Po dłuższej przerwie wracamy do prezentacji i mini-wywiadów z polskimi twórcami będącymi dopiero na początku swojej (oficjalnej) kariery. Tym razem mam przyjemność zaprezentować Państwu dwie formacje, w których nie dość, że pierwsze skrzypce grają przedstawicielki płci pięknej, to jeszcze obie wywodzą się Bielska - Białej.
Wykonawca: Buenos Agres
Tytuł: „Buenos Agres”
skład:
Anna Mysłajek - wokal;
Tomasz Wojtusiak - gitara;
Grzegorz Całus - klawisze;
Łukasz Pajor - bass;
Andrzej Obuchowski - perkusja
Żeby nikogo nie skrzywdzić pozwolę sobie na zachowaniu porządku alfabetycznego i jako pierwszą z nich, zarówno jeśli chodzi o formację, jak i płeć piękną, pokrótce opiszę Buenos Agres z Anną Mysłajek na wokalu. Zawartość mocno rozbudowanej EPki, jaką formalnie jest „Buenos Agres” Buenos Agres już przy pierwszym odsłuchu wymyka się standardowemu zaszufladkowaniu. Choć bezdyskusyjnie zespół nader zwinnie porusza się w szeroko rozumianej estetyce rockowej, to jednak w ramach wyznaczonych z jednej strony przez elektroniczne klimaty Massive Attack a z drugiej Skunk Anansie można zmieścić potężny wycinek muzyki tzw. rozrywkowej. I właśnie z tej swobody muzycy korzystają. Nie ma szans na nudę i monotonię. Trochę przesadnie akcentowana angielszczyzna już przy drugim odsłuchu przestaje niepotrzebnie absorbować uwagę, którą zdecydowanie lepiej skierować ku zaskakująco dobrej realizacji, której nieraz próżno oszukać w lansowanych w rozgłośniach koszmarkach wyjękiwanych przez jednosezonowe „gwiazdy”.
Szorstkie i niemalże progresywnie-melancholijne gitarowe tło otulają elektroniczne wstawki budujące klimat delikatnego niepokoju. Wokal Mysłajek może i nie ma jakiegoś nadzwyczajnego blasku, jednak poprzez swoje zmatowienie wydaje się bardziej autentyczny, naturalny i przez to świetnie „widoczny” na tle reszty dźwięków zapisanych na srebrnym krążku. Czy „Buenos Agres” próbuje zachwycić i oszołomić słuchacza czymś nowatorskim i niezwykłym, bądź unikalnym? W żadnym wypadku, jednak grając to co gra daje świetne świadectwo „zeuropeizowania” Polskiej sceny rockowej i to nie tylko tej stołecznej, lecz również bielskiej a podejrzewam, że i w innych zakątkach naszego kraju na odkrycie czekają podobne perełki.
M.O.:Witam. Na początek powiedzcie proszę skąd się wzięliście. Tzn. nie chodzi mi o to jak tatuś poznał mamusię i …, ale jak udało Wam się wypłynąć na polskiej scenie muzycznej.
- Cześć. „Wypłynąć” to zdecydowanie zbyt wielkie słowo. Tak naprawdę to tę naszą „ogólną” obecność zawdzięczamy współpracy z menegmentem. Ale, żeby nie było, że jesteśmy aż tak skromni ( śmiech ) to wydaję nam się, że duży wpływ na to ma tez oczywiście sama muzyka, którą stworzyliśmy. Bez niej przecież w ogóle by tego nie było
M.O.:Zdradzicie swoje muzyczne inspiracje? Na EP-ce słychać wszystko od Massive Attack po Archive i Skunk Anansie, więc wolę zaczerpnąć informacji u źródła niż strzelać na oślep.
- Nie jest to jakąś ścisłą tajemnicą, więc dlaczego mielibyśmy nie zdradzać? Jest tego cała masa. Obecnie jesteśmy sekstetem i każdego z nas inspiruje coś innego. Jeśli to wszystko zbierzemy do kupy to wśród naszych inspiracji znajda się takie zespoły jak właśnie Archive, Deftones, Portishead, Anathema, Kosheen, NoSound, Porcupine Tree, Incubus, Nine Inch Nails itd…
M.O.:Początek Waszej działalności obfitował w dość dynamiczne zawirowania personalne. Przemyciliście jakieś echa tamtego okresu na płytę, czy jest to materiał powstały po skrystalizowaniu się obecnego składu?
- Materiał na EP „Buenos Agres” został stworzony i nagrany w dawnym składzie, gdy jeszcze grali Łukasz ( bas ) i Grzegorz ( klawisze ). Obecna kadra ( wokal, dwie gitary, bas, perkusja i DJ ) różni się przede wszystkim instrumentarium, więc oczywiste staję się, że nasze nowe kawałki brzmią już trochę inaczej niż to co prezentujemy na pierwszym albumie. I nie chodzi tu naturalnie tylko o instrumenty ale przede wszystkim o to, że nowi członkowie zespołu wnieśli wiele różnych inspiracji jak i świeżości ?
M.O.:Decyzja o przeniesieniu części „produkcji” płyty do Niemiec (mastering Chrisa Bauera z Berlina) podyktowana została chęcią wypłynięcia na szerokie wody? W Polsce nie znaleźliście nikogo z pasującym Wam „portfolio”?
- Absolutnie nie myśleliśmy w taki sposób ? Chodziło nam tylko i wyłącznie o brzmienie, o jakość. Próbowaliśmy oczywiście w Polsce, ale nie zadowalało nas to co otrzymaliśmy. Chris Bauer z Mastering Servis zaskoczył nas bardzo pozytywnie. Zwracając na jego renomę w Europie jak i w Stanach, to naprawdę bardzo poważnie podszedł do tematu, jak i całego zespołu. Pełen profesjonalizm. Przede wszystkim nie spłaszczył tego co udało nam się uzyskać już podczas nagrań i miksu, nadał naszym numerom nieograniczoną przestrzeń…
Chris został nam polecony przez naszego realizatora nagrań, Piotra Mędrzaka z Red House Studio i dzięki mu za to, bo to na pewno nie koniec współpracy na linii Berlin – Bielsko (śmiech ).
M.O.:Efekt muszę przyznać jest nad wyraz ciekawy, przynajmniej dla mnie. A jak Wy oceniacie produkt finalny, wyszło tak jak sobie założyliście, czy z perspektywy czasu chcielibyście pewne rzeczy poprawić, zrobić inaczej?
- Wyszło tak jak sobie wymarzyliśmy ? Tego się trzymamy ?
M.O.:Czemu zdecydowaliście się na taką polsko/angielską mieszankę językową? Puszczacie oko do odbiorcy spoza Polski?
- Język angielski, tak przynajmniej nam się wydawało, bardziej pasował do naszej muzyki. Po pewnych przemyśleniach doszliśmy do wniosku, że wcale tak być nie musi. Na naszym LP polski language będzie dominował i na razie tylko to jest pewne. Co będzie dalej? Czy wypuścimy się poza granicę? Nie ukrywamy, że chcielibyśmy, jednak wszystko pomału małymi krokami…
M.O.:Autopromocję ograniczacie do portali internetowych, myspace’a, czy też próbujecie przebić się w konwencjonalnych rozgłośniach radiowych?
- Jasne, ze tak. Tylko wiemy jak to wygląda. Żeby zaistnieć dziś w radiu, i nie mówimy tu tylko o komercyjnych, dominujących rozgłośniach, to nie wystarczy nagrać ciekawą płytę, wypuścić singla, trzeba mieć coś więcej… smutna rzeczywistość ? Jednak radio to nie wszystko. Dziś rządzi przede wszystkim sieć.
M.O.:No to najwyższy czas na pytanie, którym zamęczają Was podczas każdego wywiadu. Jakie macie plany na przyszłość i czy jest szansa na pełnowymiarowe wydawnictwo?
- Nie zamęczają! To najprzyjemniejsze pytanie, bo traktuje o tym co będzie Poza tym jest zawsze zadawane na końcu i to tez nas cieszy ( śmiech ).
Szansa na LP jest jak najbardziej. Planujemy wejść do studia końcem roku, więc można się spodziewać, ze początkiem 2014 płyta powinna już być. Poza tym już niedługo teledysk no i po wakacjach koncerty, na które już teraz zapraszamy!
M.O.:Dziękuję za rozmowę i powodzenia (nie dziękujcie).
- Dzięki również . Pozdrawiamy !!!
-------
Wykonawca: Victorians
Tytuł:"Aristocrats’ Symphony"
Skład:
Kinga "Eydis" Magiera - wokal
Arkadiusz "V." Kwaśny - bas, orkiestracje
Marcin "Utis" Tomaszek - gitara
Konrad "MrNice" Gąsiorowski - perkusja
A teraz czas na dramatyczny zwrot akcji, zmianę scenografii i udanie się w kierunku wymyślnych wiktoriańskich stylizacji. Panie i Panowie oto Victorians z albumem „Aristocrats' Symphony”. Tych, którym już po przeczytaniu samej nazwy zapaliła się ostrzegawcza lampka, że będzie „nightwishowo” muszę uprzedzić, że i owszem – będzie. W dodatku nie ma się co oszukiwać. Tarja Turunen i Sharon den Adel to zdecydowanie inna liga a Victorians od Nightwisha i Within Temptation dzieli mniej więcej taki dystans jak naszych ekstraklasowych „orłów” od graczy Barcy czy Realu. Jednak od czegoś trzeba zacząć i kroić tak jak materiału staje. Realizacja może nie powala na kolana i żal, że większość „orkiestracji” wyczarowano na konsolecie i klawiszach, lecz musimy zdawać sobie sprawę, że na wynajęcie prawdziwej orkiestry mogą sobie pozwolić jedynie najwięksi.Przykładowo „In the End” potrafi wpaść w ucho, choć plastikowe dalsze plany mogą irytować. Szczerze powiem, że po kilku próbach oswojenia się z imagem scenicznym Victorians dałem sobie spokój z youtubem i z radością wróciłem do samej muzyki. Zdając sobie oczywiście sprawę, że tego typu estetyka i klimat wysublimowanych przebieranek znajdują całkiem spore grono odbiorców szanuję to, jednak jednoznacznie stwierdzam, że niestety nie jestem w targecie. Za to zawartość debiutanckiego krążka spokojnie zasługuje do wpisania go do grona graczy soft-gotyckiej ligi obok Sirenii, Nemessea czy Lyriel, bądź Leaves' Eyes. Jeśli tylko ktoś gustuje w takich klimatach nie powinien być zawiedziony.
M.O.: Witajcie. Poszperałem trochę w sieci i wychodzi na to, że na drodze ewolucji przeszliście z progresywnego gothic metalu do obecnego stadium. Pytanie czy punkt, w którym się znajdujecie Was satysfakcjonuje, a może planujecie dalszą dietę „light”- od Angeli Gossow z Arch Enemy po … Sharon den Adel z Arminem van Buurenem?
Utis: Witaj! No nie przesadzajmy z tą dietą “light”, ciężar jest taki, jak na początku. Różnica polega na tym, że teraz da się wystukać rytm ? A tak serio, z tego co widzę i słyszę nowe utwory będą miały jeszcze większego powera! Dla równowagi wrzucimy jednak na płytkę jakąś balladę, czego z premedytacją nie uczyniliśmy na Revival.
Vi: Bardziej “lajt” niż “Before the World's End” nie będzie, ale to jest raczej pojedynczy epizod ?
M.O.: Zarówno na koncertach jak i w wywiadach cały czas przewija się motyw dość finezyjnych strojów. Zdaję sobie doskonale sprawę, że to Wasz pomysł na własny image, ale nie boicie się, że tego typu „przebieranki” mogą się osobom postronnym kojarzyć np. z „Army of Lovers”?
Utis: Końcem roku graliśmy w krakowskim Żaczku, po występie podeszła do nas dziewczyna i powiedziała: “wyglądacie jak Army of Lovers”. Nie mieliśmy zielonego pojęcia o czym do nas mówi, ale po powrocie do domku, rzuciliśmy na to okiem... Po 3 sekundach oglądania padło siarczyste polskie przekleństwo i komentarz “wyglądamy jak oni!”. Do dzisiaj się z tego śmiejemy. Oczywiście to zupełnie inna bajka, mam nadzieję, że jesteśmy zdecydowanie mniej groteskowi, ale bierzemy na klatę to niedopatrzenie. Nasze kolejne fatałaszki te podobieństwa zniwelują ?
Wracając jednak do pierwszej części pytania... Jest cała masa zespołów, które traktują image jako niepotrzebny dodatek. Muzyka ma obronić się sama. I zwykle tak jest. Natomiast mój personalny stosunek to naszej twórczości jest inny i tu nie chodzi o osąd, ale o wolność bycia sobą i wolność tworzenia. Dla mnie image i cała otoczka koncertu to sposób przekazywania emocji poprzez różne środki ekspresji, poprzez przeładowanie zmysłów. Idzie oczywiście za tym odpowiednia tematyka utworów i oprawa muzyczna. Wszystko dlatego, że w tym naszym artystycznym świecie czuję się bardziej realny niż w zastanej rzeczywistości. To jest dla mnie norma, a imagem to, że muszę iść do pracy w garniturze.
M.O.: Na „Must Be The Music” usłyszeliście kilka moim zdaniem konstruktywnych i rzeczowych słów krytyki. Wzięliście je sobie do serca i coś z tego zasianego ziarna wykiełkuje? Pytam szczerze, bo na „Revival” niestety słychać ten syntezatorowy „plastik”.
Utis: Pewnie, że tak. Doświadczenia nie zdobywa się siedząc w domu przed telewizorem, ale wylewając krew, pot i łzy. Każda konstruktywna krytyka jest potrzebna ? Można to porównać do oglądania siebie na nagraniu video. Tobie się wydaje, że jesteś dynamiczny, wyglądasz przebojowo itd., a okazuje się ledwo się ruszasz i robisz głupie miny. Nie zdajesz sobie z tego sprawy dopóki tego nie zrobisz. My z koncertu na koncert staramy się unikać pakowania siebie w wyjątkowo niekomfortowe sytuacje, ale to przecież ciągle rock&roll i z pewnymi rzeczami trzeba się po prostu oswoić ?
Co do brzmienia - korzystamy z bibliotek instrumentów EastWest, więc mówimy tu o najwyższej półce. Każda próbka to osobny wave. Problem pojawia się w momencie dopieszczania brzmienia, kiedy masz milion parametrów, które możesz edytować i łatwo tutaj przesadzić, ale też wykręcić niepowtarzalne brzmienie - to cała zabawa! Ciągle się uczymy...
M.O.: A jak podchodzicie do sprawy finalnego brzmienia Waszego albumu? Uważacie, że jest OK.? Wiem, że nie stoi za wami żaden wielki koncern i „Revival” wydaliście własnym sumptem, ale z drugiej strony taka sytuacja pozwala na pewną swobodę i przy odrobinie odwagi jest szansa dotarcia do odbiorcy posiadającego trochę lepszy sprzęt niż przysłowiowy boombox.
Utis: Brzmienie jest najlepsze, na jakie było nas stać w tamtym konkretnym momencie. Jesteśmy bardzo zadowoleni z rezultatów, ale dzisiaj zrobilibyśmy dużo rzeczy inaczej. Nie dowiedzielibyśmy się jednak tego, gdyby nie czas spędzony w studiu. Myślę, że większość zespołów ma podobne doświadczenia.
Vi: Sytuacja bycia niezależnym artystom ma swoje dobre i złe strony. Jesteś całkowicie niezależny w kwestii kształtu muzyki jaką chcesz wyprodukować, ale za to jest dużo trudniej dotrzeć swoich odbiorców.
M.O.: Są szanse na jakiś większy projekt z prawdziwą orkiestrą np. w ramach Castle Party w Bolkowie, czy to nie Wasze klimaty?
Utis: Właśnie w tym roku debiutujemy na CP, ale - niestety - bez prawdziwej orkiestry. Mówiąc wprost: wynajęcie muzyków to formalność, decydują kwestie finansowe. Wydaje mi się jednak, że dla Victorians to za wcześnie. Zdecydowanie bardziej kręcą nas nowatorskie projekty, jak zrobienie własnej gry komputerowej, serialu czy powieści - wszystko pod egidą Victorians!
M.O.: Wasza obecność na Deezerze i Spotify to efekt współpracy z jakimś „opiekunem”, czy sami zdecydowaliście się na tego typu promocję?
Utis: W tym przypadku korzystamy z usług portalu Tunecore, gdzie w bardzo prosty sposób możesz umieścić swoją płytkę na iTunes, Amazon również na Deezerze i Spotify, i wielu, wielu innych. To bardzo wygodne, a opłaty są bardzo przystępne
M.O.: Po „wstawce” na te dwa popularne serwisy streamingowe jest jakiś odzew, planujecie rozszerzyć ekspansję na Wimpa?
Vi: Przyznam, że jeszcze o nim nie słyszałem. Co do odzewu, samo pojawienie się w gęstwinie innych zespołów praktycznie nie przynosi rezultatu. Skupiliśmy się na początek na muzyce i teraz szukamy pomocy przy promocji naszego materiału.
Utis: Widzimy jednak, że nasze utwory są odsłuchiwane i to jest cholernie satysfakcjonujące.
M.O.: A jak zapatrujecie się na nowe media, na to co się dzieje na runku muzycznym? Ludzie odchodzą powoli od nośników fizycznych i za symboliczną opłatą mogą mieć swoją ulubiona muzykę praktycznie zawsze ze sobą. Pliki stają się coraz popularniejsze i prędzej, czy później srebrna płyta odejdzie do lamusa. Podczas rozmów z fanami po koncertach spotykacie się z pytaniami typu gdzie można Was legalnie „zassać”?
Vi: Oni nie pytają, ale my polecamy im nawet torrenta ? Dla nas pozytywne słowa i emocje płynące z grania dla naszych fanów dają nam najwięcej energii. Jeżeli ktoś nas naprawdę lubi i życzy sobie, aby zespół wydał kolejną płytę to z pewnością nam w jakiś sposób w tym pomoże:)
Wielkie dzięki za rozmowę.
Tekst:Marcin Olszewski:
Zdjęcia: FANTOM MEDIA; Marcin Olszewski