Trafomatic Audio: Experience Elegance i Experience Line One
Powrót lamp do audio datuje się przynajmniej na lata 90. ubiegłego wieku. W tym okresie w Polsce nauczono się otaczać kultem produkty takich firm jak CR Development, Sonic Frontiers czy Conrad-Johnson. Potem pojawiły się polskie lampy, szczególnie poszukiwany był Amplifon, którego model WL-36 w pewnym momencie w pojedynkę tworzył rynek niedrogich wzmacniaczy lampowych w naszym kraju. Zaraz później skończył się jednak okres heroiczny w dziejach powrotu lampy i zaczęło się Wejście Smoka. Wielkie chińskie wytwórnie wyćwiczone w masówce znalazły sobie nową kategorię produktów i świat wzmacniaczy lampowych, z prawie-garażowej ekskluzywności za spore pieniądze, stał się domeną produkcji masowej.
Rozwój wypadków jednak rzadko kiedy jest prosty i liniowy. Na Chinach nie kończy się świat niedrogich konstrukcji lampowych. Mieliśmy już do czynienia ze wzmacniaczami japońskimi, są niedrogie produkty polskie, słowackie, brytyjskie czy ukraińskie. Europa ma sporo do powiedzenia w tej sprawie. Teraz do grona producentów, którzy nie zamawiają gotowych wyrobów w wytwórniach na innym kontynencie, doszedł nam producent z Serbii – Trafomatic Audio.
Frima z Mladenovac założona została w 1997 roku i od początku zajmowała się produkcją transformatorów, głównie dla zastosowań audio, choć nie tylko. Transformatory Trafomaticu kupowali producenci wzmacniaczy lampowych (np. znany w Europie serbski producent Korato), stopniowo zyskały one dobrą opinię i naturalnym krokiem było zaprojektowanie własnych wzmacniaczy, w których można by najlepiej wykorzystać zdobyte doświadczenia. Ewolucja od producenta transformatorów do producenta wzmacniaczy lampowych jest procesem naturalnym i wysoce pożądanym, gdyż wiadomo, że jakość transformatorów wyjściowych jest kluczowym czynnikiem warunkującym jakość brzemienia wzmacniaczy, zwłaszcza triodowych, a takie Trafomatic również produkuje (por. link)
Do testu otrzymaliśmy zestaw pre i power z niższej linii produktów o nazwie Experience. Poza nimi znajduje się tam para wzmacniaczy zintegrowanych, phonostage i wzmacniacz słuchawkowy. Kombinacja dzielona jest jedna, a ten sam przedwzmacniacz służy też monoblokom z serii Reference. Jest to więc najlepszy sprzęt z tańszej części katalogu.
Urządzenia, które otrzymaliśmy, wykończone są w czarnej politurze i złocie, co do pewnego stopnia przypomina kolorystykę starych, ze smutkiem pożegnanych wzmacniaczy Densena. Mało co w świecie audio było tak ładne, jak stary Densen DM-10. Tutaj czarne wykończenie jest jedną z dostępnych opcji, bo na stronie producenta można również zobaczyć skrzynki w kolorze naturalnego drewna. Właśnie drewna, bo wbrew panującej tendencji (wynikającej z dużej podaży aluminium za Wielkim Murem), Trafomatic konstruuje swoje lampowce po staroeuropejsku, a może nawet starosłowiańsku, w całkowicie drewnianych obudowach.
Przedwzmacniacz to płaska skrzynia (lampy umieszczone są poziomo), ozdobiona z przodu tylko jedną gałką i słupkiem czerwonych diodek. Z tyłu rząd dobrych gniazd RCA, zawierający dwa wyjścia (jedno pętli rejestratora) i 5 wejść. Nie ma opcji phono, Trafomatic oferuje zamiast tego zewnętrzny przedwzmacniacz gramofonowy MM/MC, oczywiście lampowy. Wewnątrz widok jest nieco zaskakujący, gdyż sekcja zasilacza zajmuje więcej miejsca, niż sekcja wzmocnienia. To przypomina dobitnie o korzeniach firmy. Widać, że zasilanie w urządzeniach Trafomatica będzie dobrej klasy. Widać duży (jak na przedwzmacniacz) transformator toroidalny oraz dwa dławiki. W rektyfikacji pracuje lampa EZ-80 (ta sama co w referencyjnych monoblokach na 300B). Wzmocnienie zapewniają dwie podwójne rosyjskie triody 6N1P-EV. Dwie triody w każdej lampie są łączone równolegle. Producent deklaruje, że nie zastosowano sprzężenia zwrotnego. Oryginalnie rozwiązana została regulacja wzmocnienia i zmiana źródeł. Źródła można zmieniać tylko za pomocą pilota. Po wciśnięciu przycisku następuje odłączenie dźwięku, potencjometr siły głosu mechanicznie przekręca się do zera, następuje elektroniczne przełączenie źródła, po czym (uwaga!) potencjometr wraca na pozycję o bezpiecznej wartości wzmocnienia (około godziny ósmej) i dźwięk jest samoczynnie włączany. Jest to bardzo dowcipne i wygodne rozwiązanie i przyznam, ze jeszcze się z czymś podobnym nie spotkałem.
Końcówka mocy zbudowana jest klasycznie na czterech lampach 6550 (po dwie na kanał). W testowanym egzemplarzu były to rosyjskie Svetlany, które są opcją kosztującą 300 euro extra. Standardowo dołączane są lampy słowackie JJ. W stopniu wejściowym pracują cztery ECC82. Według producenta zastosowane sprzężenie zwrotne nie przekracza 6 dB, co tłumaczone jest właściwościami brzmieniowymi. Wykończenie jest oczywiście takie samo jak w przedwzmacniaczu, z tyłu solidnie zamocowane pozłacane gniazda, zwraca uwagę dołączony zapasowy bezpiecznik, przyklejony bezpośrednio taśmą do chassis. Może nie jest to mistrzostwo świata w elegancji, ale w ergonomii na pewno tak – ten bezpiecznik na pewno nie zginie. Za sporą masę wzmacniacza nie odpowiada, jak w chińskich urządzeniach, gruba obudowa, która tutaj jest drewniana i w związku z tym bardzo lekka. Natomiast wewnątrz dużej komory za lampami mieści się duma producenta – jeden duży transformator sieciowy (toroid 300 VA) i dwa piękne wyjściowe trafa rdzeniowe Double-C. To zrobi dobre wrażenia na każdym, kto widział większą liczbę niedrogich lampowców, i pozwala mieć nadzieję na dobry dźwięk, zwłaszcza zaś na silny i kontrolowany bas.
Oba urządzenia Trafomatica wyglądają na produkty niepospolite. Widać wprawdzie pewne ujemne cechy rękodzieła (spoiny, minimalne niedoskonałości politury, za krótkie śruby mocujące pokrywę), jednak całościowo, zarówno pod względem wyglądu jak i działania (opóźnienie załączania prądu, pilot, no i znakomicie rozwiązane wzmocnienie i zmiana źródeł) jest to wzmacniacz zachęcający do zapoznania się z nim bliżej. Obiecuje także dobre brzmienie, o czym można przeczytać poniżej.
System Trafomatic grał u mnie głównie z dopasowanymi cenowo (i wzorniczo) źródłami z innych krajów słowiańskich. Bitów dostarczał polski Amplifikator Bitofon, zaś rowki winylowe orał gramofon Kuzma ze Słowenii. Jedno czarne, drugie czarno-złote, w sumie wyglądało to jak specjalnie dobierane pod kątem wzornictwa. Kolumny dałem łatwe do npędzenie i najlepsze, jakie mogłem znaleźć, ale również nie pożałowałem dość trudnych Beethovenów. 40 W z lampy poradziło sobie z nimi bez widocznego trudu. Kable były w większości srebrne. W tych warunkach combo Trafomatica po prostu rozwinęło skrzydła. Brzmienie tego wzmacniacza (traktowanego jako całość) można krótko określić jako neutralne bez skłonności do szpitalnej analizy i raczej jedwabiste, zaś momentami nawet aksamitne (przypominam: jedwab gładki, aksamit lekko mechaty). Jednak, jak troi często w życiu bywa, miękka rękawica ukrywa w środku solidną piąstkę. Trafomatic wykazywał w odsłuchu zalety dobrego wzmacniacza lampowego – był w nim spokój, przejrzystość, solidność dźwięku, naturalna barwa oraz realna moc – większa, niż to wynika ze specyfikacji.
Kiedy przed kilku laty realia skłoniły mnie do życia ze zintegrowanym wzmacniaczem na EL-34, moim dalekosiężnym celem był wzmacniacz taki właśnie, jak Trafomatic: oddzielna końcówka na czterech 6550. Mały potwór. Nieźle jest po tak długim czasie skonfrontować wyobrażenia z rzeczywistością. Wynik wskazuje, że kierunek mego ówczesnego myślenia był słuszny. Serbska końcówka mocy bez widocznych objawów niedoboru czegokolwiek sterowała nie tylko dość łatwymi ART Emotion, ale i całkiem trudnymi VA Beethoven, z pięcioma membranami na kanał i minimum impedancji 3,2 ohm. W każdym przypadku był porządny kawałek basu i rozmach, pozwalający na słuchanie każdego rodzaju muzyki, od zamaszystej kameralistyki, przez zwaliste utwory orkiestrowe po agresywny rock. Z dużymi składami orkiestrowymi Trafomatic, podłączony do kolumn nie lękających się basu, dawał poważnego kalibru spektakl. Gęsta muzyka podparta niskimi tonami wychodzi z tego wzmacniacza pięknie. Porównując ze znanym mi brzmieniem świetnych monobloków Trafomatic Reference (na równoległych parach 300B), Elegance na 6550 zagrał nieco ciemniej i masywniej. Płynnie, ale bez lekkości i świetlistości triody. Szczególnie dało się to odczuć w muzyce na małe składy i w części repertuaru wokalnego.
Na nagraniach orkiestry barokowej Tona Koopmana wzmacniacz sprawował się bez zarzutu, oddając głębię i szerokość sceny, barwę instrumentów, niskie zejścia (w które te nagrania są bogate), a przy tym nie prymitywizując i nie wyostrzając tak trudnego do odtworzenia instrumentu, jakim jest klawesyn. Odtworzenie „Harpsichord Concertos” Bacha było przede wszystkim równe i uczciwe, bez epatowania szaloną prędkością czy super analityką. Zamiast „efektów specjalnych” jest plastyczność, naturalna masa dźwięku i jego namacalność. Barwa instrumentów. Gdy przeszedłem kontrastowo do „Portraits of Cuba” Paquito de Rivery, byłem mile zaskoczony basem, zarówno jego ilością, jak i jakością. W połączeniu z 10” głośnikiem ART-ów wzmacniacz Trafomatica dawał dobry koncert. A ta płyta wymaga sporo, w dobrym systemie potrafi sprawić, ze porządne dominikańskie cygaro przestaje smakować i trzeba kopnąć się po hawanę. Trafomatic niewątpliwie jest godzien hawany, najlepiej czegoś w rodzaju Cohiba Maduro, o smaku ciemniejszym i szczególnie aromatycznym.
Zmieniając klimat i używkę: płyta „Beyond the Missouri Sky” Matheny’ego i Hadena jest z pozoru miłym odpoczynkiem przy słodowej whiskey, jednak w rzeczywistości to bardzo trudny orzeszek do zgryzienia. System z Trafomaticem oddał tę muzykę wyjątkowo dobrze, dawno nie słyszałem tak poruszającego odtworzenia. Gitary Metheny’ego miały wspaniałą barwę i nie jestem wcale pewien, czy wcześniej słyszałem z tej płyty coś podobnego. Kontrabas Hadena brzmiał zarówno struną, jak i pudłem, ale przede wszystkim była całość, składająca się na piękną, pełną emocji, wciągającą muzykę. W starej skali to będzie piątka z plusem. Od tego dźwięku nie można się było oderwać, mimo że whisky wcale nie było dużo.
Następna płyta: „Dix ans apres” zespołu Savalla (dodatek do wydania muzyki filmowej z „Wszystkich poranków świata”). Nie przeszedłem na wino, mając na uwadze konieczność składnego notowania. Idealna równowaga między subtelnością fletów i wyższych rejestrów viol, a masą instrumentów perkusyjnych i spiętrzeń orkiestrowych w niektórych utworach. Tutaj również zaobserwowałem realizm, kreowany nie agresywnym wypychaniem niektórych instrumentów na pierwszy plan, lecz barwą, plastycznością i zachowaniem właściwych proporcji pomiędzy udziałem instrumentów. Było to urzekające. Po raz kolejny wzmacniacz Trafomatic zaprezentował się jako sprzęt, każący przede wszystkim słuchać muzyki.
W „Czterech porach roku” Vivaldiego (audiofilska rejestracja HFM) klawesyn subtelnie czarował,a brzmienie skrzypiec realistycznie cięło uszy. Z kolei nagranie w interpretacji Carmignoli (dla Sony) pokazało wariackie tempa i nieomal agresję, a wszystko w zgodzie z nagraniem. Fortepian solo z płyty Grzybowskiego ponownie kazał zwrócić uwagę na naturalność i prawidłowe wyważenie dźwięku w wykonaniu testowanego wzmacniacza. Na Trafomaticu fortepian brzmi jak fortepian, nie ma wrażenia dominacji którejś ręki, a przede wszystkim jest właściwa masa, tak istotna przy odtworzeniu tego trudnego instrumentu. Można wiele pisać, powołując się na kolejne płyty, ale ogólne wrażenie zawsze będzie sprowadzało się do słów: niewymuszona naturalność i niemęczący realizm.
Zestaw wzmacniający Trafomatica to sprzęt lampowy wyższej klasy, wyjątkowo uczciwy brzmieniowo plus odrobina magii, zupełnie jak w prawdziwym życiu. Wzmacniacz mocy radzi sobie z całkiem wymagającymi zestawami głośnikowymi, zaś przedwzmacniacz sprawdził się nie tylko z końcówką Elegance na 6550, ale też ze znacznie droższymi monoblokami SET. W kategoriach absolutnych combo Trafomatic ma pewną sygnaturę dźwiękową, jest nią bogactwo barwowe, duża masa dźwięku i pewne ograniczenie szczegółowości, jednak nie jest to efekt wyraźnie zaznaczony, raczej coś, co modeluje się przemyślanym doborem sprzętu towarzyszącego. Połączenie z żywymi i przejrzystymi (i niestety drogimi) kolumnami ART Emotion było wybitne. Jednak każde dobre kolumny, poza szczególnie trudnymi do wysterowania, pozwolą temu wzmacniaczowi zagrać z klasą, najwyżej pewne akcenty będą rozłożone trochę inaczej. Podsumowując, Trafomatic Experience Elegance/Line One to niepospolity, a przy tym niezbyt drogi zestaw wzmacniający, o szczególnie dobrym brzmieniu. Żonatych audiofili z pewnością zainteresuje informacja, że podczas testu budził życzliwe zainteresowanie kobiet. Sądzę, że nieżonaci też będą zadowoleni z tej informacji. ..
Alek Rachwald
Szczegółowe dane:
Dystrybutor: Hi-End Studio Bednarski
Cena: 3600 EUR (komplet). Oddzielnie: 1800 EUR za Line One, 2000 EUR za Elegance. Opcja: 300 EUR za rosyjskie lampy mocy
Elegance:
Moc: 2x40W
Klasa: Push-Pull (klasa A)
Lampy: 4x 6550 JJ , 4x ECC82
Wejścia: 1xRCA
Wyjścia: 4 i 8 ohm
Czułość wejściowa: 2Vrms
THD %: 0.03% - 1W/1KHz, 2% - 40W/1KHz
Pasmo przenoszenia: 10Hz(-1dB)-85KHz( -3dB)
Stosunek sygnał/szum: 82dB
Impedancja wejściowa: 100K
Rozmiary (SxGxW): 43x29x16,5 cm
Masa: 18kg
Line One:
Wyjścia: RCA Line out, RCA Tape out
Wejścia: RCA - CD, TUNER, TAPE, AUX1, AUX2
Lampy: 2x 6N1P-EV, 1x EZ80
Impedancja wejściowa: 47kOhm
Impedancja wyjściowa: 3kOhm
THD: 0.3%, 1 KHz / 4Vef
Stosunek sygnał/szum: 85dB
Pasmo przenoszenia: 12Hz (-1dB) – 55kHz(-3dB)
Pilot: jest
Rozmiary (SxGxW): 42x32x8 cm
Masa: 7 kg
System odsłuchowy: wzmacniacz zintegrowany SoundArt Jazz, wzmacniacze mocy mono Trafomatic Reference (300B), kolumny VA Beethoven i ART Loudspeakers Emotion, gramofon Kuzma Stabi S/Stogi/KC1, odtwarzacz CD Amplifikator Bitofon, phonostage RCM Sensor Prelude IC, filtr sieciowy IsoTek Sigmas, kable: interkonekty XLR Argentum Silver, RCA Zu Audio, kabel phono VPI, głośnikowe Velum LS-V, sieciowe IsoTek i Zu Audio.