Odświeżenie wiedzy o aktualnej ofercie pełnowymiarowych „Zenków” z założenia miało być dla mnie swoistą retrospekcją, sentymentalną podróżą w czasie i zarazem rozprawieniem się z jak łatwo się domyślić wyidealizowanymi wspomnieniami. W końcu nieuchronnie zbliżająca się zmiana kodu na 5-kę z przodu uprawnia do nadużywania zwrotu, że „kiedyś to było”. Dlatego też z niekłamanym zainteresowaniem pochyliłem się zarówno nad HD 490 PRO Plus, jak i bazujących na starej nomenklaturze 620-kach. Jednak tak naprawdę dopiero teraz – odbierając z Aplauz Audio https://aplauzaudio.pl/ tytułowe nauszniki mogłem patrząc na nie i dzierżąc je w dłoniach autorytatywnie stwierdzić, że to jest to, czyli wszystko, co przed epoką lodowcową było znane i lubiane w starych 580-kach i 600-kach. Krótko mówiąc nie pozostaje mi nic innego, jak tylko zaprosić Was na spotkanie ze słuchawkami Sennheiser HD 660S2.
Skoro we wstępniaku zdążyłem wspomnieć o w pełni, przynajmniej w moim przypadku, pożądanym podobieństwie do protoplastek, to pozwolicie, iż będę kontynuował ten wątek. Nie da się bowiem ukryć, iż design HD 660S2 jest niemalże żywcem przeniesiony z przeszłości, więc kiedy Wasze 580-ki Precision lub 600-ki Avantgarde koniec końców ulegną biodegradacji przesiadka na będący sprawcą niniejszego zamieszania model może okazać się całkowicie, pomijając aspekt finansowy, bezbolesny i naturalny. Mamy bowiem do czynienia ze sprawdzonymi przez dziesięciolecia rozwiązaniami w stylu wykorzystania wysokiej jakości tworzyw sztucznych, owalnymi muszlami z metalowymi siatkami zabezpieczającymi przetworniki, miękkimi welurowymi padami i wyciętym wyściełaniem opaski pałąka. Wszelkie oznaczenia wykonano w tonacji ciepłego złota co z grafitową czernią słuchawek nadaje całości naturalnej elegancji. Na wyposażeniu jest miękki, ochronny woreczek, dwa 1,8 m przewody sygnałowe (duży Jack 6,3mm z redukcją na 3,5mm i zbalansowany z 4,4mm Pentaconnem. Do pełni szczecią zabrakło czegoś dłuższego, bowiem o ile przy zastosowaniach desktopowych 1,8m sprawdza się świetnie, to już w stacjonarnych systemach, gdy zazwyczaj nie mamy ustawionego fotela przy stoliku ze sprzętem konieczne będzie wspomaganie się przedłużaczem / innym przewodem.
Od strony konstrukcyjnej mamy do czynienia z konstrukcjami otwartymi, dynamicznymi, wykorzystującymi 38mm przetworniki o impedancji 300 Ω i skuteczności 104 dB.
A co do brzmienia, to Sennheisery HD 660S2 nie tylko nie rozczarowują, co oferują dokładnie to, czego można się po nich spodziewać i w oczywisty sposób korespondują ze swoimi protoplastkami. Od pierwszych taktów „CHARLOTTE, ONE OF US” autorstwa Nilsa Pettera Molværa wyraźnie odjeżdżają też ww. poprzednio testowanym siostrom, co niejako już na starcie pozwala ze spokojem, czy wręcz satysfakcją zaakceptować nieco wyższą kwotę o jaką zostaniemy poproszeni przy kasie. Pomimo otwartej konstrukcji ich bas jest zaskakująco głęboki, pełny i energetyczny, co w połączeniu z niezwykle namacalną i soczystą średnicą oraz odważną, acz krystalicznie czystą górą sprawia, że raz założone „Zenki” ściąga się jedynie z musu i to dopiero po kilku godzinach intensywnych odsłuchów. Jak to z otwartymi nausznikami bywa również i do naturalnej kreacji sceny nie można się przyczepić, gdyż ta jest iście „kolumnowa” – szeroka, koherentna i na tyle odsunięta od słuchacza, że z jednej strony nie wykazuje tendencji do podkreślania jej separacji kanałów z „dziurą” po środku a z drugiej nie próbować wtłoczyć jej do czerepu słuchacza. Może jeszcze nie jest to poziom do jakiego zdążyły przyzwyczaić mnie górnopółkowe konstrukcje planarne, jednak jak na słuchawki wykorzystujące standardowe, dynamiczne przetworniki rezultat jest wysoce satysfakcjonujący, szczególnie jeśli karmimy je stawą o jakości zgodnej, bądź nawet wyższej od wspomnianego przed chwilą albumu. A właśnie, 660S2 pomimo wyraźnego gustowania w realizacja dobrych i bardzo dobrych, przy których ewidentnie rozkwitają i łapią wiatr w żagle okazują się z racji wrodzonej muzykalności również nad wyraz litościwe dla pozycji przez realizatorów potraktowanych najdelikatniej rzecz ujmując po macoszemu. Zamiast bowiem bestialsko się nad nimi (nagraniami, nie realizatorami - choć to właśnie im należy się niekoniecznie wirtualna chłosta) pastwić skupiają się na melodyce i dążą do zachowania spójności prezentacji, nawet jeśli odbywa się to kosztem precyzji kreowania źródeł pozornych, czy sugestywności gradacji planów. Cudów jednak robić nie potrafią, więc nie spodziewajcie się, że z ewidentnego bubla uda się im stworzyć nauszną rozkosz. Co jednak istotne 660-ki będąc na pierwszy rzut ucha tonalnie nieco ciemniejszymi od 490-ek Pro wcale nie ustępują im pod względem rozdzielczości, gdyż jak się okazuje owe pozorne przyciemnienie wynika nie z majstrowania równowagą tonalną, czy cieniami/światłami a jedynie z natywnej organiczności odwzorowanej przez nasze bohaterki tkanki wypełniającej kontury. Ot lepsze ukrwienie a co za tym idzie soczystość owocuje większym „ciężarem” brył i zarazem brakiem jakichkolwiek oznak nerwowości. Proszę tylko rzucić uchem na „Covered In Blood” Arch Enemy a z łatwością powinniście zauważyć, że gęstość oraz agresja kakofonicznego przekazu nie wykluczają nader swobodnego wglądu w jego tkankę z precyzyjnym śledzeniem partii poszczególnych instrumentów włącznie. Równie przekonująco wypada żartobliwy „Metal Jukebox” Helloween, gdzie speedmetalowa galopada zostaje ujęta w często dość nieoczywiste ramy coverów znanych przebojów a Sennheisery puszczając oko do słuchaczy cały czas pilnują, by zaraźliwa motoryka nagrań ani na moment nie spadła poniżej poziomu pozwalającego odpocząć bezwiednie podrygującym kończynom. Jednocześnie na spokojniejszych fragmentach („Space Oddity” https://tidal.com/browse/track/63761003 ) są w stanie oddać ażurowość pajęczyny dźwięków z jakich utkano kompozycję. Ot chociażby wyrafinowanie orkiestracji, mięsistość gitary basowej i rozwibrowanie górnych rejestrów, czyli większość niuansów, które przy standardowym, kolumnowym odsłuchu mogą nam gdzieś umknąć. A z gratisów, delikatne podkręcenie saturacji i soczystości wyczuwalne szczególnie na średnicy sprawia, że nawet lekko zmatowione wokale, jak daleko nie szukając Kelsy Karter („Love Made Me Do It”) zyskują na aksamitności nie tracąc nic a nic ze swojej natywnej zadziorności.
Podsumowując dzisiejsze spotkanie z Sennheiserami HD 660S2 nie pozostaje mi nic innego jak tylko z ręką na sercu przyznać, że właśnie one z testowanej ostatnio trójki najbardziej mi do gustu przypadły i owe serce skradły. Jak na audiofilskie standardy nie sposób in cokolwiek zarzucić, gdyż nie dość że czarują wyrafinowanym, dynamicznym i niezwykle angażującym dźwiękiem, to nie odnajduję żadnych powodów do utyskiwania nad ich jakością wykonania oraz ergonomia, a co do oczekiwanej za nie ceny … Cóż, więcej trzeba wydać na komplet porządnych wtyków zasilających, więc nie ma co grymasić, tylko jeśli rozglądamy się za otwartymi, a więc charakteryzującymi się dość iluzoryczną izolacją akustyczną słuchawkami, to czym prędzej należy je wpisać na listę do odsłuchu. Moja szczera rekomendacja.
Marcin Olszewski
Dystrybucja: Aplauz Audio
Producent: Sennheiser
Cena: 2799 PLN
Dane techniczne
Konstrukcja: przewodowe, wokółuszne, otwarte, dynamiczne
Przetworniki: Dynamiczne o średnicy 38 mm, neodymowe magnesy
Pasmo przenoszenia: 8 – 41500 Hz
Poziom ciśnienia akustycznego (SPL): 104 dB (1 kHz, 1 Vrms)
Impedancja: 300 Ω (1 kHz)
Zniekształcenia harmoniczne (THD): < 0,04% (1 kHz, 100 dB)
Złącza: 6,3 mm stereo (3,5 mm adapter), Pentaconn 4,4 mm
Przewód: 1,8 m z zakończeniem 6,35 mm; 1,8m z zakończeniem zbalansowanym Pentaconn 4,4 mm
Waga: 260 g (bez kabla)