Kiedy wiosną testowałem dopiero co sprowadzoną do Polski końcówkę mocy XPA-2 Gen 2 amerykańskiej Emotivy dystrybutor marki – warszawski Sound Club sygnalizował, że lada moment a na ryku pojawią się nowe, odświeżone wersje zamorskich urządzeń. Traf jednak chciał, że wspomniany moment potrwał nieco dłużej niż przypuszczaliśmy, gdyż dopiero we wrześniu mogłem wypakować najnowszą inkarnację wspomnianej końcówki – tym razem już trzeciej generacji i dedykowany jej niezwykle bogato wyposażony przedwzmacniacz XSP-1 Gen 2. Zanim jednak podłączyłem je do prądu i zacząłem wsłuchiwać się cóż tam w trawie piszczy niejako podświadomie zachodziłem w głowę jak na brzmieniu wzmacniacza odbiła się zaserwowana mu przez inżynierów, z pewnością „motywowanych” wyliczeniami księgowych, kuracja odchudzająca. Nie ma jednak co gdybać i wpatrywać się w tytułowy zestaw jak szpak w malowane wrota tylko brać się do roboty.
Na pierwszy ogień wrażeń organoleptycznych postanowiłem wziąć jednak przedwzmacniacz o wdzięcznej nazwie XSP-1 Gen 2. To przysłowiowe centrum sterowania audiofilskim wszechświatem pomimo dość intrygującej, bądź jak kto woli przywodzącej na myśl przedstawicieli kina domowego poświaty na pierwszy rzut oka może wprowadzać w lekkie onieśmielenie i konsternację. Niby do pełni szczęścia powinny wystarczyć regulacja wzmocnienia i selektor źródeł a tymczasem Emotiva front swojego przedwzmacniacza przyozdobiła przyciskami niczym szczodry cukiernik świąteczną babę rodzynkami. Nie licząc włącznika głównego mamy bowiem do dyspozycji szesnaście (!!) otoczonych błękitnymi aureolkami guziczków i w podobny sposób dopieszczone masywne pokrętło regulacji głośności umieszczone po prawej stronie utrzymanego w takiej samej kolorystyce dwuwierszowego wyświetlacza. Całe szczęście intensywność żarzenia można regulować, bądź nawet całkowicie wyłączyć, co przy wieczorno – nocnych odsłuchach ma niebagatelne znaczenie. Wróćmy jednak do detali, z których niejako na dzień dobry możemy sobie odpuścić pierwszą siódemkę ulokowanych po lewej stronie frontu buttonsów, gdyż odpowiadają one za górno- i dolnoprzepustowe filtry Linkwitza-Rileya o stromości 12dB/oktawę dla wyjść głównych i subwooferowych, czyli coś, na widok czego większość złotouchych z niesmakiem odwraca wzrok. A tak na serio jeśli komuś coś dudni, lub się wzbudza zawsze można sobie poklikać i zgłębić temat, lecz tym razem to nie czas i nie miejsce na tego typu dywagacje, więc wspomnę tylko, że oprócz nich znalazł się zdecydowanie bliższy naszym (moim?) potrzebom przycisk odpowiedzialny za przyciemnienie iluminacji.
Zdecydowanie swobodniej można się poczuć dopiero pod wspomnianym wyświetlaczem, gdzie w równym szeregu ustawiono przyciski odpowiedzialne za uaktywnienie poszczególnych wejść. Pod nimi znalazł się ozdobiony firmowym logotypem włącznik główny. Wyliczankę zamyka ostatni do wciskania guziczek wyciszenia i gałka odpowiedzialna za intensywność doznań nausznych.
Ściana tylna prezentuje się równie imponująco. Pięć wejść liniowych, z których dwa dostępne są zarówno w standardzie RCA i XLR a pozostałe tylko w RCA, pętla procesora i … to co tygryski lubią najbardziej, czyli para wejść na przedwzmacniacz gramofonowy akceptujący nie tylko wkładki MM, ale i MC a wyboru typu i impedancji obciążenia dokonujemy intuicyjnymi suwaczkami. Wyjścia liniowe też są w wersji RCA i XLR, za co chwała producentowi, bo skoro chwali się w pełni zbalansowaną ścieżką sygnału analogowego, to grzechem byłoby z tego nie skorzystać. Oczywiście dla miłośników wielokanałowości też przeznaczono odpowiednią baterię wejść i wyjść wraz z dedykowanymi pokrętłami dla filtrów górno- i dolnoprzepustowych. Jak przystało na rasowe amerykańskie urządzenie są również wejścia i wyjścia dla triggera poniżej których umieszczono włącznik główny i trójbolcowe gniazdo IEC.
Fizis XPA two G3 od swojego przodka różni się jedynie przykręcanym po lewej stronie frontu niewielkim szyldem informującym o ilości umieszczonych wewnątrz modułów wzmocnienia. Dziwne? Niekoniecznie, raczej pragmatyczne. Wystarczy bowiem, jeśli tylko poczujemy taką potrzebę, „domówić” sobie dodatkowe „karty mocy” i zaaplikować do trzewi, by z posiadanej klasycznej wersji stereofonicznej stworzyć prawdziwe siedmiokanałowe monstrum. Oprócz ww. szyldu mamy oczywiście poziomy otwór strzelniczy zaślepiony czernionym pleksiglasem za który ukryto diody informujące o aktywnych/zainstalowanych w danym momencie końcówkach mocy i bliźniaczy jak w przedwzmacniaczu podświetlony włącznik z firmowym logo. Płyta górna jest mocno ponacinana, co biorąc pod uwagę ilość elektroniki jaka może pod nią pracować absolutnie nie dziwi.
Plecy w wersji dwukanałowej prezentują się mocno minimalistycznie. Każdy z zaimplementowanych modułów posiada bowiem pojedyncze terminale głośnikowe i przedzielone hebelkowym wybierakiem gniazda wejściowe w standardzie RCA i XLR. Flankę przy lewe krawędzi okupują za to interfejsy triggera, przerywacz obwodu i włącznik główny z gniazdem IEC.
No to najważniejsze, czyli brzmienie. Skoro we wstępniaku wspominałem o przed odsłuchowych obawach związanych z zastąpieniem konwencjonalnego traf zasilaczem impulsowym to od razu, dla świętego spokoju drukowanymi literami napiszę, że zmiana ta o dziwo wyszła Emotivie na dobre. Halo! Przecież napisałem, że zmiana wyszła na dobre a nie, że była to do „dobra zmiana”, czyli jeden z najpopularniejszy ostatnimi czasy oksymoron. Wbrew pozorom różnica jest kolosalna, znaczy się pomiędzy ww. zmianami, bo jeśli chodzi o samą końcówkę to raczej kosmetyczna, ale jak to zwykle bywa diabeł tkwi w szczegółach. Owym szczegółem, detalem, na który zwracałem podczas odsłuchów wcześniejszej wersji była pewne, delikatne zmatowienie najwyższych składowych. Tymczasem napędzana mało koszerną impulsówką trzecia generacja amerykańskich pieców już na powyższą przypadłość nie cierpiała. Była zdecydowanie gładsza, lśniąca i pozbawiona nawet najdrobniejszej granulacji. Nawet mocno rozwibrowany i sięgający naprawdę wysoko wokal Roberty Mameli, na „'Round M. Monteverdi meets jazz" zabrzmiał nad wyraz olśniewająco i krystalicznie. Nic nie raniło mych uszu i nic nie próbowało wprowadzić efektu szarości do tych jakże anielskich treli. Czuć było oddech, swobodę i to nie tylko samej solistki, ale i towarzyszącego jej składu. Oj ładnie to grało, wręcz za ładnie i za prawdziwie jeśli przypomnimy sobie, że dźwięki generował zestaw za zaledwie dziesięć tysięcy z mikro ogonkiem a przecież taki klasyczno-jazzowy repertuar wcale do najłatwiejszych nie należał. Dla pewności, czy to przypadkiem nie żaden zbieg okoliczności, czy tez zauroczenie płcią piękną włączyłem jeszcze „Vivaldi: Nisi Dominus, Stabat Mater” z Philippem Jaroussky’im, co pozwoliło na wyeliminowanie przynajmniej drugiego czynnika mogącego mieć wpływ na wynik finalny i … dalej było równie dobrze jak poprzednio, przy czym do głosu doszła jeszcze soczystość i witalność barw klasycznego instrumentarium.
A jak coś bardziej współczesnego? Cóż. Żeby nie skłamać zmuszony jestem stwierdzić, że nawet lepiej niż przy klasyce, gdyż Emotiva wreszcie mogła pokazać co tak naprawdę potrafi na basie i do jakich rytmów została z dużą dozą prawdopodobieństwa stworzona. „Shock Value” Timbalanda nie tylko wgniatała w fotel i wyrywała z kapci, ale włączała alarmy samochodowe w obrębie swojego całkiem pokaźnego promienia rżenia. Co istotne najniższe składowe wcale nie były pozorowane, czy też zbyt zwaliste, co wskazywałoby na niewydolność zasilania, lecz wszystko było pod jak najlepszą kontrolą i nawet moje dyżurne – zabójcze „BBNG2” formacji BadBadNotGood nie zrobiło na amerykańskim duecie specjalnego wrażenia, czego nie mogę niestety powiedzieć o moich sąsiadach, którzy po testowym (czytaj nieco głośniejszym niż zazwyczaj) odsłuchu tego albumu przez kilka następnych dni dość niechętnie odpowiadali na zwyczajowe „dzień dobry”. Grunt, że empirycznie udało mi się dowieść, że Emotivy bas trzymają w stalowym uścisku i nie ma szans, żeby się choć o milimetr poluzował i to przy nawet niezbyt łatwych do prawidłowego wysterowania kolumnach. Duża klasa.
Nie omieszkałem też przećwiczyć tytułowego zestawu czymś mniej cywilizowanym, więc co i rusz karmiłem go zarówno starociami jak „Agent Orange” Sodom, czy „Rust In Peace”, jak i zdecydowanie bardziej współczesnymi dziełami w stylu „Wages of Sin” Arch Enemy. Rezultat był niby przewidywalny, ale i tak bardzo mile mnie zaskoczył, bo dawno tak świetnie się nie bawiłem przy niemalże ogłuszających poziomach głośności i iście kakofonicznej ścianie dźwięku, w której nic się nie zlewało i każdy z muzyków miał swoją rolę, swoje miejsce i przede wszystkim możliwość do radosnego siania spustoszenia w umysłach słuchaczy. Jednym słowem rewelacja. Zero audiofilskiego pitu-pitu, tylko prawdziwa metalowa jazda bez trzymanki.
Niejako na deser pozwoliłem zostawić sobie kilka zdań o wbudowanym przedwzmacniaczu gramofonowym. Po pierwsze wielkie brawa dla ekipy Emotivy, że go na pokład XSP-1 Gen 2 zabrali i jeszcze większe za to, że nie potraktowali go jako zła koniecznego. Skąd ten entuzjazm? Ano stąd, że zaimplementowane phono może, znaczy się na pewno, ale „może” wygląda lepiej od strony marketingowej i podprogowo dobrze „formatuje” czytelników, nie może się równać do samodzielnych phonostage’y w stylu Abyssounda ASV-1000, czy Audiona Premier MM, ale swoją pracę wykonuje solidnie i przy okazji nieco podciąga za uszy nieco zbyt mało rozdzielcze gramofony. Warto mieć ten szczegół na uwadze, gdyż jeśli jesteśmy posiadaczami nieco zbyt euforycznej w grze pasma wkładki, to czasem trąbki, czy też blachy mogą nieco zakłuć w uszy, czy zaszeleścić, ale jak na te półkę cenową to na prawdę nie ma co kręcić nosem.
Tytułowy zestaw przedwzmacniacza Emotiva XSP-1 Gen 2 i stereofonicznej końcówki mocy XPA two G3 nad wyraz dobitnie pokazał, że przyjemność obcowania z dźwiękiem spontanicznym, żywiołowym a przy tym spełniającym wszelakiej maści kryteria utożsamiane z wysokiej klasy Hi-Fi i umownym audiofilizmem wcale nie musi wiązać się z zaciąganiem kredytu hipotecznego, czy wieloletnimi wyrzeczeniami. Produkty Emotivy nie dość, że bogato wyposażone i świetnie grające są również, jak na dzisiejsze realia, niemalże dumpingowo wycenione i ewidentnie idą pod prąd ogólnoświatowym trendom „dojenia” majętnych nabywców gdzie tylko się da. Jeśli więc liczy się dla Was brzmienie a nie modna metka to niech zadecydują wasze uszy i zdrowy rozsądek a wraz z nimi portfel a zaoszczędzone środki przeznaczcie na … irracjonalnie drogie okablowanie.
Ps. Z tym okablowaniem oczywiście żartowałem, chociaż z drugiej strony …
Marcin Olszewski
Dystrybucja: SoundClub
Ceny:
XSP-1 Gen 2: 5 000 PLN
XPA G3: 5 250 PLN (wersja dwukanałowa); każdy następny kanał +1000 PLN
Dane techniczne:
Emotiva XSP-1 Gen 2
Wejścia:
- liniowe: cztery pary RCA, dwie pary XLR
- phono (MM/MC): para RCA
- pętla procesora: para RCA
- wejścia Home Theater: 3 szt. RCA i XLR (Left, Right, Sub)
Wyjścia:
- liniowe: para RCA, para XLR
- subwoofer: 3 szt. RCA i XLR (Left, Right, Summed)
- pętla procesora: para RCA
- słuchawkowe (na froncie)
Wzmocnienie: +12dB
Pasmo przenoszenia: 20Hz – 20kHz +/- 0.02dB
Sygnał/szum: > 117 dB na XLR, > 113 dB na RCA
THD + N: < 0.004% dla XLR; < 0.006% dla RCA
Zniekształcenia intermodulacyjne IMD (60 Hz/7 kHz): < 0.001%
Przesłuch między kanałami (+6 dBF, 10 kHz): < 100 dB dla XLR, < 102 dB dla RCA
Sekcja Phono:
Wzmocnienie: ok. 60 dB (MC), 40 dB (MM)
Impedancja wejściowa: 47 Ω, 100 Ω, 470 Ω, 1 kΩ, 47 kΩ
Sygnał/szum: > 79 dB (MC), > 96 dB (MM)
Pasmo przenoszenia: 20Hz – 20kHz +/- 0.35 dB (MC), 20 Hz to 20 kHz +/- 0.3 dB (MM)
THD: < 0.008% (MC), < 0.001% (MM)
Zniekształcenia intermodulacyjne IMD: < 0.15% (MC), < 0.05%. (MM)
Przesłuch między kanałami: < 65 dB (MC), < 80 dB (MM)
Pobór mocy: 32 W, < 1 W Standby
Rozmiary [sxGxW]: 17” wide x 6” high x 16.5” deep
XPA G3
Moc wyjściowa: 2 x 300 W/8Ω, 490 W/4Ω
Pasmo przenoszenia: 20Hz – 20kHz +/- 0.1dB
Odpowiedź częstotliwościowa: 5Hz – 80kHz +0/- 0.15dB
THD + N: <0,005% dla 200W RMS; 1kHz, 8Ω
Sygnał/szum: >124dB [moc wyjściowa wg FTC, wejście niezbalansowane, wg krzywej A]; > 99dB [1W, wejście niezbalansowane, wg krzywej A]
Minimalna rekomendowana impedancja kolumn: 4Ω; co odpowiada jednemu obciążeniu 4Ω lub dwóm równoległym 8Ω
Współczynnik tłumienia: >500 dla 8Ω
Terminale głośnikowe: pozłacane; akceptują każde zakończenie przewodów głośnikowych [goły kabel, wtyk bananowy, widełki]
Zasilacz: Audiofilski zasilacz impulsowy
Czułość wejścia: 1,5V [moc znamionowa, 8Ω]
Wzmocnienie: 29dB
Wejścia: Niezbalansowane RCA, Zbalansowane XLR, po jednym na kanał, niezależny wybór
Impedancja wejściowa: 33 kΩ [zbalansowane], 23,5 kΩ [niezbalansowane]
Wyzwalacz: wejście 5-12 V AC lub DC [wymagany prąd < 10mA], wyjście 12 V DC [do 120mA]
Napięcie zasilania: między 100 a 250 V AC @ 50/60Hz [automatycznie rozpoznawanie i przełączanie]
Rozmiary [sxGxW]: ze stopkami: 43,2 x 48,3 x 20,3 cm, bez stopek: 43,2 x 48,3 x 17,8 cm, z opakowaniem: 62,2 x 63 x 30,5 cm
Ciężar [bez opakowania, opakowanie waży 2,25kg]: 16,1 kg
System wykorzystany podczas testu:
- CD/DAC: Ayon CD-1sx
- Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY
- Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
- Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
- Przedwzmacniacz gramofonowy: Abyssound ASV-1000; Audion Premier MM
- Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5; Accustic Arts POWER I – MK 4; Accuphase E-370
- Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
- IC RCA: Antipodes Audio Katipo
- IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
- IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
- Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
- Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
- Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II
- Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF® /FI-50M NCF®
- Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS®
- Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
- Przewody ethernet: Neyton CAT7+
- Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips