Z produktami NEYMAN Kabelsysteme und LWL-Technologie pierwszy raz zetknąłem się podczas tegorocznego High Endu w Monachium. Ciekawy wygląd, szczególnie, jeśli chodzi o kable głośnikowe, oraz dość szczegółowe parametry elektryczne wzbudziły moje zainteresowanie. Informowanie o czystości materiału, z jakiego wykonano przewodniki, to praktycznie standard, ale już charakterystyka elektryczna, która jakby nie było jest dość istotna, szczególnie w przypadku słabowitych konstrukcji lampowych, bądź egzotycznych tranzystorowych – pozbawionych wszelakich zabezpieczeń, należy niestety do rzadkości. Po ogrodowych wężach grubości najedzonej anakondy płaskie, kolorowe taśmy przypominające wyroby Nordosta, były miłą odmianą. W dodatku, przynajmniej z elektroniką Purist i modyfikowanymi Kronzillami KR Audio, grały lepiej niż jakikolwiek system na wystawie okablowany amerykańską konkurencją.
Jak to zwykle na tego typu wystawach bywa po chwili odsłuchu i paru zdjęciach wypadało zamienić z konstruktorem / producentem parę kurtuazyjnych zdań. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że za okablowaniem firmowanym logo Neyton stoi pan Marek Neyman (posiadający ponad 20-letnie doświadczenie w branży kablarskiej zdobywane m.in. w grupie Lapp) a sama firma jest niemiecko – polskim przedsiębiorstwem. Zdaję sobie sprawę, że moja pamięć bywa zawodna, lecz nawet „wujek Googiel” nic na ten temat nie wspominał a informacje o produktach tej manufaktury można odnaleźć jedynie w archiwaliach niemieckiej prasy branżowej. Oczywiście sklepy internetowe rozlokowane u naszych zachodnich sąsiadów posiadają w sprzedaży większość oferty katalogowej, ba również w Rosji działa ich dealer zaopatrujący w samej Moskwie 15 (!!!) salonów audio. Pytanie, czemu o fakcie istnienia Neytona dowiaduję się dopiero będąc na zagranicznych wojażach? Czy dopiero na, za przeproszeniem, „obczyźnie” można w ludzkich warunkach prowadzić biznes? Widocznie Polska to taki dziwny kraj, gdzie cudzy sukces boli a przegranym śpiewa się „Sto lat” i skanduje „Dziękujemy!” (przepraszam za te pofutbolowe refleksje).
Przed bardziej dogłębną analizą, co z czego wykonano i jak koniec końców ta metalurgiczna biżuteria wpłynęła, bądź nie, na brzmienie systemu chciałbym parę zdań napisać o samym podejściu Neytona do swoich wyrobów, oraz potencjalnych, bądź finalnych klientów. Nie od dziś wiadomo, że fundamentalne znaczenie ma pierwsze wrażenie. Pierwszy kontakt, impuls zapadający (pod)świadomie w zakamarki naszego umysłu i później bardzo trudny do wyplenienia, nadpisania, czyli po prostu urealnienia jego podstaw. Ileż to razy zrażeni do czegoś, bądź kogoś podczas pierwszego spotkania na dalsze kontakty patrzymy właśnie przez pryzmat, czasem całkowicie nieuzasadnionych i bezpodstawnych uprzedzeń. Ileż to razy pomimo tego, że koniec końców kogoś polubiliśmy zawsze gdzieś kołacze nam się w głowie jakieś „ale”. Warto więc pomyśleć o odpowiednim „dobrym wejściu”. Problem w tym, że o ile wielcy gracze mogą pozwolić sobie na praktycznie dowolną ekstrawagancję poczynając od papierowych toreb, bądź kartonowych pudeł z recyclingu (niby z troski o środowisko i portfel klienta) na tytanowych walizach ze złotymi okuciami i jedwabną wyściółką skończywszy, o tyle mało znana manufaktura musi znaleźć złoty środek. Coś uniwersalnego, pozwalającego ograniczyć z jednej strony zarzuty o skąpstwo a z drugiej o zbytnią rozrzutność i nastawienie na klientelę kupującą przede wszystkim oczami.
Podczas rozmowy w Monachium i późniejszej wymiany korespondencji uzgodniliśmy z Panem Markiem, że do testu otrzymam trzy pary interkonektów, a więc biorąc pod uwagę ich gabaryty mowa była o tzw. drobnicy. Podając adres wysyłki wahałem się między namiarami na dom, bądź biuro, lecz w związku z tym, że udało się znaleźć kuriera mogącego zjawić się u mnie po godz. 17ej (prawdziwa rzadkość) wybrałem dom. I musze przyznać, że dobrze zrobiłem, gdyż spodziewając się koperty bąbelkowej, bądź najwyżej niewielkiej paczki musiałem mieć dziwny wyraz twarzy na widok pudła mogącego pomieścić całkiem sporych rozmiarów odkurzacz.
Okazało się, że Pan Marek zdecydował się na solidne i zapewniające praktycznie 100% bezpieczeństwo przewożonym w nich przewodom plastikowe, przypominające swym kształtem, wyglądem i solidnością te dedykowane elektronarzędziom walizki, wyłożone dodatkowo gąbka czopową. Słowem nawet, jeśli przesyłka trafi w ręce najbardziej nieodpowiedniego doręczyciela to i tak prawdopodobieństwo otrzymania jej zawartości w stanie nienaruszonym może być bliskie pewności. Krótko mówiąc punkty na wejściu zostały zdobyte. Pytanie co dalej.
Zanim jednak przejdę do opisywania walorów brzmieniowych zacznę od krótkiej charakterystyki otrzymanych do testów interkonektów. Otwierający katalog Bamberg NF w wersji XLR wyposażono we wtyki Furutecha FP-702FG i FP-701MG a w wersji RCA w Nextgen’y™ WBT-0102 Cu, co jak na „budżetówkę” wydaje się całkiem miłym akcentem. Sam przewodnik to srebrzona miedź beztlenowa AWG 26/7 o wysokiej czystości. Każda z żył jest izolowana Teflonem a następnie zaplatana wraz z cienkimi żyłami teflonowymi i następnie są umieszczane w ekranie EMC.
W droższym modelu - Nuernberg NF dostępne są wtyki XLR Furutech FP-601M® i FP-602F® lub RCA Nextgen™ WBT-0102 Ag a srebrzoną miedź zastąpiło srebro o czystości 99,99% z 1% domieszką złota. Każda z zaizolowanych teflonem sześciu żył o przekroju 0,5 mm jest maksymalnie odsprzężona od pozostałych, dzięki czemu wykorzystana jest izolacja powietrzna, która nie jest zintegrowana ze ścieżką transmitowanych sygnałów. Oczywiście nie zapomniano o ochronnej koszulce EMC.
W topowym Frankfurt NF liczba srebrno-złotych żył zaizolowanych Teflonem wzrasta do dziewięciu (ośmiu w przypadku wersji RCA) o takim samym jak w tańszym modelu przekroju. Poprawie za to ulega konfekcja, którą stanowią w wersji XLR rodowane Furutechy CF-601M® i CF-602F® a w przypadku RCA CF-102®.Wszystkie wtyki posiadają karbonowe nakładki a elementy stalowe wykonane są z materiału antymagnetycznego. Parametry techniczne podałem pod recenzją, więc nie będę się dublował, jednak po szczegółowe informacje dla wersji RCA odsyłam na stronę producenta, gdyż różnią się one od tych, charakteryzujących przewody XLR. I jeszcze jedna uwaga natury czysto użytkowej – wszystkie testowane przeze mnie interkonekty cechowała bardzo ułatwiająca montaż wiotkość. Mała rzecz a cieszy, szczególnie, gdy dostęp do „pleców” urządzeń jest utrudniony a i miejsca z tyłu nie za dużo. W dodatku na miłych w dotyku i dla oka plecionych koszulkach ze względu na ich wzorzystość nie powinno być zbytnio widać kurzu, który bywa zmorą posiadaczy jednolicie i ciemno „umaszczonego” okablowania.
Po tym przydługim wstępie najwyższy czas zająć się tym, co tak właściwie najbardziej powinno nas, audiofilów interesować – brzmieniem. Logika podpowiadała rozpoczęcie odsłuchów od najtańszego modelu a po jego wygrzaniu i ustabilizowaniu wpinanie parki usytuowanej w katalogu oczko, bądź dwa wyżej. Tyle teorii. Całe szczęście ECI-5 posiada dwie pary wejść zbalansowanych, więc mogłem dość bezproblemowo „wygrzewać” po dwa komplety kabli. Choć muszę przyznać, że akurat w przypadku Neytonów sam okres akomodacji nie obfitował w jakieś spektakularne przełomy, opadanie z hukiem kotar, czy niespodziewanych metamorfoz. Praktycznie od pierwszych godzin po wyjęciu z walizek interkonekty grały ze słuchaczem w otwarte karty dając jasno do zrozumienia, że sprawa jest z nimi prosta jak przysłowiowa budowa cepa. Po prostu kochaj, albo rzuć. Tylko jak tu je rzucić, skoro nawet najtańszy Bamberg w sposób zaskakująco bezpardonowy i szczery dostarczał niesamowitą ilość informacji o nagraniu, formie muzyków i akustyce studia. Sam producent pisze o nim „Szybki. Precyzyjny. Bezpośredni” i … nie kłamie. Serio, serio. Bez tworzenia mistycznej otoczki i mrocznego voodoo powyższe trzy słowa dokładnie określają charakter przewodu. To połączenie studyjnej precyzji i znanej z o wiele droższych przewodów niesamowitej gładkości oraz spójności. Kreowana scena zmieniała się razem z nagraniami – od niezwykle blisko podanego i intymnego "Quelqu'un m'a dit" Carli Bruni (tak, wiem, że Ona nie potrafi śpiewać) po śpiewający pełną piersią stadion („Live at Wembley '86” Queen). Ostatnio do weryfikacji „prawdomówności” testowanych urządzeń i akcesoriów audio używam albumów "Same Girl" i "Voyage" Youn Sun Nah. Te, tylko z pozoru, łatwe melodie w połączeniu z niezwykle ekspresyjnym wokalem uroczej Koreanki są prawdziwym, muzycznym wariografem. Jeśli „badany” ma tendencję do „nadrozdzielczości” po piętnastominutowym odsłuchu migrena jest gwarantowana, a jeśli zbytnio upiększa może pojawić się senność. Przy Bambergach cały czas uwaga słuchacza była skupiona na rozgrywającym się przed nim spektaklu muzycznym. Zero nudy a jednocześnie zero napastliwości. Jeśli to miała być przystawka to apetyt na danie główne i deser właśnie mi się niebezpiecznie zaostrzył.
Sprawdźmy, zatem co tam serwuje Norymberga. Na „Ania Movie” Ani Dąbrowskiej Nuernberg wykazał się niewymuszoną elegancją, wrodzoną finezją i pełnym mikrowybrzmień prowadzeniem basu. Zmiana repertuaru na zdecydowanie bardziej wymagający, przynajmniej jeśli chodzi o niskie tony ("Seven days" i „Sister Drum” Dadawy – obie w wersji XRCD 2, oraz "Khmer" Nils Petter Molvaer) nie przyniosła rozczarowania. Nawet we fragmentach, gdzie do tej pory słychać było jedynie impresjonistyczne plamy okazywało się, że istnieją całkiem wyraźnie zaznaczone, dobrze się mające i egzystujące, jak gdyby nigdy nic, odrębne dźwięki, które suma summarum wspólnie tworzą większe, bardziej złożone instalacje, jednak są bytami niezależnymi i pewne ich uśrednianie można uznać za małe faux pas. Takie odkrywanie, odkurzanie mało zbadanych warstw w skali mikro posłużyło również pozostałym zakresom i Arild Andersen na "Kristin Lavransdatter" mógł swoją niezwykle uroczą, choć niewesołą, baśń opowiedzieć niejako od nowa, wzbogacając ją o dotychczas traktowane trochę po macoszemu smaczki. Chwilami oszczędne instrumentarium z łatwością przechodziło do budowanych na organowym postumencie bardziej spektakularnych i mrocznych fragmentów („Nidaros”). To, co Bamberg robił dobrze Nuernberg wprowadził na jeszcze wyższy poziom. Wzrosła precyzja, co szczególnie zauważalne było w lepszym wglądzie w dalsze plany nagrań („Vienna” - Fritz Reiner / Chicago Symphony; RCA Victor). Efekt porównać można do przypięcia do porządnego korpusu (aparatu fotograficznego) wysokiej klasy, jasnego zooma np. w stylu Nikkora AF-S 17-55mm f/2.8G, lub AF-S 24-70 f/2.8. Oprócz niesamowitej plastyczności obrazu nabywca otrzymuje ostrość właściwą większości tzw. „stałek”. Słowem niebezpiecznie blisko ideału. Czy da się podejść jeszcze bliżej?
Na to pytanie powinien dać odpowiedź odsłuch topowej, przynajmniej na razie, łączówki Neytona - Frankfurt NF. Oprócz innego koloru peszelka i zdecydowanie bardziej biżuteryjnych wtyków Furutecha nic nie wskazywało na dość bolesną różnicę w cenie. Co prawda część producentów uważa, że to właśnie we wtykach drzemie największy (niewykorzystany?) potencjał i właśnie poprzez ich wymianę można osiągnąć bardzo zauważalną poprawę, lecz akurat polsko-niemiecki wytwórca jakoś nie buduje dla lepszej konfekcji ołtarzyków. Ot po prostu, wyższy model to i wtyki z wyższej półki i tyle. Wpięcie „frankfurterek” zamiast Nuernberg’ów nie przyniosło jakiegoś porażającego przełomu. Rodzina nie zastała mnie siedzącego na środku pokoju ze szczęką na kolanach. Ot po prostu wysokiej klasy łączówka. Tak przynajmniej wydawało mi się na początku. Niby wszystko było tak samo dobrze jak z tańszym, ale akcent należałoby postawić na „niby”. Neyton w swoich materiałach reklamowych opisuje ten przewód niezwykle krótko i lakonicznie „Perfect sound” i znów ani nie mija się z prawdą, ani nie czaruje klienta wmawiając, że po 200, czy 500 godzinach to dopiero będzie szał. Nie, Frankfurt daje 99% siebie już od pierwszych godzin. Ten 1% zostawiłem asekuracyjnie na tzw. akomodację, ułożenie się w systemie, bądź, jak kto woli przyzwyczajenie się własnych uszu. No bo jak inaczej opisać fakt, że kilkanaście minut po wpięciu kompletnie zapomina się o istnieniu dwóch metrowych odcinków wartych ponad 7 kzł i chłonie się muzykę taką jaka została stworzona. Repertuarowe roszady poczynając od elektronicznych fajerwerków na "Ray of Light" Madonny poprzez nastrojowe a zarazem ogniste "Flamenco" Pepe Romero po pełną gwiazd „The Imagine Project” Herbiego Hancocka były niesamowitą podróżą po jakże różnorodnej muzycznej mapie świata. Słuchając Frankfurtu przypomniały mi się główne założenia kilku znanych mi speców od masteringu, czy miksowania, a więc ludzi stojących po drugiej stronie szyby, odpowiedzialnych za jakość materiału trafiającego zarówno do przeciętnego słuchacza jak i wyrobionych audiofilów. Otóż cały „wic” polega na tym, żeby nie schrzanić tego, co zbierze, możliwie najlepszy, mikrofon. Wysokie tony cechuje krystaliczna czystość pozbawiona technicznych artefaktów mogących objawiać się przykrą na dłuższą metę ostrością, czy szklistością. Średnica jest pełna, jedwabista i idealnie nasycona. Jest dokładnie taka, jaka być powinna, ani nie przesaturowana, przepalona, ani zbytnio wyprana z barw i emocji. To coś jak sztuka gotowania makaronu Al dente - doprowadzona przez włoskich mistrzów kuchni do perfekcji.
Na deser zostawiłem bas. Bas pozbawiony jakichkolwiek przeszkód, limiterów i ograniczeń. Potężny i wszechmocny na „BBNG2” Badbadnotgood, jeśli tylko amplifikacja i kolumny pozwolą (o domownikach i sąsiadach wolę nie wspominać) mógł nie tyle przesuwać, co kruszyć ściany, by w następnej chwili delikatnie pieścić nasze uszy miotełkami przesuwanymi po werblu w okołojazzowych plumkaniach Diany Krall, czy Jheeny Lodwick. Choć w przypadku Jheeny trzeba uważać, bo dostępne nagrania są tak podkręcone, że czasem brzmią aż nadnaturalnie, lecz to nie wina przewodów a samej realizacji, podobnie jest z resztą z większością krążków z logo Stockfisch’a, których podczas testów Neytonów wolałem nawet nie tykać. Rozpatrywanie Frankfurt’ów (?) pod względem ich wpływu na budowę sceny, mikro / makro dynamikę uznaję za nietakt, no bo jak opisywać coś, co osiąga niemalże holograficzny realizm połączony z praktycznie całkowitą własną transparentnością? Jak połączyć gwar, koloryt i rozmach multikulturowej metropolii z rześkością i czystością powietrza górskiego uzdrowiska? Można oczywiście bawić się w „sklejki” w Photo Shopie, mozolnie wstawiać kolejne warstwy, maski i filtry, by stworzyć upragnioną „pocztówkę”. Można też wpiąć w system Neytona Frankfurt NF i wygodnie rozsiąść się w fotelu. Ja tymczasem kończę, sięgam po pilota i … udaję się w towarzystwie Stevi’ego w podróż do Bangkoku (album „Fire Garden” - Steve Vai).
Ps. Coraz częściej słychać opinie, że High-End jest bardzo mocno przeszacowany, że ceny przekraczają kolejne granice absurdu. Może i jest w tym całkiem spore ziarnko prawdy. Wystarczy jednak zapoznać się z ofertą Neytona, by zorientować się, że nie wszyscy chcą „doić” naiwnych. Neyton to jedna z tych firm, która wybrała drogę rozsądku, drogę uczciwie wycenionego High-Endu.
Tekst i zdjęcia: Marcin Olszewski
Dystrybutor: w Polsce chwilowo brak
Producent: NEYTON High-End Lautsprecher- und Audiokabel
Ceny:
- Neyton Bamberg NF NF (z wtykami Furutech FP-702FG i FP-701MG): 0,5m – 436 €; 0,75 m – 468 €; 1 m – 500 €; 1,25 m – 532 €; 1,50 m – 564 €; 1,75 m – 596 €; 2 m – 628 €
- Neyton Nuernberg NF (z wtykami Furutech FP-601M® i FP-602F®): 0,5m – 760 €; 0,75 m – 840 €; 1 m – 920 €; 1,25 m – 1 000 €; 1,50 m – 1 080 €; 1,75 m – 1 160 €; 2 m – 1 240 €
- Neyton Frankfurt NF (z wtykami Furutech CF-601M® i CF-602F®): 0,5m – 1 320 €; 0,75 m – 1 500 €; 1 m – 1 680 €; 1,25 m – 1 860 €; 1,50 m – 2 040 €; 1,75 m – 2 220 €; 2 m – 2 400 €
Dane techniczne:
Neyton Nuernberg NF
- Oporność: 100 mΩ/m
- Indukcyjność: 0,42 µH/m
- Pojemność: 55 pF/m
Neyton Frankfurt NF (XLR/XLR)
- Oporność: 80 mΩ/m
- Indukcyjność: 0,28 µH/m
- Pojemność: 110 pF/m
System wykorzystany w teście:
Transport: CEC TL 3N
CD/DAC: Ayon 07s
DAC: CEC DA 3N
DAC & konwerter USB/Coax: Hegel HD2
Odtwarzacz plików: Olive O2M; laptop Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center
Wzmacniacz: Electrocompaniet ECI 5
Kolumny: A.R.T. Moderne 6 ustawione na Soundcare Superspikes; Dynaudio Focus 340
IC RCA: Antipodes Audio Katipo; Audiomago AS
IC XLR: LessLoss Anchorwave; Sevenrods ROD3
IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
Kable USB: Wireworld Ultraviolet, Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
Kable głośnikowe: Harmonix CS-120
Kable zasilające: GigaWatt LC-1mk2; Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power
Listwa: GigaWatt PF-2 + kabel LC-2mk2
Stolik: Missoni Audio Carpet Stradivari
Przewody ethernet: Neyton CAT7+
Akcesoria: Sevenrods Dust-caps