Jeśli patrząc na zdjęcia dzisiejszych bohaterek gdzieś tam podskórnie zaczynacie się zastanawiać, czy to jakieś déjà vu, czy też rzeczywiście gdzieś te kształty już widzieliście, to … jak najbardziej macie rację. Otóż korzenie tytułowych, debiutujących w październiku 2018, a szerzej zaprezentowanych na ostatnim CES-ie, 50-ek sięgają lutego 2007 r. i pojawienia się na rynku „profesjonalnego” modelu Audio-Technica ATH-M50, oraz jego następcy ATH-M50x (premiera w styczniu 2014 r.) i jak się zapewne domyślacie to były i nadal są nad wyraz popularne nauszniki. Łączą bowiem typowo profesjonalną jakość wykonania, oraz nader przystępną cenę, co jak wiadomo zawsze jest jednym z kluczowych argumentów podczas zatwierdzania firmowego budżetu. To jednak nie wszystko, gdyż studyjne 50-ki cenione są również za swoją ergonomię i co najważniejsze brzmienie. Przy okazji niniejszego testu nasuwa się jednak oczywiste pytanie jak uwolnienie od kabla wpłynęło właśnie na ów ostatni element charakterystyki i czy dopłacając 50$ za swobodę przypadkiem nie tracimy przy okazji tego, co z naszego – audiofilskiego punktu widzenia najważniejsze, czyli jakości. Skoro poruszyliśmy temat strat, to nawet bez słuchania jasnym jest, że o ile „studyjne” M50x dostępne są w iście lifestyle’owych wersjach kolorystycznych (biały - WH, niebieski – BB i czerwony – RD), o tyle w zamyśle outdoorowe M50xBT mogą pochwalić się li tylko klasyczną czernią. Nici zatem z zadawania szyku na deptaku w Ciechocinku, bądź Krupówkach i dopasowywania słuchawek do modnego w danym sezonie koloru kurtki, czapki, czy kozaczków. A jak z dźwiękiem? O tym dosłownie za chwilę.
Na początek ciekawostka. O ile powszechna niechęć Polaków do czytania książek jest niewątpliwie wstydliwym faktem, to już swoisty, atawistyczny wstręt do zapoznawania się z zawartością wszelakiej maści instrukcji, wydaje się być, przynajmniej wśród męskiej części populacji, powodem do dumy. A tymczasem producenci dóbr doczesnych dwoją się i troją by na dosłownie kilku(nastu/dziesięciu) stronach zawrzeć esencję tego, co de facto jest w stanie ułatwić nam życie i najzwyczajniej w świecie oszczędzić czas i … nerwy. Jako przykład posłużę się wskazówkami podanymi już na czwartej (z osiemnastu) stronie dołączonej do 50-ek instrukcji obsługi. Chodzi bowiem o całkiem logiczne nawyki dotyczące podczas korzystania z łączności bezprzewodowej Bluetooth usytuowania źródła sygnału możliwie blisko słuchawek, czyli przykładowo „grając” z telefonu warto mieć go w lewej kieszeni, po stronie zbudowanej w lewą muszlę słuchawek anteny. Kolejną, mogącą okazać się kluczową podczas ewentualnych reklamacji, sugestią jest zalecenie używania do ładowania jedynie znajdującego się na wyposażeniu przewodu USB. Jak już się z pewnością domyśliliście, oprócz anteny, lewa muszla stanowi również swoiste centrum zarządzania słuchawkowym wszechświatem. Znajdziemy tam włącznik, gniazdo micro USB (do ładowania wbudowanych akumulatorów), niewielką i całe szczęście schowaną w niewielkim wgłębieniu diodę informująca o statusie słuchawek, wejście mini jack (jakbyśmy jednak preferowali komunikację przewodową) i przyciski regulacji głośności przedzielone wielofunkcyjnym guzikiem do odbierania połączeń i wznawiania/wstrzymywania odtwarzania muzyki. I jeszcze jeden drobiazg, którego na pierwszy rzut oka nie widać. Otóż kizianie firmowego logotypu zdobiącego muszlę aktywuje asystenta Google w smartfonach/tabletach działających pod kontrolą Androida i Siri na iOS-ie. A skoro jesteśmy przy urządzeniach przenośnych to grając ze smartfonu / tabletu warto zainstalować na nim dedykowana appkę Connect dającą nam możliwość nie tylko podstawowej obsługi i monitoringu np. poziomu baterii sparowanych słuchawek co, i to chyba jest kluczowa opcja – możliwość wyboru optymalnego do naszych potrzeb kodeka.
Warto też mieć na uwadze fakt, iż proces ładowania „do pełna” trwa około 8h i podczas niego niestety łączność bezprzewodowa zostaje dezaktywowana. I jeszcze na koniec – podpięcie przewodu sygnałowego jest jednoznaczne z odłączeniem wszystkich funkcji dostępnych z poziomu lewej muszli – przejmuje je znajdujący się na przewodzie mini pilot. W dodatku gniazdo na mini Jacka jest w 3mm wgłębieniu, więc jeśli chcielibyśmy skorzystać z jakiegoś bardziej audiofilskiego zamiennika warto zawczasu sprawdzić, czy uda się jego wtyk wsmyknąć w otwór 50-ek.
Sama jakość użytych materiałów, jak i ich spasowanie jest na wysokim poziomie i pomimo zaimplementowania zarówno mechanizmu składania, jak i możliwości obrotu muszli o 180 stopni, to nic nie skrzypi i nie trzeszczy a sam kontakt organoleptyczny dostarcza wyłącznie pozytywnych doznań. Jedynym drobiazgiem do jakiego na upartego mógłbym się przyczepić, jest mało estetyczne marszczenie się skóropodobnej tapicerki jaką obszyto pałąk nagłowny z przyozdobionej firmowym napisem po założeniu słuchawek na głowie. Tylko … tak jak mówię robię to niejako na siłę, gdyż mając je na łepetynie i tak tego nie zobaczymy, no chyba, że ktoś podczas odsłuchów lubi przeglądać się w lustrze. Same pady są całkiem spore (w końcu otaczają 45 mm przetworniki), więc możemy uznać je za wokółuszną, nieco pomniejszoną, bądź nauszną powiększoną konstrukcję. Jeśli pamiętacie moją recenzję młodszego, a przy tym mniejszego rodzeństwa, czyli ATH-SR30BT i moje delikatne utyskiwania dotyczące ich dyskusyjnego komfortu użytkowania (byłem na nie zdecydowanie za duży), to tym razem już nie będę kwękał, gdyż nawet w okularach byłem w stanie odbyć w nich kilkugodzinne sesje bez śladu jakiegokolwiek dyskomfortu. Miękkie, pokryte sztuczną skóra pady ledwo zachodziły na moje adekwatne do ogropodobnej postury małżowiny zapewniając nie tylko świetną izolację akustyczną od otoczenia, co i krótko mówiąc wygodę.
Deklarowany przez producenta 35-40 godzinny czas pracy okazuje się całkowicie wystarczający na mniej więcej standardowy tydzień pracy, co automatycznie przesuwa konieczność ładowania akumulatorów na weekend.
Pomimo swojego japońskiego rodowodu Audio-Technici grają, używając powszechnie stosowanych stereotypów, z iście amerykańskim rozmachem i hollywoodzką spektakularnością. Wyraźnie zaznaczone skraje pasma od razu „łapią za ucho” i sprawiają, że nawet podczas sklepowo/salonowego sparringu z konkurencyjnymi produktami 50-ki mogą rywali już w pierwszej rundzie wyeliminować z dalszych rozgrywek. Jednak od razu chciałbym podkreślić, iż wspomniane dosłownie przed chwilą „podkreślenie” nie jest ordynarnym, przekraczającym granicę nie tylko dobrego smaku, lecz również rozsądku, podbiciem dołu i góry znanymi m.in z wyrobów marki promowanej przez mniej, bądź bardziej rozpoznawalnych jegomościów w nieco za luźnych porciętach i ciałach przyozdobionych „osiedlowymi” malunkami. O nie, tutaj jest mocno i wyraźnie, ale z zachowaniem tak umiaru, jak i klasy. W dodatku owo „zaznaczenie” przejawia się oddawaną w danym podzakresie energią a nie jego powiększeniem. Dlatego też nie tracimy nic a nic z motoryki i kontroli najniższych składowych a i góra nie nachodzi na średnicę, będąc daleką od podkreślania sybilantów. Zaś samą średnicę z powodzeniem możemy określić mianem tyleż neutralnej, co naturalnej i gdy tylko ona ma grać pierwsze skrzypce w nagraniu, to tak też się dzieje. Całe szczęście 50-ki zamiast skłaniać do drobiazgowej analizy wciągają słuchacza w wir zabawy i to zabawy bez trzymanki - godnej prawdziwego rollercoastera. Weźmy na ten przykład nieco gitarowego „onanizmu”, czyli jeszcze ciepły album „Blue Lightning” Yngwiego Malmsteena a wszystko powinno stać się jasne. Potężny, basowy fundament i przeszywające nasze synapsy gitarowe riffy dla japońskich słuchawek to prawdziwa woda na młyn i nawet niezbyt porywający wokal ww. szarpidruta nie jest w stanie zepsuć niepozwalającego spokojnie usiedzieć w miejscu efektu finalnego. Na spore uznanie zasługuje łatwość z jaką Audio-Technici różnicowały to, co działo się w dole pasma, bowiem czytelność czy to samej perkusji, czy też wtórującemu jej basowi wcale nie była łatwym zadaniem. W dodatku pomimo oczywistej wirtuozerii próbującej przykryć pewne, acz nader oczywiste, upośledzenie nazwijmy to oględnie „wrażliwości muzycznej” Malmsteena np. w porównaniu z Carlosem Santaną, czy Ericiem Claptonem, którzy udowadniają, że grając mniej i wolniej można pokazać zdecydowanie więcej ATH-M50xBT nie piętnują jego szpanerskiej autopromocji, lecz wręcz podkręcają tempo i spektakularność warstwy instrumetalnej. To taka typowa „superprodukcja” podczas której odkładamy mózg na półkę i po prostu staramy się dobrze bawić. Jeśli jednak ktoś poszukuje doznań nieco wyższych lotów polecam kawał porządnej progrockowej psychodelii, czyli „South of Reality” formacji The Claypool Lennon Delirium, która tworzą basista Primus - Les Claypool i … potomek legendarnego Beatlesa - Sean Lennon, wspomagani przez Paulo Baldi’ego - koncertowego bębniarza zespołu. I tutaj dopiero zaczyna się zabawa, gdyż do głosu dochodzą jeszcze iście trójwymiarowe, baśniowe instalacje dźwiękowe, które japońskie nauszniki z podziwu godnym pietyzmem wokół nas budują. A właśnie – przestrzeń. Otóż pomimo swojej zamkniętej konstrukcji 50-ki całkiem dobrze radzą sobie z oddaniem efektów przestrzennych i budowaniu sceny przed słuchaczem a nie wewnątrz jego czerepu. Oczywiście holografia przekazu nie zbliża się do poziomu oferowanego np. przez konwencjonalne a przy tym otwarte, również sygnowane przez Audio-Technicę, flagowe ATH-ADX5000, ale … drobna różnica 10 000 PLN wydaje się całkiem sensownym uzasadnieniem owych rozbieżności.
I na koniec kolejna, moim zdaniem bardzo dobra, wiadomość. Otóż różnice pomiędzy połączeniem kablowym a bezprzewodowym są praktycznie pomijalne, więc spokojnie można traktować dostarczaną przez producenta łączówkę jako swoiste koło ratunkowe w sytuacji, gdy wbudowany w słuchawkach akumulator akurat wyzionie ducha.
Jak sami widzicie (pod)tytułowa migracja ze studia na ulicę bynajmniej nie oznacza w przypadku Audio-Technici ATH-M50xBT upadku i stoczenia wydawałoby się wykwalifikowanego i docenianego profesjonalisty, lecz ekspansję na nad wyraz chłonny rynek outdoorowy. Solidna konstrukcja mechaniczna, świetna izolacja akustyczna i przede wszystkim wciągające, dynamiczne brzmienie sprawdzają się bowiem nie tylko w studiach, lecz również wszędzie tam, gdzie chcemy choć na chwilę, pomimo otaczającego nas zgiełku, być sam na sam z ulubioną muzyką serwowaną w możliwie najwyższej jakości.
Marcin Olszewski
Dystrybucja: Sieć Salonów Top HiFi & Video Design
Cena: 999 PLN
Dane techniczne
- Konstrukcja: wokółuszne, zamknięte
- Przetworniki: 45 mm
- Impedancja: 38 Ω
- Pasmo przenoszenia: 15 – 28 000 Hz
- Czułość: 99 dB/mW
- Komunikacja: Bluetooth 5.0 z Qualcomm® aptX, AAC, SBC (profile: A2DP, AVRCP, HFP, HSP)
- Akumulator: litowo-polimerowy 3,7 V
- Czas pracy: do 35-40 godzin
- Czas ładowania: ok. 7 godzin
- Maksymalny zasięg łączności bezprzewodowej: do 10m
- Waga: 310 g (bez kabla)