Pisząc niniejszą recenzję usiłowałem uniknąć patosu, egzaltowanych sformułowań, prologu zaczynającego się od słów „nadeszła wiekopomna chwila – ktoś podniósł rękę na hi-end” i podobnych zjawisk stylistycznych, wydaje się jednak, iż pewna racjonalna doza emfazy jest w tym miejscu nieunikniona. Całkowicie słusznie w Waszych głowach rodzi się w tym momencie pytanie, dlaczego? Cóż to za pomysł, by ekscytować się słuchaweczkami za 200 zł w sprzedaży wysyłkowej, proponowanymi przez firmę niemal hipermarketową, w najlepszym razie cenioną jedynie przez informatyków słuchających MP3 w 128 kbps. Jednak nie można przejść obok zjawiska zwanego Aurvana Live! bez poświęcenia mu przynajmniej dłuższej chwili uwagi, odchodzi się zaś z tego spotkania z mocno zmienionym wyrazem twarzy. W tym miejscu zaznaczam, że na obecnym etapie rozwoju mojej pasji dla muzyki, faza fascynacji sprzętem audio z dowolnej póki cenowej i jakościowej (z Ancient Audio, Audio Note i Accuphase, biorąc tylko na „A”), nawet już mi nie majaczy za najodleglejszym horyzontem przeszłości. Mam serdecznie dość ekwilibrystyki drogimi klockami, kabelkami, głośnikami. Ma być praktycznie, przyjemnie, a muzyka stoi na pierwszym planie. Dlatego obojętny mi jest czyjś zachwyt nad sprzętem w cenie luksusowego samochodu, albo apoteoza dokonań jakiejś audiofilskiej marki. Po prostu nie ma dla mnie świętości, choć oczywiście wolę odbierać muzykę w jej najwierniejszej postaci. Nigdy jednak nie przestanę słuchać wartościowych płyt tylko z tego powodu, że realizator dźwięku albo producent fonograficzny potraktował je bezlitośnie. Mówiąc wprost, nie zamierzam w tej recenzji nikogo oszczędzać, przez wzgląd na jego szlachetne korzenie i cieszące się wielką atencją wyroby. Nikogo też nie będę dezawuował tylko dlatego, że jakiś plebejusz chce się wedrzeć na salony. Jeśli ma ku temu ważny powód, czyli klasę dźwięku nie ustępującą najznamienitszym audiofilskim wyrobom, z przyjemnością wręczę mu przepustkę do elitarnego klubu manufaktur słuchawkowych lub dzisiejszych specjalistycznych firm powstałych na ich fundamencie, takich jak Grado, Sennheiser, AKG czy Koss.
Nie chciałbym rozpisywać się w kwestii prezencji i komfortu, jednak warto zwrócić uwagę na kilka elementów, którymi Aurvany Live! dość istotnie wyróżniają się na tle reszty stawki. Ich wykonanie cechuje wielka precyzja, plastik pałąka jest najwyższej jakości, gąbki wykonano z niezwykle przyjemnego w dotyku i niespotykanie miękkiego materiału skóropodobnego, również górną część pałąka, mającą kontakt z głową wymoszczono tym materiałem. Najbardziej kontrowersyjnie prezentują się muszle, ich rozmiar i kształt. Otóż Aurvany pod względem kalibru zdają się być pomniejszoną wersją „dojrzałych słuchawek” z najwyższej półki: ATH W5000, K701 czy HD650 są o ok. 20% większe w każdym wymiarze. Aurvany przywodzą za to na myśl Grado RS1, tu dysproporcja wynosi ok. 12-15% (mogę się mylić, bo ostatnio miałem z nimi do czynienia z górą 2 tygodnie temu). Rozmiarami najbardziej zbliżone są do Kossów UR40. Inną rzeczą, która odróżnia je od arystokratycznej konkurencji, to sposób wykończenia, tym razem z wspomnianymi Kossami nie mający nic wspólnego. Muszle wykonane są z bardzo ciemnobrązowego stopu metalu dwubarwnego, który w płaszczyźnie „widelca” pałąka , obejmującego muszlę, tj. na jej obrzeżu, ma kolor przydymionego chromu, a nie brązu, jak na całej powierzchni. Całość jest wykończona na głęboki połysk. Mogą się podobać, choć są spektakularne i inne od klasowych konkurentów. Nie chcę się wdawać w dyskusję o estetyce, jednakże przy nich Grado wygląda jak produkt piwniczno-garażowy (jakim de facto jest). W stylistyce Aurvan Live! może niektórych irytować podążanie za współczesnymi trendami we wzornictwie przemysłowym elektroniki użytkowej – wysoki połysk muszli, "ekskluzywna" kolorystyka, delikatna skórka gąbek.
Warto zauważyć, że pałąk ma dość ciekawy profil, jest bowiem ułożony względem muszli pod dodatnim kątem, tzn. jeśli pałąk będzie spoczywał dokładnie na ciemieniu, dzieląc głowę niejako na potylicę i czoło (patrząc z profilu), wówczas muszle będą spoczywały na uszach pod lekkim kątem, górną częścią odchylone do tyłu głowy. Mam nadzieję, że ten zabieg miał na celu poprawić akustykę, choć założenie, iż większość ludzi zakłada pałąk dokładnie w okolicach ciemienia, jest nie do końca prawdziwe. Ci, którzy tak nie czynią, w przypadku Aurvan powinni mieć na uwadze fakt, że konstrukcja tych słuchawek wyręcza nas niejako w tym względzie i nie trzeba przesuwać pałąka bardziej w kierunku tyłu głowy.
Ogólny komfort słuchawek stoi na bardzo wysokim poziomie. W relacji do rozmiarów są lekkie, ucisk na głowę jest minimalny, mniejszy niż w jakichkolwiek słuchawkach pełnowymiarowych, z jakimi miałem do czynienia. Są nawet wygodniejsze od UR40, a także od KPP (nie depilują włosów), mimo większych rozmiarów. Jedyne zastrzeżenie może wzbudzać objętość muszli, bowiem niektóre małżowiny mogą się w nich nie zmieścić. Moje wchodzą, więc nie będę utyskiwał.
Kabel jest symetryczny, dość gruby, jednak cieńszy niż u konkurencji z najwyższej półki, pokryty elastyczną gumą. Niepokojem może napawać jego długość – ledwie 1,2 m. Ponieważ rozmiar słuchawek, mimo iż znacznie bardziej kompaktowy niż K701 czy HD650, jednak, w mojej ocenie, ewidentnie nie nadający się do paradowania po ulicy, predysponuje je raczej do zastosowań "in door", producent powinien pomyśleć o zaopatrzeniu ich w dłuższy przewód. Stosowanie wątpliwej jakości przedłużaczy może negatywnie wpłynąć na brzmienie, i wpływa, zwłaszcza na fabrycznym przedłużaczu grubości nici dentystycznej. Z kolei, biorąc pod uwagę nawet ich wyjściową cenę w momencie debiutu (369 zł), mało kto będzie inwestował w przedłużacze produkcji Sennheisera czy Grado. Tak więc solidny, nie degradujący brzmienia przedłużacz byłby tu miłym dodatkiem. Na marginesie nadmienię, iż wraz ze słuchawkami, oprócz wspomnianego pseudo-przedłużacza, otrzymujemy gustowne etui z syntetycznego zamszu wysokiej jakości i ładnie wykonaną przejściówkę na dużego Jacka.
Inwestując w słuchawki o oczko większe niż „portable” spodziewałem się czegoś na poziomie K518DJ czy UR40, względnie PX100. Kwota, którą na nie wyasygnowałem, tym bardziej nakazywała powściągnąć oczekiwania w zakresie jakości dźwięku. Prawdę mówiąc, byłbym zadowolony, gdyby prezentowały brzmienie w kilku aspektach lepsze od np. ZEN Aurvana (które z dobrym wzmacniaczem nie są tak złe, jak pisano w niektórych recenzjach, są za to wybredne ) czy od PX100.
Do słuchawek zajrzałem od niechcenia po około trzydziestu godzinach wygrzewania. Wyłączyłem krążek „Ride The Lighting” Metalliki, użyty do wygrzewania, w napędzie wylądowała natomiast Marysia Sadowska ‘Tribute To Komeda” (bardzo ładna, lampowo brzmiąca realizacja). Założyłem Aurvany na głowę i począłem sprawdzać, cóż ciekawego może nam dać irlandzki koncern za dwie stówy w detalu. Słuchanie, namysł, konsternacja. Wrzucam kilka innych płyt, słucham i jestem jeszcze bardziej zdumiony. Góra jeszcze trochę "sybiluje", ale w sumie myślę, to jednak niemożliwe, przecież te słuchawki kosztowały 200 zł, pewnie jak się wygrzeją, brzmienie się pogorszy i na tym się skończy się moje zdumienie. Z niedowierzaniem, zastanawiając się na przyczyną tego fenomenu, którego przed chwilą doświadczyłem kładę się spać i żałuję , iż nie mam pod ręką AKG K701, gdyż zostawiłem je w firmie podłączone do radyjka na dogrzanie.
Minęło ponad 80 godzin wygrzewania. Od tamtego pierwszego wieczoru nie słuchałem Aurvan, ale spodziewałem się już czegoś więcej niż tylko przeciętności, pofatygowałem się więc po K701, pożyczyłem nawet Sennheisery HD650, by te mogły pokazać Aurvanom, gdzie jest ich miejsce, i że za 200 zł można zagrać przyjemnie, ale mimo wszystko pewnym słuchawkom się nie podskakuje. Niestety sobota była ostatnim dniem, na który umówiłem się w sprawie odsłuchu AKG K701, więc porównanie musiało się odbyć teraz, gdy Aurvany nie były jeszcze dogrzane. Ostatecznie do odsłuchów miałem Creative Aurvana Live!, Sennheisery HD650 (dwuletnie), AKG K701 (po 250h burn-in), AKG K518DJ (po wymianie filcowo-gąbkowych wkładek na znacznie lepsze akustycznie i po ok. 180h grzania), Sennheiser PX100, Koss UR40, Koss Porta Pro, Creative ZEN Aurvana i wiele innych, ale daleko odbiegających brzmieniem od wymienionych wyżej. Źródła to Marantz SA7001, Denon DCD700AE, wzmacniacz słuchawkowy Edgar SH1, integry Denona: PMA1500AE i 2000AE, okablowanie RCA to Van Den Hul The First Ultimate i The Integration Hybryd oraz SAL Reference Class Silver Interconnect.
Użyty materiał muzyczny to: jazz: "Acoustic Room 47"- Proa Records, Pink Freud - "Alchemy" Uniwersal Music, Maria Sadowska - "Tribute To Komeda" Sony BMG/LCAudio, Tomasz Stańko Quartet - Lontano" ECM, Diana Krall - Love Scenes" Universal Music, pop/wokalistyka: Carla Bruni - "No Promises" Naive, Blue Café - "Ovosho" Pamotn EMI, Des`ree - "Endangered Species" Sony Music, Rock: AC/DC - "Highway To Hell" Epic, Digital Remaster, Gold Edition, Lenny Kravitz - "A Time For A Love Revolution" Virgin, Evanescence - "Fallen" Epic
Nie będę negował faktów. Już w pierwszym momencie te słuchawki sprawiają wrażenie bardzo, bardzo dobrych, podobnie zresztą jak słuchane równolegle K701. Prezentacja jest bardzo żywa, ciepła i bezpośrednia w stopniu wręcz nieporównywalnym do różnych przenośnych wynalazków.
W slangu audiofilskim, pomimo ukucia wielu terminów niepojmowalnych dla normalnego śmiertelnika, brakuje, moim zdaniem, pewnego bardzo istotnego pojęcia, którego definicja nakreślałaby linię demarkacyjną pomiędzy sprzętem grającym lepiej lub gorzej, a sprzętem (w tym wypadku słuchawkami) grającym prawdziwie. Wszystkie słuchawki jakoś grają, te przenośne raczej słabo, markowe przenośne – wyraźnie lepiej, bliżej muzyki, najbliżej do tej linii demarkacyjnej z tanich słuchawek jest KPP (moje odczucia), PX-y grają zbyt technicznie, choć formalnie doskonalej, bardziej neutralnie, ale dalej od muzyki, następnie jest cała masa słuchawek grających lepiej od wszystkich przenośnych (wyjątek stanowią tu IEMy), po czym wchodzimy na pułap słuchawek grających – jak to nazywam – iluzją muzyki. Oczywiście różni się ona znacznie co do stopnia w przypadku różnych słuchawek, ale ten przeskok, pomiędzy dźwiękiem ze słuchawek, a dźwiękiem jak gdyby spoza nich, subiektywnie lepszym niż ze „zwykłych słuchawek” proponuję nazywać współczynnikiem realizmu brzmienia. Przy czym większość tanich słuchawek miałaby ten współczynnik o wartości mniejszej niż 0 (grają ładnie, ale nieprawdziwie), tymczasem po przekroczeniu tej granicy zaczyna się właściwa, dodatnia gradacja, ocena realizmu. Trzymając się tej aksjomatyki, K701, HD 650 i Aurvany mają ten współczynnik bez wątpienia dodatni.
Wchodząc w szczegóły, przesiadka z Aurvan na K701 owszem, coś zmienia, jest niewątpliwie w istotnej mierze rozróżnialna, ale nie jest to rozróżnienie czarno-białe gorzej/lepiej, realnie/sztucznie, lecz głównie inaczej. Waląc prosto z mostu: słuchawki Aurvana Live! grają porównywalnie do ścisłej ekstraklasy słuchawkowej. Nie ma dyskomfortu po przesiadce ze słuchawek uchodzących za referencję na skromne Creativy.
Ogólnie Aurvany są bardzo dobre, a w swojej cenie (nawet tej w momencie premiery, czyli 369zł) wręcz porażająco dobre, żeby nie powiedzieć niewiarygodne czy fantastyczne. Oddają muzykę w sposób swobodny, bez trudu reprodukując nawet największą dynamikę i detale w takim stopniu, na ile to niezbędne do powstania iluzji obcowania z prawdziwą muzyką. Góra jest, podobnie jak w K701, minimalnie wycofana, zaś całe pasmo podane wg przepisu na „ciepłą stronę mocy”, jednakże trudno jest powiedzieć, czy Aurvany mają więcej tej słodyczy niż K701. Uczciwie należy przyznać, że rozciągnięcie wysokich tonów w przypadku K701 jest nieco lepsze, choć nie jest to różnica przepastna. Również rozdzielczość góry w przypadku K701 jest znacznie lepsza. W ogólnym wrażeniu jednak nie odczuwa się tego w dotkliwie po przesiadce na Aurvany. One zaś urzekają nas większym wyważeniem zakresu wysokotonowego, jest on bardziej spójny niż w AKG. W K701 czasem ma się wrażenie, że góra odtwarzana jest równolegle z jakiegoś innego nośnika, jakby bardziej czystego, nieskazitelnego, mniej ocieplonego. Nie jest to może jakieś szczególnie rzucające się w uszy i tym bardziej nie pozostawia wrażenia niesmaku, a raczej intrygującej niespójności, która wychodzi na światło dzienne dopiero po dłuższym wsłuchaniu się. Aurvany nie zapędzają się tak wysoko w górę jak K701, ale przynajmniej talerze grają nadal w tym samym pokoju i "z tej samej taśmy". Ogólnie, rozdzielczość sopranów w K701 jest wyraźnie lepsza, aczkolwiek Aurvany proponują bardziej koherentne odtworzenie tego zakresu. W tym miejscu chciałbym zaznaczyć, że nie jestem amatorem hiperdetalicznych słuchawek, zwłaszcza w ten sposób oddających soprany, stąd być moje przychylne potraktowanie Aurvan.
Średnica to w wykonaniu obydwu konkurentów gwóźdź programu. AKG uchodzi za arcymistrza tego zakresu. Środek pasma jest bardzo szczegółowy, ale nie epatuje bogactwem detali ponad neutralną miarę. Aurvany z kolei pokazują średnicę od strony muzykalności, trochę mniej neutralnie, ale przynajmniej nie tak jak w HD650 - niczym zza półprzezroczystej woalki. To doprawdy niepojęte, że (przynajmniej na budżetowym sprzęcie) słuchawki za 200 zł potrafią dokopać topowym Sennheiserom. Nie wiem, czy z lepszym wzmacniaczem te proporcje by się nie odwróciły, ale nie chcę zgadywać. Niech inni też coś mają z testowania.
Pozostając przy średnicy, przejdę do sedna: otóż K701 przedstawiają wszystko, co się dzieje w tej części pasma z większą jakby perspektywą. Wokaliści śpiewają stojąc na scenie, perkusja gra zazwyczaj za nimi, fortepian i kontrabas obok niej, a talerze nieco powyżej werbla, zaś słuchacz odbiera to siedząc kilka metrów od tych wszystkich muzycznych zjawisk. Podobnie jest w przypadku HD650, ale tam odległości między instrumentami są wyraźnie mniejsze, porozdzielane w zjawiskowy, ale nienaturalny skądinąd sposób ciszą. Tymczasem kiedy włożyłem Aurvany, pierwsze skojarzenie związane ze sposobem prezentacji przywołały inne kultowe słuchawki – Grado RS1. Tak, Aurvany oddają muzykę właśnie na gradowską modłę. By rzecz przybliżyć, proponuję czytelnikowi wyobrazić sobie, że stoi pomiędzy muzykami i ich instrumentami, a wszystko mieści się w kameralnym, nieco zadymionym pomieszczeniu, wokalista zaś śpiewa do mikrofonu stojącego kilkanaście centymetrów od głowy słuchacza. Tak grają Grado RS1 i Aurvany(!), lecz oczywiście można dyskutować co do stopnia tego wrażenia. W Grado jest ono naprawdę intensywne, ale Aurvany nie chcą znacząco ustępować im pola. Należy jednak rzetelnie donieść, iż separacja pozornych źródeł na scenie, zarówno w przypadku K701, jaki i HD650, jest jednak wyraźnie lepsza (zwłaszcza w AKG) niż u skromnego plebejusza Creative. Wracając do AKG, K701 grają wyraźnie bogatszymi planami, o czym trudno jest mówić mając na głowie Aurvany, gdyż tam wydaje się, że siedzimy z muzykami w dość małym, wygłuszonym pokoju, najważniejsze jest jednak, że muzycy tam naprawdę są! Co dodam, w przypadku słuchawek w tej cenie wydawało mi się niemożliwe. Cieszę się, że ten fenomen postanowił się ukazać właśnie mnie. Dzięki temu zwrócę K701 bez rozterek i być może pójdę w stronę DT880, które mają ponoć coś dobrego z Grado.
Bas Aurvany mają znakomity. Pod względem faktury wyraźnie uboższy od K701, ale też znacznie lepszy niż w HD650, w których ten zakres jest moim zdaniem nadmiernie rozpasany. Zejście też jest nieziemskie, po prostu lepsze niż w AKG K701, które oczywiście też to potrafią, potrzebują jednak lepszego napędu niż słuchawkowa dziurka w PMA2000AE, zaś z Edgarem SH-1 gubiły się, zwłaszcza barwowo, a bas wcale nie przewyższał Aurvany Live. Gdzieś pisano, że K701 lepiej grają z tranzystorem i niniejszym mogę to potwierdzić. K701 nadrabiają natomiast precyzją, zwłaszcza gdy jako interkonekt występuje VdH The First Ultimate. Również w niekwestionowany sposób górują nad Aurvanami Live! pod względem struktury i bogactwa tego basu – i tak powinno być, w końcu AKG za coś bierze pieniądze.
W mojej ocenie i w moim systemie Aurvany Live! pokazały dawkę realizmu zbliżoną do najlepszych słuchawek na świecie. Ustępują im w kilku aspektach, ale w moim odczuciu zagrały przyjemniej niż HD650, które traciły do nich zwłaszcza na średnicy, choć górę miały lepszą. Jednak Aurvany przy obydwu pozostałych konkurentach są niemal produktem freeware. W efekcie Aurvany okazały się czarnym koniem tego porównania. Owszem, trzeba pamiętać, iż mają one wiele aspektów brzmienia mniej doskonałych niż uznana konkurencja uchodząca za referencję czy hi-end, jednakże zważywszy na cenę, przywiązywanie do tego wielkiej wagi byłoby konsumencką bezczelnością. Creative oferuje produkt mogący dać przeciętnemu melomanowi pewne wyobrażenie o sposobie reprodukcji muzyki przez najlepsze słuchawki świata i za to należą się Irlandczykom brawa.
Co do pozostałych odsłuchiwanych słuchawek przenośnych, uważam, że porówywanie ich jest bezprzedmiotowe, gdyż najlepiej grające z Edgarem i PMA2000AE Kossy Porta Pro nawet się nie zbliżyły do opisanej powyżej trójki. Co jeszcze mogę dodać? Może tak: oświadczam, że nie mam nic wspólnego z firmą Creative Labs, nie byłem, nie jestem i prawdopodobnie nigdy nie będę pracownikiem działu marketingu tej firmy, nie przyjąłem żadnej korzyści majątkowej od przedstawicieli rzeczonej firmy, nie jestem także z pochodzenia Irlandczykiem, ani nie pozostaję w relacjach zażyłości z osobą tej narodowości.
Sebastian Rustoum
Szczegółowe dane:
Cena: dostępne od ok. 200 zł w ofertach sklepów internetowych
Przetworniki: 40mm z kompozytowymi membranami z biocelulozy, magnesy neodymowe
Pasmo przenoszenia: 10Hz-30 KHz
Impedancja: 32 ohm
Czułość (1kHz): 103 dB/mW
Długość przewodu: 1,2m z miedzi beztlenowej
Wtyk: pozłacany mini jack stereo 3,5mm z przejściówką stereo 6,3mm
Masa netto: 210g (bez opakowania)