Testowane wczesną wiosną na naszych łamach niewielkie monitorki Mission QX-1 okazały się nie lada niespodzianką, gdyż pomimo dość niepozornej postury i przystępnej ceny charakteryzowały się niezwykle dynamicznym a zarazem zaskakująco rzetelnym brzmieniem. Ot klasyczne Hi-Fi, jakie jeszcze w latach 90-ych i na przełomie wieków wydawało się czymś całkowicie oczywistym, a obecnie zostało wyparte przez wszelakiej maści dziwolągi podporządkowujące oferowane przez siebie walory soniczne dyktaturze zmanierowanych designerów i skąpiących, znaczy się „optymalizujących koszty własne”, apodyktycznych księgowych. Najwidoczniej jednak brytyjski Mission musi mieć do perfekcji opanowane zdolności mediacyjno-interpersonalne, gdyż dziwnym zbiegiem okoliczności od ponad czterdziestu lat potrafi nie tylko utrzymać się na powierzchni, lecz przede wszystkim pogodzić własne, czysto komercyjne cele, z rozsądnymi cenami i czymś, co z powodzeniem można nazwać klasycznym brzmieniem. Oczywiście szykująca się do Brexitu ekipa, ma na swoim koncie i nieco bardziej futurystyczne pomysły, jak np. będące przysłowiowym oczkiem w głowie Farada Azimy (założyciela marki) wprowadzone właśnie w latach 90-ych „grające panele” NXT, czy też powstałe już za panowania D.C. Barkataki, iście high-endowe, wyposażone w średniotonowce z membranami z konopi (tak, tak -„tych” konopi) Pilastro. Wróćmy jednak do teraźniejszości i skoro QX-1-ki zaskarbiły sobie naszą sympatię, to postanowiliśmy sprawdzić jak sytuacja wygląda oczko wyżej i na testy, dzięki uprzejmości dystrybutora - Sieci Salonów Top HiFi & Video Design, pozyskaliśmy nieco większy, lecz również podstawkowy model QX-2.
Jak sami widzicie podobieństwa pomiędzy mniejszymi QX-1 a będącymi przedmiotem niniejszej recenzji QX-2 są tyleż oczywiste, co logiczne. Trudno bowiem wyobrazić sobie sytuację, gdy poszczególne, należące do jednej serii, modele byłyby zupełnie do siebie niepodobne. Jedyną, widoczną gołym okiem różnicą jest za to większy - 15 cm (poprzednio 13 cm) przetwornik nisko-średniotonowy. Oczywiście wraz ze zmianą mid-woofera urosła też sama bryła i zwiększyła się waga, ale bez bezpośredniego porównania trudno to jednak zauważyć. Niemniej jednak wypadałoby wspomnieć, iż tak jest a same QX-2 są już całkiem solidnymi „paczkami” o budzącej zaufanie wadze blisko 9 kg każda. Aluminiowe, stanowiące górną i dolną podstawę, płaty szczotkowanego aluminium elegancko kontrastują z ciemną, palisandrową (winylową) okleiną i ukrytymi za mocowanymi na magnesy maskownicami, ustawionymi zgodnie z dogmatami IDG (Inverted Driver Geometry) przetwornikami. Wspomniane maskownice na czas odsłuchu warto ściągać, gdyż może i ich wpływ jest znikomy, ale nie widzę specjalnego powodu, by niejako na własne życzenie degradować brzmienie nawet budżetowych konstrukcji. A właśnie, kopułka to ta sama, co w QX-1 wielopierścieniowa 38 mm konstrukcja a średniotonowiec, to otoczony charakterystyczną rozetą ponacinanego wieńca 150 mm DiaDrive z membraną wykonaną z mieszaniny masy celulozowej i włókna akrylowego. Wnętrza obudów są suto wyściełane materiałem wytłumiającym a owalne, elegancko wykończone wyloty tuneli basrefleks umieszczone na ścianach tylnych zabezpieczono rozciągniętą tekstylną siateczką. Pojedyncze terminale głośnikowe akceptują praktycznie każdy rodzaj znanej ludzkości konfekcji i nawet z masywnymi widełkami nie ma obaw związanych z przypadkowym zwarciem. Oczywiście nie zapomniano o takim drobiazgu jak podklejenie kolumn silikonowymi „piegami” zapobiegającymi nie tylko przesuwaniu, co chroniącymi przed zarysowaniem zarówno same kolumny, jak i powierzchnie na jakich przyjdzie im pracować.
Najwidoczniej tradycją stało się, że do audiostereo.pl docierają konstrukcje bądź to fabrycznie nowe, bądź mające na koncie zaledwie kilkugodzinny przebieg, gdyż QX-2 wyglądały na rozpakowane co najwyżej w celu zweryfikowania ich kondycji fizycznej. Na obudowach próżno było szukać choćby szczątkowego odcisku palca a terminale głośnikowe wyglądały jakby od wyjścia z fabryki nikt się nimi nie interesował. Generalnie nówki sztuki nieśmigane. Dlatego też przez pierwszy tydzień Mission-y poddawane były akomodacyjnym katuszom mającym na celu jak najszybsze osiągnięcie przez nie pełni możliwości. Dopiero po takiej rozgrzewce, już ze spokojnym sumieniem, wziąłem się za krytyczne odsłuchy, które … bezsprzecznie dowiodły, że wszystko to, czym kusiły QX-1 zostało w ich przypadku zintensyfikowane i uatrakcyjnione. Obecność większego mid-woofera i przyrost pojemności obudowy zaowocowały bowiem adekwatnym przyrostem generowanego wolumenu dźwięku i niższym zejściem, już i tak przyjemnie masującego trzewia basu. Niby zdaję sobie sprawę, że spora w tym zasługa mojej końcówki mocy Bryston 4B³, która i ze zmuszeniem stołu bilardowego do zagrania „4 pór roku” Vivaldiego nie miałaby problemu, ale fakt pozostaje faktem – QX-2 potrafią zejść nie dość, że nisko, to jeszcze z zachowaniem masy i kontroli. Nie wierzycie? No to proponuję sięgnąć po album „Thunder” tria S.M.V czyli trzech, niekoniecznie smutnych, panów - Stanley’a Clarke’a, Marcusa Millera i Victora Wootena. Znacie, lubicie? Jeśli nie, to posłuchajcie, bo z gitar potrafią wycisnąć więcej niż skarbówka z opornych podatników. Czuć było „chemię” i wcale nie mam w tym momencie na myśli walorów smakowych szpitalnych aromatów Laphroaig Lore, lecz spójny, homogeniczny spektakl, jaki brytyjskie kolumienki były w stanie stworzyć. Interakcje pomiędzy muzykami były nad wyraz czytelne a ich wzajemne prześciganie się w wirtuozerskich popisach zamiast epatować „wyczynowością” okazywały się tylko elementami świetnej zabawy, podczas której posiadane umiejętności nie są celem samym w sobie a jedynie narzędziem do osiągnięcia swoistej niefrasobliwości podczas nawet najbardziej karkołomnych pasaży. Warto w tym momencie pochwalić rozdzielczość i umiejętność „wycięcia” poszczególnych źródeł pozornych z nieraz niezwykle hałaśliwego tła, przy jednoczesnym zachowaniu otaczającej je „aury”. Mam nadzieję, że rozumiecie o co mi chodzi. QX-2 nie alienują solistów zamykając ich w szklanych, dźwiękoszczelnych bańkach a następnie zawieszając ich gdzieś ponad całym tym zgiełkiem, lecz wzorem najlepszych oświetleniowców, właśnie poprzez umiejętna grę świateł są w stanie skupić na nich uwagę słuchaczy.
Barwę niezamplifikowanego instrumentarium, oraz partii wokalnych na „The Capitol Studios Sessions” Jeff Goldblum & the Mildred Snitzer Orchestra uznać można za całkiem naturalną z akcentem postawionym na wysycenie i gładkość bez utraty selektywności i złagodzenia górnych rejestrów. Firmowa kopułka dostarcza bowiem naprawdę ogrom informacji, co z reguły na tym poziomie cenowym oznaczać powinno pewną formę ofensywności, a tymczasem mamy do czynienia z pełnokrwistą rozdzielczością i dźwięcznością bez nawet śladu granulacji, czy krzykliwości. Głos Goldbluma jest aksamitny, niski i wręcz karmelowy a np. pojawiającej się tuż obok niego na scenie, a dokładnie przed nim – siedzącej na fortepianie, na którym On waśnie gra, Sary Silverman, pomimo lekkiej „jędzowatości” budzi sympatię. A właśnie. Zaadaptowane, a właściwie przearanżowane na kształt klasycznego jazz-clubu, połączone Capitol’s Studio A i B tworzą świetny klimat i dają nad wyraz realistyczne wrażenie uczestnictwa w spektaklu. Tzn. zazwyczaj dają, bądź jeśli wolicie, w moim, stanowiącym punkt odniesienia systemie owo wrażenie jest swoista oczywistością. Z ustawionymi byle jak i na byle czym Missionami czar pryska jak bańka mydlana, więc warto nieco z nad nimi popracować. Nie oznacza to bynajmniej, iż QX-2 są jakoś specjalnie wybredne, ale warto pamiętać o … zdrowym rozsądku i chociażby nie przysuwać ich zbyt blisko tylnej ściany, bądź nie daj Boże próbować wciskać w jakąś meblościankę. 50-75 cm dystansu będzie OK, tak samo lepiej dobierać pod nie cięższe, aniżeli lżejsze standy. Odwdzięczą się za to typowo monitorową holografią i po prostu znikną na wykreowanej przez siebie scenie.
Na tle swojego młodszego rodzeństwa Mission QX-2 jawią się jako zdecydowanie bardziej dynamiczne, a zarazem nieco bardziej wymagające od amplifikacji, rozwinięcie firmowego pomysłu na przyjemne w odbiorze, skupione na muzykalności i swobodzie brzmienie. Wydają się też ciekawą alternatywą dla wszystkich tych, którzy poszukując kolumn o umownie „dużym” dźwięku niestety nie mają bądź to miejsca, bądź z czasem pozamerytorycznych (np. rodzinnych) względów, nie mogą pozwolić sobie na konstrukcje podłogowe.
Marcin Olszewski
Dystrybucja: Sieć Salonów Top HiFi & Video Design
Cena: 2498 PLN
Dane techniczne
Konstrukcja: 2-drozna, Bass-reflex
Rekomendowana moc wzmacniacza / Nominalna moc wejściowa: 25-120 W
Przetwornik nisko/średniotonowy: 150 mm
Przetwornik wysokotonowy: 38 mm
Pasmo przenoszenia: 44Hz - 24kHz
Impedancja: 8 Ω
Częstotliwość podziału: 2,2 kHz
Wymiary (S x W x G): 220 x 320 x 300 +10 mm
Waga: 8,8 kg
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature)
– Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY; Lumin U1 Mini
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders, Dynaudio Contour 30
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Audiomica Laboratory Pebble Consequence USB; Fidata HFU2
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF® /FI-50M NCF®
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS®
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips