Mając za przodka Boba Marleya można praktycznie nie robić nic i mieć się całkiem dobrze. Wystarczy zaszyć się gdzieś na słonecznej Jamajce, stosować lokalną profilaktykę opartą na rozweselającym ziołolecznictwie i większość problemów współczesnego świata mieć tam, gdzie słońce nie dochodzi a plecy tracą swą szlachetną nazwę. Najwidoczniej jednak potomkowie najsłynniejszego rastafarianina uznali, że życie jest zbyt krótkie by marnować je na nudne i byle jakie urządzenia audio. Oczywiście to jedynie jeden z czysto hipotetycznych zbiegów okoliczności składających się na powstanie marki House of Marley, choć uczciwie trzeba przyznać, iż patrząc na stojących za nią „ambasadorów” jasno widać, że ktoś się przyłożył i sumiennie odrobił pracę domową. Mamy bowiem syna Boba - Rohana Marleya, jego dzieci – Eden i Nico (ze związku Geraldine Khawley), oraz Selah (ze związku z Lauryn Hill), natomiast ze strony córki Boba - Cedellii Marley, obecny jest Skip. Całkiem spora gromadka, nie sądzicie? A mówią, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach. No dobrze, jednak audiostereo to nie portal do studiów nad drzewami genealogicznymi i warto wrócić do meritum, czyli do tematyki audio. A po co w ogóle cały ten wstęp? Po to, żeby mieć mniej więcej pojęcie kto stoi za wspomnianą marką i przy okazji mieć świadomość czemu bohater niniejszej recenzji, czyli głośnik bluetooth Bag of Riddim 2.0 wygląda tak jak wygląda.
Przechodząc do opisu budowy już pierwszy rzut oka na tytułowego samograja wywołuje ewidentnie pozytywne odczucia. Wykonany z solidnego płata bambusowej klejonki zaoblony na swych krańcach front wygląda bowiem nie tyle świetnie, co wręcz ekskluzywnie. Wrażenie to pogłębia czarna tekstylna plecionka pokrywająca resztę korpusu i równie porządnie wykonana, wyposażona w kieszonkę na ładowarkę, dedykowana całości naramienna torba. Co prawda calowe tweetery w dość symboliczny sposób zabezpieczono plastikowymi profilami, lecz już 3,5” wooferki są zupełnie odkryte, więc do zakładanego przez producenta typowo outdoorowego charakteru BoR-a (Bag of Riddim) podchodziłbym z pewną ostrożnością. Co innego w typowo domowych warunkach. Po ściągnięciu torby i ustawieniu na półce, biurku, czy też w roli soundbara pod telewizorem głośnik prezentuje się wybornie. Przyciski funkcyjne zlokalizowano tuż przy przedniej krawędzi a na wspomnianym bambusowym froncie, oprócz drajwerów znalazło się jeszcze miejsce na firmowy logotyp i umożliwiające zasilanie gniazdo USB, oraz wejście liniowe (mini-jack) ukryte pod gumową zaślepką. Oczywiście stosowna, posiadająca wymienne – dostosowane do chyba wszystkich typów gniazdek końcówki ładowarka jest na stanie a dedykowany jej port wylądował na tylnej ścianie. Ww. niewielkie wooferki wspomagają umieszczone na obu bokach kanały bas refleks.
I jeszcze jedno. O ile w „poważnym” Hi-Fi i High-Endzie wszelakie wzmianki o ekologii i przyjazności środowisku wywołują moje uzasadnione obawy o faktyczną jakość tak wykonania, jak i brzmienia o tyle w segmencie portable & lifestyle już takowych fobii nie przejawiam. Nie muszę zatem nikomu udowadniać (od tego są zdjęcia), że bohater dzisiejszej recenzji jest nad wyraz namacalnym dowodem na to, że jak się chce, to można nie tylko wyprodukować coś dobrego, to jeszcze umownie rzecz ujmując „zrobić dobrze” naszej błękitnej planecie. O co chodzi? O wykorzystywane w House of Marley materiały, oraz samo podejście do ochrony środowiska w którym przecież wszyscy wspólnie egzystujemy. I tak bambus to jeden z najszybciej rosnących gatunków roślin, więc dysponując stosownymi plantacjami nie ma potrzeby dewastacji i wycinki konwencjonalnych lasów. Elementy tekstylne powstają z mieszanki 30% organicznej bawełny, 30% konopi i 40% pochodzących z recyclingu opakowań PET. Co ciekawe plastik dodawany jest również do tworzyw drewnopochodnych (np. MDFu) z jakiego wykonany jest korpus a ewentualne silikonowe, gumowe i aluminiowe elementy również pochodzą z recyclingu. Jakby było tego mało również tam należy upatrywać źródła pochodzenia kartonów w jakich dostarczane są produkty House of Marley a gdy dodamy do tego przekazywanie części dochodów na projekt zalesiania (Plant a Tree – OneTreePlanet.org) nie pozostaje nic innego jak tylko przyklasnąć i szczerze kibicować całemu projektowi.
A jak cała ta proekologiczna otoczka przekłada się na walory brzmieniowe BoR-a (Bag of Riddim)? Dla wszystkich tych, którym nie chce się czytać całej poniższej epistoły powiem tylko tyle, że rewelacyjnie i niech w te pędy ruszają do najbliższego salonu Top Hi-Fi & Video Design, bo jak tylko pójdzie w świat fama, że głośniki House of Marley to istny cud, miód i malina, to znikną ze sklepowych półek szybciej niż winyle z Lidli i Biedronek. Serio, serio.
Wersję pełną zacznę od porównań, czyli od próby umiejscowienia Bag of Riddim 2.0 pośród podobnej mu i przy okazji recenzowanej na łamach audiostereo konkurencji. I tak starcie z niewiele tańszym i nieco mniejszym Sound Blasterem Roar Pro BoR wygrywa przez spektakularny KO już w ciągu kilku sekund pierwszej rundy. W dodatku jego przewaga nie dotyczy niuansów, lecz dosłownie wszystkich aspektów określających reprodukcję dźwięku. Począwszy od rozciągnięcia pasma, poprzez przestrzenność, nasycenie, liniowość i precyzję. O ile Sound Blastera nie sposób było określić mianem Hi-Fi, to największy głośnik bluetooth House of Marley do owego grona bezsprzecznie się łapie. Nie dość, że z łatwością wypełniał czystym i dynamicznym dźwiękiem ponad dwudziestometrowy pokój to konia z rzędem temu, kto z zamkniętymi oczami uznałby, iż w danym momencie nie gra mini wieża z segmentu Yamahy Piano Craft, bądź któryś z Marantzów Melody. Nie ma się jednak co oszukiwać i nawet po cichu liczyć na to, że osiągniemy poziom 50% droższego Peachtree Audio Deepblue2, bo niestety tak nie będzie, choć podobieństwo możliwości obu konstrukcji jest oczywiste. To ten sam drive, ta sama zaskakująca dynamika i ta sama zdolność budowania spektaklu na solidnej podstawie basowej bez utraty walorów pozostałych części pasma akustycznego. Aby się o tym przekonać polecam włączyć energetycznego rocka spod znaku Deaf Havana, gdzie zaraźliwie pulsujący album „All These Countless Nights” bez najmniejszych problemów mógł rozwinąć skrzydła i nie obawiać się kompresji nawet przy mało akceptowalnych poziomach głośności. Co ciekawe nawet takie elementy jak stereofonia i gradacja planów niespecjalnie miały na co narzekać, choć jakby się czepiać szczegółów, to z prawidłowo rozstawionymi monitorami nie miały zbyt dużych szans na zwycięstwo. Koncentrując się jednak na pozytywach skomplementować wypada namacalność i przyjemne uszom odbiorców nasycenie i dosaturowanie pierwszoplanowych wokali i to zarówno damskich (Stacey Kent „I Know I Dream : The Orchestral Sessions (Deluxe Version)”), jak i męskich (Gregory Porter „Nat "King" Cole & Me”). Akcent położony został na czystą przyjemność odbioru, spójność przekazu i rozleniwiający relaks, gdzie zamiast analizować poszczególne dźwięki możemy skupić się na błogim delektowaniu docierającymi do naszych uszu melodiami.
House of Marley to przynajmniej na razie niezbyt znana i niemogąca pochwalić się bogatym portfolio recenzji marka, jednak kilkudniowy kontakt z bezprzewodowym głośnikiem bluetooth Bag of Riddim 2.0 jasno dał mi do zrozumienia, iż warto mieć ją na oku. Rewelacyjna jakość wykonania i naturalne materiały idą bowiem w jego przypadku w parze z wyśmienitym brzmieniem i nad wyraz rozsądnie skalkulowaną ceną. Czy trzeba czegoś więcej do osiągnięcia sukcesu? Moim zdaniem nie, chyba że czasu, aby czy to pocztą pantoflową, czy to poprzez branżowe periodyki wieść i istnieniu House of Marley trafiła na podatny grunt a biorąc pod uwagę, że okres świątecznych zakupów już majaczy na horyzoncie ten moment jest tuż, tuż.
Marcin Olszewski
Dystrybucja: Audio Klan
Cena: 949 PLN
Dane techniczne:
Przetworniki
- 2 x 1” kopułki wysokotonowe
- 2 x 3,5” nisko-średnio tonowe
Łączność:
- Bluetooth (4.1 i profil A2DP), zasięg 15 m
- wejście AUX
Czas pracy na baterii: ok. 10 h