O ile w High-Endzie sky is the limit, czyli ceny już dawno poszybowały daleko poza Układ Słoneczny, tak w tzw. budżetówce da się zaobserwować zdecydowanie bardziej optymistycznie nastawiający do życia trend. Otóż okazuje się, iż wbrew pozorom i rozsiewanemu defetyzmowi o dramatycznym spadku jakości dostępnych na rynku towarów parafrazując szkoleniowców naszych boiskowych kopaczy nawet w segmencie zaskakująco niskich cen „nie ma słabych drużyn”. Po czym wnoszę? A po reprezentantkach do teraz zupełnie nieznanej mi marki Laudberg. Mowa bowiem o aktywnych i zarazem wszystkomających kolumnach podstawkowych M1, na których test serdecznie zapraszam.
Prawdę powiedziawszy uzgadniając z dystrybutorem ww. marki dostawę tytułowych monitorków nie miałem absolutnie żadnych oczekiwań a jedynie pewne obawy, czy przypadkiem nie dotrze do mnie coś, co niezbyt przypomina obiekt widoczny w materiałach promocyjnych. No bo bądźmy szczerzy – za 900 PLN (bez złotówki) cudów spodziewać się nie wypada. A tymczasem M1-ki już od progu prezentują się podejrzanie dobrze. Pierwsze wrażenie? Śmiem twierdzić, że o niebo lepsze od lwiej części zdecydowanie bardziej utytułowanej i po wielokroć droższej konkurencji. Bowiem zamiast sypiącego się styropianu kolumny w estetycznym kartonie dodatkowo zabezpieczono piankowymi profilami, więc już sam unboxing pozytywnie nastraja. A dalej jest tylko lepiej – za sprawą wykonanych z MDF-u obudów same kolumny sprawiają bardzo solidne wrażenie, które potęgują okleinowane orzechem boczne ścianki (czyżby inspiracja włoskimi Chario?), atrakcyjne wzorniczo bryły, magnetycznie mocowane maskownice i bogactwo przyłączy. Do tego solidne, zabezpieczające tak przed przesuwaniem, jak i rysowaniem stopki, kompletny zestaw okablowania, zasilacz i estetyczny pilot zdalnego sterowania. Jednym słowem wszystko czego dusza zapragnie. Chociaż od razu zaznaczę, że przewód zasilający mógłby być tak przynajmniej o metr dłuższy, gdyż o ile w zastosowaniach desktopowych jeszcze jakoś da się wszystko rozplanować tak, by listwa zasilająca /gniazdko było w zasięgu Laudbergów, tak chcąc rozstawić M1-ki nieco szerzej np. na stoliku RTV może być „krótko”.
Nieco uważniej przyglądając się naszym gościniom, po zdjęciu maskownic (które najdelikatniej rzecz ujmując dźwiękowi niespecjalnie służą, więc jeśli jest ku temu sposobność najlepiej zostawić je w spokoju w kartonie, z łatwością zauważymy całkiem pokaźne przetworniki na jakie zdecydował się producent. I tak, za reprodukcję góry odpowiada 3” kopułka tekstylna a średnicą i basem opiekuje się 6,5” mid-woofer. Z kolei na plecach jednostki głównej umieszczono oprócz ujścia kanału bas refleks intuicyjny panel przyłączeniowo-sterujacy z regulacją głośności, podstawową regulacją wysokich i niskich tonów, przyciskami umożliwiającymi nawigację oraz bogatym zestawem wszelakiej maści wejść. Do dyspozycji otrzymujemy bowiem HDMI ARC, USB (obsługa pamięci masowych), optyczne, koaksjalne, parę RCA oraz wyjście na drugą kolumnę w standardzie 5-pinowego DIN-a. Listę zamyka gniazdo zasilające DC. I jeszcze drobiazg. Otóż pod zaślepką czujnika IR ukryto niewielką diodę informującą swym umaszczeniem o stanie pracy kolumn oraz wybranym źródle.
Co do bardziej smakowitych technikaliów, to niestety nic oprócz deklarowanej mocy 120W RMS i pasma przenoszenia 40Hz – 20kHz nie wiadomo, więc na otarcie łez pozostaje nam jedynie przyjąć do wiadomości, że w trzewiach zaimplementowano czuwające nad optymalizacją dźwięku DSP. Jak łatwo się domyślić kolumna „satelitarna” dysponuje jedynie portem BR i wejściem sygnałowym.
A jak Laudberg M1 grają? W telegraficznym skrócie? Równie atrakcyjnie jak wyglądają. Potrafią bowiem zaoferować kawał potężnego dźwięku o zaskakująco satysfakcjonującej jakości. Nie silą się przy tym na jakieś tanie, kuglarskie sztuczki i próby udawanie bardziej audiofilskich aniżeli w rzeczywistości są. Góra jest komunikatywna i delikatnie zaokrąglona, przez co nawet na dość ofensywnych nagraniach nie powinna zbytnio ranić naszych uszu a jednoczenie nie sprawia wrażenia wycofanej, bądź wręcz przyciętej. Ot chociażby na „Personal Jesus” Niny Hagen słychać było zarówno natywną chropawość wokalu artystki, płaczliwość syczków, jak i dźwięczność gitarowych partii.
Przy średnicy zatrzymam się dłuższą chwilkę, gdyż właśnie ten podzakres najdłużej po wyjęciu kolumn z kartonów „dochodzi” do pełni swoich możliwości, więc jeśli tylko mamy ku temu okazję dajmy mu czas na osiągnięcie właściwych walorów. Nie ma jednak co przesadzać, gdyż przynajmniej u mnie po ok.25-30h osiągnął pełną stabilność. A to w jego przypadku oznacza przyjemną mięsistość idącą w parze z lekkim faworyzowaniem rozgrywających się tamże wydarzeń. K.d. lang na „makeover” została nieco przysunięta do słuchaczy, podkręcona została zmysłowość jej partii a całość dyskretnie podryfowała w stronę karmelowej słodyczy z jaką zazwyczaj kojarzy mi się „Trav'lin' Light” Queen Latifah. Czy to źle? W żadnym wypadku, gdyż mając na uwadze segment w jakim operują tytułowe kolumny a tym samym „target” w jaki celują śmiem twierdzić, iż lwia część ich użytkowników karmić je będzie kontentem dostępnym na YouTube, bądź w co najwyżej Spotify, więc szanse na referencyjny pod jakościowo-realizatorskim względem wsad są nad wyraz znikome. A tak zazwyczaj otrzymamy dźwięk przyjemnie jedwabisty, delikatnie dosłodzony i mówiąc wprost bardziej atrakcyjny aniżeli moglibyśmy się spodziewać.
Bas jest zaskakująco potężny, zróżnicowany i kontrolowany, więc nawet przy odsłuchu w 24 metrowym pokoju „The Beautiful Liar” X Ambassadors najniższych składowych nie brakowało. Ba, śmiem twierdzić, iż na tle naszych gościń większość podobnie, bądź nawet wyżej wycenionych wzbogaconych o subwoofer soundbarów nie ma za bardzo czym się pochwalić. A tu jest drajw, mięcho – soczysta tkanka, i choć kreska konturów prowadzona jest nieco grubszym mazakiem, to M1-kom udało się uniknąć zbytniej misiowatości i impresjonistycznego rozlania źródeł pozornych.
Laudberg M1 przywracają wiarę w zdroworozsądkowe Hi-Fi dla przysłowiowego „Kowalskiego”. Są wzorowo wykonane, niezwykle atrakcyjne wzorniczo, bogato wyposażone i przede wszystkim świetnie grające, więc jeśli tylko nie zależy Wam na „modnej metce” z czym prędzej powinniście się nimi zainteresować.
Marcin Olszewski
Dystrybucja: Manta
Producent: Laudberg
Cena: 899 PLN
Dane techniczne
Moc RMS: 120W
Pasmo przenoszenia: 40Hz – 20kHz
Zastosowane przetworniki
- Wysokotonowy: 3″
- Śrenio-niskotonowy: 6,5″
SNR ≥80dB
Wejścia:
- HDMI ARC
- Optyczne
- Koaksjalne
- RCA
- USB
Łączność bezprzewodowa: Bluetooth 5.3
Zasilanie: 24V 2A
Wymiary (W x G x S): 370 x 260 x 225 mm