Skocz do zawartości

Ranking

  1. AudioNews

    AudioNews

    Redaktorzy


    • Punkty

      9

    • Postów

      85


  2. AudioFelek

    AudioFelek

    Redaktorzy


    • Punkty

      5

    • Postów

      0


  3. Fr@ntz

    Fr@ntz

    Redaktorzy


    • Punkty

      2

    • Postów

      2 825


  4. audiostereo.pl

    audiostereo.pl

    Administratorzy


    • Punkty

      2

    • Postów

      1 526


Popularna zawartość

Zawartość, która uzyskała najwyższe oceny od 28.04.2025 w Artykułów

  1. W połowie lat 90., gdy Polska na dobre weszła w burzliwy okres transformacji, na obrzeżach głównego nurtu kultury zaczęły rodzić się nowe formy ekspresji. Kapitalizm pukał do drzwi z obietnicami dobrobytu, kolorowe reklamy i zachodnia popkultura zaczęły wypierać szarość PRL-owskich blokowisk, ale w wielu domach nadal panował chaos, bieda i niepokój. Młodzież wchodziła w dorosłość bez mapy, w rzeczywistości, która była jednocześnie obiecująca i przerażająca. W tym właśnie klimacie zadebiutował zespół Kaliber 44 – formacja, która nie tylko zapoczątkowała psychorap w Polsce, ale też dała młodym ludziom język, którym mogli nazwać swój bunt, strach i samotność. Debiutancki album „Księga Tajemnicza. Prolog”, wydany w 1996 roku, był czymś więcej niż muzycznym wydarzeniem – był zjawiskiem. Przepełniony mrokiem, symboliką i nieoczywistymi metaforami, opierał się na połamanych bitach i niepokojącej atmosferze. Kaliber 44 nie był zespołem łatwym. Ich muzyka nie nadawała się do radia, ich teksty nie trafiały do wszystkich. Ale właśnie w tej hermetyczności leżała ich siła. Dla młodych ludzi, często pozostawionych samym sobie, była to muzyka, która po raz pierwszy mówiła do nich ich własnym językiem. Słuchając utworu „+ i -”, można odnieść wrażenie, że jego przesłanie nie straciło nic na aktualności. Wręcz przeciwnie – w dobie wszechobecnej polaryzacji społecznej, szybkich sądów i czarno-białego myślenia, wersy o tym, że każdy z nas nosi w sobie zarówno światło, jak i cień, wybrzmiewają z jeszcze większą mocą. Kaliber 44 opowiadał o świecie nie takim, jakim go widzimy, ale takim, jaki czujemy pod skórą. O niepewności, zagubieniu, o poszukiwaniu sensu w rzeczywistości, która rzadko daje jasne odpowiedzi. Równie aktualnie brzmi „Film”, jeden z najbardziej znanych utworów zespołu. To utwór pełen niepokoju, rozprawiający się z fikcją, w jaką człowiek często sam siebie ubiera, udając przed światem, że wszystko jest w porządku. W warstwie muzycznej minimalizm i mrok, w warstwie tekstowej – emocjonalny rozbiór rzeczywistości. Młody słuchacz końca lat 90. mógł w tej piosence odnaleźć siebie – podobnie jak może to zrobić młody słuchacz 2025 roku, jeśli tylko odrzuci autotune i wsłucha się w słowo. Twórczość Kalibra 44 była w pewnym sensie kontrą wobec ówczesnego społeczeństwa, które uczyło się żyć w świecie reklam, konsumpcji i coraz większych różnic społecznych. Ich teksty były intelektualnym wyzwaniem, wymagały skupienia, a czasem nawet interpretacyjnego wysiłku. To właśnie czyniło ich muzykę tak wyjątkową – nie była jedynie tłem do codzienności, ale narzędziem refleksji. Kaliber nie dawał gotowych odpowiedzi, ale zadawał pytania, których nikt wcześniej w polskim rapie nie stawiał. Rap przez lata zmienił się diametralnie. Dzisiejsza scena to świat przebojów, trapowych bitów i melodyjnych refrenów. Raperzy częściej mówią o luksusach niż o rozterkach egzystencjalnych. Jednak mimo tej ewolucji, duch Kalibra nadal jest obecny – w undergroundzie, wśród artystów stawiających na autentyczność, ale też w sercach słuchaczy, którzy dorastali z ich muzyką i do dziś wracają do niej jak do pamiętnika z młodości. Choć styl muzyczny się zmienił, potrzeba szczerości, głębi i prawdziwego przekazu pozostaje niezmienna. Wpływ Kalibra 44 na młodzież był ogromny. Dla wielu z nich byli pierwszymi artystami, którzy mówili ich głosem, poruszali tematy bliskie sercu, nie bali się mówić o psychicznych trudnościach czy społecznej alienacji. To dzięki nim wielu młodych ludzi zaczęło pisać własne teksty, tworzyć muzykę, rozmawiać o emocjach. Kaliber uczył, że nie trzeba być perfekcyjnym, żeby mówić prawdę. Że można być słabym, zagubionym, innym – i wciąż mieć coś ważnego do powiedzenia. Nie można pominąć także wpływu, jaki mieli na kształtowanie się tożsamości kulturowej młodego pokolenia. Styl bycia, sposób mówienia, nawet sposób ubierania się – wszystko to było inspirowane Kalibrem. Ale najważniejsze było to, że dawali młodzieży narzędzia do zrozumienia świata i siebie. Pokazywali, że kultura hip-hopowa to nie tylko rozrywka, ale również przestrzeń do wyrażania buntu, emocji i głębokich przemyśleń. Dziś, gdy słuchamy Kalibra 44, słyszymy echa czasów, które już minęły, ale też uniwersalne prawdy, które nie tracą na wartości. Ich muzyka to swoisty dokument epoki – surowy, emocjonalny i prawdziwy. To również przypomnienie, że rap może być czymś więcej niż tylko dźwiękiem – może być lustrem duszy, manifestem i terapią jednocześnie. Kaliber 44 nigdy nie był modny. Ale był ważny. I nadal jest. Jako Audiostero.pl chcemy złożyć hołd niedawno zmarłemu członkowi zespołu Joka oraz Magikowi – dwóm twórcom, którzy nie tylko zapisali się w historii polskiego rapu, ale też na zawsze pozostali częścią naszej wspólnej, pokoleniowej pamięci. AQM8kBa_wd011lFM-E1WCnwtf5tJs0b4RcmljCFtZkxl0QlTVL2YKNprL4Hzy_yH29sTyx6_E1gtWEX_-oZUd5t7.mp4
    8 punktów
  2. Siedzę sobie wieczorem, lampka się grzeje, z głośników sączy się „Kind of Blue” na oryginalnej szpuli, i myślę: czy ja się przypadkiem nie zatrzymałem w czasie? Bo świat idzie do przodu – nie ma zmiłuj. Młodzież odpala Spotify w jakości „super hyper lossless”, ktoś tam testuje nowego DAC-a z chipem rodem z NASA, a ja... ja znów kombinuję jak podpiąć starego Teaca do lampy, żeby nie buczało. No właśnie. Gdzie my dzisiaj jesteśmy jako audiofile? Czy jeszcze próbujemy gonić nowinki, czy już nam się nie chce i wolimy stare, sprawdzone granie – nawet jeśli trzeszczy, buczy i trzeba wstać, żeby stronę zmienić? Streaming hi-res vs. szpulowiec na kolanach Powiedzmy to szczerze: nowe rozwiązania są wygodne. Klik i masz dowolny album w jakości studyjnej. Nie musisz kolekcjonować, pucować, przekładać. Ba – nie musisz nawet włączać światła, żeby zmienić płytę, bo wystarczy hasło „Hej, Siri”. Ale czy to jest to samo słuchanie? Czy w tym wszystkim jeszcze chodzi o muzykę, czy już tylko o technologie, pasmo przenoszenia i to, żeby „grało jak z taśmy matki”? Ja się łapię na tym, że jak słucham z pliku, to łatwiej mi się rozprasza myśl. Przełączę numer, podgłośnię, potem zmienię artystę... i zanim się obejrzę – słuchałem przez godzinę, ale nic nie usłyszałem. Lampa, winyl, szpula – czyli rytuał i sentyment Z drugiej strony, stara szkoła audio to jak parzenie herbaty z czajnika emaliowanego. Czasem kapnie, czasem przypali rękę, ale smakuje lepiej niż z ekspresu na kapsułki. Może to sentyment, może placebo – a może po prostu tak ma być. Lampa – wiadomo. Żarzy się, szumi, ale jak zaśpiewa, to nie trzeba tłumaczyć niczego. Winyl – kręci się, trzeszczy, ale siedzi się przy nim ciszej i jakoś bardziej... z szacunkiem. A szpula? Kto słuchał ten wie – to nie granie, to wydarzenie. A może jedno i drugie? Są też tacy, co idą środkiem. I dobrze – bo przecież kto powiedział, że nie można mieć i streamera, i gramofonu? Że nie można TIDAL-a puścić przez lampowy wzmacniacz z lat 70? Albo, że nie da się ripować winyli na FLAC-i i słuchać ich w aucie? Czasy się zmieniają, ale przecież nasze uszy wciąż te same. Słyszą to, co im się podoba – niezależnie od formatu. No to jak to u Was wygląda? Ciągle grzebiecie w szafie za winylem? A może pilot i streaming to Wasz chleb powszedni? Kto z Was jeszcze trzyma szpulowce i lampy jak święty Graal? A kto już przeszedł „na pliki” i nie ogląda się za siebie? Dajcie znać w komentarzach. Podrzućcie fotki swoich zestawów – starych, nowych, miksowanych. Może się okaże, że każdy ma rację – tylko trochę inaczej. Pozdrawiam z ciepła lampowego blasku....
    3 punkty
  3. Po latach skupienia na urządzeniach zintegrowanych brytyjska marka Audiolab wraca do korzeni, prezentując dwa nowe, zaawansowane przetworniki cyfrowo-analogowe – modele D7 i D9. Te nowoczesne urządzenia zostały zaprojektowane zarówno z myślą o użytkownikach desktopowych, jak i miłośnikach klasycznych systemów hi-fi. Powrót legendy – DACi z rodowodem M-DAC Audiolab to marka z wieloletnią tradycją w projektowaniu urządzeń cyfrowych. Nowe przetworniki D7 i D9 można uznać za duchowych spadkobierców niezwykle uznanej serii M-DAC, która zdobyła serca audiofilów na całym świecie. Od premiery ostatniego samodzielnego DAC-a tej firmy – M-DAC Mini z 2017 roku – minęło sporo czasu. Teraz brytyjski producent powraca z nową propozycją, która łączy sprawdzoną inżynierię z najnowszymi osiągnięciami technologicznymi. Audiolab D7 – kompaktowy DAC dla wymagających Model D7 to kompaktowy przetwornik oparty na uznanym układzie ESS ES9038Q2M. To ten sam chip, który znajdziemy w najnowszych wzmacniaczach Audiolab 6000A MkII i 7000A, co świadczy o jego wysokim potencjale brzmieniowym. Wśród kluczowych cech Audiolab D7 znajdziemy: obsługę sygnału PCM do 32-bit/768kHz oraz DSD512, pełne dekodowanie MQA – idealne do streamingu z TIDAL Masters, wejścia USB-B, USB-C, optyczne, koaksjalne i Bluetooth 5.1 z aptX HD, wzmacniacz słuchawkowy klasy premium z prądowym sprzężeniem zwrotnym, wybór filtrów cyfrowych oraz opcje upsamplingu, balansowane (XLR) i niesymetryczne (RCA) wyjścia analogowe, kompaktową, elegancką obudowę dostępną w kolorze czarnym lub srebrnym. D7 to znakomite rozwiązanie dla tych, którzy szukają przetwornika audio wysokiej klasy w kompaktowym wydaniu – idealnego zarówno na biurko, jak i do domowego systemu stereo w przystępnej cenie. Audiolab D9 – flagowy DAC z wyższej półki Model D9 to zaawansowany przetwornik stworzony z myślą o najbardziej wymagających użytkownikach. W jego sercu pracuje topowy chip ES9038PRO od ESS Technology, zapewniający niesamowitą rozdzielczość, dynamikę i separację kanałów dzięki pracy w układzie różnicowym i w pełni zbalansowanym. Czym wyróżnia się Audiolab D9? czterokanałowa struktura przetwornika w trybie zbalansowanym, referencyjny zasilacz liniowy z ultracichym transformatorem toroidalnym, wejścia cyfrowe: USB, optyczne, koaksjalne, a także AES/EBU (XLR), Bluetooth z obsługą LDAC, aptX HD, AAC i SBC, wyjścia XLR i RCA (przełączane: stałe lub regulowane), wysokowydajny wzmacniacz słuchawkowy o mocy do 600 mW, zdolny napędzić nawet słuchawki planarne, kolorowy wyświetlacz LCD 2,8”, pokazujący dane o odtwarzanym materiale, poziomie sygnału oraz inne informacje w czasie rzeczywistym. Audiolab D9 to pełnowymiarowy DAC klasy high-end, który może być sercem referencyjnego systemu audio, zarówno domowego, jak i studyjnego. Dostępność i ceny Nowe przetworniki Audiolab już w najbliższym czasie będą dostępne w Polsce! Dystrybucja w Polsce 21Distribution Pabianice, Reymonta 12 www.21distribution.pl
    2 punkty
  4. Jutro pierwszy półfinał Eurowizji, a u nas emocje większe niż przy pierwszym przesłuchaniu nowego winyla z jap-jazzu. Reprezentuje nas Justyna Steczkowska, co samo w sobie brzmi jak powrót do klasyki, ale z nowym masterem. Justyna to przecież nie debiutantka na tej scenie – już w 1995 roku śpiewała w Dublinie „Sama”, zajmując wtedy 18. miejsce. Może wynik nie był spektakularny, ale sama obecność i jej sceniczna charyzma zapisały się w historii polskich startów złotymi nutami. Dziś wraca na eurowizyjną scenę z kawałkiem „Gaja (Never Back Down)”, który brzmi jak miks etno, elektroniki i hymnu walki. Kto zna Justynę, ten wie, że zawsze idzie swoją ścieżką, a tu dodatkowo niesie przekaz o sile kobiety i natury – jakby Enya skrzyżowała się z Björk i poszła na imprezę z Martinem Garrixem. Wokalnie – poziom kosmos, jak zwykle. Wizualnie – oprawa z mistycyzmem, światłem, piórami i czymś, co chyba miało być mgłą, ale bardziej przypominało parę z rozgrzanych lamp elektronowych. Czy ma szansę wygrać? Powiem tak – w tym roku konkurencja jest mocna, ale jeśli jurorzy docenią kunszt i oryginalność zamiast eurowizyjnego plastiku, to może być grubo. A skoro o historii mowa, to wspomnijmy nasze najjaśniejsze chwile na Eurowizji. Edyta Górniak w 1994 roku z „To nie ja” – srebro, które do dziś błyszczy. To był debiut marzenie – Polska wchodzi, rzuca bombę emocji i od razu podium. Potem było trochę jak z remasterem ulubionej płyty – raz coś się uda, raz mniej. Ich Troje w 2003 – kto ich nie pamięta w tych zielonych strojach i z przekazem „Keine Grenzen – Żadnych granic”? Było egzotycznie, emocjonalnie i totalnie w stylu tamtych czasów. A ostatnio? Blanka w 2023 z „Solo” – hit na TikToku, viral w sieci, choć niekoniecznie sukces na scenie. Ale hej – była energia, był styl, była choreografia, której nie powstydziłaby się żadna szkoła tańca z Kalisza po Seul. A teraz dygresja, jak przy długim odsłuchu jazzowej improwizacji – Eurowizja Junior. I tu, proszę państwa, Polska rządzi jak lampowy wzmacniacz wśród chińskich bluetoothów. Roksana Węgiel wygrała w 2018, a rok później Viki Gabor powtórzyła ten sukces. Dwa złote puchary i pokaz, że jak chodzi o młode talenty, to jesteśmy jak Telefunken w świecie plastiku – nie do podrobienia. Czy Justyna dołoży kolejne rozdziały do tej historii? Trzymam kciuki. Bo kto, jak nie ona, potrafi połączyć magię dźwięku z przesłaniem i klasą? A nawet jeśli nie wygramy, to i tak dostaniemy muzyczny performance na najwyższym poziomie. Bo Eurowizja to nie tylko konkurs – to spektakl, to emocje, to muzyczne guilty pleasure. I wiecie co? Lubię to. Reakcje fanów na „Gaję” Justyny Steczkowskiej są bardzo zróżnicowane. Z jednej strony, wielu zagranicznych słuchaczy jest oczarowanych jej występem, podkreślając jej wyjątkowy głos i artystyczną prezentację. Komentarze takie jak „To może być czarny koń Eurowizji” czy „Jej głos jest hipnotyzujący” świadczą o pozytywnym odbiorze . Wielu fanów z różnych krajów wyraża entuzjazm, twierdząc, że Polska ma szansę na wysokie miejsce w konkursie. Z drugiej strony, niektórzy widzowie krytykują utwór za zbyt intensywny wokal i skomplikowaną aranżację sceniczną. Pojawiają się opinie, że piosenka jest „zbyt głośna i agresywna” oraz że „przypomina bardziej cyrkowe show niż konkurs piosenki” . Niektórzy obawiają się, że nadmiar elementów wizualnych może przytłoczyć widzów i odciągnąć uwagę od samej muzyki. Podsumowując, „Gaja” wzbudza silne emocje i dzieli opinię publiczną. Jednakże, niezależnie od różnic w odbiorze, jedno jest pewne: Justyna Steczkowska przyciąga uwagę i nie pozostawia nikogo obojętnym.
    2 punkty
  5. Jeszcze wczoraj nie było nic wiadomo – tylko ciche plotki, pojedyncze przecieki i nerwowe odświeżanie strony Metallica.com. A dziś? BOOM! Oficjalna informacja: Metallica zagra na Stadionie Śląskim w Chorzowie 19 maja 2026 roku! I to nie będzie byle koncert. To będzie wydarzenie roku – jedno z tych, o których mówi się dekadami. A jak znasz Metallikę, to wiesz, że tu nie ma miejsca na półśrodki. 🎟️ Przedsprzedaż biletów – rusza już 27 maja 2026! Fani zespołu muszą być czujni, bo bilety rozejdą się jak świeże riffy z „Kill 'Em All”. Legacy Member Presale (fani z długoletnim stażem) – start: wtorek, 27 maja 2026, godzina 9:00 Fifth Member Presale (wszyscy członkowie fanclubu) – start: wtorek, 27 maja 2026, godzina 11:00 Bilety będą dostępne przez metallica.com, a później także na livenation.pl i ticketmaster.pl Sprzedaż ogólna prawdopodobnie ruszy kilka dni później, więc jeśli nie jesteś jeszcze w fanclubie – to dobry moment, żeby to nadrobić. Jeśli byłeś choć raz – wiesz. Jeśli nie – musisz to przeżyć. Koncert Metalliki to nie tylko muzyka. To pełnoprawne widowisko – dźwięk, światło, ogień i wizualna orgia. To godziny grania na najwyższym poziomie, gdzie setlista to rollercoaster emocji, a scenografia zmienia się jak w filmie sci-fi. Scena 360°, gigantyczne ekrany, eksplozje, ogień, lasery – i czterech gości, którzy od ponad 40 lat pokazują, że metal nie rdzewieje. To nie jest tylko show – to rytuał. Każdy koncert Metalliki zapełnia stadion. Każdy. Bez wyjątku. I to nie tylko fani metalu – przychodzą całe pokolenia. Starsi z dzieciakami. Ludzie, którzy dorastali przy „Ride the Lightning” i ci, którzy znają tylko „Lux Æterna” z TikToka. Metallica – ikona bez metryki Założona w 1981 roku przez Jamesa Hetfielda i Larsa Ulricha, Metallica to zespół, który właściwie zdefiniował współczesny heavy metal. Ich klasyki – "Master of Puppets", "One", "Enter Sandman", "Sad But True" – to już nie tylko hity, to hymny całego pokolenia. Przez lata styl Metalliki ewoluował – od thrashowych korzeni po bardziej dojrzałe, cięższe i bardziej eksperymentalne brzmienia. Ich ostatni album, „72 Seasons” (2023), pokazał, że chłopaki nadal mają ogień w żyłach. Długie numery, tłuste riffy, agresja, energia – wszystko, za co ich kochamy, wciąż działa. A koncertowo? To w ogóle inna liga. Występy Metalliki to spektakle, które robią wrażenie nie tylko na fanach metalu. Pierwszy raz Metallica odwiedziła Polskę w 1991 roku, grając w Chorzowie na wspólnej trasie z AC/DC i QUEENSRYCHE. Tak, dobrze czytacie – Queensryche, AC/DC i Metallica jednego dnia. To był absolutny nokaut muzyczny. Potem było jeszcze lepiej: 1999 – Spodek, Katowice 2004 – Stadion Śląski, Chorzów 2008 – Stadion Gwardii, Warszawa 2012 – Bemowo, Warszawa 2019 – PGE Narodowy – rekord frekwencji! 2024 – Kraków, Tauron Arena – kameralny ogień w wersji halowej Każdy z tych koncertów był wydarzeniem samym w sobie. Metallica nigdy nie przyjeżdża do Polski „na odpękanie”. Zawsze dają z siebie 110% i zawsze mają specjalny set dla polskich fanów – często wplatany jest kawałek „Wehikuł czasu” Dżemu albo inne polskie akcenty, które rozgrzewają tłum do granic możliwości.
    1 punkt
  6. Choć w tytule dzisiejszej recenzji mamy dość enigmatyczne oznaczenie wskazujące na pojedynczą sztukę/egzemplarz, to tym razem, wbrew owym pozorom w opakowaniu zbiorczym znajdziemy dwa urządzenia. Zaskakująco kompaktowe, jak na wykorzystywaną technologię słuchawki, oraz przeznaczony do ich napędzania niewielki wzmacniacz. Cóż w tym nadzwyczajnego? Ot chociażby fakt, iż dzięki uprzejmości Sieci Salonów Top HiFi & Video Design otrzymaliśmy symboliczny ulgowy bilet na ekskluzywne salony Stax-a o czym świadczy m.in. fakt, iż nawet douszny set SR-003MK2 & SRM-D10 II w cenniku zajmuje wyższą od tytułowego zestawu pozycję. Cóż zatem trafiło w nasze skromne progi? Elektrostatyczne słuchawki SR-X1 wraz z dedykowanym im wzmacniaczem SRM-270S, na których test serdecznie zapraszam. Jak na powyższych zdjęciach widać SR-X1 przesadnie imponujące gabarytowo nie są a na tle swego wyżej urodzonego rodzeństwa prezentują się niemalże jak model o outdoorowym zacięciu. Jak jednak łatwo się domyślić z racji swej elektrostatycznej proweniencji nawet do spacerów po ogródku nadają się średnio, gdyż co najwyżej można w nich zasiąść na werandzie/tarasie/balkonie i w dość statyczny sposób kontemplować serwowane przez nie dźwięki. Kolejną przesłanką do zalecanej stacjonarności jest również konieczność zasilenia SRM-270S a więc bliskość gniazdka w które wepniemy niewielki zasilacz wtyczkowy znajdujący się w zestawie. Same „baby” Staxy prezentują się tym niezwykle delikatnie i ażurowo, co z resztą potwierdza kontakt organoleptyczny. Bazująca na rozwiązaniach zaczerpniętych od poprzedników (SR-1 i SR-X) konstrukcja okazuje się jednak zaskakująco stabilnie siedząca na głowie. Okazuje się bowiem, iż względem swych protoplastów delikatnie zwiększono sztywność pałąka nagłownego a tym samym zapewniono pewniejsze pozycjonowanie na głowie użytkownika. Warto w tym momencie wspomnieć o mięsistych, delikatnie okalających uszy padach z wypełnieniem z „pamiętliwej” pianki, których powierzchnie mającą kontakt z uszami/głowa wykonano z naturalnej owczej skóry a tam, gdzie tapicerka pełni jedynie role ochronno-ozdobną zastosowano jej syntetyczny odpowiednik. Dzięki gęstej perforacji muszle zapewniają wysoce satysfakcjonującą wentylację, lecz warto również pamiętać, iż de facto nie oferują praktycznie żadnej izolacji akustycznej, więc zasiadając do odsłuchu lepiej zapobiegliwie zorganizować sobie jakiś zaciszny kącik. Znajdujący się w zestawie 2,5m przewód jest przyjemnie wiotki a tym samym nie wykazuje nawet najmniejszej ochoty do prężenia, czy też samoistnego splątywania się podczas użytkowania. Z kolei wzmacniacz SRM-270S to również mało absorbująca propozycja skierowana do tych użytkowników, którzy niespecjalnie mają miejsce na dorównujące stacjonarnej-pełnowymiarowej elektronice konstrukcje. Ot, kompaktowy korpus z zamkniętego aluminiowym frontem profilu, na którym znajdziemy jedynie to co niezbędne. Gniazdo sygnałowe i pokrętło głośności/włącznik na płycie czołowej i we/wyjścia w standardzie RCA na plecach uzupełnione o gniazdo dla zewnętrznego zasilacza wtyczkowego. A jak tytułowy zestaw Stax-a sprawdza się pod względem brzmienia? Jak zapewne miłośnicy elektrostatów się spodziewają, pod względem trójwymiarowości i przestrzenności sceny jest klasą samą dla siebie. Źródła pozorne kreślone są z niezwykłą precyzją a jednocześnie z zachowaniem naturalności - bez irytującego przeostrzenia i podbijania kontrastu wzorem trybów demonstracyjnych współczesnych telewizorów. Kameralne składy w stylu „The Ghosts of Hamlet. Lost Arias from Italian Baroque Operas” w wykonaniu Roberty Mameli i Le Concert de l’Hostel Dieu pod batutą Francka-Emmanuela Comte pozwalają na pełen wgląd w strukturę nagrań bez jednoczesnego efektu wtłaczania całego aparatu wykonawczego w naszą przestrzeń międzyuszną. Ponadto ww. duet nad wyraz udanie podkreśla zarówno właściwe, zgodne z rzeczywistością, faktury naturalnego instrumentarium, jak i nieco niższą aniżeli znana z „'Round M: Monteverdi Meets Jazz” tonację w jakiej śpiewa urocza sopranistka. Swoje trzy grosze dokłada tu co prawda delikatnie, relaksacyjnie przyciemnione brzmienie zestawu, lecz jest to przeprowadzony na tyle precyzyjnie zabieg, że choć w kategoriach bezwzględnych wypadałoby uznać go za odstępstwo od bezwzględnej neutralności, to śmiem twierdzić, iż na większości nagrań taka sygnatura zrobi więcej dobrego aniżeli złego. Skoro o bezwzględnej neutralności i transparentności mowa, to o ile przy barokowym plumkaniu nie sposób się do czegokolwiek przyczepić, to warto mieć świadomość, że najniższy bas nie tyle jest przez Staxy reprodukowany, co jedynie sygnalizowany, wiec cięższa elektronika („Planetary Medicine” Murkury) i bardziej agresywne odmiany rocka niekoniecznie są repertuarem pierwszego wyboru. Dlatego też choć otwierający „Blood Dynasty” Arch Enemy deszcz z „Dream Stealer” wypada niezwykle realistycznie, to już następującej po nim death-metalowej kakofonii brakuje nieco potęgi i energii, przez co podkreślona zostaje jazgotliwość i metaliczność prezentacji, której z kolei bliżej do stricte thrashowej estetyki. Całe szczęście niechęć Staxow do taplania się w metalowych ekstremach nie przekłada się na lżejsze odmiany Rocka, więc zarówno Santana na „Sentient” czaruje głęboką barwą swego PRS-a, jak i nieco bardziej garażowemu „METRO” The Blue Stones nie brakuje zadziorności i nie popada w irytującą anoreksję. Dęciaki na „All The Way” Etty James mają właściwą chropawość i ostrość, lecz daleko im do sztucznie podbitej ofensywności. Sybilanty z kolei poddane zostają delikatnemu podkreśleniu, choć do irytującego szeleszczenia jeszcze trochę brakuje. Generalnie jazz wypada fenomenalnie a już na „Homage” Joe Lovano & Marcin Wasilewski Trio dzieją się prawdziwe cuda, gdyż ilość informacji i mikro dynamika zapierają dech w piersiach. Co de facto jest wskazówką dla przyszłych użytkowników, że im wyższej próby materiał muzyczny Staxom zapewnią, tym przyjemność odsłuchu będzie większa. Może i SRS-X1000, to jak zdążyłem wspomnieć wcześniej „ulgowy bilet” wstępu do ekskluzywnego, high-endowego świata STAX-a. Nie ma jednak co się zadręczać ich budżetowością, a tym bardziej wstydliwie pomijać czymże z owej oferty podczas odsłuchów się delektujemy, bowiem SR-X1 wraz z SRM-270S nawet wyrafinowanych elektrostatycznych wyjadaczy ani nie przyprawią o grymas rozczarowania, ani nie widzę powodu, by uznać je za brzydkie kaczątko, bądź stworzony li tylko na potrzeby marketingu wabik na nieświadomych, dopiero wkraczających w świat high-endowych słuchaczy. Krótko mówiąc to świetnie brzmiący i zaskakująco lekki a zatem szalenie komfortowy zestaw mogący zapewnić wiele radości podczas długich godzin z ulubioną muzyką. Marcin Olszewski Dystrybucja: Sieć Salonów Top HiFi & Video Design Cena: 3 999 PLN Dane techniczne SR-X1: • Konstrukcja: Elektrostatyczne, otwarte • Pasmo przenoszenia: 7-41,000Hz • Kapacytancja: 110pF (uwzgledniajac przewód sygnałowy) • Impedancja: 145kΩ (@10kHz/z 2.5m przewodem sygnałowy) • Czułość słuchawek: 101dB/100Vr.m.s. @1kHz • Napięcie polaryzacji: 580V DC • Przewód sygnalowy:6-żyłowy niskoimpedancyjny z miedzi OFC, 2.5m • Pady: Naturalna skóra owcza (obszar kontaktu uchem), sztuczna skóra (obszar mocowania) • Waga: 234g SRM-270S • Pasmo przenoszenia: 0 - 35,000Hz/+0, -3dB • Zniekształcenia harmoniczne: < 0.01% /1kHz 100V r.m.s. • Wzmocnienie: 58 dB (800 razy) • Max. napiecie wyjsciowe: 280V r.m.s./1kHz • Impedancja wejściowa: 25kΩ • Wejścia Liniowe: para RCA • Wyjścia Liniowe: para RCA • Wejście słuchawkowe: 5-pinowe • Napięcie polaryzacji: 580V DC • Wymiary (S x W G):132 × 38 ×153 mm • Waga: 540g
    1 punkt
  7. Choć zaokienna aura na to nie wskazuje a i pesymistyczne prognozy meteorologów o czających się tu i ówdzie arktycznych wirach mogą nieco pokrzyżować wyjazdowe plany, fakt nadchodzącej wielkimi krokami majówki jest niepodważalny, więc trudno się dziwić, iż co bardziej niecierpliwi już zaczynają ustawiać się w blokach startowych. Dlatego też jak co roku jednostki niewyobrażające sobie odstawienia muzyki nerwowo rozglądają się za akcesoriami takowy kontakt z ulubionymi dźwiękami zapewniającymi. Na listach zakupowych lądują wszelakiej maści bezprzewodowe głośniki i słuchawki począwszy od pełnowymiarowych modeli wokółusznych, po mieszczące się w małej kieszonce („watch pocket”) jeansów pchełki. I właśnie z ostatniej z ww. grup, dzięki uprzejmości Sieci Salonów Top HiFi & Video Design udało nam się pozyskać przeuroczo kompaktowe Audio-Technica ATH-CKS30TW+. Zwrócenie uwagi na nad wyraz mało absorbujące gabaryty naszych gościń nie wzięło się znikąd, bowiem nawet na tle operującej na podobnym pułapie konkurencji 30-ki są naprawdę mikroskopijne. Wystarczy bowiem wspomnieć, iż każda z „pchełek” waży zaledwie 4,5g a pełniące rolę dodatkowego magazynu energii etui 28g. Dlatego też decydując się na ich zakup warto zastanowić się, czy przypadkiem, zamiast zachowawczej czerni (jest jeszcze wersja semi-transparentna), nie rozważyć nieco bardziej rzucającej się w oczy zielonej opcji. W zestawie, oprócz samych słuchawek znajdziemy również przewód zasilający USB oraz zestaw gumek w czterech rozmiarach (XS, S, M i L). Od strony technicznej jest jeszcze lepiej, bowiem ATH-CKS30TW+ wyposażono 9mm i uzbrojono w nad wyraz szeroki wachlarz ułatwiających życie i poprawiających komfort użytkowania funkcji. Na pokładzie znajdziemy zatem redukcję hałasu ANC i to w wersji ze sprzężeniem w przód (od ang. feed-forward), Ambience Control i Talk-through, tryby korekcji dźwięku, alerty o braku zasięgu i funkcję pozwalającą na wskazanie ostatniej lokalizacji słuchawek (coś dla zapominalskich i roztrzepanych), funkcję Sidetone umożliwiającą użytkownikowi słyszenie własnego głosu podczas rozmów za pośrednictwem większości smartfonów. Z kolei miłośników filmów i gamingu ucieszy niska latencja a z rzeczy bardziej „fizycznych” konfigurowany panel dotykowy z regulowaną czułością działania dotyku, wodoodporność i pyłoszczelność na poziomie IP55. Warto również skomplementować funkcję Fast Pair, która z urządzeniami pracującymi pod kontrolą Androida działa wprost rewelacyjnie a sam proces odnajdywania i parowania słuchawek odbywa się błyskawicznie. W dodatku wzbogacono ją o multiparowanie, dzięki czemu możliwe jest szybkie przełączanie pomiędzy dwoma urządzeniami. Choć mało poważne gabaryty i „wesołe” umaszczenie przy bardzo niewygórowanej cenie mogą sugerować próbę złapania za oko i portfel mało wymagających odbiorców, to nie dajcie się zwieść pozorom, bowiem ATH-CKS30TW+z pomocą firmowej apki Audio-Technica Connect dosłownie kilkoma kliknięciami jesteśmy w stanie przemienić prawdziwe bestie. Tzn. żeby była jasność – już na standardowych, fabrycznych ustawieniach 30-ki grają zaskakująco dojrzale – z głębokimi niskimi tonami, soczystą średnicą i perlistą górą jasno dając do zrozumienia, że absolutnie nic w nich nie wskazuje na budżetowość. I to nawet na tak wymagającym materiale, jak brutalny „Mass VI” formacji Amenra, czy operujący w iście infradźwiękowych zakamarkach „Ghosts” 潘PAN. No i właśnie na tego typu ekstremach okazuje się, że nawet miłośnicy potężnych dawek najniższych składowych mogą znaleźć coś dla siebie, bo Audio-Technici nawet przez moment niczego nie próbują upraszczać, czy przycinać. Co jednak istotne pomimo swojej mocy i bezkompromisowości bas nie próbuje zawłaszczać średnicy, więc tej nie brak komunikatywności i swobody, choć uczciwie trzeba przyznać, iż zestrojono ją po cieplejszej, bardziej soczystej stronie neutralności. Czy to źle? Moim skromnym zdaniem absolutnie nie, gdyż po pierwsze doskonale służy to nie do końca referencyjnym nagraniom a po drugie sprawia, że nawet szeleszcząca 潘PAN nie męczy podczas dłuższych sesji. A jak wypada góra? Cóż, jeśli ktoś liczył na to, że chociaż tutaj Japończycy jeśli się nie potkną, to chociaż pójdą na skróty, to bardzo mi przykro, ale nic takiego nie ma miejsca. Jak już zdążyłem wspomnieć jest uroczo perlista i delikatnie ozłocona, więc nie tracąc nic a nic z rozdzielczości jednocześnie nie męczy i nie rani nazbyt podkreślonymi sybilantami, czy też psującymi przyjemność odbioru szklistością i ziarnistością. Niedowiarkom polecę nasiadówkę z Robertą Mameli, która m.in. na „'Round M: Monteverdi Meets Jazz” zapuszcza się w rejestry krytyczne dla rodowych kryształów a na 30-kach wypada wprost urzekająco. Efekty przestrzenne i gradacja planów oddawane są przez nasze bohaterki nad wyraz poprawnie, acz nienachalnie. Mamy zatem komfort obcowania ze źródłami pozornymi rozmieszczonymi przed nami a nie usilnie wpychanymi w naszą przestrzeń międzyuszną, lecz odbywa się to nad wyraz dyskretnie i naturalnie, bez próby oszołomienia słuchacza hektarami bezkresnej otchłani uaktywniającej się w momencie wciśnięcia play. Nie da się również ukryć, iż na głębię sceny wpływa nieco działanie ANC, jednak mając do wyboru delikatne przybliżenie dalszych planów przy niemalże absolutnej ciszy tła a niezbyt optymalne dla słuchu podgłaśnianie, by tylko zagłuszyć hałas ruchu ulicznego, bądź rozgardiasz panujący w zbiorkomie bez chwili zastanowienia i żalu wybieram pierwszą opcję. W ramach podsumowania pozwolę sobie jedynie (czysto subiektywnie) stwierdzić, że Audio-Technici ATH-CKS30TW+ nie mają absolutnie żadnych słabych punktów. Są bogato wyposażone, świetnie wykonane, bardzo wygodne i w dodatku grają na poziomie, jaki do niedawna zarezerwowany był dla konstrukcji za 3, bądź 4 razy tyle. Dlatego też jeśli do tej pory jeszcze nie zaopatrzyliście się w porządne TWS-y, to teraz właśnie jest ten moment i to właśnie do 30-ek powinniście się w trybie ekspresowym przymierzyć, bo drugiej takiej okazji może nie być. Marcin Olszewski Dystrybucja: Sieć Salonów Top HiFi & Video Design Cena: 379 PLN Dane techniczne Zastosowane przetworniki: 9mm Impedancja: 20Ω Pasmo przenoszenia: 5 - 20000 Hz Czułość: 110 dB/mW Wodoodporność i pyłoszczelność: IP55 Czas pracy: do 6,5h z ANC (17,5h z wykorzystaniem etui); do 7,5h bez ANC (20 godz. z wykorzystaniem etui) Waga: 4,5g (lewa/prawa), 28g (case)
    1 punkt
Ten Ranking jest ustawiony na Warszawa/GMT+02:00
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

                  wykrzyknik.png

Wykryto oprogramowanie blokujące typu AdBlock!
 

Nasza strona utrzymuje się dzięki wyświetlanym reklamom.
Reklamy są związane tematycznie ze stroną i nie są uciążliwe. 

 

Nie przeszkadzają podczas czytania oraz nie wymagają dodatkowych akcji aby je zamykać.

 

Prosimy wyłącz rozszerzenie AdBlock lub oprogramowanie blokujące, podczas przeglądania strony.

Zarejestrowani użytkownicy + mogą wyłączyć ten komunikat oraz na ukrycie połowy reklam wyświetlanych na forum.