Wczoraj, jadąc autem przez podlaskie gliny i piachy, wysłuchałem w radio czegoś, co się nie mieści w normalnej głowie. Może w nienormalnej się mieści, ale w normalnej, czyli mojej, zupełnie nie.
Wszyscy wiedzą, że niedawno na Pomorzu Zachodnim nawaliło śniegu, w wyniku czego posypały się linie przesyłowe wysokiego napięcia, oraz wystąpiły liczne awarie w elektrowniach. Województwo trafił paraliż i tylko wojsko oraz prawdopodobnie karaluchy pozostały na chodzie, jak po wybuchu jądrowym. Fatalna sytuacja, której skutki obecnie są z dużym wysiłkiem i powoli likwidowane.
Okazuje się jednak, że są skutki i skutki, tak jak są równi i równiejsi. Na czym polega problem? Otóż zawalenie się sieci zasilającej gospodarstwa domowe w elektryczność spowodowało liczne uszkodzenia urządzeń w domach abonentów, czyli awarie pralek, lodówek, telewizorów oraz oczywiście kosztownego sprzętu stereo, jeśli ktoś go oczywiście miał. Nie ulega wątpliwości, że nie ma w tym żadnej winy odbiorców prądu, bo o ile nawet można przypuszczać, że melomani (a także telemani, lodówkomani i pralkomani) wyłączą swoje cenne maszyny z sieci w wypadku burzy z piorunami, o tyle nikt nie oczekuje chyba, że zrobią to na widok padającego śniegu. Chociaż niewykluczone, że przez najbliższe lata przynajmniej w Szczecinie i okolicach przyjmie się taki styl. Zwłaszcza, że przedsiębiorstwa, do których należy zdemolowana infrastruktura, właśnie próbują wywinąć się od odpowiedzialności. Okazuje się mianowicie, że ludzie domagający się od dostawcy prądu odszkodowania za zniszczony sprzęt domowy, są informowani, jakoby nie ponosił on żadnej odpowiedzialności za zniszczenia, bowiem są one skutkiem klęski naturalnej, a więc nie wynikającej z winy dostawcy energii.
Przypomina się historia, którą opowiedział mi znajomy, mieszkający w kraju rozwiniętego kapitalizmu oraz wilczych praw rynku, kraju nie dla starych ludzi, jakim jest Kalifornia. Otóż w czasie burzy w okolicy jego domu piorun walnął w podstację transformatorową, jak w szczypiorek. W rezultacie nastąpiło coś podobnego do naszego syndromu szczecińskiego, czyli szlag potrafiał mnóstwo sprzętu gospodarstwa domowego w okolicy, w tym kosztowny sprzęt stereo należący do znajomego. Nie muszę chyba dodawać, że wszyscy poszkodowani, w tym znajomy, otrzymali od firmy energetycznej odszkodowanie, nawet bez konieczności dokładnego udowadniania wartości zniszczonego sprzętu. Nie znalazł się w firmie wariat, który ogłaszałby, że winny jest Zeus, bo zesłał piorun w niewłaściwe miejsce, więc piszcie wszyscy do Zeusa, adres Unia Europejska, Grecja, Góra Olimp, poste restante.
Tam, gdzie ktoś idzie na na chama, nie ma miejsca na mowę okrężną, konieczna jest mowa prosta. Mówię więc prosto: drodzy panowie właściciele elektrowni i sieci przesyłowych, źle się wam wydaje, że wszyscy poza wami to idioci. Jest odwrotnie - tylko dureń może sobie wyobrazić, ze w kraju, w którym co roku pada śnieg, ktokolwiek uzna, że za szkody spowodowane podobną awarią odpowiada jakiś bóg grecki, Matka Boska czy Matka Natura. Za te szkody faktycznie odpowiada dostawca prądu, a finansowo on sam lub jego ubezpieczyciel. Jestem głęboko przekonany, że firma była dobrze ubezpieczona na wypadek zniszczenia własnej infrastruktury w wyniku klęsk naturalnych. Wydaje mi się również, że ze skąpstwa nie zadbano o ubezpieczenie się od roszczeń klientów na taką okoliczność. Stąd teraz próba przerzucenia odpowiedzialności finansowej na Świętego Mikołaja.
Tym, którzy mają w związku z tym pretensje do ustroju wyjaśnię jeszcze: podobne traktowanie słusznych roszczeń to czysty komunizm. Ten śnieżek jest mocno nieświeży, pochodzi sprzed trzydziestu lat. Wtedy właśnie kradzież samochodu była tragedią zaprzepaszczającą oszczędności życia, bo za ukradzionego dużego fiata państwowa firma ubezpieczeniowa przymusowo wypłacała jedną piątą jego ceny rynkowej, i nie było gdzie się odwołać. Teraz już jest gdzie się odwołać. Trawestując powiedzenie dziewiętnastowiecznego pruskiego chłopka powiem, że są jeszcze sędziowie w Warszawie. I ufam, że ci sędziowie przypomną zapominalskim, że interesy to nie tylko otrzymywanie pieniędzy, ale czasem również straty spowodowane przez Zeusa. Przypomną też, że biznes to nie chamówa, wolna amerykanka czy inny rukopasznyj boj, tylko coś, co podlega stosownym kodeksom. Uważam, że należyte przypomnienie tego faktu jest konieczne, aby nasze wychuchane urządzenia hi-fi były bezpieczne przed zakusami boskich szkodników z Olimpu. Czekam więc wraz z wami, co wyniknie z tej awantury. A póki co proponuję zaśpiewać razem z Panami Przyborą i Wasowskim: "Na całej połaci ś n i e g . . .".
Alek Rachwald