Po dedykowanych miłośnikom wielokanałowych doznań Wilson Six Power , dla których z racji ograniczonej powierzchni do rozstawienia całej generującej decybele aparatury każdy centymetr jest na wagę złota i jego marnotrawienie na subwoofer, który można, przynajmniej według producenta z powodzeniem zaimplementować w kolumnach głównych, jest delikatnie mówiąc nieroztropnością, przyszła pora na nieco bardziej konwencjonalną konstrukcję. W dodatku konstrukcję na tyle świeżą, gdyż debiutującą zaledwie 22 kwietnia, że jeszcze nie zdążyła nie tylko się opatrzeć, co zaistnieć w świadomości potencjalnych nabywców. Chodzi bowiem o najnowszy a zarazem największy, trójdrożny model z serii Digits, czyli Wilson Seven, na który dzięki uprzejmości dystrybutora – rodzimego Horna, mieliśmy okazję rzucić okiem i uchem podczas kolejnej wizyty w mieszczącym się przy ul. Powązkowskiej 40 salonie Audio Forum.
Już na pierwszy rzut gałki widać, że Wilson Seven pomimo swojej niezaprzeczalnej budżetowości, gdyż warto podkreślić, iż obiektem niniejszych dywagacji są kolumny w cenie 3 598 PLN za parę, prezentują się nadspodziewanie atrakcyjnie. Smukłe, zwężające się ku tyłowi trapezoidalne korpusy z MDF-u posadowiono na niewielkich, acz znacząco poprawiających ich stabilność, cokołach. Ciekawym zabiegiem wzorniczym jest tak optyczne, jak i konstrukcyjne zespolenie satynowych ściany górnej i frontu w celu odcięcia ich od pokrytych winylową okleiną boków i pleców, co może w prezentowanych na powyższych fotografiach czarnych wersjach (Black Oak) niespecjalnie zwraca uwagę, jednak już przy jasnym umaszczeniu wydaje się nad wyraz atrakcyjnym rozwiązaniem.
Każda z kolumn na swej ścianie przedniej dumnie prezentuje nader imponujący zestaw drajwerów złożony z usytuowanego na szczycie 5½" mid-woofera, 1" tekstylnej kopułki wysokotonowej i pary 6 ½” basowców pod którymi skromnie przycupnął niewielki logotyp producenta. Plecy Wilsonów również nie budzą większych kontrowersji – mieszczą bowiem podwójne ujścia układów bass-reflex oraz ulokowane tuż nad cokołem chowane w plastikowym profilu podwójne złocone terminale głośnikowe. Miłą niespodzianką jest magnetyczne mocowanie maskownic, których zdjęcie nie pozostawia na widoku otworów na kołki, bądź innych równie irytujących artefaktów.
Z racji reprezentowanej półki cenowej uznałem, że nie ma żadnego powodu dla którego zasadnym byłoby drukowanie meczu i zwoływanie do pomocy jakiś przejawiającej iście high-endowe aspiracje elektroniki, więc wybrałem coś zdecydowanie bardziej przystępnego – odtwarzacz Denon DCD-1600NE i pochodzący z tej samej serii wzmacniacz zintegrowany Denon PMA-1600NE.
No dobrze, kolumny obfotografowane, optymalnie rozstawione i można brać się za słuchanie. Jednak zanim do tego przejdę pozwolę sobie na drobną dygresję dotyczącą właśnie ich ustawienia, które z racji tylnego umiejscowienia kanałów bass-reflex warto mieć na względzie. Chodzi bowiem o to, że jeśli chcemy wykorzystać pełnię potencjału drzemiącego w tytułowych podłogówkach, to bliżej aniżeli 80-100cm do ściany przysuwać raczej ich nie powinniśmy, tym bardziej, iż przynajmniej na chwilę obecną Seven nie są fabrycznie wyposażone w kolce, więc dołowi pasma lepiej pomagać aniżeli rzucać kolejne kłody pod nogi. A co do potencjału, to nieco psując zabawę i zamiast sukcesywnie stopniować napięcie powiem tylko tyle, że po przesłuchaniu w ramach działań akomodacyjnych „This Dream Of You” Diany Krall i mając gdzieś z tyłu głowy kwotę z okolic 3 kPLN zupełnie naturalnie i bezboleśnie przeszedłem do porządku dziennego nad faktem, iż jest to cena nie za parę a … sztukę Wilsonów. Czyli mówiąc wprost ustawiłem poprzeczkę na zupełnie innym pułapie, nieświadomie dublując ich rzeczywistą, wynoszącą 3 598 PLN ZA PARĘ (!!!) cenę. Piszę to zupełnie serio i bez najmniejszych pobudek, by robić producentowi/dystrybutorowi za przeproszeniem „dobrze”, tylko dzielę się własnymi zebranymi empirycznie – nausznie doświadczeniami i wrażeniami. Seven grają bowiem szalenie dynamicznie, przestrzennie i dojrzale. Są przy tym na tyle spójne – koherentne, że nie próbują żadnych tanich sztuczek mających na celu złapanie za oko, ucho i przy okazji portfel niedoświadczonych nabywców. Nie, one po prostu reprezentują zdecydowanie wyższy poziom jakościowy aniżeli wskazywałaby na to ich cena.
Jednak po kolei. Góry jest sporo, jednak proszę się nie martwić. Próżno dopatrywać się w niej oznak ofensywności, czy granulacji. Jest gładko i na swój sposób słodko, dzięki czemu z jednej strony nie tracimy nic a nic z perlistości blach, czy wwiercających się w mózgownicę riffów a z drugiej mamy spokój związany z oddaniem odpowiednio wyrafinowanej prezentacji sybilantów. Ba, nawet syntetyczne szumy i trzaski serwowane na „Collected” Massive Attack nie wychodziły poza umowną strefę komfortu. A skoro na tapet wziąłem ten album, to od razu wspomnę, że bas na nim zapisany z Seven zabrzmiał iście apokaliptycznie – z imponującą mocą a zarazem zaskakującą kontrolą. Oczywiście warto mieć na uwadze używaną przeze mnie podczas testów amplifikację i decydując się na zakup Wilsonów lepiej szukać wzmacniaczy zdolnych nad dołem pasma zapanować. Znaczy się takich, które nie tylko membrany wooferów wypchną, lecz również nie omieszkają ich odpowiednio szybko, w dodatku w kontrolowany sposób cofnąć. Mówiąc wprost - ze zbyt „misiowatymi” piecami stracimy sporo z drajwu i timingu, którym tytułowym kolumnom nie brakuje.
Z PMA-1600NE nawet odsłuch tak problematycznego krążka, jak obfitujący w bogactwo perkusjonaliów „Sounds of Mirrors” Dhafera Youssefa nie przyniosło rozczarowania a jedynie głębszą zadumę jakim cudem udało się producentowi w zakładanym budżecie osiągnąć tak świetny efekt. No i jeszcze ta średnica, którą na tle dopiero co obcmokanych skrajów pasma mogłaby wypaść nieco blado a i tak niezbyt bym na ten fakt kręcił nosem. Tymczasem również i środek pasma nie miał najmniejszych chęci do wybierania drogi na skróty i prób traktowania reprodukowanego materiału po łepkach.
Począwszy od ww. Diany Krall na zdecydowanie bardziej bezpardonowej Youn Sun Nah („Same Girl” https://tidal.com/browse/album/4373389 ) skończywszy Wilsony nie tylko nader udanie różnicowały barwę i fakturę wokali, co bez najmniejszych problemów oddawały ekspresję poszczególnych wokalistek i wokalistów prezentując ich w sugestywnej bliskości. Nieco przybliżając pierwszy plan stawiały na namacalność i zachęcały słuchaczy do zaangażowania, lecz jednocześnie pamiętając o odpowiedniej głębokości sceny i prawidłowej gradacji dalszych planów nie wypaczały perspektywy.
Jeśli zastanawiacie się nad zakupem podłogowych kolumn mogących poradzić sobie z nagłośnieniem 20-30 metrowego pokoju a jednocześnie niespecjalnie chcielibyście nadwyrężyć domowy budżet, to sugeruję w pierwszej kolejności zainteresować się tytułowymi Wilson Seven, które wydają się ucieleśnieniem stwierdzenia, że „pieniądze nie grają”. Mówiąc bowiem wprost na tym pułapie cenowym w 99,9% przypadków nabywca musi iść na nad wyraz bolesne kompromisy wybierając coś za coś. A przy Seven do takowych nikt Was namawiać nie będzie. Chociaż z drugiej strony Wilsony nie mają (jeszcze?) znanej „metki” i nie są poważane „w towarzystwie”. Jeśli jednak kierujecie się własnym słuchem i rozumem, to lepiej na spokojnie ich posłuchajcie a potem porównując z bardziej „szanowaną” konkurencją dwa razy się zastanówcie, czy wolicie płacić za dźwięk – jego jakość, czy przynależność do jednego, bądź innego klubu miłośników marek X i Y.
Marcin Olszewski
Dystrybucja: Horn
Cena: 3 598 PLN (para)
Dane techniczne:
Konstrukcja: 3-drożna, wentylowana Bass Reflex
Pasmo przenoszenia [+/-3] dB [Hz]: 40-20 000 Hz
Skuteczność [2.83 V/1 m] [dB]: 91 dB
Impedancja: 4-8 omów
Maksymalny poziom SPL [dB]: 110 dB
Rekomendowana moc wzmacniacza: 50-220 W
Częstotliwość podziału zwrotnicy [Hz]: 700 Hz / 2.800 Hz
Zastosowane przetworniki
- Przetwornik wysokotonowy: 1" miękka kopułka
- Przetwornik średnio-niskotonowy: 5½"
- Przetwornik niskotonowy: 2 x 6 ½”
Terminale głośnikowe: pozłacane, podwójne, bi-wiring
Wymiary (S x W x G): 215 x 1131 x 315 mm
Waga netto: 20,10 kg