Tuż przed startem kolejnej edycji wrocławskiego audiofila postanowiłem podjąć pewne działania wyprzedające. W związku z powyższym, zamiast czekać do drugiego weekendu marca wykonałem kontrolny nalot na siedzibę krakowskiego Nautilusa w celu nausznego przekonania się cóż to ciekawego udało się w ciągu mijającej (wreszcie!) zimy nowego upolować. Nie będę ukrywał, że niezmiernie ciekaw byłem jak w salonowo/sklepowych warunkach sprawdzą się ustroje akustyczne prezentowane z taką dumą podczas zeszłorocznego Audio Show. W hotelowych pokojach działały, jednak nie ma co się oszukiwać – wystawa to połączenie spontaniczności, szczęścia i nieraz prowizorki, a warunki na tego typu imprezach dalece odbiegają od tego, czym powinien dysponować salon audio z prawdziwego zdarzenia. Zakładałem, że salon firmowy Nautilusa na Malborskiej w Krakowie do takich należy.
W deszczowy, smutny, szary i z pozoru beznadziejny jak opuszczone dzielnice Detroit wtorkowy poranek dotarliśmy do Krakowa. Kiedy obsługa salonu przygotowywała się na przyjęcie pierwszych klientów, po szybkiej wizji lokalnej udaliśmy się do pomieszczenia odsłuchowego znajdującego się na parterze, gdzie przy filiżankach aromatycznego espresso zaczęliśmy małe przemeblowanie próbując znaleźć optymalne ustawienie Avantgardów Duo Grosso. Zasilane najnowszą i zarazem topową integrą austriackiego Ayona – modelem Crossfire III oferowały, czysty, dynamiczny a przede wszystkim pozbawiony irytujących podbarwień i spodziewanej tubowej maniery dźwięk, który nie miał zbyt wiele wspólnego z tym, co niemalże rokrocznie fundowane jest odwiedzającym Audio Show. Główną i zarazem kolosalną różnicą było nad wyraz cywilizowane, bo kontrolowane przez nas, natężenie dźwięku. Avantgardy wreszcie pokazały swoje drugie, zdecydowanie bardziej ludzkie, niejako udomowione oblicze. Ponadto, jak na dłoni słychać było metamorfozę, jaką przechodził wraz z upływem czasu Crossfire. Im dłużej grał, tym jego dźwięk stawał się bardziej nasycony, gładszy, dojrzalszy. Zmiany konstrukcyjne, jakie zostały wprowadzone w wersji III w porównaniu z poprzednią dotyczyły głównie zwiększenia wydajności prądowej, oraz niemalże całkowitego przeprojektowania sekcji przedwzmacniacza. Podczas rozmowy Gerhard Hirt (właściciel Ayona) zapewniał mnie, że więcej z „platformy” Crossfire’a wycisnąć się już nie dało i ta wersja, która właśnie trafiła do sprzedaży jest wszystkim, co można z niej było uzyskać. Ponadto musze w tym momencie rozczarować osoby chcące uzbroić się w cierpliwość i zdecydowane poczekać na wersję IV, bądź nawet wyższą integrę. Ani jednego, ani drugiego spodziewać się nie powinny i jeśli oczekują lepszego dźwięku niż Crossfire III jest w stanie im zaoferować swoje zainteresowania będą zmuszeni przenieść na urządzenia dzielone.
Wracając jednak na ziemię - w roli źródeł występowały odtwarzacz, a właściwie CD/DAC/Pre, Ayon CD-3s i transport plików Ayon NW-T współpracujące po I2S. Cały system okablowano przewodami Acrolinka (łączówki RCA 7N-D5000, przewody sieciowe 7N-PC7100), Acoustic Revice (LAN -1.0PA), Oyaide (zasilające Avantgardy Tunami) i VoVoxa (głośnikowe Textura).
Warto również wspomnieć o doprowadzonej niemalże do końca (pozostał jeszcze sufit) adaptacji akustycznej. Zamontowane na bocznych ścianach ustroje skutecznie eliminowały ewentualny pogłos i zbyt żywą akustykę pomieszczenia demonstracyjnego. Dodatkowo pod względem estetyki prezentowały się na tyle atrakcyjnie, że potencjalne szanse na uzyskanie zgody od przedstawicielek płci pięknej na umieszczenie podobnych „akcesoriów” w pokojach ogólnoużytkowych powoli zaczynają rosnąć.
Jednak wystrój wystrojem, a i tak najważniejsze było to, jak sugerowany i złożony przez krakowską ekipę zestaw grał. Kiedy tylko zdążyliśmy się już przyzwyczaić do zupełnie dla nas nowego pomieszczenia, a system osiągnął parametry zapewniające komfortowy odsłuch w transporcie zaczęły lądować nasze ulubione, bądź znane na pamięć płyty (o plikach wspomnę później). Nie chcąc z samego rana łomotać rozpoczęliśmy od nastrajającego do kontemplacji „Buxtehude - Membra Jesu nostri”. Oszczędne instrumentarium i pełne skupienia partie solowe przeplatane niewielkimi chórami przyciągały uwagę słuchaczy do detali, sposobu artykulacji, czy akustyki pomieszczenia, w którym dokonywano nagrania. Statyczne ustawienie trójki solistów pokazało jak wrażliwe na nawet niewielką zmianę kąta dogięcia potrafią być Avantgardy i pozwoliło na dokonanie ostatecznych korekt ustawienia kolumn.
Zdecydowanie więcej luzu od barokowych treli mieli panowie z Yellowjackets, którzy na koncertowej płycie „Live Wires” pokazali, że grając można również świetnie się bawić („Wildlife”), a realizacja na żywo może brzmieć nawet lepiej niż niejedna płyta studyjna. Trzeba tylko chcieć i mieć ludzi, którzy wiedzą, co robią. Najwyraźniej wszystkie powyższe kryteria zostały spełnione, gdyż integracja muzyków ze spontanicznie reagująca publicznością była wzorowa a nas, słuchaczy, system umieścił w jednym z bliższych rzędów na widowni.
Powrót do klasyki zbiegł się w czasie z kolejnym espresso i przez chwilę zastanawialiśmy się, czy to przypadkiem nie wpływ kofeiny, ale to co zafundował nam odsłuch „Bolero! - Orchestral Fireworks” Eiji Oue/Minnesota Orchestra (Reference Recordings HDCD) było po prostu spektakularne. Skoki dynamiki prezentowane były w sposób natychmiastowy, bez zbędnego rozpędzania się dźwięku a wrażenie bycia na prawdziwym koncercie ograniczał tylko zbyt skromny jak na tego typu spektakle metraż pomieszczenia.
Za to „Kristin Lavransdatter” Arilda Andersena wpasowała się w pokój odsłuchowy idealnie. Ciepłe, soczyste, jakby „ECMowskie” brzmienie saksofonu w połączeniu z przeróżnymi przeszkadzajkami i odzywającymi się od czasu do czasu potężnymi organami potrafiło przykuć do kanapy na długie minuty.
Przesiadka z nośników fizycznych na pliki i podpięcie pod CD-3s transportu NW-T zbiegła się ze zmianą repertuaru na bardziej „rozrywkowy”. Jubileuszowe wydanie „30 Jahre Yello Geschichte” (Stereoplay 01.2010) spowodowało kolejny przyjemny masaż trzewi przez sekcje basowe Avantgardów i nadzieję na to, że i pop może być dobrze nagrany.A teraz pora na mało cywilizowane pozycje. O ile „BBNG2” BADBADNOTGOOD (24Bit/96kHz) wypadło świetnie ze wzglądu na potężny i dobrze kontrolowany bas, oraz niezwykle sugestywnie wykreowana na stole realizatorskim przestrzeń, to już „Lateralus” Toola jazgotał na tyle niemiłosiernie, że w połowie „The Grudge” dałem sobie spokój.
Powyższy system to niejako wizytówka Nautilusa a mniej, lub bardziej rozbudowane konfiguracje najprzeróżniejszych modeli Avantgardów z elektroniką Ayona są niejako gwarancją pełnej sali podczas listopadowych imprez z cyklu Audio Show i obowiązkową pozycją w programie zwiedzania dla większości audiofilów. Całe szczęście w tym roku gwiazdka dla części przyszła wcześniej niż zwykle i praktycznie bliźniaczego do opisanego powyżej zestawu można posłuchać w ramach prezentacji otwierających tegoroczną edycję wrocławskiego „Audiofila” w 80 metrowej sali Akademia Hotelu Radisson Blue w dniach 9-10 marca.
A teraz „mała” niespodzianka. Kolejną pozycją w menu Nautilusa z kategorii „szef kuchni poleca” były zestawy elektroniki Accuphase z kolumnami Dynaudio. Prezentowane przez nie brzmienie przez lata zdążyło zyskać sobie spore rzesze zarówno zwolenników co i przeciwników i być zarzewiem niejednej burzliwej dyskusji. Idąc na odsłuch do górnego pomieszczenia byliśmy właśnie przygotowani na takie „spécialité de la maison”, jednak system, który na nas czekał wyglądał ździebko inaczej.
Otóż zamiast szampańskich przedstawicieli Kraju Kwitnącej Wiśni na stoliku Base 6 wygodnie rozsiedli się germańscy najeźdźcy z pod sztandaru dawno niewidzianej na naszym rynku firmy Restek wspierani, przez również niemiecki gramofon Transrotor Crescendo. W skład zestawu wchodziły potężne (260W/8 Ω i 840W/2 Ω) monobloki Extent, przedwzmacniacz Editor i odtwarzacza CD Epos, choć akurat jemu, ze względu na obecność w torze gramofonu, daliśmy spokój. Cały system został okablowany przewodami Siltecha z serii Royal Signature, m.in. głośnikowymi Emperor Crown, do których to podpięte zostały jubileuszowe monitory Dynaudio Special 25. I teraz napiszę coś, co może nie do końca spodoba się dystrybutorowi, ale jeszcze nigdy niedane mi było słyszeć tak wybitnie grających kolumn Dynaudio. Różnica między kontrolą i sposobem prowadzenia głosików przez niemiecką elektronikę a tym jak zazwyczaj grały systemy z Accuphase’ami (i to nawet tymi topowymi) była podobna jak przesiadka z „prezesowskiego” Lexusa do Mercedesa SLS AMG. Tutaj nie było miejsca na choćby milimetr swobody, luzu, czy samowoli. Trudne do ujarzmienia woofery zostały uchwycone w stalowe szpony Extentów z taką siłą i precyzją, że niezależnie od tego, czy grały klubową muzykę elektroniczną, polskiego rocka czasów PRLu (Obywatel G.C. „Tak! Tak!”), czy wielką symfonikę ("Prokofiev: Romeo And Juliet; Mussorgsky" / Skrowaczewski, Doráti) mogły jedynie posłusznie wykonywać wydawane im rozkazy. Takie połączenie muzykalności i kontroli nie pozbawiło 25-ek wrodzonej finezji a jedynie pokazało drzemiący w nich potencjał potwierdzając zarazem, że do pełnego ich wysterowania potrzeba naprawdę potężnej elektrowni. Jeśli ktoś nie wierzy, że można połączyć ogień z wodą, czyli PRaT z muzykalnością gorąco zachęcam do odsłuchu takiego, bądź podobnego zestawu. W dodatku odsłuch z winyli spowodował u nas pewne uspokojenie i zamiast żonglować nagraniami woleliśmy wygodnie się rozsiąść i z przyjemnością słuchać każdej z płyt co najmniej po stronie. Na efekty takich zmian w odsłuchach nie trzeba było zbyt długo czekać i zanim się spostrzegliśmy nieubłaganie nadeszła pora odjazdu.
Niestety wszystko co dobre szybko się kończy a chcąc zdążyć do domu przed północą musieliśmy pożegnać ekipę Nautilusa. Jednak jeden dzień to zdecydowanie za mało, tym bardziej, że nie wszystkich nowości udało nam się posłuchać. Jedną z nich, którą uważni czytelnicy z pewnością byli łaskawi na zdjęciach wyłapać jest „niepozorna” końcówka mocy AVM Ovation SA8, ale i na nią przyjdzie pora.
Tekst i zdjęcia: Marcin Olszewski