Wrzesień rzadko kiedy kojarzy się z czymś pozytywnym. Dzieciakom kończą się wakacje, większości dorosłym urlopy a część studentów nerwowo przygotowuje się do „kampanii wrześniowej”. Słowem idealny czas na lekką depresję. Jednak w tym roku było inaczej. W pierwszy weekend września odbyło się trzecie spotkanie z serii „Audiofil”. Tym razem sala „Renata” Hotelu Wrocław gościła pana Rogera Adamka z RCM Audio. Po czerwcowym sparringu analogu z cyfrą przyszła pora na system, w którym źródłem był wyłącznie gramofon. W skład zestawu wchodziły:
Gramofon: Kuzma Stabi Reference z 12" ramieniem Stogi Reference 313VTA
Wkładka: Benz Micro Ebony L
Phonostage: RCM Sensor Prelude IC
IC analogowy (między Phonostage a pre): Furutech LineFlux RCA
Przedwzmacniacz: Vitus Audio SL-102 z przewodem zasilającym Andromeda
Końcówka mocy: Vitus Audio SS-101 z przewodem zasilającym Andromeda
Klumny: Isophon Berlina RC 7
Okablowanie: Argento Audio Serenity Speaker, Argento Audio Serenity XLR
Listwa sieciowa: Furutech e-TP300E, przewody sieciowe FP-314Ag II, Evolution II Power, PS-950-18E (Piezo Powerflux Power Cord Alpha)
W ramach rozgrzewki i jako tło do pierwszych rozmów na talerzu Kuzmy kręcił się "Misty" Tsuyoshi Yamamoto (Three Blind Mice). Głośność ustawiona została na tyle niezobowiązująco, że nie przeszkadzała w konwersacji a przy okazji dawała przedsmak zbliżającej się audiofilskiej uczty. Po krótkim słowie wstępnym wygłoszonym przez pomysłodawcę i organizatora pana Piotra Guzka głos zabrał pan Roger Adamek i dokonał krótkiej charakterystyki prezentowanych urządzeń.
Krytyczny odsłuch rozpoczęła „Sherezade” z Chicago Symphony pod Reinerem (RCA Victor, Living Stereo) prezentując niewymuszoną muzykalność systemu i jego zdolność do przykuwania uwagi słuchaczy do piękna utworu pomimo niezbyt dobrego stanu płyty. O dziwo z sali nie padły żadne słowa krytyki dotyczące „winylowych artefaktów” i nikt jakoś na „smażenie” się nie żalił a komentarze dotyczyły jedynie lekkości realizacji i przesunięcia równowagi tonalnej w górę pasma.
W ramach ożywienia atmosfery przyszła pora na Peter Gabriel "Plays Live" - łatwość, z jaką zostały oddane naturalne (koncertowe) poziomy głośności była zadziwiająca. Bez najmniejszych śladów kompresji i stłumienia wokal został podany bardzo bezpośrednio, pozbawiony upiększeń i łagodzenia sybilantów. Bas był twardy, wzorcowo prowadzony i właśnie przy basie chciałbym się chwilę zatrzymać. „Dyżurna” sala wrocławskiego hotelu nie jest pomieszczeniem wymarzonym do tego typu prezentacji. Jej trzy ściany to tafle szkła, które nie jest idealne, jeśli chodzi o walory akustyczne, jednak Isophony napędzane 50W czystej klasy A pochodzącymi z ponad 70 kg. wzmacniacza mocy Vitus Audio były w stanie zaprezentować pełna kontrolę nad najniższymi składowymi.
Kontynuując eksplorację rejonów zarezerwowanych w większości przypadków dla subwooferów pan Roger Adamek sięgnął po "Touch" Yello . Patrząc z perspektywy pomieszczenia, w jakim prowadzony był odsłuch, oraz praktycznie śladową adaptację akustyczną (4 panele "opiekujące" się okolicami 70Hz) osiągnięty efekt przechodził nasze najśmielsze oczekiwania. Tak „krótko przy pysku” trzymanych kolumn (i to równie łatwych do wysterowania, co płyta chodnikowa) dawno niedane mi było słyszeć. Wysokim tonom może brakowało słodyczy i jakiejś czysto ludzkiej delikatności, jednak w przypadku tego zestawu oczywistym było, że priorytetami są jak największa neutralność i transparentność. Im dłużej słuchałem, tym bardziej nabierałem przekonania, że dzielona amplifikacja Vitus Audio za wszelką cenę starała się (i to z zadziwiająco dobrym rezultatem) przejąć we władanie nie tylko tor audio, ale i charakterystykę akustyczną pomieszczenia.
Chwilę wytchnienia przyniósł album „Sophisticated Lady” (Ben Webster with strings), na którym bardzo blisko podany saksofon dawał słuchaczom złudzenie obserwowania spektaklu z VIP-owskich lóż. Instrument brzmiał zmysłowo a jednocześnie na tyle detalicznie, że szanse na zgubienie jakiegoś niuansu były praktycznie zerowe.
Jednak, żeby nikt przypadkiem w dalszych rzędach nie przysnął przyszła pora na prawdziwe trzęsienie ziemi – album AC/DC "Live". Dynamika i zwierzęca agresja za przeproszeniem urywała dupę. Wiem, że to mało eleganckie określenie, lecz i tak najłagodniej jak mogę opisuję muzyczną apokalipsę, jaka rozgrywała się podczas reprodukcji „Thunderstruck”. Kraina łagodności została co najmniej 666 kilometrów za nami a krowy z województwa dolnośląskiego zamiast mleka zaczęły dawać Ardbeg Corryvreckan. Za „puszczenie” tego kawałka należą się panu Rogerowi wielkie brawa. Z reguły, podczas tego typu prezentacji, królują tzw. „audiofilskie smęty” dobrze wypadające na większości zestawów klasy średniej, jednak w pełni oddać potęgę hardrockowego koncertu potrafią jedynie wybitne urządzenia. „Dream team” Kuzma/Vitus Audio/Isophon niewątpliwie na miano wybitnego sobie zasłużył.
Nie chcąc narażać się na wizytę dzielnicowego, bądź obsługi hotelu obawiającej się, czy przypadkiem kogoś żywcem ze skóry nie obdzierają wypadało zmienić repertuar na zdecydowanie bardziej cywilizowany. I tym oto sposobem doszliśmy do klasyki klasyki, czyli Louis Armstrong - singiel na 45rpm - "Satchmo Plays King Oliver" ("St. James Infimary & I Ain't Got Nobody"). Chropowaty i czarny jak asfalt głos właściciela najbardziej rozbrajającego uśmiechu na świecie był zjawiskowo namacalny i realistyczny. Bez powiększenia, upiększenia i zaokrąglenia brzmiał tak jak brzmieć powinien. Prawdziwie do bólu, pięknie.
Pozostając w kręgu muzyki lekkiej, łatwej i przyjemnej przyszła pora na drugie śniadanie, czyli "Breakfast at Tiffany's" Henry Mancini. Bardzo szeroka scena, fenomenalne partie chóralne, doskonały wgląd w dalsze plany, urzekająca muzykalność z detalicznością godną japońskiego remastera wydanego na 24 karatowym złocie. Zarówno makro jak i mikro dynamika nie pozostawiała złudzeń, co do klasy prezentowanego zestawu. Chapeau bas!
Chcąc trochę rozluźnić atmosferę pan Roger postanowił zaserwować słuchaczom "Love for sale" BoneyM. Nawet taki "obciach" zabrzmiał świetnie - drive, komunikatywność i niesamowity fun, jaki niesie ze sobą ta muzyka nie pozwalała spokojnie usiedzieć w jednym miejscu. Pulsujący rytm, zero realizatorskich potknięć i wprost wymarzone kawałki na szaloną imprezę w stylu retro.
Podczas sobotniego odsłuchu miała też miejsce prezentacja nowej wersji urządzenia Furutech Destat2. Uczestnicy spotkania mieli okazję wysłuchać fragmentu płyty „90125” formacji Yes. Na początku płyta zagrała prosto z koperty a potem, przed odtworzeniem tego samego „sampla” została potraktowana Destatem. Oczywiście niedowiarkowie, audiomalkontenci i błędni rycerze zwalczający wszelkiego przejawy Audio voo-doo będą pukać się w czoło, ale różnice wychwycili chyba wszyscy. Większa dynamika, lepiej kontrolowany i niżej schodzący bas nie były na granicy percepcji, lecz wyraźnie słyszalnymi zmianami w całym reprodukowanym paśmie. Usłyszeć znaczy uwierzyć, a ci, co nie byli i nie wierzą zawsze mogą uznać, że ulegliśmy zbiorowej hipnozie, autosugestii, bądź pomroczności jasnej.
W ramach okołoaudioshowowych wspominek na talerzu Kuzmy wylądował album Bernreuter/Bayer & Kossowska (United Blues Experience) "The Cologne Concert". Pomijając wyśrubowany jak diabli poziom realizacji trzeba uczciwie przyznać, że realizm nagrania potrafił zachwycić niejednego słuchacza. Każde muśnięcie struny skrzyło się niesamowitą ilością mikrowybrzmień a głosy wokalistów niosły się po „Renacie” jak podczas prawdziwego mini koncertu.
Kontynuując eksplorację gitarowych zasobów magicznej skrzynki z winylami dane nam było posłuchać albumów "Healer" (John Lee Hooker) i "Couldn't Stand The Weather" (Stevie Ray Vaughan). Dwaj wielcy muzycy, dwa świetne krążki i gęste, ciemne brzmienie z niesamowitym ładunkiem emocjonalnym i zachwycającymi partiami zauważalnie powiększonych gitar. Jednak to wyeksponowanie nie było cechą grającego zestawu a jedynie zabiegiem wykonanym przez realizatorów podczas obróbki nagrań.
Na zakończenie zostawiłem opis z odsłuchu dwóch albumów, w których najważniejszym elementem jest kobiecy głos. Pierwszym z nich był „Songbird” Evy Cassidy – ciepły, zwiewny i lekki niczym wiosenna bryza zestaw szlagierów w stylu "Fields of Gold" Stinga łagodnie koił skołatane nerwy. Lekko podkreślona konturowość i detaliczność nastrojowych utworów była pochodną zastosowanego źródła, które w porównaniu z pojawiającymi się na Audio Show gramofonami SME odznaczało się bardziej technicznym dźwiękiem. Również Isophony to zestawy głośnikowe, które przedkładają precyzję i chłodny obiektywizm ponad czar i słodycz. Ponadto miejsce odsłuchu było bardzo ważne. O ile w pierwszym rzędzie jedynie siedząc na środku można było cieszyć się precyzyjnie prezentowaną sceną i prawidłowym ogniskowaniem instrumentów, to już w dalszych rzędach ilość miejsc zapewniających komfortowy odsłuch zdecydowanie rosła. Jednak im większa była odległość od kolumn, tym bardziej zauważalne było osłabienie najwyższych składowych.
Drugim albumem, który na dłużej przykuł moją uwagę był „To You” Chie Ayado. Ta drobna kobieta obdarzona została niesamowicie magnetycznym głosem. Nie jest to może klasycznie czysty i gładki wokal, ale poprzez swoją lekką matowość i szorstkość zyskuje na autentyczności i realizmie. Nawet nie do końca poprawna wymowa „Imagine” nie raziła. Liczyły się tylko jej głos i świetnie nagrane partie fortepianu.
Po tego typu eskapadzie gdzieś w podświadomości kołaczą się pytania, czy warto było po raz kolejny przemierzać Polskę, po raz kolejny fundować sobie dwadzieścia kilka godzin na nogach? Bezsprzecznie tak. Zestaw zaprezentowany przez RCM był namacalnym dowodem na to, że czarna płyta ma się bardzo dobrze. Ba, przeżywa swoją drugą młodość i jeśli tylko zapewnimy jej odpowiedniej klasy tor audio odwdzięczy się dźwiękiem, którego można słuchać długimi godzinami bez oznak zmęczenia. Szkoda tylko, że frekwencja (przynajmniej w sobotę) była delikatnie ujmując skromna. Zastanawiające jest to, że wielokrotnie spotykam się z narzekaniem na brak możliwości posłuchania wysokiej klasy sprzętu na neutralnym gruncie, bez sprzedawcy stojącego nad głową i nerwowo spoglądającego na zegarek, a jak taka okazja się trafia to na odsłuchu pojawia się raptem kilkanaście osób. Mam cichą nadzieję, że kolejny – czwarty, a zarazem ostatni „Audiofil” przyciągnie znacznie większe grono miłośników muzyki.
Tekst i zdjęcia Marcin Olszewski
I jeszcze parę zdjęć:
Zestaw Kuzma / Benz Micro
i jeszcze niepozorny phonostage RCMu:
Oczywiście przy tej klasy szlifierce warto pomyśleć o odpowiedniej myjce:
Pre/Power Vitus Audio:
Pilot systemowy (za drobne 2830 zł)
Dystrybucja zasilania:
Plecy Isophonów:
Część płyt, których słuchaliśmy, ale nie wspomniałem o nich w relacji: