Yamaha należy do grupy kilku wielkich japońskich producentów Hi-fi, którzy swego czasu nadawali ton w dziedzinie sprzętu stereo dla domu – od tanich pędzidełek do kosztownych klejnotów pana domu. Każda z tych firm (przychodzi mi tu na myśl jeszcze Kenwood-Trio, Sony, Matsushita-Technics, Pioneer, kto da więcej?) zwykła mieć w katalogu coś specjalnego, najwyższy model stereo dla znawców a jednocześnie dowód, że firma wciąż umie (mimo produkowania w milionowych ilościach sprzętu popularnego). W złotej erze stereo taką wizytówką Yamahy była linia 10000. Złote lata jednak minęły i duże koncerny skupiły się na nieco tańszym segmencie, który przynosił większe dochody. Sprawy posunęły się tak daleko, że np. Matsushita w ogóle zlikwidowała markę Technics, kojarzącą się ze stereofonią (musiało to wywołać żałobę polskich fanów tego brandu).
Jednak znowu minęło parę lat i jak to często bywa okazało się, że panikarze przedwcześnie opuścili pokład. Udowadnia to Yamaha swoim nowym flagowcem, wzmacniaczem od stóp do głów stereofonicznym i analogowym. Można? „Can do!” Nowa linia 3000 stanowi poważne rozwinięcie popularnych wysokich modeli stereo z serii 2000, tym razem z nawiązaniem nie tylko do tradycji wzornictwa hi-fi, ale również do hi-endowych wyobrażeń. Wzmacniacz A-S3000 jest tego dobrym przykładem. Nie ograniczając się do staromodnie wyglądających pokręteł i przycisków, na froncie wielkiego kloca dodano wskaźniki wychyłowe. I to był strzał w dziesiątkę, pomagający lokować szczytowe klocki stereo Yamahy w sąsiedztwie takich gigantów hi-endu jak Accupase, Luxman czy (strach pomyśleć) McIntosh. Ciekawe czy granie jest równie dobre, jak obiecuje wzornictwo, wykonanie i cena. To okaże się później, a na razie proponuję zajrzeć temu kulturyście w zęby i pod szatki.
Patrząc od frontu jest to typowy bardzo bogato wyposażony wzmacniacz w stylu lat późnych 70. Nic dziwnego, taka jest wzornicza inspiracja tych urządzeń. Oprócz wielkich wskaźników oddawanej mocy (trzy tryby pracy do wyboru oraz z podświetleniem lub nie), znajdują się tam regulatory barwy, pokrętło balansu, selektor źródeł i oczywiście pokrętło wzmocnienia. Są też mniej typowe regulatory, takie jak selektory trybu pracy przedwzmacniacza gramofonowego (MM lub MC), selektor wyjść głośnikowych, regulator trybu pracy wskaźników, wyjście słuchawkowe wraz z regulacją głośności i impedancji oraz przełącznik „mute”. Nie ma natomiast nic związanego z technikami cyfrowymi, np. świadectwa ewentualnej obecności przetwornika cyfrowo-analogowego.
Z tyłu siłą rzeczy jest odpowiednio gęsto. Pierwszorzędne zaciski głośnikowe do dwóch par kolumn umieszczone zostały symetrycznie, sugerując od razu symetrię toru sygnałowego. Są dwie pary wejść zbalansowanych XLR, cztery pary wejść RCA (w tym jedno podłączone do płytki z przedwzmacniaczem gramofonowym), pętla magnetofonowa, wyjście pre i wejście na końcówkę mocy. Są też gniazda komunikacji systemowej i zdalnego sterowania, odwracanie fazy, wyłączanie stand-by i regulowane tłumienie wejść zbalansowanych. Jest też oczywiście gniazdo zasilania IEC (co zaskakujące, bez bolca uziemienia).
Obudowa jest bardzo solidna, z grubych blach aluminiowych i stalowych, zaś z boków wspierają ją panele wyglądające na drewniane, pokryte czarną politurą, w żargonie producentów hi-fi zwaną piano black (chociaż lakier fortepianowy w rzeczywistości wygląda inaczej). Całość jest całkiem imponująca. Osobiście mam jedno zastrzeżenie do wzornictwa testowanego kloca: wolałbym wersję srebrną. Po pierwsze, czarne źle się fotografuje. Po drugie natomiast, wersja srebrna moim zdaniem jest łaniejsza, lepiej uwidoczniają się detale konstrukcji, które tutaj toną w grobowej czerni. Ale to kwestia gustu, ale warto zauważyć, że bezpośrednia japońska konkurencja, czyli Accuphase i Luxman nie używa czarnej barwy. Zresztą dostarczony pilot, bardzo elegancki i wygodny, też jest srebrny.
Warto podkreślić, że wzmacniacz nie jest w katalogu Yamahy sierotką. W zgodzie z tendencją do oferowania „dużej wieży”, producent oferuje potężny odtwarzacz CD-SACD, również pozbawiony wodotrysków i ascetyczny, stanowiący wzornicze uzupełnienie wzmacniacza. Dostałem do testu oba urządzenia równocześnie, a ponieważ od lat używam referencyjnego tunera Yamaha T-7 (ostatni wysokiej klasy analogowy tuner tego producenta), nie mogłem się powstrzymać i postawiłem wszystko razem. Tuner wygląda, jakby zaprojektowano go specjalne do pracy z tym systemem. Od tego momentu faktycznie miałem dużą wieżę.
Po oględzinach facjaty pora na wnętrze. Określiłbym je jako tradycyjnie japońskie w dobrym rozumieniu tego słowa. Piękna czysta konstrukcja dual mono, jednak z wspólnym wielkim transformatorem zasilającym to norma w japońskich superintegrach. Jeden wielki garnek miała również topowa końcówka mocy MX-10000 z 1986 roku. Warto zauważyć, że w ramach ortodoksyjnego porządku płyta przedwzmacniacza umieszczona została z tyłu, przy gniazdach wejściowych, co redukuje długość połączeń sygnałowych wewnątrz obudowy. Końcówka mocy pracuje w klasie AB, push/pull, stopień końcowy zbudowano na MOSFET-ach, całość toru audio oraz zasilania (poza samym trafem) jest symetryczna. Nie ma się do czego przyczepić, zwłaszcza że również mechanika została wykonana perfekcyjnie, poszczególne podzespoły są odsprzężone od siebie, trafo spoczywa na własnej platformie i jest ciche jak grób. Dla porządku dodam, że w tym wzmacniaczu nie ma nic z modnych pseudocyfrowych technologii: ani cyfrowopodobnych modułów wzmacniających ani zasilania impulsowego. Co widać, słychać, a zwłaszcza czuć podczas próby przeniesienia tego kloca z miejsca na miejsce. To jest naprawdę ciężka sztuka, proszę Państwa. Zaraz okaże się, czy gra równie masywnie, czy też przeciwnie, zaśpiewa nam jak skowronek.
Zachęcony masą, wymiarami i industrialną aparycją nowego flagowca Yamahy, rozpocząłem odsłuch od muzyki symfonicznej i współczesnej zbliżonej do symfonicznej. Pierwszą płytą wysłuchaną serio i na porządnie (po kilku dniach wygrzewania i niezobowiązującego podsłuchiwania jednym uchem) było nagranie „Spain for sextet and orchestra” oraz „Koncertu Fortepianowego nr. 1” Chicka Corei. Jest tam wiele rozmachu, dynamiki i niskich tonów, a sama muzyka wymaga dobrego systemu, żeby ją właściwie ocenić. Wzmacniacz poradził sobie bez problemu z trudnym materiałem. Brzmienie było pełne, dynamiczne i stosunkowo mało drapieżne. Proporcje pomiędzy szczegółowością a całościowością były bliskie idealnym. Dźwięk charakterem przypominał mi integry japońskiej konkurencji produkującej w kolorze szampańskim, te pracujące w klasie AB. Mocny cios młotkiem owiniętym w jedwab. Brzmienie wciągające i pozwaląjace długo cieszyć się muzyką.
Następnie dodałem do równania głosy kobiece. Płyta „Souvenirs” Anny Netrebko zawiera całkiem dobrze nagrane arie i pieśni, niektóre z towarzyszeniem dużego składu orkiestrowego. Szczególne wrażenie zrobiło na mnie odtworzenie pieśni Solveigi z „Peer Gynta” Griega, której dawno nie słuchałem. Głos niósł się płynnie, z lekkim pogłosem pomieszczenia, zaś akompaniament brzmiał subtelnie w tle. Połączenie lekkości z ciepłym, organicznym tembrem żywego głosu wypadło bardzo dobrze, odtworzenie sprawiło mi satysfakcję estetyczną. Również takie aspekty jak stereofonia, lokalizacja instrumentów nie pozostawiały nic do życzenia. Również bardziej popularny materiał w postaci piosenek w stylu renesansowym wykonywanych przez „Blackmore’s Night” wypadł bardzo przyjemnie. Nagranie z trochę podkręconymi instrumentami akustycznymi pozwoliło wzmacniaczowi Yamahy znów pokazać się z najlepszej strony. Tym razem górą była zwłaszcza czystość brzmienia i dynamika instrumentów strunowych. Podobnie jak w poprzednich razach czystość i detal nie były okupione sterylnością, przeciwnie, muzyka miała przyjemny, jakby organiczny charakter. Chętnie słuchałem na tym wzmacniaczu większych składów i potężnych, dynamicznych realizacji bo sposób, w jaki Yamaha oddaje taką muzykę, bardzo mi odpowiadał. Zawsze czuło się oddech i rozmach, jednak pozbawiony przesady w starym stylu zaoceanicznym, gdzie niektóre aspekty muzyki potrafiły być podkreślone w celu zwiększenia efektowności przekazu i uatrakcyjnienia dźwięku. Tutaj jest równo i elegancko, choć nie nudno. Pod wytworną wełną okrywającą to ramię czuje się obecność muskułów. To takie pokazanie mocy bez jej demonstrowania. Cherlawa integra by tego nie potrafiła.
Duże składy to test dynamiki i zdolności wydobywania szczegółów ze skomplikowanego wzoru. Ale głos bez akompaniamentu również jest wyzwaniem dla systemu. Słuchałem między innymi nagrań Rebeki Pidgeon z płyty „Four Marys”. Utwór tytułowy zabrzmiał przejmująco, również ze względu na skromność aranżacji. Yamaha nie dała się nabrać i z prostego utworu wydobyła ukryte tam emocje muzyczne. Słuchacz nie jest zmuszony do wkładania głowy w gardło śpiewaczki, a mimo to wszystko do niego dociera. Coś jakby czary.
Podczas słuchania nagrań wokalnych zmieniłem kilkakrotnie interkonekty między wzmacniaczem a odtwarzaczem. Chciałem sprawdzić, czy uda mi się zepsuć wzorową integralność tego dźwięku, a w zamian wyciągnąć większą wyrazistość i detaliczność. Zmiany przewodów były bardzo wyraźnie słyszalne. Różnica pomiędzy Albedo Versus XLR a niskim modelem Siltecha spowodowała z miejsca większe podkreślanie sybilantów, swego rodzaju osuszenie na górze. Ostatecznie w systemie wylądował przewód Argentum Silver Signature, który minimalnie ochładzał brzmienie nie psując idealnej stopliwości dźwięku i nie każąc kobietom syczeć jak węże. Dodam, że podczas prób natężenie dźwięku przy połączeniu XLR i RCA było takie samo, co sprawdziłem miernikiem ciśnienia akustycznego.
Żonglowanie różnymi nagraniami cyfrowymi pokazywało Yamahę zawsze z dobrej strony, postanowiłem jednak wypróbować także źródło analogowe. I tu niespodzianka: było jeszcze lepiej. Dźwięk ze źródła złożonego z gramofonu Ad Fontes, ramienia Origin Live i wkładki ZYX okazał się górować nad brzmieniem CD. Barwa była minimalnie lepsza a wrażenie naturalności i bycia „tu i teraz” nieco większe. Przedwzmacniacz phono w tym urządzeniu zajmuje osobną, dedykowaną płytę i przypomina przez to opcjonalne phonostages montowane we wzmacniaczach firm audiofilskich. Jak widać, nie tylko z wyglądu.
Słuchanie czarnych płyt na Yamasze to czysta radość. Biorąc pod uwagę, że funkcję phono-pre w moim systemie pełni zwykle wypchany lampami ModWridht, moja obserwacja ma chyba swoją wagę. Nie twierdzę, że Yamaha gra dokładnie tak samo jak lampowy phono kosztujący ponad połowę tego, co cały ten wzmacniacz, ale było blisko, a zarazem bardzo przyjemnie. Właściciele gramofonów i kolekcji płyt mogą ze spokojem inwestować w ten wzmacniacz. W tej konfiguracji właściwie powtórzyłem cały test, zmieniając płytę za płytą. Moją uwagę zwracała mikrodynamika, zdolność do skupiana uwagi słuchacza mimo niskich głośności, a także oddanie akustyki pomieszczenia. Od koncertów fortepianowych Haydna, poprzez nagrania muzyki Bacha, Vivaldiego, aż po małe składy klasyczne i jazzowe, wzmacniacz brzmiał wybitnie. Czasem subtelnie i perliście, czasem potężnie i z rozmachem, ale zawsze prawdziwie oraz (nie bójmy się tego słowa!) przyjemnie. Yamaha to uczta dla melomana, również melomana-analogowca. Właściciele kolekcji czarnych płyt będą z tego wzmacniacza zadowoleni, a właściciele kolekcji nagrań cyfrowych postarają się o możliwie jak najlepsze źródła i również będą wygrani. Ten wzmacniacz udźwignie każde źródło w swojej cenie, a pewnie i droższe.
Drogi wzmacniacz wielkiej firmy budzi często uśmiech i zastanowienie, czego jeszcze brakowało koncernowi obecnemu na półkach wszystkich sklepów, że postanowił nagle pójść świecą w górę. W przypadku Yamahy nie ma chyba wątpliwości: firma przypomniała tylko o swoim szlachetnym pochodzeniu. A że drogo? Owszem, drogo. Sądzę też, że Yamaha byłaby w stanie wycenić podobny sprzęt nieco niżej. Tylko czy Państwo zwrócilibyście wówczas na nią uwagę, skoro „poważna konkurencja” jeszcze wyżej wycenia swoje klocki, które wcale nie brzmią lepiej od nowego flagowca z Japonii? Yamaha konkuruje teraz w wyższym segmencie rynku i śmiem stwierdzić, że robi to z powodzeniem. Mamy na rynku o jedną superintegrę więcej.
Alek Rachwald
Pozostałe dane:
Dystrybutor: Audio Klan
Cena: 20000 zł
Moc: 120 W (8 Ohm), 200 W (4 Ohm)
Współczynnik tłumienia: 250
Pasmo przenoszenia: 5 Hz-100 kHz (+/- 3 dB)
THD: 0,025%
Stosunek sygnał/szum: 103 dB (S:200 mV)
Wymiary (w/s/g): 18/43,5/46,3 cm
Masa: 24,6 kg