Podczas jednej z pierwszych sesji zdjęciowych dla Audiostereo dane mi było przy okazji posłuchać fotografowanego urządzenia. Traf chciał, że był to wzmacniacz Aaron No.1a, mało mi wtedy znanej niemieckiej manufaktury Thomasa Höhne. Pomimo całkiem cywilizowanych gabarytów bez trudu napędzał kolumny, wielkością zdecydowanie przekraczające to, co większość społeczeństwa mogłaby zaakceptować w mieszkaniu. Były to B&W 801 Matrix. Zapamiętałem z tamtego odsłuchu łatwość, z jaką prowadził „pralki” Bowersa, kontrolę z jaką panował nad wooferami. Po prostu grał jak wielka końcówka mocy.
Upłynęło kilka miesięcy, w trakcie których mogłem też posłuchać paru wybitnych konstrukcji z oferty Sovereigna (kolejne, tym razem High-Endowe przedsięwzięcie Thomasa Höhne), ModWrighta czy wreszcie Tenora. Ustalałem sobie punkty odniesienia, do których mógłbym porównywać kolejne testowane urządzenia. I historia zatoczyła koło. Trafił do mnie mniejszy i młodszy brat Numeru 1a – model XX (czytany „podwójny X”). Jest to wersja jubileuszowa, powstała z okazji dwudziestolecie marki i przeniesienia produkcji do holenderskiej miejscowości Hertogenbosch (siedziba główna firmy nadal znajduje się w Niemczech). Nie mam pojęcia, czemu akurat padło na Holandię, która słynie nie tylko z wiatraków i tulipanów, ale również z „ziołowych ciasteczek” dostępnych w coffee-shopach. I to chyba dzięki tej niezwykle poprawiającej humor diecie Her Höhne wpadł na dość niecodzienny pomysł promowania własnych, aspirujących do miana Hi-Endu wyrobów. Otóż postanowił sprzedawać Aarony w pięciu wybranych sklepach „nie dla idiotów”. Jak widać sposoby na recesję potrafią zaskakiwać. Może jednak w tym szaleństwie jest metoda? Koniec końców, Aaron na tle konkurencji w MM może wypaść co najmniej dobrze.
Kolejnym akcentem humorystycznym jest kontrast pomiędzy biblijną nazwą, a dość perwersyjnym wyglądem. Jeśli czytelnicy nie wiedzą, o co chodzi, sugeruję przyjrzeć się znajdującym się na froncie bliźniaczym gałkom. Czegoś Wam nie przypominają? Swoją drogą i tak można uznać producenta za powściągliwego, bo przecież mógł nazwać wzmacniacze kolejnymi imionami pociech biblijnego protoplasty (Nadab, Abihu, Eleazar i Itamar).
Skoro już wspomniałem o gałkach, to pozostanę przy zewnętrznym opisie wzmacniacza. Intrygujące stożki znajdują się po obu stronach niezwykle czytelnego niebieskiego wyświetlacza, którego niestety nie można wygasić. Za to oprócz powitalnej informacji z nazwą zakupionego modelu możemy na nim śledzić nazwę aktywnego wejścia i poziom głośności od -60 do 0dB. Co ciekawe, „skok” regulatora głośności (prawa gałka) zależy od poziomu wysterowania i tak w przedziale od -60 do -36 wynosi 3dB; od -34 do -12 wynosi 2dB i od -11 do 0 wynosi 1dB. Dodatkowo po jej wciśnięciu wzmacniacz przechodzi w tryb stand-by. Lewy regulator oprócz funkcji selektora źródeł również posiada dodatkową funkcję. Otóż po jego wciśnięciu otrzymujemy dostęp do wyrównania poziomu (w zakresie 0dB do -6dB) sygnału wejściowego dla poszczególnych źródeł. To przydatna rzecz, choćby dla posiadaczy podstawowej wersji przetwornika AudioNemesis DC-1. Wystarczy ustawić to co potrzebne raz i możemy po prostu zająć się słuchaniem muzyki, a elektroniczne gadżety nie będą nam w tym przeszkadzać. Pokrywę wzmacniacza zdobi, ważąca więcej niż niejeden odtwarzacz, aluminiowa płyta z nazwą i mottem firmy.
Tylna ścianka jest konserwatywna - bez wzorniczych czy też funkcjonalnych udziwnień. Do dyspozycji mamy 6 wejść, wyjście na rejestrator i wyjście pre. Zastosowane pojedyncze terminale głośnikowe są solidne i uniwersalne, jednak uważałbym z szerokimi widłami – znajdują sie na tyle blisko siebie, że trzeba brać pod uwagę ryzyko zwarcia. Brak głównego wyłącznika jasno daje do zrozumienia, że wzmacniacz powinien być odłączany od sieci jedynie na czas dłuższej nieobecności domowników. Do wzmacniacza dołączany jest pilot, jednak za komfort sterowania bez konieczności ruszania się z fotela trzeba dopłacić 200 Euro. Miłym akcentem jest dołączenie pary białych bawełnianych rękawiczek, dzięki którym można wzmacniacz spokojnie ustawić i wpiąć w tor audio bez obaw o zapapranie obudowy.
Wnętrze jest przykładem ładu i porządku. Podobnie jak w wyższym modelu, za wagę wzmacniacza odpowiada ekranowany metalową puszką solidny (ale mniejszy niż w No.1a) transformator toroidalny. Dieta odchudzająca dotknęła również pojemności filtrujących, „schodząc” z 60 do 40 000uF. Stopień wyjściowy zamiast na dwóch, znalazł się na jednej płytce. Płytka jest symetryczna a nadruk jednostronny. Topologia Aarona to cztery stopnie z niewielką globalną pętlą sprzężenia zwrotnego pracujące w klasie AB. Odprowadzaniem ciepła z tranzystorów bipolarnych zajmuje się solidny radiator. Producent również w tym przypadku zapewnia, że modelowi XX nie straszne sa spadki impedancji poniżej 2 Ohmów.
Na wstępie opisu dźwięku zapowiem, że osoby chcące zaoszczędzić półtora tysiąca Euro i liczące na to, że XX zagra „prawie jak No.1a” mogą się przestać łudzić, bo różnicę między modelami wyraźnie słychać. Thomas Höhne nie podcina gałęzi, na której siedzi. Daje klientom do rąk urządzenie grające zgodnie z firmową „ideologią”, lecz jest to dopiero przedsmak tego, co mają do zaoferowania wyższe modele Aarona czy Sovereigna. W tym momencie część czytelników może przestanie tą recenzję czytać, dla bardziej wytrwałej grupy mam jednak dobre informacje. Hi-Endu nie ma, bo w tych kategoriach cenowych być go nie powinno, jednak mamy bardzo porządne Hi-Fi. Czy to mało jak na wydatek 2000 Euro (+200 E za pilota)? Zależy, jak patrzeć. „Podwójny X” niczego i nikogo nie udaje, bo nie musi. Gra to, co jest zapisane na źródłowym nośniku i czy będzie to krążek srebrny, czarny, czy zapisany na twardym dysku plik, zrobi to z wielką dokładnością. Ciśnie się na klawiaturę hasło ”Ordnung muss sein”, które moim zdaniem najlepiej oddaje charakter Aarona. Każdy muzyk, instrument, dźwięk mają swoje jasno określone (i słyszalne) miejsce w szeregu. Nawet akustyka podlega temu porządkowi. Nie ma tutaj miejsca na bałagan, niedbałość, czy beztroskie szaleństwo. Oczywiście, jeśli realizator będzie miał kaprys lub słabszy dzień, i suwaki na stole mu się rozjadą, „Dwudziestka” ze stoickim spokojem to odtworzy. Nie będzie jednak tego w żadnym wypadku specjalnie piętnował czy też upiększał. Zagra to tak, jak zostało nagrane, ocenę pozostawiając słuchaczowi.
Po kilku tygodniach obcowania z tym wzmacniaczem zacząłem dochodzić do wniosku, że jest on swoistym łącznikiem pomiędzy studiem nagrań, a pokojem odsłuchowym świadomego audiofila. Łącznikiem przekazującym do domowych zestawów głośnikowych dokładnie to, co zebrały mikrofony. W studio liczy się bezwzględna i nie zawsze najpiękniejsza prawda o każdym dźwięku, w domowych warunkach z reguły zależy nam na namiastce bycia „tu i teraz”. Aaron daje raczej to pierwsze. Jest to coś porównywalnego do obserwowania nagrania z pomieszczenia realizatora. Muzyka dobiega z głośników, lecz niemalże na wyciągnięcie ręki, tuż za szybą, mamy grających artystów. I nie ma znaczenia czy będą to szarpidruty z Rammsteina, czy greccy mnisi. Repertuar zależy w tym momencie jedynie od preferencji słuchacza. Jeśli jednak oczekujemy po wzmacniaczu, że będzie czarował i zwodził, pozwalał patrzeć na świat przez różowe okulary, to trafiliśmy pod zły adres. Tutaj piękno pojawia się tylko wtedy, kiedy naturalnie wynika to z samego nagrania. Nie ma lukru czy niedopowiedzeń. Jest za to prawda, czasem bolesna, o nagraniach. O ile we wspominanym wyżej repertuarze Ramsteina („Reise, Reise” [uICO-9006 Japan]) prawda jest „ładna inaczej” o tyle w "Misa Criolla" (DECCA 467 095-2), czy też The Divine „Liturgy of the St John Chrysostom” (Opus 111 OPS 30-70) w wykonaniu Greek Byzantine Choir możemy mówić o uczestnictwie w nabożeństwie. Fenomenalna akustyka kościelnych wnętrz, zegarmistrzowska precyzja w usytuowaniu chóru oraz solistów, pozwala słuchaczowi skupić się na przekazie emocjonalnym tych utworów i zbliżyć do „sacrum”. Docenić swoistą surowość nagrań, które stają się przez to bardziej prawdziwe.
Jednak nie samą muzyką sakralną człowiek żyje i wypadało sprawdzić, jak niemiecki wzmacniacz da sobie rade w repertuarze mającym niewiele wspólnego z rzeczywistymi brzmieniami. Na tę okazję przygotowałem sobie najnowszy krążek Gorillaz „Plastic Beach”, rozsiadłem się wygodnie na kanapie i - zamiast przesłuchać dwa czy trzy utwory przesiedziałem w towarzystwie „człekokształtnych” bite trzy godziny. Po prostu po „Plastic Beach” dziwnym trafem na playliście znalazły się wcześniejsze albumy „Gorillaz” i „Demon days”. Nie wynikało to w żadnym wypadku z wrodzonego lenistwa czy też wygody, pozwalającej na transfer plików po wi-fi bez ruszania zadka z kanapy, lecz z autentycznej przyjemności słuchania. Skoro był świetny „beat”, kończyny same podrygiwały, a elektroniczne dźwięki zostały całkiem zacnie rozmieszczone przez realizatorów w wirtualnej przestrzeni, to nie pozostawało mi nic innego, niż dać się unosić temu syntetycznemu prądowi.
Chcąc zweryfikować prawdomówność Aarona na dość jazgotliwym materiale sięgnąłem po mocno zwariowany krążek Frank London's Klezmer Brass Allstars – „Brotherhood Of Brass”, zapewniając sobie w ten sposób ponad godzinę świetnej zabawy. Dęciaki brzmiały tak jak na instrumenty blaszane przystało, czyli jasno, szybko i dynamicznie, lecz nie można było mówić o przekroczeniu progu, czy nawet zbliżeniu się do zapiaszczenia, czy też o nadmiernej krzykliwości.
Ogólnie rzecz ujmując, trudno pisać o Aaronie poprzez pryzmat poszczególnych zakresów pasma, czy tez mikro- bądź makrodynamiki, gdyż jest on urządzeniem na tyle transparentnym, że jego obecność w torze ma znaczenie drugorzędne przy efekcie końcowym. Na jedną specyficzną cechę chciałbym jednak zwrócić uwagę – na nacisk, jaki Aaron kładzie na motorykę nagrań. Potrafi nawet z pozornie leniwych kompozycji wyciągnąć sekcję rytmiczną i z jej pomocą prowadzić słuchacza w głąb muzycznego spektaklu. Nie ma również najmniejszych problemów, by przejść z będącego na granicy słyszalności cykania świerszczy do ogłuszającego ryku silników startującego odrzutowca. Ta zdolność do natychmiastowej reakcji na zmiany dynamiki bardzo przekonująco wypada zarówno w symfonice (R.Strauss „Also sprach Zarathustra”, Living Stereo RCA Victor) jak i nagraniach solowych (J.S.Bach „Cello Suites”, Andrzej Bajer, CD Accord). O zaletach tej cechy przy muzyce hard’n’heavy pisać chyba nie muszę – kreowanie ściany dźwięku opartej na solidnym basowym fundamencie to dla Aarona pikuś. Jednak w tym hura-optymizmie nie można zapomnieć o odpowiednim towarzystwie. Jeśli nie zapewnimy temu wzmacniaczowi sygnału odpowiedniej klasy i kolumn mogących sprostać jego wymaganiom, większość pary może pójść w gwizdek.
Zauważone przeze mnie na kilku krążkach z muzyką dawną lekkie „wyszczuplenie” średnicy można łatwo zniwelować poprzez dobór odpowiedniego okablowania. W moim systemie wszystkie przewody (oprócz zasilających) są ze srebra i dobierałem je pod kątem jak największej transparentności. Już nawet zmieniając głośnikowce na krajowe (również srebrne) Albedo Monolith można zyskać na nasyceniu i większym rozmachu prezentacji. Delikatnie osłabimy w tym momencie chłodny obiektywizm Aarona, ale poprawimy subiektywną przyjemność obcowania z dźwiękiem. Aaron sam z siebie nic nie zepsuje i nie zdominuje systemu, ale pozwoli do woli kształtować brzmienie całości poprzez wymianę pozostałych jego elementów.
Mała dygresja – podczas testów Aarona miałem okazję testować również serbskie kondycjonery Trafomatic, na których wdzięki niemiecki wzmacniacz był praktycznie zupełnie nieczuły. Tak więc środki zaoszczędzone na rezygnacji z kondycjonera na rzecz porządnej listwy spokojnie można przeznaczyć na „podwójnego X-a” i stertę nowych płyt.
Tekst i zdjęcia Marcin Olszewski
Szczegółowe dane:
Dystrybutor: SoundClub (www.soundclub.pl)
Cena: 2000 EUR + 200 EUR pilot (opcja) – po aktualnym kursie
Moc: 80W/ 8 Ω, 140W/4 Ω
System wykorzystany w teście:
Źródła sygnału cyfrowego:
CD: Pioneer PD-9700
Apple Airport Express
DAC: North Star 192 Mk1
Wzmacniacz: Densen DM-10 Mk2
Kolumny: Neat Acoustics Motive One
IC: Antipodes audio Katipo
IC cyfrowe – Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Monster Cable Interlink LightSpeed 200; Apogee Wyde Eye
Kable głośnikowe: Slinkylinks S1
Kable zasilające: Garmin; Supra Lo-Rad 3x2,5mm; Audionova Starpower Mk III; Trafomatic Audio Experience Cable
Listwa : GigaWatt PF-1 + kabel LC-1
Kondycjonery: Trafomatic Audio SM-60, Trafomatic Audio Classic 500