Niejako rzutem na taśmę i w ramach koła ratunkowego dla wszystkich nie tylko spóźnialskich i zapracowanych, ale i tych, którzy po prostu nie mają bladego pojęcia czym z okazji czającej się tuż za rogiem Gwiazdki obdarować najbliższych pozwolę sobie przedstawić pewną zaskakująco atrakcyjną propozycję. I nie, nie będzie to „blind box” z przyozdobionymi instrumentami muzycznymi, partyturami, czy też podobiznami gwiazd Rocka/Klasyki/Rap-u (niepotrzebne skreślić) skarpetami, lecz za sprawą białostockiego Rafko udało nam się pozyskać coś zdecydowanie mniej przyziemnego. Co? Cóż, uprzejmie proszę o werble, skierowanie świateł na kurtynę, zza której na scenę wchodzą one – całe na … (prawie) biało, choć niekoniecznie na biało, gdyż oprócz mogącego uchodzić za biel piaskowego umaszczenia przedmiot naszej dzisiejszej recenzji dostępny jest również w kolorze czarnym (onyx), różowego złota, oraz metalicznego granatu (szafirowym), w którym to właśnie dotarł do naszej redakcji. A mowa o przeuroczych i nad wyraz atrakcyjnych tak pod względem designu, jak i nieco uprzedzając fakty również brzmienia, w pełni bezprzewodowym (true wireless) słuchawkom dousznym MEE Audio Pebbles.
Powiem tak. Otóż kiedy uzgadniałem z dystrybutorem plany recenzenckie z racji dość nerwowej atmosfery w domu wynikającej z poważnego zagracenia salonu oczekującymi na wysyłkę, opis, sesję zdjęciową, etc., audiofilskim zabawkami maści wszelakiej nieśmiało zasugerowałem coś możliwie mało absorbującego gabarytowo. I nie da się ukryć, iż MEE Audio Pebbles owo kryterium spełniają w 100 a nawet 120%, bowiem jak sięgam pamięcią jeszcze nie miałem okazji recenzować tak małych dokanałówek. Nie dość, że same słuchawki są wręcz mikroskopijne a tym samym wzorem urządzeń wykorzystywanych przez „służby” praktycznie całkowicie „znikają” optycznie (szczególnie wersja piaskowa), to również samo etui należy do grona najmniejszych na rynku. Jak łatwo się domyślić owa kompaktowość jest pochodną charakterystycznej, znacząco różnej od większości konkurencyjnych propozycji budowy. Po otwarciu etui okazuje się bowiem, że MEE w swych najtańszych pchełkach całkowicie zrezygnował ze standardowych gąbek i pianek nanizywanych na stosowny słupek z „kanałem dźwiękowym” tak profilując same korpusy aby to właśnie je w uchu umieszczać. Może i na papierze takowy pomysł wydaje się dość karkołomny, jednak w praktyce łezkowate „otoczaki” zaskakująco pewnie w uszach siedzą a biorąc pod uwagę ich niemalże całkowicie pomijalną wagę (4g/szt.) o obecności dosłownie chwilę po aplikacji po prostu się zapomina.
Od strony technicznej mamy do czynienia z jednodrożnymi konstrukcjami bazującymi na 10 mm przetwornikach dynamicznych charakteryzujących się wodo i pyłoszczelnością na poziomie certyfikatu IPX4, więc choć pływać w nich nie polecam, to już do wszelakiej maści sportów i outdoorowych aktywności i to niezależnie od panujących w danym momencie warunków atmosferycznych nadają się świetnie. Za bezprzewodowość odpowiada obsługujący profile A2DP, HSP, HFP i AVRCP Bluetooth 5.3 z gamingowym wsparciem Low Latency Gaming Mode. Zajmujące około dwóch godzin ładowanie „do pełna” zapewnia do ośmiu godzin pracy, które można potroić wspomagając się stosownym etui. A, i jeszcze jedno. Otóż skoro „kamyki” niejako w domyśle skierowane są głównie ku młodym odbiorcom nie dziwi fakt, iż oprócz standardowej – papierowej instrukcji cały proces konfiguracji, parowania i podstaw obsługi dostępny jest również na YouTube. Ba, producent nie omieszkał zamieścić stosownych „obrazkowych” wskazówek na swojej stronie internetowej https://meeaudio.com/products/pebbles , więc nawet jednostki wykazujące się ostrą alergią na tak prozaiczną czynność jak czytanie powinny dać sobie z Pebbles-ami radę.
A jak MEE Audio Pebbles grają? Cóż, w tym momencie pozwolę sobie spuścić zasłonę milczenia na słowa jakie wyartykułowałem podczas pierwszego ich uruchomienia, albowiem najzwyczajniej w świecie nie nadają się do druku. I co ciekawe ów zbitek popularnych partykuł wzmacniających nie wynikał z jakichkolwiek ułomności tytułowych konstrukcji, co z ich niespodziewanie i nadspodziewanie atrakcyjnych walorów sonicznych. Nie ma się bowiem co oszukiwać – przy cenie 169 PLN Pebbles zaliczają się do jednych z tańszych markowych propozycji ustępując pod względem cenowym większości popularnych konstrukcji, jak daleko nie szukając JBL-a, Sony etc., zalegających marketowe półki. Tymczasem grają z taką mocą i potęgą, że nie tyle zdmuchują papucie z nóg, co okulary z nosa. Serio, serio. Włączając pierwszy z brzegu, egzystujący na mojej dyżurnej playliście „In The Court Of The Dragon” Trivium niespecjalnie liczyłem na nawet cień szansy poczucia potęgi drzemiącej w tym prog- death metalowym Armagedonie. Tymczasem Mee zagrzmiały niczym sceniczne „armatury” oferując dźwięk potężny, kipiący energią i ze wszech miar na tyle selektywny, bu mieć pełen wgląd w strukturę nagrania. Zamiast bezkształtnego łomotu z powodzeniem można było z ich pomocą nie tylko śledzić partie poszczególnych instrumentów, co z niespodziewaną na tym pułapie cenowym precyzją wskazać ich umiejscowienie na scenie. Niby w kategoriach bezwzględnych i porównując je do konstrukcji z okolic 1,5-2kPLN i więcej nie sposób nie zwrócić uwagi na pewne uproszczenie i ujednolicenie np. basowych pasaży, czy też perkusyjnej stopy, ale prawdę powiedziawszy bez równoległego – bezpośredniego porównania nie ma się do czego przyczepić. Ba, śmiem twierdzić, że pierwszy kontakt ze sposobem na muzykę oferowanym przez Pebbles może się podobać i pewnie się spodoba. Umiejętne i przemyślane delikatne podbicie wyższego basu, potęga najniższych składowych i soczystość średnicy przyprószona złotem góry ewidentnie wpadają w ucho. W dodatku taka charakterystyka okazuje się nader skutecznym panaceum na nie zawsze i nie do końca referencyjny wsad muzyczny, więc szanse na to, że z pchełkami Mee coś nie zagra „fajnie” są stosunkowo niewielkie.
Jeśli jednak nakarmimy je odpowiednio wyrafinowana strawą, jak ewidentnie będącym na czasie albumem „YULE” Trio Mediæval, to możemy mieć pewność, iż nawet na takiej wymuskanej referencji kolokwialnie mówiąc się nie wyłożą. Jedynie zachowując natywną gęstość i soczystość będą mogły rozwinąć skrzydła rozdzielczości i wyrafinowania udowadniając, że nie tylko do ciężkiego łojenia się nadają, lecz potrafią zagrać praktycznie wszystko i w dodatku zagrać to po prostu świetnie. Oddanie aury pogłosowej, kompletne zaczernienie tła, czy nawet zupełnie niespodziewane przy tej cenie sugestywne odwzorowane akustyki Sofienberg Church sprawiają, że Pebbles słucha się po prostu z czystą przyjemnością.
Miał być zwykły, popełniony w przedświątecznym rozgardiaszu test jakich wiele a dzięki MEE Audio Pebbles okazało się, że można ten morderczy maraton nieco sobie uprzyjemnić ulubionymi dźwiękami i to podanymi w naprawdę wysokiej jakości, a jakby tego było mało w cenie kilku słodkości z porządnej rzemieślniczej piekarnio-cukierni. Jeśli zatem szukacie prezentu dla kogoś bliskiego, bądź chcecie sami sobie sprawić przyjemność i zastąpić wysłużone „pchełki” czymś nowym a jednocześnie nierujnującym domowego budżetu, to … To śmiem twierdzić, że raczej nic lepszego od MEE Audio Pebbles nie znajdziecie.
Marcin Olszewski
Dystrybucja: Rafko
Cena: 169 PLN
Specyfikacja techniczna
Średnica przetworników: 10 mm
Pasmo przenoszenia: 20 Hz - 20 kHz
Łączność: Bluetooth 5.3
Zasięg Bluetooth: 10 m
Obsługiwane profile Bluetooth: A2DP, HSP, HFP, AVRCP
Batterie: 320 mAh
Czas pracy: 8 h + 16 po doładowaniu w etui
Czas ładowania: 2 h
Port zasilania: USB-C
Pasmo przenoszenia mikrofonu: 100 Hz to 10 kHz
Czułość mikrofonu: -38dB± 3dB
Certyfikat wodoodporności: IPX4
Waga słuchawek: 8 g (para)
Waga z etui: 38 g
Wymiary etui: 6.5 x 3 x 3 cm