"Pies na środku drogi" (1986) - film krótkometrażowy w reż. St.Jędryki, scenariusz A.Roman. Grają: T.Chudecki i K.Majchrzak
37 minut filmu. Niby krótko, mniej niż lekcja szkolna, ale udało się przekazać myśl.
Dwóch aktorów: Tadeusz Chudecki i Krzysztof Majchrzak. I pies. I udaje się stworzyć historię, która zmusza widza do przemyśleń. Jak to kurka wodna w tak nienawidzonym, krytykowanym i opluwanym PRL-u potrafiono kręcić filmy...
Ten pierwszy ciepły, lubiany, taki fajny ciepły wujo, do którego można się przytulić i zawsze da 20zł na lody. Ten drugi to charakterny gość, wybredny jeśli chodzi o przyjmowanie propozycji filmowych. W byle czym nie chce grać. Stawia na artyzm i prawdę w sztuce. Troszkę kiedyś kpił z młodego pokolenia aktorów, że niby wszystko idzie na psy, równia pochyła, ale zdawał sobie sprawę z przyczyn tego typu historii. Polskie kino sięgnęło mułu - jednym słowem. Ciężko już zaskoczyć widza, skoro ten już wszystko co dobre i wybitne już widział. Stara szkoła aktorska i spece techniczni od kinematografii w czasach PRL-u mieli nie lada orzech do zgryzienia. Ciężko było się dostać do szkół aktorskich. Każdy młody musiał zmierzyć się z teatrem, jego sceną, z żywą publicznością. To było twarde zetknięcie się z rzeczywistością. Nie jeden twierdził, że to za trudne, nie dla niego. Bo teatr obnaża z wszystkiego. To nie Hollywood, gdzie niektórzy amerykańscy aktorzy teatru nie widzieli, a kamera dużo potrafi przyjąć i trochę też wybacza. Co Europa, to Europa. Stary Kontynent. Kultura kultywowana od zarania dziejów. Prawdzie aktorstwo w amfiteatrach. Mamy w tym doświadczenie.
Mądruję się trochę jakbym był co najmniej bratankiem Wajdy lub Polańskiego. Nic z tych rzeczy. Co nieco jednak widziałem. W szkole średniej mieliśmy klasy autorskie. Ja chodziłem do klasy informatycznej (mat.-fiz. z rozszerzoną informatyką), ale równolegle istniała klasa humanistyczno-teatralna. Byłem świadkiem egzaminów wstępnych do tej klasy i jak absolwenci podstawówek wychodzili z "nowej szkoły" chwaląc się lub płacząc rodzicom jak tam w środku było. Kazano im zatańczyć do fortepianu "Bułkę z masłem", ewentualnie "Burzę z gradobiciem, z piorunami". Pierwsze granie to Mozart, a drugie to Chopin. Już wtedy poziom trzymano aby wyłowić "rodzynki" wśród młodzieży, bo w nowej klasie jest tylko 30 miejsc. Pewnie jakaś część zarezerwowana dla olimpijczyków olimpiad z języka polskiego. Może i chore to całe podejście "Wyścigu Szczurów", ale takie jest życie. Przetrwa silniejszy. Zakończę tylko myśl dotyczącą sensu istnienia klasy humanistyczno-teatralnej. Przymykano oko na zdolności nauk ścisłych uczniów tej klasy. Musieli się tego uczyć, ale poświęcali się twórczości Witkacego, Gombrowicza, Różewicza, Konwickiego i innych wielkich. Taki mieli zamysł i pomysł na siebie. Nauczyciele pilnowali żeby wszystko poszło gładko i nie wypadło z zakrętu. U nich w klasie na piętrze był fortepian i śpiewali piosenki tzw. "aktorskie", poezję śpiewaną. Zagłuszali nasze lekcje matematyki. Byliśmy piętro niżej, ale dźwięki fortepianu niosły się po stropie. Śmialiśmy się, że my różniczkujemy, całkujemy i czas poświęcamy na poważne sprawy jak liczby zespolone i staramy się zrozumieć dlaczego "i kwadrat równa się minus jeden" - jak to kurna chata możliwe? A oni bawią się, śpiewają. Z perspektywy czasu widzę, że to było ważne. Nasze liczby zespolone wcale nie były ważniejsze od ich śpiewu. Ale do pewnych rzeczy trzeba po prostu dorosnąć.
Wracając do filmu. Jest zbyt krótki abym chciał go Wam opowiedzieć. Nic z tych rzeczy. Nawet gdyby liczył 3 godziny to i tak nie opowiedziałbym go Wam. Sami obejrzyjcie. Czasu chyba nie zmarnujecie. A jeśli zmarnujecie, to napiszcie tutaj i hejtujcie. Tylko uzasadnijcie. Krótko, nawet jednym zdaniem. Ale wiecie jakim? Takim rozbudowanym - podrzędnie złożonym. 😉
Czy człowiek twardy jak głaz i nieczuły na krzywdę ludzką może się zmienić? Co może zmienić nastawienie człowieka zacietrzewionego w sobie, człowieka którego światopogląd i doświadczenia życiowe często smutne bez perspektywy na światło, kolor i szczęście - wydają się być nie do ruszenia? Czy aby na pewno takiego człowieka zmieni tylko areszt, więzienie? Co musi się wydarzyć w jego życiu, aby dokonać takich kluczowych i wielkich zmian?
Okazuje się że taki monter z Żerania z Fabryki FSO w Warszawie, niewysoki, niezbyt silny fizycznie, który jest właśnie takim miłym ciepłym wujkiem potrafi wiele. Oj, potrafi.
Film traktuje o samotności. Jest to szalenie ponadczasowy temat. Ludzie dzisiaj również bywają samotni. Pozostają niektórym znajomości w internecie, czy to znajomi, koledzy czy też przyjaciele.
Jeśli teraz komuś zabrać jego jedynego przyjaciela, to wiadomo, klasycznie z punktu psychologicznego przychodzi okres żałoby i po tym okresie wypadałoby się otrząsnąć, stanąć na nogi i iść dalej. Czy aby na pewno wszyscy potrafimy się otrząsnąć po rozstaniu? A jeśli trafi to na wrażliwca, a takim jest właśnie pracownik montujący wyposażenie Polonezów w FSO? Czy poradzi sobie z tym. Pewnie tak...
Odpowiedź na to i na inne pytania znajdziecie po obejrzeniu filmu. Zachęcam.