biletów na Metallikę (tegoroczny koncert w Warszawie) i do wybrania się tam pociągiem - dla lepszego, bardziej "ludzkiego" klimatu).