Patrząc na rynek dedykowanych muzykom słuchawek dokanałowych określanych mianem odsłuchów scenicznych dość szybko można się zorientować, że za jakość się płaci a sama jakość, parafrazując naszego rodzimego strongmana, tanio skóry oddać nie chce. Można zatem albo płakać i wyskrobywać ostatnie zaskórniaki na np. świetne Westone’y, albo ratować się „cywilnymi” a przez to obarczonymi dość wyraźnymi odstępstwami od neutralności i prawdomówności rozwiązaniami. Smutne, ale prawdziwe … przynajmniej do czasu, gdy na swojej drodze nie spotkamy kalifornijskiej marki Music Enjoyment for Everyone, czyli w skrócie MEE Audio, której założyciele dość przewrotnie postanowili, że produkować będą słuchawki nie dość, że oferujące zdecydowanie wyższą od konkurencji jakość tak wykonania jak i dźwięku to jeszcze w bardzo przystępnej cenie. Utopia? Marketingowa mowa –trawa? Na pierwszy rzut oka i ucha ciężko stwierdzić, więc zamiast gdybać i prowadzić czysto akademickie dyskusje nie pozostaje nic innego, jak zakasać rękawy i samemu, organoleptycznie przekonać się jak mają się powyższe zapewnienia do szarej rzeczywistości i wetknąć w uszy dostarczone przez dystrybutora marki – białostockie Rafko, „pchełki” MEE Audio M6 PRO.
Nie wiem, czy rekomendowanie swoich wyrobów z pomocą modelki fitness Victorii Lomba było celowym zabiegiem PR-owców z MEE, ale przynajmniej u mnie od razu zapaliło się ostrzegawcze światełko, bo czego jak czego, ale na „wydmuszki” inwestujące lwią część posiadanych środków w marketing i obnoszących się z ich wyrobami celebrytów a jedynie niewielki procent w nakłady surowcowe, know-how i oczywiście brzmienie mam ostrą alergię i reaguję dość nerwowo. Niby sytuację ratują pozostali ambasadorowie czyli Cody Stewart, Johnny Michals, Andrew Holzbaur i Joey Muha, ale … jak to zwykle bywa liczy się pierwsze wrażenie a image eksponującej swoje wcale nie takie małe co nieco blond Venus przynajmniej na moje oko dość średnio koresponduje z wcześniejszym zapewnieniami producenta. Ale mniejsza z tym, bo tytułowe pchełki oferowane są w możliwie odległej od estetyki Barbie szacie wzorniczej. Zamiast wściekłego różu mamy stonowaną szarość, czerń i biel wzbogacone jedynie przygaszonym złotem kilku napisów i górnego wieka. Same słuchawki też prezentują się bezsprzecznie poważnie a oprócz dostarczonej do testu czarnej wersji dostępne są jeszcze w opcji białej-transparentnej i limitowanej, chyba już niestety wyczerpanej niebieskiej. Samo wyposażenie i akcesoria, które znajdziemy w komplecie można określić jako nad wyraz bogate. Mamy sztywne etui, dwa przewody – jeden „zwykły” i drugi dedykowany smartfonom z „pilotem”, przejściówkę na jacka 6,3 mm, oraz sześć zestawów silikonowych nakładek plus parę pianek Comply T-200. Są również dwa klipsy do mocowania do ubrań, co z pewnością docenią miłośnicy wszelakiej maści aktywności ruchowych na świeżym powietrzu.
Pomimo pewnych zewnętrznych podobieństw do wspominanych wcześniej Westone’ów MEE nie bazują na przetwornikach armaturowych a konwencjonalnych, pojedynczych 10 mm dynamicznych drajwerach o ultra cienkiej – 5 μm membranie. Przewody są odłączane i dzięki usztywnianym końcówkom dedykowane do „montażu” nad uchem (Over The Ear).
Oznaczenia kanałów są czytelne a samo mocowanie przewodów solidne i wygodne, co pozytywnie wpływa na komfort użytkowania dokanałówek. Jedyne do czego można mieć pewne uwagi natury ergonomiczno – akustycznej to izolacja akustyczna od otoczenia a raczej nazwijmy to oględnie jej iluzoryczność. Oczywiście nie ma mowy o takiej transparentności, jak przy planarnych Audeze iSine 20, ale o odcięciu się od standardowego hałasu generowanego przez ruch uliczny, odgłosów wewnątrz komunikacji miejskiej można raczej pomarzyć, więc zapewnienia producenta o „skutecznym blokowaniu hałasu” potraktowałbym z lekkim przymrużeniem oka. W dodatku powyższe uwagi i pewna pobłażliwość z mojej strony wynika jedynie z okoliczności towarzyszących testom, gdyż mówimy o typowo cywilnych zastosowaniach, gdyż jeśli tM6Pro miały by rzeczywiście pełnić rolę odsłuchów scenicznych to prawdę powiedziawszy trudno mi sobie wyobrazić kogokolwiek zdolnego do pracy w takich warunkach.
Dość jednak marudzenia, gdyż najwyższy czas skupić się na brzmieniu tytułowych MEE, które wbrew wcześniejszym obawom jest zaskakująco bliskie deklaracjom ich twórców o studyjno – scenicznej proweniencji. Próżno zatem szukać w nich zarówno podbitego mega – basu, czy podkolorowanej, wysyconej średnicy pozwalającej czerpać przyjemność ze zmasakrowanych kompresja MP3-ek. Nic z tych rzeczy, zgodnie z główną zasadą wierności oryginałowi mamy klasyczny przykład „s**t in – s**t out”, czyli badziew włączysz – badziew usłyszysz. I właśnie za tę bezpardonową i brutalna prawdomówność należy im się duży plus. Nie ma jednak róży bez kolców i o ile na dobrych realizacjach i z dobrą elektronika towarzyszącą ( vide ifi) MEE sprawdzają się wprost wybornie, to każdorazowe sięgnięcie po smartfona i formaty stratne, oraz nie daj Boże jakieś realizatorskie koszmarki jednosezonowych POP-owych pseudo gwiazdek powoduje korozję szkliwa nazębnego i krwawe wybroczyny z uszu. O ciężkiej migrenie nawet nie wspominam. Skupmy się jednak na możliwie optymalnych warunkach pracy a jeśli chodzi o typowo outdoorowe okoliczności odsłuchowe, to gorąco polecam zaopatrzyć się w Audioquesta DragonFlyRed bądź chociażby w jego budżetową odmianę Black. Za to w domowo – desktopowych warunkach z mikro-wieżyczką ifi wszystko było w jak najlepszym porządku.
M6 PRO oferuje bowiem brzmienie szybkie, detaliczne i odznaczające się zaskakująco wyrafinowaną, jak na ten pułap cenowy analitycznością i przestrzennością. Warto mieć jednak na uwadze pewną „kruchość” graniczącą czasem z oszczędnością w dozowaniu najniższych składowych, przez co równowaga tonalna ulega przesunięciu ku górze, która z kolei ani myśli czarować bursztynową poświatą i rozmarzonym zaokrągleniem, czy zawoalowaniem. Nie mówię, że jest jej za dużo, czy że jest zbyt ofensywna, ale trudno odmówić jej surowości i jeśli nie ochłodzenia, to kurczowego trzymania się faktów bez nawet odrobiny litości dla potknięć realizatorów, czy braku umiejętności samych twórców.
Czy to źle? Absolutnie nie. Po prostu w ekspresowym tempie jesteśmy w stanie z pomocą MEE oddzielić ziarno od plew. Jako przykładu użyję dość mrocznego, niepokojącego i trudnego do zaszufladkowania albumu „Runaljod – Ragnarok” formacji Wardruna, gdzie w warstwie muzycznej dzieje się naprawdę sporo a i surowości odmówić Skandynawom odmówić nie sposób. Mimo wszystko całość brzmi potężnie, złowrogo a jednocześnie wciągająco, przy czym wspomniana przeze mnie wcześniej selektywność i zdolność do kreowania trójwymiarowej sceny nadaje całości całkiem realnego wymiaru. Niby dołu mogłoby być nieco więcej a średnicy nie zaszkodziłaby odrobina soczystości, ale to tylko moje przyzwyczajenia a nie realny zarzut. Zarzut, którego już nie wytaczałem, gdy na playliście wylądowała ścieżka dźwiękowa z „MO' BETTER BLUES” a przy mikrofonie stanęła Cynda Williams, której ciepły, aksamitny głos został oddany z zachowaniem pełni emocji i przecudownego feelingu. Powyższa propozycja nad wyraz dobitnie pokazała też, że jeśli tylko realizator stanie na wysokości zadania, to nawet ostro grające dęciaki potrafią zauroczyć nie tyle swoja natarczywością, co właściwie własnym, świdrującym w uszach blaskiem. Niby jest ostro, ale jest to ostrość naturalna, organiczna a MEE jej nie łagodzą, nie maskują, lecz pokazują pełne spektrum jej bogactwa.
Wygląda na to, że MEE Audio M6 PRO powstały nie po to, by najoględniej mówiąc się podobać i grać ładnie, lecz z myślą o wszystkich tych, którzy dość już mają cukierkowych „pocztówek” i słuchania słodkich półprawd czy też wymuszonych pochlebstw. Tytułowe słuchawki walą prawdę prosto z mostu bez silenia się na okrągłe słówka i polityczną poprawność. Dzięki temu jesteśmy w iście ekspresowym tempie określić, czy warto nad danym utworem, albumem, artystą pochylić cię na dłuższą chwile, czy lepiej nie tracić czasu i iść dalej swoją drogą. Musze przyznać, że na tym pułapie cenowym nie spodziewałem się aż tak bezkompromisowych konstrukcji, co jednak daje nadzieję, że i miłośnicy prawdy, która nie zawsze przecież jest piękna nie rujnując domowego budżetu mogą znaleźć coś dla siebie.
Marcin Olszewski
Dystrybucja: Rafko
Cena: 249 PLN
Dane techniczne: Konstrukcja: 1-drożna
Przetworniki: Dynamiczne
Konstrukcja obudowy: Zamknięte
Impedancja: 16 Ω
Skuteczność: 100 dB
Pasmo przenoszenia: 20 - 20.000 Hz
Maksymalna moc wejściowa: 30 mW
Jakość kabla: OFC
Długość przewodu: 1.3 m
Typ wtyku: 3.5 mm mini jack
Typ wtyku: Kątowy
Waga bez kabla: 164 gramy
Regulacja głośności: TAK
Mikrofon: TAK
Etui ochronne: TAK
Redukcja szumów: NIE
Rozmiar przetwornika: 10mm
INNE: Certyfikat wodoodporności IPX5; W komplecie dwa kable - jeden z mikrofonem drugi bez, komplet gumek oraz pianki Comply T
System wykorzystany podczas testu:
- Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY
- DAC/Wzmacniacz słuchawkowy: Ifi Micro iDAC2 + Micro iUSB 3.0 + Gemini
- Słuchawki: Meze 99 Classics Gold; q-JAYS
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
- Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
- Przewody ethernet: Neyton CAT7+
- Kable zasilające: Organic Audio Power
- Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF® /FI-50M NCF®
- Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform