Po raz drugi mam przyjemność zaprezentować na Audiostereo elektronikę japońskiej marki Air Tight. Poprzednim razem napisałem trochę o historii tego producenta, więc tym razem będzie krótko. Firma założona została w 1986 roku, zaś jednak jeden z jej założycieli, Atasushi Miura, pracował wcześniej dla Luxmana, co jest dobrą rekomendacją dla wytwórcy sporzętu hi-end. Firma słynie z lampowych wzmacniaczy, raczej drogich oraz bardzo drogich, chociaż dla nieco tańszej elektroniki założony specjalnie markę Acoustic Masterpiece. Testowany wzmacniacz jest w zasadzie końcówką mocy z pasywną regulacją wzmocnienia dla każdego kanału oddzielnie, za pomocą potencjometrów Alpsa. W teście traktowany był jako klasyczna końcówka, sterowana przez firmowe pre ATC-3.
Konstrukcyjnie wzmacniacz to tzw. pająk (najbardziej purystyczny sposób montażu wzmacniaczy lampowych, jednak wymagający wielkiej staranności). Wykonanie jest przejrzyste, z wykorzystaniem dobrych jakościowo elementów. Zastosowano kondensatory Engelend, węglowe rezystory, w torze sygnałowym kondensatory MCC oraz Real Cap. W zasilaczu zastosowano kondensatory Nichicon. Lampy to dwie podwójne triody 12AU7 odwracające fazę, 12AX7 w pierwszym stopniu wzmocnienia oraz lampy mocy EL-34 w stopniu końcowym. Wszystkie lampy są rosyjskie (EH). Obecność akurat tych lamp mocy budzi pewne oczekiwania pod adresem dźwięku, są to chyba najbardziej znane i zasłużone lampy mocy na świecie, jednak często podejrzewane o ocieplanie brzmienia. Z moich doświadczeń wynika jednak, że z brzmieniem lamp może być tak albo tak, albo jeszcze inaczej. Wszystko zależy od aplikacji. We wzmacniaczu uwagę zwracają również dobrej jakości transformatory wyjściowe pochodzące od zewnętrznego dostawcy, oraz duży transformator zasilający własnej produkcji Air Tight. Gniazda z tyłu obudowy są dobrej jakości, zarówno RCA jak i głośnikowe, i nie stwarzały żadnych problemów podczas przyłączania. Interesującym dodatkiem jest gniazdo wejściowe z przodu, które może wygląda dziwnie, ale przekonałem się, że może się przydać. W każdym razie wypróbowałem je i działa. Umieszczony na górnej płycie wskaźnik wychyłowy służy do regulowania prądu podkładu dla lamp mocy. Jest to prosta czynność regulacyjna, w tym wypadku dostępna dla użytkownika, która pozwala na lepsze wykorzystanie lamp i zachowanie stałych walorów brzmieniowych wzmacniacza do samego końca okresu żywotności szklanych baniek. Ogólnie wzmacniacz ATM-1s to niezbyt wielkie, ale piekielnie ciężkie urządzenie, mogące działać jako samodzielny wzmacniacz dzięki obecności regulatorów głośności, jednak zasadniczo przeznaczone do pracy jako końcówka mocy. Oglądane z zewnątrz sprawia bardzo korzystne wrażenie dzięki wysokiej jakości wykończenia (zupełnie niepodobnego do obecnej na rynku lampowej masówki). Pytanie tylko, jakim dźwiękiem się wylegitymuje.
Brzmienie końcówki krótko po włączeniu jest chłodne i przejrzyste. W miarę rozgrzewki, w ciągu pół godziny, dobra przejrzystość zostaje zachowana, natomiast dźwięk lekko zmiękczas się i ociepla. Ostatecznie staje się przyjazny i „fizjologiczny”, jednak wciąż precyzyjny. Charakterystyczna jest dobra dynamika tego wzmacniacza. Nie jest rozmarzony, lecz szybki i z dobrym rytmem. Na takich nagraniach jak „Light as a feather” Corei czy „My Song” Jarreta bardzo solidnie i angażująco była oddana perkusja, zarówno pulsacja rytmu jak i detale typu miotełki. Muzyka jest wciągająca i wykazuje wysoki poziom emocji.
Rytm i szczegółowość to jakby „tranzystorowe” przymioty wzmacniacza, jeśli by sięgać do stereotypów. Cech lampowych szukałem na płytach z utworami wokalnymi i zawierających dźwięk instrumentów solo. „Kind of Blue” pokazał, jak wiele Air Tight ma do pokazania w dziedzinie barwy, zwłaszcza trąbek i saksofonów. Dźwięk płynący z kolumn był tu doprawdy zniewalający i kobietom uda wręcz same się rozchylały. Każdy instrument akustyczny wypadał w tym systemie wprost wyborowo. Średnie tony z EL-34 pokazały wyraźnie najlepszą stronę tych zasłużonych pentod. Kiedy nie tak dawno inna japońska firma z wysokiej półki – Luxman – zapragnęła wypuścić wzmacniacz hi-end nawiązujący do najlepszych tradycji tego producenta, posłużyła się właśnie lampami EL-34. Chyba nie bez powodu.
Prezentacja muzyki jest leciutko dogrzana i nieco przybliżona w porównaniu np. z triodą SE, jednak bez popadania w sztuczną manierę. Głos Kiri Te Kanawa z „Blue Skies” nie sprawił zawodu. Nagranie brzmiało gładko, płynnie, dosyć miękko, bez nadmiernego podkreślania sybilantów. Była w nim bez wątpienia analogowo-lampowa magia. Różnica w porównaniu z SET i z mocnym tranzystorem polegała na nieco mniejszym odczuciu bezpośredniego obcowania z muzyką i muzykami, ale przyjemność słuchania i przekaz emocjonalny były wysokie.
Płyty Stockfisha wykorzystuję zwykle jako test na jakość niskich tonów w nagraniach akustycznych. Test może dotyczyć zarówno zdolności przetwarzania zestawów głośnikowych, jak i rozciągnięcia i zdolności sterowania głośnikami u wzmacniaczy. Te nagrania to trudny test do przejścia. AT pokazał zarówno wystarczającą moc basów, jak i niskie zejście. Nadmiaru basu nie było, ilościowo był w sam raz. Kontrola całkiem dobra, nie odnotowałem problemów. Bas jest stosunkowo miękki, zróżnicowany nie idealnie, ale wystarczająco. W skali akademickiej cztery z plusem.
Barwa głosów, która jest mocną stroną moich płyt analogowych, oddawana była bardzo dobrze. Scena stereofoniczna była całkowicie w porządku – bez fajerwerków, ale i bez braków. Kolumny wykorzystane w teście też nie oferują tutaj zjawisk holograficznych, zapewne niektóre inne zestawy, np. słynne Audio-Physic wyciągnęłyby z AT jeszcze więcej. Nagrania fortepianu solo (Chopin w wykonaniu Geza Anda dla Deutsche Grammophon) ukazały ten wzmacniacz (a właściwie cały system) również z dobrej strony. Lokalizacja instrumentu i atmosfera Sali dawały złudzenie uczestnictwa w spektaklu, zaś barwa dźwięku i waga uderzeń nie pozostawiały uczucia niedosytu, dając przede wszystkim odczucie naturalnej swobody. Słychać subtelność dźwięków, narastanie i wygasanie, drgania powietrza. Jest perlistość. Najważniejszy zaś jest przekaz emocjonalny, który AT zachowuje wiernie.
Dla kontrastu i zmiany nastroju: Wagner. Wzmacniacz przeszedł ten trudny test gładko. Płyta z ‘Tannhaeuserem” (i to pod dyrekcją Karajana) została łyknięta gładko. Skomplikowane spiętrzenia instrumentalne nie stały się porażką tego wzmacniacza, cały czas zachowany był realizm i odczucie obcowania z muzyką graną przez zespół instrumentów, bez popadania w chaos i „ścianę dźwięku”. Pośród minusów można wspomnieć brak maksymalnego nasycenia barwą, głębia tonu nie była tu największa, ale jest to do pewnego stopnia rzecz względna i ktoś o innych upodobaniach niż ja mógłby nie mieć podobnych zastrzeżeń.
W celu uspokojenia, wyciszenia i zakończenia sprawy jakąś konkluzją położyłem na talerzu płytę z pieśniami Schuberta w wykonaniu Fischer-Dieskaua. Po narwanym Wagnerze był to balsam. Głos śpiewaka zabrzmiał dojrzale, jedwabiście, akompaniament Geralda Moore subtelnie mu towarzyszył. Wspaniała płyta wydana przez EMI, wzmacniacz nie przeszkadzał mi w wysłuchaniu jej do końca. Za oknem szaro, w pokoju blask lampy i miganie kręcącego się talerza gramofonu, i pieśni z „Winterreise”. Tak zakończyłem ten test – słuchaniem dla przyjemności zgodnie z nastrojem i porą roku. Wzmacniacz Air Tight to odpowiednie narzędzie do takich zabaw nastrojem.Warto go wysłuchać.
Alek Rachwald
Szczegółowe dane:
Dystrybutor: Soundclub
Cena: 17500 zł
Moc wyjściowa 2 x 36 W/8 Ohm
Czułość wejściowa: 1 V
Impedancja wejściowa: 100 kOhm
Wymiary (SxWxG): 368 x 293 x 231 mm
Masa: 22 kg
System wykorzystany w teście:
wzmacniacz zintegrowany SoundArt Jazz, Trafomatic Elegance, przedwzmacniacze ATC-3 i Trafomatic Line One, kolumny ART Loudspeakers Emotion i Reference Monitor, gramofon VPI Aries 3 (upgrade)/HWM-10.5/Zu-103, odtwarzacz CD Advance Acoustic MCD-403/MDA-503, phonostage RCM Sensor Prelude IC, filtr sieciowy IsoTek Sigmas, kable: interkonekty XLR Argentum Silver, kabel phono VPI, głośnikowe Velum LS-V, Argentum 6/4, sieciowe IsoTek i Zu Audio.