Bum, bum, bum, bum – co tu robi ten sub?
(albo jak ortodoksa ortodoksą być przestał).
Kilka lat temu stałem się fanem amplifikacji lampowej – dla mnie tylko muzyka z lampy miała „duszę”. Dlatego też zostałem właścicielem wzmacniacza Amplifon WT 30 II. Nieco później zmieniłem znakomite monitorki AE 1 ref II na tubę z szerokopasmowcem (projekt Jerycho, udoskonalony i zrealizowany przez Jarka z Bydgoszczy, z głośnikiem Tesli). I tak oto znalazłem się na równi pochyłej prowadzącej nieuchronnie do bycia ortodoksą który, niczym Japończycy, słucha muzyki z SET-a i tub z pojedynczymi głośnikami szerokopasmowymi, bez żadnych elementów (zwrotnicy) psujących dźwięk w torze.
Po drodze był jeszcze ukraiński wzmacniacz na podwójnej 300B w push-pullu, no i w końcu już klasyczny SET na 300B – Symphony II ArtAudio z lampami Western Electric. W tubie dwukrotnie zmieniałem głośniki – najpierw na Fostexa FE 206E, pod który ta wersja Jerycha była zrobiona, a potem na niemiecki AC-2B firmy Full-Range Speakers. Za każdym razem uzyskiwałem coraz lepszy dźwięk i coraz bardziej chwaliłem sobie ortodoksyjne podejście do tematu. Oczywiście zauważałem słabości tego systemu – góra nie była tak dobra, jak z najlepszych tweeterów, bas kończył się na 50 Hz i nie był to zwarty, konturowy bas, jaki większość audiofilów kocha. Ale za to średnica. .. Za średnicę gotów byłem dać się pokroić, a w końcu środek pasma to większość informacji w przekazie muzycznym, więc jest za co cierpieć. W ciągu tych kilku lat odwiedziło mnie wiele osób i ani razu nie usłyszałem, że system gra źle. Przeciwnie – większości naprawdę się podobało. Oczywiście nie na tyle, żeby wszyscy zaczęli sobie takie systemy sprawiać, ale wyrażane pozytywne opinie o brzmieniu bynajmniej nie wynikały po prostu z grzeczności.
Zważywszy dodatkowo, że z wiekiem słuch człowieka jest coraz gorszy, powinienem zostać ze swoim systemem do śmierci lub głuchoty (zależy, co przyjdzie pierwsze). I pewnie tak właśnie by było, gdybym nie zaczął pisać recenzji sprzętu audio. Wcześniej podstawową zasadą, jaką stosowałem, było: „nie słuchaj sprzętu, na który cię nie stać”. Sprawdzało się to bardzo dobrze jako element hamujący rozwój audiofilskiej choroby (przejawy „audiophilia nervosa”). Jako recenzent nie mogłem już trzymać się tej zasady. I tak trafił do mnie wart straszne pieniądze zestaw, składający się z przedwzmacniacza Sovereign Director, wzmacniacza Tenor Audio 175S, oraz głośników Hansen Audio Prince V2. To wywróciło moje (i tak już chwiejące się) ortodoksyjne podejście do tematu reprodukcji dźwięku. Absolutnie fenomenalny bas, razem z resztą pasma może nie robiącą aż tak wielkiego pierwszego wrażenia, ale doskonale zbalansowaną z dołem, stworzyły spektakl muzyczny, który dosłownie wcisnął mnie w kanapę. System po dwóch tygodniach wyjechał i pozostała, cóż, pustka. Oczywiście nie było możliwości sprawienia sobie takiego systemu, bo nie miałem akurat na zbyciu mieszkania w atrakcyjnej lokalizacji w Warszawie. Pozostało więc spróbować coś zrobić z własnym systemem. Tyle, że ja naprawdę kocham lampę 300B i tę fantastyczną średnicę, jaką ona daje w połączeniu z niemieckim szerokopasmowcem. Znalezienie głośników, które mogły by być napędzane 300B, zaoferować znacznie lepszy bas i najlepiej również coś poprawić na górze jest trudne. Jeśli na dodatek nie ma się ochoty wydać kilkudziesięciu tysięcy na jakieś Tannoye, Avantgardy czy inne Ocelie, to zadanie wydaje się być niewykonalne. Chyba, że zastosuje się nieortodoksyjne podejście. I tak właśnie znalazły się u mnie dwa. .. subwoofery. Oczywiście, bez przesady, nie dwa takie same, czyli po jednym na kanał. Dwa różne, po prostu żeby sprawdzić, jak to będzie. Jeden z nich, to wyrób znanej marki Velodyne. A drugi to produkt firmy Bailey Cain&Cain, robiącej tuby z szerokopasmowcami, która zbudowała subwoofer do ich uzupełnienia.
Dwie różne filozofie dźwięku: Velodyne stara się zejść jak najniżej i masować wątrobę, a Bailey, stosujący aluminiowy głośnik Seasa, stawia na szybkość, zwartość i konturowość. Obydwa są konstrukcjami aktywnymi, dzięki czemu mój SET ciągle może napędzać górę i średnicę. W obydwu można ustawić zakres, jaki ma być odtwarzany (odcinany od góry np. na 80Hz – tak się sprawdziło u mnie), oraz regulować głośność. Nie będę tu opisywał całej drogi jaką przeszedłem. W końcu doszedłem do optymalnych ustawień, tj. de facto takich, gdzie samego suba w zasadzie nie słychać. Posłuchałem kilka dni, a potem wypiąłem skrzynię i wróciłem do własnego systemu. I mimo, że subwoofera samego niby nie było słychać, to jednak zabrakło nagle podbudowy, bazy całego dźwięku. Nie mówię tu o najniższym basie (w słuchanej przeze mnie muzyce nie ma aż tylu dźwięków poniżej 50 Hz), ale właśnie o podbudowie niskotonowej dla wyższego basu i średnicy. Tła, które sprawia, że również wyższe zakresy brzmią pełniej, lepiej.
Cóż było robić? Wyjścia były, jak zawsze, dwa. Albo mogłem pozostać ortodoksą, który jeszcze dotkliwiej zdawałby sobie sprawę z tego, czego mu brakuje i co mógł niewielkim kosztem uzyskać, albo mogłem sobie sprawić suba i mieć (o zgrozo!) system 2 + 1.
Znalazłem więc małą, zamykaną na kluczyk szkatułkę, ładny papier oraz kolorową, trwałą wstążeczkę, i spakowałem audiofila ortodoksyjnego, mocno wiążąc wspomnianą wstążeczką, żeby nie próbował znowu wyleźć. Odstawiłem na półkę, mając nadzieję, że będzie się co prawda kurzył, ale jednak będzie na widoku, przypominając mi o przeszłości, oraz stanowiąc jakąś perspektywę na przyszłość, gdy aparat słuchowy i tak będzie przenosił jedynie 100Hz-5 kHz. Wtedy ortodoksja będzie jak znalazł. A w pokoju, pod stołem (sic!) stanął sobie subwoofer Velodyne. Wybór dokonał się wyłącznie na podstawie porównania cen, ortodoksa może i wylądował w szkatułce, ale Cain kosztowałby ponad dwa razy więcej, a na to jeszcze nie byłem gotowy (podkreślam słowo „jeszcze”).
I gdy wydawało się, że już będzie dobrze, przypomniałem sobie odsłuch również piekielnie drogich kolumn WHT, w których szerokopasmowiec był uzupełniony od góry wstęgą.
Teraz na moich „trumnach” stoją sobie dodatkowo tubowe tweetery Fostexa i grają dzięki zmontowanej przez forumowego kolegę prostej zwrotnicy. Szkatułkę zabrałem z widoku, bo nie wiem, czy ortodoksa nie wyrwałby się siłą, gdyby zobaczył prócz suba jeszcze tweeter i zwrotnicę. Decyzja zakupu póki co nie zapadła, ale podobnie, jak nie mogłem już dłużej żyć bez subwoofera, tak i bez tweeterów będzie chyba ciężko. Czuję, że szkatułka wyląduje ostatecznie w piwnicy, razem z kartonami od sprzętu audio, a ja będę miał w zasadzie pełno-pasmowe kolumny, wciąż napędzane ukochanym SET-em na 300B. I chyba będę szczęśliwy. Przynajmniej przez jakiś czas.
Jaki jest sens tego tekstu? Po pierwsze przypomina, że truizm „nigdy nie mów nigdy” sprawdza się również w życiu audiofila. A po drugie, że dobrze mieć na forum fajnych kolegów, którzy subwoofer pożyczą do odsłuchu i zwrotnicę do kolumny zrobią. To tak ku pokrzepieniu serc – że ciągle są na forum ludzie, którzy pomagają innym, choć się z tym nie afiszują.
Marek Dyba