Jeszcze nie tak dawno temu chcąc pogodzić klasyczne, stereofoniczne podejście do reprodukcji dźwięku i jednocześnie czerpać radość z wszelakiej maści cyfrowych nowinek muzycznych dostępnych w formacie dających iluzję posiadania plików, bądź owej iluzji wyzbytych serwisów streamingowych, należało oprócz wzmacniacza dysponować bądź komputerem i stosownym DACiem, bądź dedykowanym plikograjem. Oczywiście znane są historii przypadki wykorzystywania w tym celu zapożyczonych z segmentu kina domowego procesorów, ale to jak strzelanie do muchy z armaty i jeśli tylko komuś takie rozwiązania pasują, to równie dobrze może do napędzenia dwóch kolumn zaprząc 11 kanałowe dzielone monstrum w stylu Yamahy MusicCast CX-A5100 + MX-A5000, lub przynajmniej 9-kanałowego MusicCasta RX-A3070, pytanie tylko … po co. Zamiast jednak kupować browar tylko po to, żeby się napić piwa można uważniej przyjrzeć się współczesnym, dedykowanym stereofilom inkarnacjom konstrukcji od lat noszącym nazwę amplitunerów stereo. O ile jednak jeszcze kilka lat temu ich bezprzewodowość polegała na obsłudze fal długich i UKF-u, to obecnie są one równie naszpikowane najnowszymi rozwiązaniami LAN/WAN co wyborny świąteczny keks. Nie wierzycie? No to nie pozostaje mi nic innego, jak zaprezentować niezaprzeczalnie namacalny dowód powyższej tezy w postaci wszystkomającego amplitunera Yamaha R-N803D.
Na pierwszy rzut oka Yamaha R-N803D wygląda całkowicie normalnie a wręcz zadziwiająco podobnie do swoich protoplastów sprzed lekko licząc jeśli nie kilkudziesięciu, to przynajmniej kilkunastu lat. Proszę mnie tylko źle nie zrozumieć – powyższe zdanie nie jest bowiem krytyką a jedynie komplementem. Komplementem wynikającym z faktu powrotu do sprawdzonych wzorców, oraz przypomnieniu sobie, że potencjalny nabywca wcale nie musi być sprzętowym geekiem, tylko kupując wzmacniacz chce go po prostu, najzwyczajniej w świecie po wyjęciu z pudełka używać bez habilitowania się i doktoratu z robotyki. Oczywiste? Wydawałoby się, że bardziej już być nie może, jednak minione lata i usilne starania zaskakująco licznej grupy producentów sprawiły, że zniechęcenie do szeroko pojętego Hi-Fi przekroczyło punkt krytyczny a wraz z tym faktem przyszło opamiętanie. Okazało się bowiem, że sprzęt ma grać a zaawansowane systemy kalibracji, korekcje akustyki, multi-strefy, oraz cała ta domowa inteligencja może i świetnie wyglądają na filmach i dają pracę rzeszom mniej, bądź bardziej wykwalifikowanych specjalistów, to jednak przeciętny Kowalski woli od tego wszystkiego trzymać się możliwie daleko. A tytułowy amplituner swoją klasyczną aparycją wydaje się kusić – „choć do mnie, podejdź, dotknij, kup, ja jestem normalny”. Oczywiście to tylko pozory, ale pozory oparte nie na kłamstwie, czy jak kto woli marketingowym bełkocie, a doświadczeniu zdobytym podczas wprowadzania na rynek technologii MusicCast i … co wydaje się oczywiste ortodoksyjnie purystycznej serii S.
Mamy zatem zwartą, prostą bryłę z centralnie umieszczonym, dość czytelnym wyświetlaczem i dziesięcioma nawigacyjno – funkcyjnymi mini guziczkami tuż pod nim. Jednak nie one są najważniejsze, gdyż po włączeniu urządzenia usadowionym po lewej stronie płyty czołowej przyciskiem źródło wybierać będziemy zlokalizowaną nieopodal gałką selektora wejść a głośność regulować dominującym w proponowanym projekcie plastycznym knobem z prawej. Zasad działania pokręteł regulacji tonów, balansu i loudnessu wyjaśniać chyba nikomu nie muszę, więc od razu przejdę do multifunkcyjnego kółka nastaw przydającego się podczas nawigacji po menu. Ono też działa jak należy i nikt w jego przypadku wyważać już otwartych drzwi nie próbował. Selektor konkretnej pary głośników, wyjście słuchawkowe i wejście USB też nie powinny nikogo dziwić, jednak są dwa drobiazg, nad którymi pochylić się nie tyle wypada, co wręcz należy. Pierwszym jest wejście na mikrofon konieczny do kalibracji autorskiego systemu korekcji, kompensacji akustyki YPAO i znajdujący się na przeciwległym krańcu skali funkcjonalności włącznik trybu Pure Direct omijający wszelakiej maści regulatory i wodotryski.
Mocno ponacinana płyta górna ułatwia cyrkulację powietrza chłodzącego stanowiące przykład idealnej harmonii klasycznych, sprawdzonych rozwiązań w stylu pracujących w push-pullu (po cztery na kanał) bipolarnych tranzystorów mocy i co szalenie cieszy sporego transformatora El z cyfrowym modułem DACa i streamera, którego sercem jest operujący na sygnałach PCM 192 kHz / 24-bit i DSD 5,6 MHz układ SABRE 9006AS. Krótko mówiąc crème de la crème tego co w Hi-Fi było od wieków, czyli trany i klasyczne zasilanie – ani śladu (przynajmniej tam, gdzie to krytyczne) znienawidzonych impulsowych zasilaczyków i OEM-owych D-klasowych modułów. Brawo!
Plecy Yamahy również nie rozczarowują, no może z jednym małym wyjątkiem, ale o tym dosłownie za chwilę. Na początek pozytywy, czyli wzorcowy porządek i logika. W sekcji analogowej znajdziemy wyodrębnione – dedykowane głównemu źródłu cyfrowemu i analogowemu (MM) z oczywistym zaciskiem uziemienia wejścia, uzupełnione trzema kolejnymi parami wejść i dwoma kompletami wyjść. Miłośników infra-sonicznego wspomagania z pewnością ucieszy widok wyjścia na subwoofer. Sekcję cyfrową reprezentują za to zdublowane wejścia optyczne i koaksjalne, którym towarzyszy gniazdo Ethernet i antena WiFi. Skoro już jesteśmy przy antenach, to nie zabrakło nagwintowanego trzpienia do anteny FM/DAB. No i teraz lekki zonk, czyli terminale głośnikowe, które choć podwójne i zakręcane akceptują jedynie gołe przewody i konfekcję bananową, bo szans na implementację widełek nie ma żadnych. Przykro, ale najwidoczniej w tym segmencie nikt przy zdrowych zmysłach nie próbuje nawet tak zakonfekcjonowanych przewodów pod Yamaszkę podpinać a ja jestem jedynie wyjątkiem potwierdzającym powyższą regułę.
Niby w komplecie znajduje się standardowy pilot zdalnego sterowania, ale … po wpięciu do domowej sieci i uruchomieniu uniwersalnej aplikacji MusicCast CONTROLLER spokojnie możemy schować go do szuflady. W moim przypadku było to w dodatku o tyle oczywiste, gdyż mając praktycznie jeszcze przed oficjalna premierą możliwość użytkowania w swym torze uroczego malucha WXAD-10 zdążyłem się z nim na tyle zaprzyjaźnić, że stał się on integralną częścią praktycznie każdego mojego dnia a i sama appka wydaje się nie mieć żadnych wad – jest szybka, stabilna i co najważniejsze na tyle intuicyjna, że poradzi sobie z nią zarówno małoletni pryszczers, jak i słuchacz wykładów Uniwersytetu Trzeciego Wieku.
A jak to cudowne pudełko gra? Cóż, najogólniej rzecz ujmując tak, jak sobie użytkownik zażyczy, bowiem jeśli tylko wpadniemy w amok i zaczniemy klikać i włączać wszystko na tzw. spontan, to wyjdzie z tego kiszka i to cienka jak zadek węża. Proszę i wierzyć na słowo, ale nieskalibrowane YPAO (Yamaha Parametric room Acoustic Optimizer) w wersji R.S.C. (Reflected Sound Control) potrafi nader skutecznie zniechęcić do jakiejkolwiek aktywności nausznej. Całe szczęście po przeprowadzeniu stosownych działań wszystko wraca do normy a posiadacze trudnych akustycznie pomieszczeń powinni poczuć się wręcz wniebowzięci i czym prędzej pościągać ze ścian wytłoczki po jajkach i szarą gąbkę czopową. Będąc jednak jednostką krnąbrną i niemalże pamietającą czasy, gdy pacholęciem będąc wpychałem wszelakiej maści robactwo w krople żywicy, które teraz ludzie nazywają bursztynami (taki niewinny żarcik) do działających w domenie cyfrowej poprawiaczy w stylu wspomnianego YPAO, DSP czy jak to sobie ktoś nazwie mam stosunek najdelikatniej mówiąc ambiwalentny i wolę, żeby mi nikt przy sygnale zbytnio nie majstrował, chyba, że mowa o upsamplingu i to na odpowiednio wyrafinowanym poziomie. Dlatego też po sprawdzeniu, że to co Yamaha wylistowuje na zdobiącej front naklejce jest, działa i efekty owego działania są bezdyskusyjnie słyszalne pozwoliłem sobie wszystko co tylko się dało powyłączać uaktywniając jedynie tryb Pure Direct i to było to.
Dochodzimy bowiem do momentu, w którym uczciwie trzeba przyznać, że tytułowa Yamaha gra dźwiękiem, jakim grać, patrząc na to, co dźwiga na swym pokładzie i oczekiwaną przy kasie cenę, w żaden sposób nie powinna. Próbując bowiem złożyć oferujący porównywalny do jej możliwości system oparty na odrębnych komponentach zdani bylibyśmy na hipermarketowe wyprzedaże ultra-budżetowych i z reguły właśnie wycofywanych z obrotu staroci o najdelikatniej rzecz ujmując wątpliwej jakości. Tymczasem R-N803D z jednej strony stawia na komunikatywność i kulturę a z drugiej całkiem przekonującą dynamikę i zaraźliwą wręcz motorykę. Niemożliwe? Też tak początkowo myślałem, jednak sesje z nieodżałowanym Garym Moorem i jego jakże dalekim od audiofilskich smętów albumem „Blues and Beyond” sprawiły, że na Yamaszkę zacząłem patrzeć zdecydowanie bardziej przychylnym wzrokiem. Okazało się bowiem, że japońska integra bez najmniejszej tremy poszła na przysłowiowy żywioł i nie tylko nie łagodziła chropawych riffów, lecz również ani myślała zaokrąglać, czy spowalniać sekcji rytmicznej, co przy jej cenie i segmencie w jaki celuje wydawać by się mogło dość ryzykownym posunięciem. Jednak jak to w życiu bywa kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana a dźwięk Yamahy z pewnością zasłużył na miano perlistego i rześkiego trunku może niekoniecznie od razu na poziomie Kruga, ale dobrze schłodzonej Gancii prosecco już tak. Niby bezdyskusyjnie niższa półka, ale przyjemność degustacji nadal wysoce satysfakcjonująca. W dodatku wspomniane schłodzenie jest jedynie metaforą adresowaną ku miłośnikom złocistych aperitifów a samą temperaturę barwową integry spokojnie możemy uznać za neutralną. Dzięki temu zarówno zadziorny Moore, jak i „obfity” w dolnych rejestrach album „New Moon Daughter” Cassandry Wilson brzmiały, tak jak zdążyły już do siebie przyzwyczaić a więc bez zbędnej, dodatkowej ingerencji integry.
No to pora na coś bardziej wymagającego, czyli większe składy, w czym pomocne okazały się wydawnictwa „I Know I Dream : The Orchestral Sessions” Stacey Kent i „Symphonica” George’a Michaela. Wbrew wszystkim znakom na niebie i ziemi katastrofa jednak nie nastąpiła a na szerokiej i głębokiej scenie nie tylko zmieścił się cały aparat wykonawcy, co nie zabrakło właściwego porządku z zachowaniem gradacji planów włącznie. Oczywiście w kategoriach bezwzględnych można byłoby się dopatrzeć zbyt małych odstępów pomiędzy dalszymi rzędami muzyków i pewnego ich zamglenia, czy też rozedrgania, ale proszę pamiętać o półce cenowej na jakiej się obecnie znajdujemy i … nie grymasić. Grunt, że czuć było rozmach a i wynikające ze świetnej rozdzielczości różnicowanie poszczególnych nagrań nie pozostawiało złudzeń, że w przypadku Michaela mamy do czynienia z albumem „sklejkowym” – wokalem nagranym w Royal Albert Hall podczas Symphonica Tour i warstwą muzyczną zarejestrowaną już w studiu.
Yamaha swoim jak na razie topowym modelem stereofonicznego a zarazem w pełni usieciowionego amplitunera o jakże wpadającym w ucho symbolu R-N803D udowadnia, że można zjeść ciastko i dalej owo ciastko mieć. Oferuje bowiem pozornie klasyczną tranzystorową i przy okazji wydajną prądowo integrę a niejako w gratisie dorzuca w pełni funkcjonalnego DACa, tuner FM/DAB i prawdziwą perełkę w postaci autorskiego streamera i funkcjonalności multi room, czyli MusicCast. Jeśli dołożymy do tego YPAO R.S.C. okaże się, że decydując się na zakup tytułowej integry legendarny to kuszący niepowtarzalnymi promocjami Black Friday możemy mieć przez okrąglutki rok.
Marcin Olszewski
Dystrybucja: Audio Klan
Cena: 3 499 PLN
Dane techniczne:
Moc znamionowa: 2 x 100 W (8 Ω, 20 Hz-20 kHz, 0.019% THD), 2 x 145 W (8 Ω, 1 kHz, 10% THD), 2 x 160 W (4 Ω, 1kHz, 0.7% THD)
Pasmo przenoszenia: 0 ± 0.5 dB / 0 ± 1.0 dB
Odstęp sygnał/szum (CD): 100 dB (Pure Direct on, 200 mV)
Funkcje sieciowe: DLNA Version 1.5, AirPlay, Wi-Fi Direct, Bluetooth
Obsługiwane formaty plików: MP3, WMA, MPEG4 AAC, WAV, FLAC, AIFF, ALAC, DSD
Serwisy strumieniujące: Deezer, Napster, Pandora, qobuz, Spotify, Tidal
Tryb GAPLESS (bez pauz): Tak
Wejścia analogowe: 4 pary RCA + Phono (mm)
Wyjścia analogowe: 2 pary RCA, Subwoofer Out
Wejścia cyfrowe: 2 x Optical, 2 x Coaxial, Ethernet
Wymiary (S x W x G): 435 x 151 x 392 mm
Waga: 11 kg
Pobór mocy (standby): 0.1 W
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-35
– Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY; Yamaha WXAD-10
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF® /FI-50M NCF®
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS®
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips