Siedzę sobie wieczorem, lampka się grzeje, z głośników sączy się „Kind of Blue” na oryginalnej szpuli, i myślę: czy ja się przypadkiem nie zatrzymałem w czasie?
Bo świat idzie do przodu – nie ma zmiłuj. Młodzież odpala Spotify w jakości „super hyper lossless”, ktoś tam testuje nowego DAC-a z chipem rodem z NASA, a ja... ja znów kombinuję jak podpiąć starego Teaca do lampy, żeby nie buczało.
No właśnie. Gdzie my dzisiaj jesteśmy jako audiofile? Czy jeszcze próbujemy gonić nowinki, czy już nam się nie chce i wolimy stare, sprawdzone granie – nawet jeśli trzeszczy, buczy i trzeba wstać, żeby stronę zmienić?
Streaming hi-res vs. szpulowiec na kolanach
Powiedzmy to szczerze: nowe rozwiązania są wygodne. Klik i masz dowolny album w jakości studyjnej. Nie musisz kolekcjonować, pucować, przekładać. Ba – nie musisz nawet włączać światła, żeby zmienić płytę, bo wystarczy hasło „Hej, Siri”.
Ale czy to jest to samo słuchanie? Czy w tym wszystkim jeszcze chodzi o muzykę, czy już tylko o technologie, pasmo przenoszenia i to, żeby „grało jak z taśmy matki”?
Ja się łapię na tym, że jak słucham z pliku, to łatwiej mi się rozprasza myśl. Przełączę numer, podgłośnię, potem zmienię artystę... i zanim się obejrzę – słuchałem przez godzinę, ale nic nie usłyszałem.
Lampa, winyl, szpula – czyli rytuał i sentyment
Z drugiej strony, stara szkoła audio to jak parzenie herbaty z czajnika emaliowanego. Czasem kapnie, czasem przypali rękę, ale smakuje lepiej niż z ekspresu na kapsułki. Może to sentyment, może placebo – a może po prostu tak ma być.
Lampa – wiadomo. Żarzy się, szumi, ale jak zaśpiewa, to nie trzeba tłumaczyć niczego. Winyl – kręci się, trzeszczy, ale siedzi się przy nim ciszej i jakoś bardziej... z szacunkiem. A szpula? Kto słuchał ten wie – to nie granie, to wydarzenie.
A może jedno i drugie?
Są też tacy, co idą środkiem. I dobrze – bo przecież kto powiedział, że nie można mieć i streamera, i gramofonu? Że nie można TIDAL-a puścić przez lampowy wzmacniacz z lat 70? Albo, że nie da się ripować winyli na FLAC-i i słuchać ich w aucie?
Czasy się zmieniają, ale przecież nasze uszy wciąż te same. Słyszą to, co im się podoba – niezależnie od formatu.
No to jak to u Was wygląda?
- Ciągle grzebiecie w szafie za winylem?
- A może pilot i streaming to Wasz chleb powszedni?
- Kto z Was jeszcze trzyma szpulowce i lampy jak święty Graal?
- A kto już przeszedł „na pliki” i nie ogląda się za siebie?
Dajcie znać w komentarzach. Podrzućcie fotki swoich zestawów – starych, nowych, miksowanych. Może się okaże, że każdy ma rację – tylko trochę inaczej.
Pozdrawiam z ciepła lampowego blasku....