Przyjęło się uważać, że szeroko rozumiane „poprawiacze prądu” mają za zadanie chronić nasze drogocenne zabawki od zagrożeń drzemiących w sieci elektrycznej i jak najmniej psuć dźwięk. I to z reguły im się udaje. Jednym lepiej, innym trochę gorzej. Tzn. albo udają, że coś tam filtrują i dzięki temu mało psują, albo solidnie filtrują i zamulają. Chodzą też słuchy, że można czasem trafić na urządzenie, które nie dość, że odfiltruje cały śmiercionośny syf, to jeszcze nic nie schrzani. A co z takimi cudami techniki, które nie dość, że dostarczą systemowi czysty jak „kropla bez kitu” prąd to jeszcze poprawią to i owo? Ano nic. Krążą sobie, jak gdyby nigdy nic, na oddalonej o lata świetlne orbicie audiofilskich marzeń i kosztują oczy z głowy. Wystarczy tylko się z takim status quo przejść do porządku dziennego i da się jakoś żyć. Tak też uczyniłem i przez dłuższy czas wegetowałem w błogiej audiofilskiej nirwanie, mając sprzęt grający podpięty pod Gigawatta PF-1. Krótką przygodę z recenzowanymi kondycjonerami Trafomatica wspominam miło, jednak niezwykle skromna ilość gniazd, jaką oferowały wykluczała naszą dłuższą znajomość.
Traf chciał, że na testy trafił do mnie najwyższy model listwy sieciowej Gigawatta – PF-2, z dołączonym przewodem sieciowym LC-2mkII. W porównaniu z „młodszą siostrzyczką” (w końcu to listwy, więc rodzaj żeński jest jak najbardziej wskazany) trochę się PF-2ce tu i tam przytyło. O ile długość pozostała bez zmian, to wysokość z 75mm wzrosła do 90ciu a szerokość z 57mm również do 90mm. Bardzo możliwe, że jest to zasługa podwójnego a nie jak w niższym modelu pojedynczego metalowego chassis. Nie pozostało to bez wpływu na wagę, która wynosi słuszne 4,30 kg. Patrząc na listwę od strony gniazda sieciowego (w którym dedykowany przewód siedzi zdecydowanie pewniej niż ma to miejsce w PF-1) na górnej ściance producent umieścił dwie diody. Niebieską informującą o doprowadzeniu napięcia i czerwoną aktywującą się w momencie problemów z polaryzacją, lub żyłą ochronną. Gniazda to sześć solidnych, wykonanych na zamówienie, grubo srebrzonych Schuko. Ponieważ listwa jest konstrukcją praktycznie nierozbieralną, jej budowę wewnętrzną opiszę na podstawie materiałów (w tym zdjęć montażowych) dostarczonych przez producenta. W odróżnieniu od PF-1, PF-2 tłumi zakłócenia symetryczne i asymetryczne, tzn. te między przewodami fazowymi oraz te, pomiędzy przewodem PE a fazowym oraz PE a neutralnym. Cały zespół filtrujący w PF-2 zawiera 9 elementów filtrujących, system bezstratnej dystrybucji i układ kontroli fazy. Dystrybucja prądu odbywa się poprzez masywne szyny miedziane o czystości 99,99 % i przekroju poprzecznym 30mm^2. Gniazda łączone są do szyn parami. Filtry tłumiące pochodzące z sieci zakłócenia oparte są między innymi na kondensatorach o niskiej indukcyjności, iskiernikach plazmowych i warystorach TMOV, oraz zamontowane są na dwustronnej płytce drukowanej o srebrnych ścieżkach. Pozostałe okablowanie wewnętrzne wykonano z posrebrzanej miedzi beztlenowej w izolacji teflonowej.
W dołączonym przewodzie LC-2mkII „zastosowano nowy typ przewodnika o wysokiej przewodności, który umożliwia bezstratny przepływ energii. Żyły robocze zbudowane są z wiązki sześciu litych przewodników, każdy o przekroju 16 AWG, wykonanych z miedzi elektrolitycznej o wysokim stopniu czystości. LC-2 mkII posiada dwukrotnie większy przekrój żył roboczych w stosunku do LC-1 mkII. Jako dielektryka przewodników użyto polietylenu, a zewnętrzną izolację kabla wykonano z PVC. Kabel dodatkowo chroniony jest czarnym oplotem z tworzywa sztucznego, odpornym na zużycie mechaniczne.”* Ze względu na swoją budowę kabel jest niezwykle sztywny i sprężysty, co może nastręczać pewnych problemów podczas układania za stolikiem ze sprzętem. Całe szczęście poważna waga listwy wyklucza jej przesuwanie, bądź podnoszenie przez dedykowany przewód. W komplecie producent dołącza cztery silikonowe nóżki, w które warto wyposażyć listwę i przy okazji oszczędzić parkiet (o zmyciu głowy przez Małżonkę nie wspomnę).
Do testów otrzymałem totalną „świeżynkę”, z prośbą, żeby przed bardziej krytycznymi odsłuchami pograła przez jakieś dwa tygodnie. Tak też uczyniłem, jednak nawet wyjęta prosto z kartonu nie przyniosła ujmy producentowi. Nie chcąc jednak pisać pod wpływem impulsu dałem jej czas na ułożenie się w systemie, a sobie na przyzwyczajenie się do niej. Po ponad dwutygodniowej rozgrzewce zacząłem już dokonywać pewnych obserwacji i te, które miały charakter cykliczny notowałem.
Z Gigawattem dźwięk mojego systemu stał się, nie tyle bardziej namacalny, co naturalny. To tak jakby zrobić krok bliżej sceny. Znaleźć się o drobinę bliżej spektaklu muzycznego, mieć wykonawców na wyciągnięcie ręki, dzięki lepszym miejscom na widowni. Do tej pory podobny efekt udawało mi się osiągnąć jedynie z niektórymi konstrukcjami lampowymi klasy Air Tight ATM-1s. Skoro PF-2 wycisnął tyle z mojego jakby nie było tranzystorowego, Densena DM-10, to z dobrą lampą powinno być po prostu magicznie. I prawie tak było. Prawie, bo Air Tighta ściągnąć mi się nie udało, a obóz lampowy reprezentował filigranowy TRI TRV-A300SE. Jednak nawet z tą niedrogą lampą efekt był wysoce satysfakcjonujący.
Dawno niesłuchany „Shaman” Santany zabrzmiał świeżo i soczyście. Muzyka stanowiła zwartą, homogeniczną i kompletną całość, w której bez trudu można było jednak śledzić partie poszczególnych instrumentów. „Foo Foo” aż kipiał energią i radością. Solówki Bennego Rietvelda na basie, czy samego Carlosa zabrzmiały tak, że usiedzenie w jednym miejscu bez podrygiwania graniczyło z cudem.
Generalnie Gigawatt dociąża brzmienie, nie powodując przy tym jego przyciemnienia. Po prostu po wpięciu PF-2 w tor nie tylko słyszymy, ale i czujemy więcej z tego co rozgrywa się w najniższych partiach. Poprawie ulega czytelność, różnorodność i szeroko rozumiana motoryka tego zakresu. Ważne i warte podkreślenia jest to, że testowana listwa niczego nie upiększa. Na „Trow Down Your Arms” Sinead O’Connor nadal śpiewała lekko matowym i niepozbawionym szorstkości głosem, jednak z drajwem na poziomie nieosiągalnym w mojej dotychczasowej konfiguracji.
Pozostając przy kobiecych klimatach poszedłem krok dalej i w transporcie umieściłem „Gling-Glo” Bjork. Niedoskonałości i ograniczenia natury warsztatowo-wokalnej uroczego dziewczęcia na tle kameralnego jazzowego składu były aż nadto słyszalne. Jednak całość tworzyła całkiem smakowity muzyczny kąsek. W końcu nie zawsze to co piękne i perfekcyjne budzi powszechny zachwyt. Liczą się też autentyczność i radość ze wspólnego grania, którą słychać na tym krążku.
Na deser zostawiłem sobie coś z symfoniki i to tej przez duże „S”. „Also sprach Zarathustra” R.Straussa pod Fritzem Reinerem i „The Planets” Gustava Holsta pod Herbertem von Karajanem. Określenia takie jak spektakularne, czy też apokaliptyczne były jak najbardziej na miejscu. Potęgę orkiestr symfonicznych było nie tylko słychać, ale i czuć (po minach sąsiadów sądzę, że nie tylko w moim mieszkaniu). Odsłuch przypominał jazdę kilkunastotonową ciężarówką z prędkością znaną z torów formuły 1. Nic się nie ciągnęło, nie dudniło. Jeśli kocioł miał zabrzmieć nisko, to schodził niemalże w czeluście Hadesu, i błyskawicznie wracał by zrobić miejsce smyczkom, lub dęciakom sprawdzającym próg słyszalności wysokich tonów.
Im dłużej słuchałem PF-2, tym więcej szacunku nabierałem do tej konstrukcji. Zdaję sobie sprawę, jak niewiele w niej audio voodoo, a efekt jest pochodną przemyślanej topologii i prawidłowej dystrybucji prądu.Zastanawiam się jak ująć to, że listwa kosztująca niemalże tyle, co niektóre kondycjonery konkurencji, wprowadza zmiany porównywalne do wymiany kabli głośnikowych za ładnych parę tysięcy. I to na plus. Oczywiście w tym momencie osoby niewierzące i niesłyszące wpływu okablowania mogą spokojnie uznać, że i wpływu PF-2 być nie może, bo to i tak ostatni metr po kilometrach mało audiofilskich przewodów na słupach, rozdzielniach i w samym bloku. Osoby o otwartym umyśle zachęcam jednak do wypróbowania topowej listwy Gigawatta w swoich systemach. Z jedną tylko małą uwagą. Jeśli nie planuje się wydatków, lepiej nagły atak audiofilii nervosy ukoić zakupami płytowymi, w przeciwnym wypadku konto może zostać dość poważnie uszczuplone. Nie warto też żałować paru złotych na kabel sieciowy, bo LC-1 może i jest niezły, ale lepiej sprawdza się z PF-1. Z PF-2 staje się najsłabszym ogniwem.
Tekst: Marcin Olszewski
Zdjęcia: Gigawatt, Marcin Olszewski
Producent: Gigawatt
Cena: 3650 zł (z kablem LC-2 mkII) lub 2750zł z kablem LC-1
Dane techniczne:
zasilanie: 220-240 V / 50-60 Hz
wydajność prądowa (ciągła): 16 A
pochłaniany udar prądowy: 20 000 A
wymiary: 420 x 90 x 90 mm
waga brutto: 4,30 kg
System wykorzystany w teście:
Źródła sygnału cyfrowego: North Star CD-Transport Model 192 MKII; Stello CDT100
DAC: Stello DA 100 Signature
Wzmacniacz: Densen DM-10; TRI TRV-A300SE
Kolumny: Neat Acoustics Motive One; Avcon Suestado
IC: Antipodes Audio Katipo
IC cyfrowe – Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Monster Cable Interlink LightSpeed 200; Apogee Wyde Eye
Kable głośnikowe: Gabriel Gold Revelation mk I
Kable zasilające: Garmin; Supra Lo-Rad 3x2,5mm; Audionova Starpower Mk II
Listwa: GigaWatt PF-1 + kabel LC-1
*- cytat pochodzi z materiałów dostarczonych przez producenta