Jutro pierwszy półfinał Eurowizji, a u nas emocje większe niż przy pierwszym przesłuchaniu nowego winyla z jap-jazzu. Reprezentuje nas Justyna Steczkowska, co samo w sobie brzmi jak powrót do klasyki, ale z nowym masterem. Justyna to przecież nie debiutantka na tej scenie – już w 1995 roku śpiewała w Dublinie „Sama”, zajmując wtedy 18. miejsce. Może wynik nie był spektakularny, ale sama obecność i jej sceniczna charyzma zapisały się w historii polskich startów złotymi nutami.
Dziś wraca na eurowizyjną scenę z kawałkiem „Gaja (Never Back Down)”, który brzmi jak miks etno, elektroniki i hymnu walki. Kto zna Justynę, ten wie, że zawsze idzie swoją ścieżką, a tu dodatkowo niesie przekaz o sile kobiety i natury – jakby Enya skrzyżowała się z Björk i poszła na imprezę z Martinem Garrixem. Wokalnie – poziom kosmos, jak zwykle. Wizualnie – oprawa z mistycyzmem, światłem, piórami i czymś, co chyba miało być mgłą, ale bardziej przypominało parę z rozgrzanych lamp elektronowych. Czy ma szansę wygrać? Powiem tak – w tym roku konkurencja jest mocna, ale jeśli jurorzy docenią kunszt i oryginalność zamiast eurowizyjnego plastiku, to może być grubo.
A skoro o historii mowa, to wspomnijmy nasze najjaśniejsze chwile na Eurowizji. Edyta Górniak w 1994 roku z „To nie ja” – srebro, które do dziś błyszczy. To był debiut marzenie – Polska wchodzi, rzuca bombę emocji i od razu podium. Potem było trochę jak z remasterem ulubionej płyty – raz coś się uda, raz mniej. Ich Troje w 2003 – kto ich nie pamięta w tych zielonych strojach i z przekazem „Keine Grenzen – Żadnych granic”? Było egzotycznie, emocjonalnie i totalnie w stylu tamtych czasów. A ostatnio? Blanka w 2023 z „Solo” – hit na TikToku, viral w sieci, choć niekoniecznie sukces na scenie. Ale hej – była energia, był styl, była choreografia, której nie powstydziłaby się żadna szkoła tańca z Kalisza po Seul.
A teraz dygresja, jak przy długim odsłuchu jazzowej improwizacji – Eurowizja Junior. I tu, proszę państwa, Polska rządzi jak lampowy wzmacniacz wśród chińskich bluetoothów. Roksana Węgiel wygrała w 2018, a rok później Viki Gabor powtórzyła ten sukces. Dwa złote puchary i pokaz, że jak chodzi o młode talenty, to jesteśmy jak Telefunken w świecie plastiku – nie do podrobienia.
Czy Justyna dołoży kolejne rozdziały do tej historii? Trzymam kciuki. Bo kto, jak nie ona, potrafi połączyć magię dźwięku z przesłaniem i klasą? A nawet jeśli nie wygramy, to i tak dostaniemy muzyczny performance na najwyższym poziomie. Bo Eurowizja to nie tylko konkurs – to spektakl, to emocje, to muzyczne guilty pleasure. I wiecie co? Lubię to.
Reakcje fanów na „Gaję” Justyny Steczkowskiej są bardzo zróżnicowane. Z jednej strony, wielu zagranicznych słuchaczy jest oczarowanych jej występem, podkreślając jej wyjątkowy głos i artystyczną prezentację. Komentarze takie jak „To może być czarny koń Eurowizji” czy „Jej głos jest hipnotyzujący” świadczą o pozytywnym odbiorze . Wielu fanów z różnych krajów wyraża entuzjazm, twierdząc, że Polska ma szansę na wysokie miejsce w konkursie.
Z drugiej strony, niektórzy widzowie krytykują utwór za zbyt intensywny wokal i skomplikowaną aranżację sceniczną. Pojawiają się opinie, że piosenka jest „zbyt głośna i agresywna” oraz że „przypomina bardziej cyrkowe show niż konkurs piosenki” . Niektórzy obawiają się, że nadmiar elementów wizualnych może przytłoczyć widzów i odciągnąć uwagę od samej muzyki.
Podsumowując, „Gaja” wzbudza silne emocje i dzieli opinię publiczną. Jednakże, niezależnie od różnic w odbiorze, jedno jest pewne: Justyna Steczkowska przyciąga uwagę i nie pozostawia nikogo obojętnym.