Z urządzeniami z serii AMS zetknąłem się po raz pierwszy w fabryce Musical Fidelity w Anglii. Piszę „fabryka” zamiast „siedziba firmy”, bowiem w przeciwieństwie do tańszych linii montowanych na Tajwanie i tylko testowanych w UK, ta budowana jest w całości w Wielkiej Brytanii. I słusznie, uwzględniając cenę. Antony Michaelson przywiązuje do AMS35i wielką wagę, widząc w nim następcę słynnej w latach 90. integry, modelu A-1000, również działającej w klasie A i grzejącej się jak reaktor atomowy. W przeciwieństwie do AMS, stary flagowiec dzielił się na dwie skrzynki – w drugiej mieścił się zasilacz. AMS ma wszystko w jednym starannie opancerzonym pudle, ale też jest ono sporo większe i dwa razy więcej waży.
Zetknięcie się z autentycznym piecem MF pracującym z klasie A to przeżycie warte zatrzymania się w biegu. Tym bardziej, że w przeciwieństwie do wielu, nawet bardziej sławnych i „poważnych” firm, MF zachowuje ciągłość, czego gwarancją jest osoba samego Michaelsona. Zaś Musical w klasie A to Musical najbardziej rasowy. Popularne swego czasu w Polsce niedrogie wzmacniacze z serii Electra oraz X były właśnie, cóż, urządzeniami popularnymi. Jednak MF od początku istnienia budował też droższe wzmacniacze w klasie A.
Wzmacniacz jest prawdziwą konstrukcją dual-mono, każdy kanał obsługuje jeden duży transformator. Wielkie, wyeksponowane na zewnątrz radiatory ledwo nadążają z odprowadzeniem ciepła z końcówek mocy (i na pewno naruszają jakiś przepis Unii Europejskiej, ale kto by tam je wszystkie spamiętał). Zgodnie z firmową deklaracją, projekt elektroniki urządzenia jest całkowicie nowy i czerpie rozwiązania z flagowej końcówki mocy Titan. W przeciwieństwie do wcześniejszych konstrukcji MF (nawet flagowych), wzmacniacz wyposażony jest w wejście XLR. Zewnętrznie, zarówno na pierwszy jak i na drugi rzut oka, wzmacniacz wygląda imponująco. Jakość wykończenia nie kojarzy się może z pracą pod mikroskopem, ale wciąż jest ono bardzo przyzwoite i budzi przede wszystkim wrażenie solidności. Dobrze to koresponduje z deklaracją Michalesona o zerwaniu z wcześniejszym zwyczajem corocznej wymiany modeli. Byłbym bardzo zmartwiony, gdyby AMS35i zastąpiono czymś innym. Ten sprzęt wygląda na wyrób, który zdobędzie szacunek na lata.
Duże, ale właściwie dobrane wielkością pokrętło zdobi przednią ściankę, stowarzyszone z pierścieniem kojarzącym się z urządzeniami pomiarowymi. Rząd dyskretnych przycisków nie psuje ogólnego wyglądu, a niewielka plakietka z nazwą modelu wkomponowana została zgrabnie w lewy narożnik płyty czołowej. Najwidoczniej MF zmieniło stylistę i dobrze na tym wyszło. Tylną ścianę zdobią nietypowo wysokiej jakości zaciski głośnikowe z solidnego metalu (podobne widziałem w tych droższych końcówkach mocy McIntosha), cztery wejścia RCA, jedno XLR oraz wyjścia pre i rejestratora (oba RCA). Jest też oczywiście gniazdo IEC. Boki, jak już wspomniałem, tworzą radiatory. Zastrzeżenia? Jedno, wielkie i bardzo kanciaste. Pilot. Dla mnie tragedia: takie ogromne, powierzchownie obrobione cegły były modne w latach 90., kiedy świadczyły o męskości nabywcy, którego stać na duży niepotrzebny przedmiot. Obecnie ludziska otrzeźwieli i preferuje jaką taką wygodę. Proponuję wprowadzić opcjonalnego pilota wielkości karty kredytowej.
Szybko przekonałem się, że AMS odtwarza wokale w sposób wyjątkowo piękny i sugestywny. Płyta „Moody Plays Mancini” z wokalem Jamesa Moody’ego brzmiała w sposób głęboki i nasycony, oddanie wibracji strun głosowych artysty odebrałem jako ponadprzeciętne. Jeszcze zanim przeszedłem do wokali kobiecych, AMS zdążył mnie zainteresować… Płyta pełna jest spokojnego jazzowego grania z saksofonem, perkusją, basem i dźwiękiem syntezatora. Brzmienie instrumentów dętych było przyjemne, naturalne, bogate w tony harmoniczne. Perkusja zabrzmiała pierwszorzędne, z naturalnym, złocistym brzmieniem talerzy i masywnym brzmieniem bębnów, dźwięk nie był piorunujący, ale dobrze odmierzany i dynamiczny. W tym rodzaju muzyki wzmacniacz sprawdził się doskonale.
Płytę XRCD „Best Audiophile Voices Vol. 2” odbieram zazwyczaj jako zbyt chłodno nagraną. Tutaj chłód zniknął, przyjemność słuchania wyraźnie wzrosła, żeńskie głosy były zarówno „organiczne” jak i odpowiednio wyraźne, jednak bez popadania w kliniczność. Bardzo satysfakcjonujące brzmienie tym bardziej, że również inne aspekty wypadły ponadprzeciętnie, np. perkusja w utworze „Better be home soon” Andrei Zonn zabrzmiała z głębią i powściągliwą mocą. Przy okazji warto nadmienić o stereofonii: z moimi kolumnami wzmacniacz Musicala pokazał bardzo precyzyjną lokalizację źródeł pozornych na obszernej scenie, nie trzeba było wysiłku aby odnaleźć wokalistkę czy poszczególne instrumenty – mózg nie musi gorączkowo „łatać dziur”, informacje podane są od razu. Słuchanie tej płyty było relaksem i przyjemnością, tak jak to można się spodziewać po rozkosznych pannach śpiewających słodkie kawałki.
Słuchając następnie recitalu na fagot z towarzyszeniem fortepianu (Akio Koyama – fagot i Sakae Kiuchi – fortepian) ponownie przekonałem się, że ten wzmacniacz bardzo dobrze oddaje instrumenty akustyczne, ale także, że dodatkowo zyskuje słuchany raczej głośno. Pomimo, iż moc była w pełni wystarczająca do wysterowania moich zestawów (zwykle słuchałem na godzinie 9, a przecież ten wzmacniacz nominalnie oddaje tylko 35 W na 8 ohmach), to jednak gładkość brzmienia połączona z dobrą szczegółowością pozwalała na znaczne podkręcanie wzmacniacza bez szkody dla urody dźwięku. Nakłoniony do oddawania większej mocy wzmacniacz radził sobie bez trudu, muzyka jeszcze zyskiwała na realizmie. Nawiasem mówiąc płyta ta zawiera interesującą muzykę (m.in. Tansman, Saint-Saens, Weber), choć mnie akurat najbardziej podobała się najbardziej tradycjonalistyczna w tym gronie sonata Brahmsa.
Zmieniając kompletnie klimat, przeszedłem do „Fifth element” Erica Serry. Wysłuchałem spokojnie tej dosyć trudnej (zwłaszcza dla otoczenia) muzyki, odnotowując dobre „uderzenie” i całościową prezentację, chciałoby się powiedzieć porządnie sklejoną. To nagranie wiele żąda od dynamicznych zdolności systemu i Musical był w stanie to dać. Uderzenia muzyki były raczej mocne i stosunkowo miękkie, niż punktowe i błyskawiczne, ale nie traktowałem tego w kategoriach wady, tylko cechy brzmienia, zwłaszcza, że różnice są subtelne. Zwróciłem jeszcze uwagę na brak pewnej chłodnej otoczki, zimnej atmosfery wokół dźwięków. Płyta nagrana jest chłodno, a wzmacniacz Musicala częściowo to ukrył. Brzmienie prezentowane przez AMS35i jest nieco bardziej „przyjemnościowe” niż średni dźwięk konkurencji.
Po przesłuchaniu gęstej płyty z elektroniką postanowiłem zmienić nieco repertuar, odłożyłem zatem fajkę z resztkami Dunhilla i nalałem porcję Jacka Daniela. Zmieniłem także płytę – na koncerty klawesynowe Bacha. Muzyka symfoniczna (zarówno stary Bach jak i wysłuchane później współczesne składy symfoniczne) potwierdziła, że wzmacniacz gra raczej „analogowo” i syntetycznie, niż „cyfrowo” i analitycznie. Nie zdarzało mu się gubienie w gęstych instrumentalnie fragmentach nagrań ani zatykanie się w dynamicznych pasażach, ale z drugiej strony nie można określić tej prezentacji jako super-analitycznej. Poziom szczegółowości określiłbym jako normalny, instrumenty da się rozróżnić, ich lokalizacja jest precyzyjna, natomiast mocną stroną tego grania jest przede wszystkim jego płynność, całościowość, granie raczej ścianą przejrzystego, przyjaznego dźwięku. Określę to tak: brzmienie AMS cechuje przejrzystość wody nad rafą koralową, a nie strumienia wypływającego spod lodowca. Osoby bliżej zainteresowane tą metaforą mogą poszukać w goglach odpowiednich fotografii. W gruncie rzeczy jest to prezentacja naturalna, tak brzmi muzyka symfoniczna słuchana w autentycznym pomieszczeniu z dość dalekiego, ale dobrego miejsca. I podobnie jak na rzeczywistym koncercie, nie ma tu miejsca na zjawisko nagłego ekscytowania słuchacza niechcianymi wyskokami pojedynczych instrumentów. Nie każdy będzie zachwycony tą „konserwatywną” prezentacją, jednak mnie ten dźwięk odpowiada. AMS kontynuuje szkołę brzmienia wzmacniaczy w klasie A wychodzących spod ręki Michaelsona, nawet jeśli to nie Antony był jego głównym projektantem. Musical Fidelity nie wzięło się znikąd i możliwość posłuchania dźwięku tej firmy w najlepszym wydaniu jest czymś, czego nie powinno się sobie odmawiać. Owszem, AMS35i to dość drogi wzmacniacz (na moje możliwości niestety za drogi), jednak za tę cenę dostaje się kawał europejskiej elektroniki o konkretnym charakterze. Ten wzmacniacz to mocne uderzenie firmy Musical Fidelity i mam nadzieję, że osiągnie sukces nie tylko brzmieniowy, ale i rynkowy. Koniecznie trzeba posłuchać.
Alek Rachwald
Pozostałe dane:
Dystrybutor: Audio Klan
Cena: 6000 GBP
Moc: 35 W/8 Ohms (podwajana przy spadku impedancji do 4 ohm),
Wejścia liniowe: 1 x XLR (zbalansowane), 4 x RCA
Wyjścia liniowe: 1 x RCA connectors (tape), 1 x RCA (preamp)
Pobór mocy: 330 W ciągły
Wymiary (w/s/g): 14,8/48,3/47,5
Masa: 28,3 kg
System wykorzystany w teście:
Odtwarzacz CD: Advance MCD 403/MDA-503
Wzmacniacz: SoundArt Jazz
Kolumny: Avcon ARM
Przewody głośnikowe: Argentum 6/4
Przewody sygnałowe: Zu Wylie XLR
Przewody zasilające: Ansae Muluc Supreme
Filtr sieciowy: Ansae Power Tower Supreme
Podstawki: Ostoja