Beyoncé Knowles należy do tych artystek, które już za swojego życia zostały uznane za niekwestionowane gwiazdy i zapewniły sobie na wiele dekad do przodu uznanie świata muzyki i "zwykłych śmiertelników".
W tym miesiącu ukazał się nowy album piosenkarki "Homecoming: The Live Album". Mając na uwadze, że cały album to nic innego jak zapis utworów granych i śpiewanych na żywo... powinien przyciągać uwagę znacznej części fanów. Powód? Same koncerty artystki przynoszą rocznie uwaga... pół miliarda dolarów przychodu, co świadczy o ogromnym zainteresowaniu fanów i zaangażowaniu całego zespołu Beyoncé w to, co dzieje się od strony muzycznej ale i scenicznej. Biorąc więc na odsłuch nowy album powinniśmy (w przenośni) poczuć ciężar tej góry pieniędzy. Nie w rozumieniu wagi pieniądza, ale w rozumieniu siły muzycznego przekazu live i atmosfery panującej na koncercie z gwiazdą tak wielkiego formatu.
A jak jest naprawdę... o występie Beyoncé na festiwalu Coachella w 2018 roku było bardzo głośno. Wszyscy w mediach społecznościowych pisali o niesamowitym przeżyciu, o niespotykanej wręcz oprawie. Było głośno, licznik "lajków" nie nadążał w sieci. Aż do kwietnia tego roku, kiedy okazało się - królowa jest "naga". I może gdyby jednak jej nagość była odrobinę realna w rozumieniu jej piękna jako kobiety, byłoby to do zaakceptowania. Ale królowa jest "naga" w rozumieniu zawartości nowego albumu! Okazuje się, że nagle wszystko to, co niby ma być tym wielkim "wow" na koncertach - na albumie pozbawione jest zupełnie emocji!
Album zawiera 38 utworów z ubiegłorocznej Coachelli, są też dwa bonusowe: „Before I Let Go” i „I Been On”. Znajdziemy więc w albumie największe hity artystki, co jest dobrą stroną... jednak zostało to wszystko w dziwny sposób pozbawione swoistych emocji jakie widzimy na koncertach.
Nie napiszę, że muzyka nie trafi do serca fanów Beyonce, jednak jest to jeden z tych nielicznych albumów, które z powodu swojego charakteru (LIVE), a pozbawione obrazu - utraciły swój całkowity smak i siłę przekazu.
Jaka jest różnica kiedy dodamy obraz - można sprawdzić samemu. Album jest momentami monotonny, wstawki są wręcz męczące. Przykład? Bardzo proszę - pomiędzy 9 min. i 30 s., a 10 min. i 30 s. mamy poczucie zawieszenia w czymś, w czym nie chcemy już dłużej uczestniczyć! A co dziwne - początek albumu zapowiada się wręcz rewelacyjnie. "Crazy In Love" wchodzi pełną mocą i podpowiada, że czeka nas kilkadziesiąt minut dobrej zabawy. I kiedy mamy wrażenie, że tak będzie - im dalej w las, tym niestety gorzej. Nagłe zwolnienia wprowadzone w tym utworze na potrzeby koncertu - na odsłuchiwanym albumie w warunkach domowego zacisza - tracą swój całkowity urok. Przychodzi taki moment, w którym mamy poczucie nie tylko naszego zmęczenia tym, co słuchamy, ale i głos Beyoncé sprawia wrażenie zmęczonego. O tyle dziwne, że studyjne płyty w żadnym przypadku nie wywołują w słuchaczach tego typu odczuć.
Album ten wydaje się być przygotowanym jedynie dla tych, dla których Beyoncé Knowles jest artystką absolutnie obowiązkową w kolekcji posiadanej muzyki. W przypadku nowego albumu (idąc z duchem czasu) obecnie zakup możliwy jest przez wszystkie serwisy streamingowe. Do testów natomiast posłużył materiał z serwisu HDTRACK's, który należy pochwalić za rewelacyjną jakość. Hi-Res w tym przypadku oznacza zdecydowaną poprawę brzmienia materiału muzycznego. Może nie jest to najwyższej jakości Hi-Res, ale od strony technicznej album w całości prezentuje się wyśmienicie.
Dla wielbicieli Beyoncé - pozycja zapewne i tak obowiązkowa, reszcie polecam posłuchać w serwisach streamingowych bez wcześniejszego zobowiązania do kupna albumu (jak ma to niestety miejsce w/w HDTRACK's). Sami wyrobicie sobie opinię o nowym albumie "Homecoming: The Live Album" i zdecydujecie.
Rewelacyjny za to jest materiał filmowy na platformie NETFLIX, obejmujący zeszłoroczny występ Beyoncé Knowles! Ponad 2 godziny świetnego materiału!
AudioRecki (Magazyn Kulturalny, AudioStereo)