Choć patrząc za okno mgło by się nam wydawać, że sezon na wszelakiej maści bezprzewodowe głośniki dawno już minął i poza szczęśliwcami, którzy zamiast szarej pluchy mogą sobie pozwolić na święta w tropikach, to realia zdecydowanie temu przeczą. Bezprzewodowość ewoluowała bowiem z pewnego przydatnego gadżetu i dodatku do miana stałego a czasem wręcz nieodzownego w pewnych sytuacjach elementu otaczającej nas rzeczywistości. Pozbawione gniazd słuchawkowych najnowsze smartfony, cienkie jak opłatek Smart TV, multiroomy, samochodowe zestawy głośnomówiące zintegrowane z zamontowanymi tamże już nie li tylko radioodbiornikami a zaawansowanymi komputerami pokładowymi to tylko drobny wycinek tego gdzie do niedawna konieczne kable wyparła transmisja Wi-Fi i Bluetooth. Dlatego też spokojnie możemy uznać iż do czysto wakacyjnych zastosowań predysponowane są egzemplarze wodo i wstrząso odporne a całą resztę spokojnie możemy bez skrępowania używać a co za tym idzie również testować przez krągły rok. I tym oto, nieco pokrętnym sposobem doszliśmy do bohatera niniejszej recenzji, czyli głośnika bezprzewodowego Vifa Reykjavik.
Będąc przedstawicielem pokolenia dla którego Vifa kojarzyła się wyłączne z dostarczycielem z reguły rozsądnie wycenionych a jednocześnie charakteryzujących się wysoką jakością i równie wysokiej klasy brzmieniem przetworników z pewnym dystansem podszedłem do złożonej przez dystrybutora marki – warszawski Audio Klan, propozycji testu tytułowych głośników. Z premedytacją użyłem liczby mnogiej, gdyż o ile pojedynczy Reykjavik z powodzeniem powinien spełnić pokładane w nim nadzieje, to podobno (nie uprzedzając faktów) już parka jest w stanie stworzyć wielce satysfakcjonujący … system stereofoniczny. Tyle przynajmniej obiecują materiały reklamowe a jak ów marketingowy słowotok sprawdza się w praktyce pozwolę sobie ocenić poniżej. Zanim jednak przejdę do walorów brzmieniowych pragnę zwrócić Waszą uwagę na pewien dość istotny w segmencie, w jaki celuje Vifa szczegół jakim jest design. Otóż Reykjavik, pomimo swoich skandynawskich korzeni i genetycznego wręcz zamiłowania do surowego minimalizmu wygląda po prostu obłędnie i nie znając jego pochodzenia prędzej swoje domysły kierowałbym w pierwszej kolejności ku słynącemu z łapiących za oko projektów Bang & Olufsena lub którejś z włoskich manufaktur w stylu Architettura Sonora, aniżeli ku Vifie. Proszę tylko spojrzeć na babeczkopodobną bryłę Reykjavika, wykonaną z naturalnej skóry rączkę i samą jakość wykonania. Czysta perfekcja. Podobnie jest z opcjami kolorystycznymi, gdyż zamiast iść w dedykowane młodzieży oczojebne jaskrawości do wyboru mamy klasyczną czerń anodowanego aluminium – Lavastone i nieco mniej surową, otuloną wełnianą (Kvadrat) maskownicą szarość Sandstone Grey. W obu przypadkach korpus składa się z dwóch bliźniaczych połówek, z których górna odpowiada za propagację dźwięków a pod jej durszlakowatą powłoką ukryto dwa 19 mm tweetery i pojedynczy 70 mm mid-woferek zasilane trzykanałowym wzmacniaczam cyfrowym współpracującym ze zwrotnica DSP i dolną, pełniącą rolę centrum sterowania i będącą nośnikiem odpowiednich interfejsów. Tak, tak – w Vifie Duńczycy nie zapomnieli o komunikacji przewodowej i prócz, z pewnością najczęściej wykorzystywanej transmisji Buetooth wyposażyli Reykjavik w wejście analogowe 3.5 mm wejście AUX i cyfrowe - służący również do ładowania wbudowanego akumulatora port USB C.
Jeśli zaś chodzi o obsługę, to większość czynności z włączaniem/wyłączaniem i parowaniem ze źródłem sygnału przyjął na siebie otoczony aureola podświetlenia największy z przycisków umieszczanych na obwodzie podstawy. Oprócz niego znajdziemy tam przycisk umożliwiający odebranie/zakończenie połączenia (jest też oczywiście mikrofon sprzęgnięty z układami niwelującymi hałas tła i pogłos) i dwa guziczki do regulacji głośności. To jednak nie wszystko, gdyż Reykjavik umożliwia bezprzewodowe połączenie z drugim egzemplarzem dzięki czemu z pojedynczego źródła dźwięku w dowolnym momencie możemy ewoluować do konwencjonalnego, już stereofonicznego zestawu. W tym celu wystarczy sięgnąć na spód duńskiej „babeczki” i wcisnąć stosowny przycisk oznaczony podobiznami pary vif. A następnie po wywołaniu procedury parowania (pulsujące podświetlenie) podobną procedurę wykonać w drugiej jednostce. Proste? Nie wiem jak dla Was, ale na moje oko prościej się nie da.
A jak z brzmieniem? Szczerze powiem, że w skali bezwzględnej zaskakująco dobrze a patrząc na gabaryty Reykjaviku wręcz bardzo dobrze. Dźwięk jest czysty, dynamiczny i oczywistej maniery udawania większego i niżej schodzącego aniżeli jest to w rzeczywistości całkiem czytelny i nieprzesadzony. Sytuacja ulega nad wyraz zauważalnej poprawie po dokooptowaniu do towarzystwa drugiej jednostki roboczej, gdyż w tym momencie z czystym sumieniem możemy mówić zarówno o stereofonii, jak i prawidłowym budowaniu międzykolumnowej sceny dźwiękowej. Zaskakujące? Na tym pułapie cenowym i w tym segmencie urządzeń moim skromnym zdaniem jak najbardziej. W dodatku, przy całkowicie pomijalnych gabarytach Vify z powodzeniem były w stanie w wysoce satysfakcjonującym stopniu nagłośnić ponad dwudziestometrowy pokój. Ne mówię w tym momencie o koncertowych poziomach głośności, lecz o sytuacji, gdy muzyka stanowi przyjemne tło do codziennej krzątaniny, chwili wytchnienia z książką w dłoni (tak, wiem, że to dziwne, ale u mnie w domu jeszcze się czyta coś więcej niż program TV i wpisy na FB), czy też spotkań w gronie rodziny i znajomych. Ot robiący atmosferę i „klimat” audiofilski bibelocik. Audiofilski? Śmiem twierdzić, iż jak najbardziej, gdyż przy odrobinie dobrej woli i chwili poświęconej na prawidłowe – dopasowane do zastanych warunków lokalowych spokojnie można z pomocą tytułowych duńskich „doniczek” osiągnąć efekt zarezerwowany do tej pory dla mini wież w stylu Yamahy PianoCraft. Nie wierzycie? Ja też początkowo do tego, co dobiegało mych uszu podchodziłem z potężna dawką sceptycyzmu, lecz kilkudniowe użytkowanie i to nie z jakimś niezobowiązującym pitu-pitu, lecz ze zdecydowanie bardziej wymagającym repertuarem począwszy od „Chicago II” Chicago a skończywszy na mało przyjaznym małym głośniczkom „Asking Alexandria” Asking Alexandria. Całkiem dziarsko sobie poczynająca podstawa basowa, przyjemnie wypchnięta, nasycona średnica i czyste, klarowne i dalekie od wycofania, acz nieofensywne wysokie tony sprawiały, że tylko od naszych preferencji i aktualnego nastroju zależeć mogło czym w danym momencie Vify nakarmimy. Ważnym elementem, na który warto zwrócić uwagę jest brak męczącego na dłuższa metę ujednolicenia i uroszczenia basu, gdyż Reykjavik w przeciwieństwie do większości swojego bezprzewodowej konkurencji nie stara się na siłę grać dźwięków z którymi ewidentnie sobie nie radzi stawiając przede wszystkim na jakość a nie ilość. Najwidoczniej Duńczycy doszli do skądinąd słusznych wniosków, że nie ma sensu ścigać się z boomboxopodobnymi, adresowanymi do zbuntowanych nastolatków „termosami” w stylu JBL Pulse 3 i zamiast tego swojej grupy docelowej poszukali wśród zdecydowanie bardziej wysublimowanych i szukających nieco odmiennych doznań, w domyśle dorosłych (dojrzałych) odbiorcach.
Z założenia miał być to kolejny test bezprzewodowego głośniczka stanowiącego mizerną namiastkę tego, z czym Hi-Fi jest, bądź przynajmniej powinno być kojarzone. Tymczasem Vifa Reykjavik okazał się wielce udanym, tak pod względem designu, jak i brzmienia audiofilskim bibelotem. Bibelotem, który rozszerzony do stadium dwumodułowego z powodzeniem może nie tylko zagrozić, co wręcz zastąpić całkiem spory wycinek populacji tzw. mini wież.
Marcin Olszewski
Dystrybucja: Audio Klan
Cena: 749 PLN
Dane techniczne:
Komunikacja: Bluetooth® Wireless Technology
Wejścia analogowe: AUX 3.5 mm mini jack
Wejście cyfrowe: USB C
Wykorzystane przetworniki:
- 2 x 19 mm tweeter Vifa
- 70 mm Woofer Vifa
- Pasmo przenoszenia: 62 Hz – 20 kHz @ +/- 3 dB
- zwrotnica DSP
- 3 kanałowy wzmacniacz cyfrowy
- Wymiary (średnica x wysokość): 139 x 65 mmm
- Waga: 0,6 kg