Podczas tegorocznego Audio Video Show oprócz zwyczajowych pokoi, sal i lóż akomodowanych na potrzeby doznań odsłuchowych jak zwykle nie sposób było nie natrafić na stosika płytowe, stanowiska dedykowane fanom słuchawek i wszelakiej maści mniej bądź bardziej statyczne ekspozycje z samogrającym fortepianem włącznie. Wśród tego całego galimatiasu swoistą oazą spokoju okazała się przygotowana z okazji przypadającego w listopadzie jubileuszu 25-ciolecia istnienia Horn Distribution. Z tej to okazji w sali Książęcej stadionu PGE Narodowego przygotowano szumnie zapowiadaną „Lożę Osobliwości Audio – Horn 25th Anniversary” mającą zapewne w swym założeniu stanowić swoisty przekrój historii Hi-Fi/High-Endu marek znajdujących się w portfolio warszawskiego dystrybutora z tzw. „kamieniami milowymi” w roli głównej.
Czego by nie powiedzieć sam pomysł na pierwszy rzut oka wydawał się wielce udany i trafiony. Nie zagłębiając się zbytnio w szczegóły i która z szacownych marek kiedy została przez Horna pozyskana uczciwie trzeba przyznać, że nawet mając w ofercie jedynie ostatnio zdobytego Sonus fabera i Audio Researcha można byłoby dla większości odwiedzających Audio Video Show miłośników dobrego brzmienia stworzyć prawdziwy raj na ziemi, a przecież zarówno Denon, jak i Marantz w ciągu swojej niezwykle bogatej historii miały czym się pochwalić. Niestety potencjał potencjałem a rzeczywistość, czy też wizja organizatorów tego przedsięwzięcia nie zawsze idą w parze, o spełnieniu pokładanych w nich oczekiwań nawet nie wspominając. Pierwsza pomarańczowa lampka zapaliła mi się w momencie poznania oficjalnego tytułu. Czyżby nie było niczego bardziej sensownego od „Loży Osobliwości Audio”? Co to ma być? Cyrk z brodatą kobietą i dwugłowym cielakiem? Idąc powyższą nomenklaturą relację z wystawy powinniśmy zatytułować „Z kamerą wśród zwierząt” i skupić się na co bardziej przypominających zaginione ogniwo ewolucji osobnikach wędrujących po wystawowych korytarzach w zimowych kurtkach niczym Yeti.
Druga lampka szaleńczo mrugała już w momencie przekroczenia progu sali Książęcej. Od razu zaznaczam, że od hostess nie wymagałem i nigdy nie wymagam nawet śladowej znajomości tematu eventu którego mają stanowić ozdobę, ale od samego wystawcy – organizatora już tak. Tymczasem w ciągu trzech dni wystawy i kilku moich wizyt w owej loży ani razu nie dane było mi zaobserwować choćby cienia zainteresowania ze strony przedstawicieli dystrybutora tym, co mają wydawało mi się przyjemność prezentować. Zero prób przybliżenia historii marek, zero reakcji na czasem nieudolne zgadywanki jakież było przeznaczenie konkretnego pokrętła w danym urządzeniu. Nic. Nawet ordynarne opalcowywanie przez gimbazję Ex3m nie było w stanie spowodować stosownej reakcji.
A na czerwono mój panel kontrolny rozjarzył się gdy po obejściu całości okazało się, że nic z co bardziej kultowych „eksponatów” nie gra. Oczywiście w tle plumkały współczesne wyroby skierowane na rynek masowy aspiracji do miana przyszłych legend ewidentnie nie przejawiające, no może z wyjątkiem SF16-ki Sonusa bardzo nieśmiało odzywającej się z ustawionego tuż przy drzwiach katafalku.
Nie ma jednak co drzeć świat i skoro sam dystrybutor postanowił nas uraczyć niemymi świadkami minionych lat, to nie pozostaje nam nic innego, jak z lekką nostalgią jedynie przyjrzeć się temu, co do Warszawy zostało przywiezione.
Denon DP-S1 + POA-S1
O dość kontrowersyjnym podejściu dystrybutora do tematu świadczy otwierający niniejszą relację kultowy w momencie pojawienia się na rynku (1993 r.) a i obecnie wywołujący szybsze bicie serca u miłośników marki i kolekcjonerów system S1 Denona. Niestety zamiast próby zaprezentowania potęgi kompletu zdecydowano się li tylko na monofoniczą, 79 kg końcówkę POA-S1 (1,4kW/1 Ω) i … transport CD DP-S1. W dodatku urządzeń Denona nie ustawiono obok siebie, lecz przedzielono Fazonami Dali … o których wspomnę nieco później.
Columbia SH-35
Najstarszy – pochodzący z 1967 r. i zarazem najmniejszy eksponat weekendowej ekspozycji całkiem nieźle zniósł próbę czasu. Prezentowany egzemplarz podobno był na chodzie i jedynie lekko pożółkły przewód dawał świadectwo wieku.
Marantz AX-1000 Audio Computer
Jesli wydawało Wam się, że dawniej nie próbowano poprawiać rzeczywistości I nie majstrować w sygnale w domowym zaciszu, to jesteście w błędzie. Oprócz mniej, bądź bardziej dokładnych korektorów graficznych zamożni audiofile mogli do woli szaleć z pomocą tego cudu techniki. Dwa 4” ekrany LCD, dwa niezależne procesory DSP i 16-bitowy mikroprocesor miały zgodnie z zapewnieniami producenta zapewniać pełną eliminację wychwyconych przez AX-1000 niedoskonałości. Z ciekawostek warto wspomnieć, ze dedykowany pilot ułatwiał obsługę i konfigurację dzięki poręcznemu trackballowi a pomiarów w docelowym pomieszczeniu dokonywało się również znajdującym się na wyposażeniu mikrofonem AKG C-460B.
Marantz CD-63KI (Copper version)
Kolejnym przedstawicielem domeny cyfrowej Marantza była limitowana “miedziana” 63-ka sygnowana przez samego Kena Ishiwatę. Trochę tylko szkoda, że zamiast ww. błyskotki nie zdecydowano się pokazać np. zdecydowanie poważniejszego dzielonego Marantza CD12 LE mogącego poniekąd korespondować z konkurencyjnym Denonem.
Dali Fazon F5 30th Anniversary Edition – „Flames”
Unikatowe, na wskroś designerskie a co ważne przeznaczone na aukcję charytatywną Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy „płonące” F5-ki Dali prezentowały się wielce atrakcyjnie a ustawiony między nimi surowy, pozbawiony ściany frontowej korpus jasno dawał do zrozumienia, że oprócz intrygującego wyglądu i łapiącego za oko malowania nie zapomniano w ich przypadku i zagadnieniach czysto inżynierskich i konstrukcyjnych.
Audio Research SP3 (Gold Front Edition)
A teraz pora na prawdziwy rodzynek – lampowy, produkowany w latach 1972-1976 przedwzmacniacz Audio Research SP3, który przy mocno dumpingowej, jak na dzisiejsze - highendowe realia, cenie 595$ nadal należy do grona najlepiej spredających się w historii ARC urządzeń. Niby sporo w nim audiofilskiego powietrza, ale właśnie taki jest urok lampowców, gdzie liczy się jakość i topologia a nie ilość. Może przez ażurową obudowę tego dokładnie nie widać, ale w środku siedzi aż sześć lamp 2AX7s i dwie 12AX7 LN, co jak na przedwzmacniacz liniowy z wejściem gramofonowym wydaje się aż nadto.
Sonus faber Sf16 (Premiera)
Z wywołującej przyjemne rozmarzenie przeszłości przenosimy się do współczesności i od razu napotykamy wszystkomające centrum rozrywki, czyli Sf16. Biorąc jednak pod uwagę, że na AVS grał przedprodukcyjny prototyp uznajmy, że jest to po prostu wstęp do świata piękna i muzykalności, w którym cały czas unosi się duch nieodżałowanego Franco Serblina.
Sonus faber Minima FM2
Przegląd modeli SF rozpoczynamy dość niezobowiązująco, nieśmiało a co najważniejsze od całkiem przystępnego cenowo modelu Minima FM2. Warto jednak pamiętać, ze od dawien dawna Sonusy potrafiły wycisnąć po podłączanych do nich wzmacniaczy siódme poty a przy tym rzadko kiedy zadawalały się budżetówką. Dlatego też warto było wziąć sobie do serca podawane przez producenta 84dB skuteczność i postarać się o odpowiednio wydajną prądowo (moc miała znaczenie drugorzędne) amplifikację.
Sonus faber Signum
Następny w kolejności Signum, to już Sonus pełną gębą – pochylone ścianki tylna oraz przednia, charakterystyczne orzechowe boczki i ewidentnie luksusowe terminale jasno dają do zrozumienia, że wkraczamy na audiofilskie salony.
Sonus faber Electa Amator II
Przygodę z bass refleksem zakończyliśmy równie szybko jak ją zaczęliśmy, bo Electa Amator II zamiast straszyć mało elegancko mówiąc dziurą stosuje zdecydowanie bardziej eleganckie rozwiązanie w postaci umieszczonej na plecach membrany biernej.
Sonus faber Extrema
Zgodnie z tendencją wznoszącą idziemy o kolejny poziom zaawansowania mogąc nacieszyć, niestety tylko oczy kultowymi Extremami. Nie bez kozery użyłem tutaj określenia kultowości, gdyż nie ma co owijać w bawełnę – Extremy właśnie takie były i nadal są. To prawdziwe dzieła sztuki. Selekcjonowane latami drewno, prawdziwa (!!!) skóra w połączeniu dają coś niespotykanie pięknego i będącego ucieleśnieniem audiofilskich marzeń. Za reprodukcję wysokich tonów odpowiada modyfikowany wg. włoskiej specyfikacji duński Esotar T 330/SF Dynaudio a za pozostałą część pasma 19 cm usztywniony włóknem węglowym polipropylen Skaanings Audio, którego magnes ma średnicę większa od napędzanej przez niego membrany. Oczywiście na plecach nie zabrakło membrany biernej a raczej kompletnego głośnika KEF B 139, dzięki czemu stosownym pokrętłem (opornik z potencjometrem) możemy regulować jego opornością a więc i sztywnością membrany/podatnością układu.
Sonus faber Ex3ma Anniversary Special Edition
Jubileuszowe, stworzone w 2014 r. na 30-tolecie marki Ex3my to przykład ewolucji i rewolucji technologicznej jaka dokonała się na naszych oczach. Połączenie włókna węglowego, aluminium i drewna przywodzi na myśl bolid F1 (chodzą słuchy, że inspiracją była Pagani Huarya) a nie będące zazwyczaj prostopadłościennymi skrzynkami kolumny. W przypadku Ex3m pikanterii dodaje fakt, że wyprodukowano zaledwie 30 par, wprowadzone na rynek egzemplarze sprzedano bez żadnych pośredników a każda transakcja finalizowana była oficjalnym wręczeniem. Głośnik wysokotonowy to wielce intrygujący projekt składający się z berylowo-diamentowej kopułki i jedwabnego zawieszenia a membrana głośnika nisko-średniotonowego jest z plecionki z włókna węglowego. Również i tym razem powtórzono rozwiązanie znane z oryginalnych Extrem, czyli trzeci głośnik umieszczony na „plecach” i wyposażony w stosowną regulację Drewniane panele boczne, to już nie orzech a czerwony świerk rosnący nieopodal Val di Fiemme. Sama konstrukcja obudów wykonana została a formie szkieletu z włókna węglowego a ścianki przednia oraz tylna z aluminium (Avionalu).
Sonus faber Amator Driver + Amator Power
Na zakończenie, po głośnikowych ekscytacjach przyszła pora na odrobinę wzmocnienia w postaci … dzielonej włoskiej amplifikacji Amator Driver + Amator Power. To zdecydowanie mniej rozpoznawalny od integry Musica zestaw. Wzmacniaczy mocy powstało zaledwie 300 sztuk. Patrząc na ten zestaw aż korciło, żeby podpiąć go do prądu, spiąć z Extremami i nawet z pomocą miedzianego Marantza wsłuchać się w brzmienie minionej epoki. Niestety tym razem mottem prezentacji był „Sound of Solence”, więc co najwyżej można było na sucho domniemywać co ten zdolny oddać imponujące 295W/2 Ω.
Nie chcę wyjść na malkontenta i zbytnio dogryzać dystrybutorowi, ale po prostu bardzo mi szkoda, że Horn mając do dyspozycji takie perełki nie wykorzystał nadarzającej się szansy i zamiast je pokazywać nie użył ich zgodnie z przeznaczeniem.
Marcin Olszewski