DA-11 zasadniczo jest przetwornikiem cyfrowo-analogowym i jako taki miałby zapewnione konkretne miejsce w systemie audio. Zresztą jako przetwornik wystąpi też w niniejszym teście. Jednak jako urządzenie o genezie profesjonalnej (a Lavry Engineering umieszcza go od razu w 3 katalogach: pro, PC i audiophile), DA-11 jest znacznie bardziej wszechstronną maszyną, niż zwykły domowy przetwornik. Jako sprzęt studyjny dysponuje możliwością przyjmowania sygnałów o częstotliwościach próbkowania od 30 kHz do 200 kHz. Standardowe częstotliwości próbkowania (44,1, 48,0, 88,1 oraz 96 kHz) przetwarzane są przez zegar wewnętrzny z kwarcowym oscylatorem, zaś sygnały o pozostałych wartościach są konwertowane do maksimum 96 kHz. Wartość aktualnej częstotliwości próbowania pokazywana jest na wyświetlaczu diodowym. Nie mając odpowiedniego napędu DVD, wypróbowałem to przynajmniej na standardowym CD (44,1 kHz) oraz na DAT (48 kHz). DA-11 cechuje przynajmniej niezła kompatybilność ze standardami transmisji: posiada wejścia S/PDIF (RCA), AES-EBU (XLR), optyczne Toslink oraz USB. Ponieważ wyposażono go w analogową, sterowaną cyfrowo regulację poziomu wyjściowego, może służyć za przedwzmacniacz. Przekonałem się, że świetnie sprawdza się na przykład przy sterowaniu aktywnymi zestawami głośnikowymi. Poziom sygnału wyświetlany jest za pomocą wartości liczbowych, regulacji dokonuje się przełącznikami hebelkowymi – bardzo profesjonalny styl. Dostępny jest także pilot, pozwalający ominąć niezbyt wygodne ręczne regulatory. Anty-audiofilskim akcentem jest firmowy system PIC – oparty na procesorze DSP, pozwalający na regulację szerokości bazy stereo. Na dodatek do tych atrakcji, wyposażono DA-11 w dobry wzmacniacz słuchawkowy (który zresztą zdążył już posłużyć mi w teście słuchawek). Jak widać, ten „przetwornik” ma możliwości całej sterty klocków. Zwróciłem na niego uwagę, gdy poszukiwałem roboczego źródła cyfrowego lepszego niż „lepsza” karta komputerowa w rodzaju mojej dawnej SB Live! Platinium, i które mogłoby sterować monitorami aktywnymi. Zwłaszcza potrzebna mi była możliwość przyjmowania sygnału po USB. Wyjście słuchawkowe okazało się tutaj bardzo mile widzianym bonusem. Kiedy stwierdziłem, że mały Lavry wywiązuje się dobrze ze swoich laboratoryjnych obowiązków, postanowiłem wpiąć go w system audio, aby poudawał domowe źródło cyfrowe. Właśnie o wyniku tej próby będzie poniżej.
Od paru lat zasadniczym źródłem w moim systemie jest lampowy przetwornik Advance Acoustic. Po tym, jak wymieniłem mu lampy na wyjściu zdarzało mi się słyszeć równie dobre źródła, a nawet nieco lepiej brzmiące pod jakimś względem, ale zwykle były to odtwarzacze kilkakrotnie droższe. Zwłaszcza podoba mi się w nim połączenie przejrzystości z dobrym oddaniem barw. W tej konkurencji niewielki Lavry pokazał się z bardzo dobrej strony, przewyższając Advansa pod względem ogólnego zrównoważenia. W pewnym sensie była to „lepszość” na innym polu, niż oczekiwałem.
Dźwięk był bardzo spójny, o świetnej proporcji między przejrzystością, lekkością i detalem, a barwą, organicznością brzmienia i masą. Przewyższa Advance pod względem oddania rytmu (co nie znaczy, że tamten jest pod tym względem zły, jednak to Lavry dawał bardziej sugestywne przedstawienie na przykład przy małych składach jazzowych). Perkusja i fortepian na „Blue train” brzmiały dobitnie, muzyka płynęła wartko, mocno punktowana przez kontrabas. Jazz wypada na DA-11 dobrze również dlatego, że przetwornik nie gubi naturalnego ciepła muzyki. Paradoksalnie, po lampowym przetworniku Advance, Lavry DA-11 nie zabrzmiał wcale mniej „lampowo”. Każdy, kto spodziewałby się tutaj nadnaturalnego wglądu w nagranie, jakiejś mitycznej studyjnej kliniczności, zawiedzie się. Początkowo miałem nawet wrażenie, że Lavry gra bardziej miękko od Advance, ale to już chyba był wpływ zaskoczenia, bo z czasem to wrażenie nie potwierdziło się. W każdym razie dźwięk jest elegancko wykończony, niemal okrągły, sprawiający wrażenie kompletnego.
Przyznam, ze nie jest łatwo opisywać takie brzmienie. Ostatnio miałem podobne kłopoty usiłując przyłapać na czymś odtwarzacz Accuphase, co nie znaczy oczywiście, że Lavry gra tak samo. Wywiera jednak podobne wrażenie kompetencji. Dźwięk ma dobrą jakość. Gdy po „normalnej” muzyce przeszedłem na płyty testowe, wrażenie pozostało to samo. Ostatnio chętnie wykorzystuję sampler Mangera. Oprócz gęstych utworów, są tam interesujące kawałki solo. Fortepian został oddany bardzo satysfakcjonująco, bez odchudzenia i zbędnej lekkości, chociaż zdarzało mi się słyszeć odtworzenia bardziej emfatyczne, z ciut dłuższymi pogłosami i większym zasobem audiofilskiego powietrza. Lavry brzmi raczej konkretnie. Z kolei przy odgłosach dzwonów nie odczuwałem braku dźwięczności, testowany odtwarzacz nie odbiega tu od dobrej normy. Duże składy symfoniczne z samplera „Tutti” również nie pozostawiły złych wspomnień, potwierdziły się moje wcześniejsze obserwacje dokonane przy odsłuchu takich płyt jak „Straszny Dwór” (EMI) i „Requiem” Mozarta (Herreweghe, Harmonia Mundi). Brzmienie tego przetwornika nie jest w najmniejszym stopniu doładowane, wielkie utwory orkiestrowe oddawane są precyzyjnie, z wielkimi uderzeniami tylko tam, gdzie przewidział to dyrygent i realizator. Nie ma ocieplenia, nie ma ochłodzenie, nie ma hiperdetaliczności, nie ma też zlewania się szczegółów. Co zatem jest? Jest prawda podana w stosunkowo przyjazny sposób, z kropelką „tego czegoś”. Hasło „to coś” powinno zajmować w przyszłej encyklopedii audiofilizmu duży akapit. ..
Z innych cennych zalet tego przetwornika moją uwagę przyciągnęła stereofonia, ale tutaj trzeba szerzej wspomnieć o niecodziennej funkcji zmiany szerokości sceny. „Tak, jak jest” scena stereo oddawana przez Lavry jest dosyć szeroka, z wyraźnie zaznaczoną głębią planów, nie ma problemów z umiejscowieniem dalej stojących instrumentów. W porównaniu do innych źródeł jest to poziom wyraźnie powyżej przeciętnej. Natomiast zastosowanie dwóch hebelkowych przełączników na froncie pozwala na bardzo istotne ingerencje. Na przykład wyrzucenie części instrumentów poza zewnętrzne ścianki kolumn nie przedstawia najmniejszego problemu. W warunkach mojego pokoju rozsunięcie sceny wszerz bez osłabienia środka uzyskiwało się już po przesunięciu „o jeden ząbek” w każdą stronę, a przy dwóch działy się już cuda-niewidy. Oczywiście popchnięcie wajchy do oporu dawało efekty całkowicie sztuczne, a centrum sceny ulegało już lekkiemu osłabieniu. Moim zdaniem funkcja ta ma niewielkie zastosowanie przy odsłuchu domowym z głośników (ale można brać pod uwagę jej wykorzystanie zamiast funkcji balans we wzmacniaczu, gdyż scenę można modyfikować asymetryczne), natomiast wyraźnie powiększa scenę przy słuchaniu za pomocą słuchawek. Warto przynajmniej wypróbować tę „nieaudiofilską” sztuczkę, a nuż komuś się spodoba. Również niektóre nieudane nagrania mogą na tym skorzystać.
Podczas odsłuchów wykorzystywałem głównie połączenie AES-EBU za pomocą bardzo dobrego kabla cyfrowego Nordost Silver Shadow. Jednak wcześniej i w innym systemie stosowałem również połączenie USB, co przy odgrywaniu plików z komputera daje możliwość ominięcie całego toru audio karty dźwiękowej – zwykle przeciętnej jakości. Trudno mi porównywać dźwięk z tych dwóch źródeł, ponieważ odbywało się to w innym pomieszczeniu i z innymi kolumnami (APS IO). Na pewno nie było to brzmienie złe ani „komputerowe” (co by to ostatnie nie miało znaczyć). Jednak ocenę wyjścia USB wolałbym pozostawić sobie na później, bo chciałbym porównać je bezpośrednio z tym, co oferują daki USB firmy Wavelength, która stosuje własny system konwersji ze standardu USB na S/PDIF. Wyższe modele Wavelength są droższe i dają znacznie mniej możliwości użytkowych od Lavry, za to mają wyjścia zrealizowane na lampach, no i własne algorytmy.
Dobrze przysłużyło mi się wyjście słuchawkowe DA-11. Korzystałem z niego w teście słuchawek opublikowanym wcześniej na Audiostereo, i z pewnością jest to wzmacniacz słuchawkowy wart uwagi, lepszy od tego, co zdarzyło mi się słyszeć ze zintegrowanych dziurek we wzmacniaczach. Czy jest lepszy od najlepszych oddzielnych wzmacniaczy słuchawkowych? Zapewne nie, nie czuję się jednak na siłach wyrokować tutaj jednoznacznie, bo nie mam wystarczającego doświadczenia z tym typem sprzętu. Pewne jest jednak, że ta opcja bardzo mi się przyda w przyszłości, bo większość pracy, którą zaplanowałem dla DA-11, będzie odbywać się za pomocą słuchawek. Ale to już całkiem inna historia.
Lavry DA-11 to niezwykle solidnie wykonany przetwornik, pochodzący od uznanego specjalisty z rynku profesjonalnego. W recenzji nie opisałem pewnie nawet połowy rzeczy, które mógłby z nim zrobić specjalista w studio, ale mój cel był inny. Stwierdziłem, że jest to bardzo dobrze grający przetwornik cyfrowo-analogowy do wykorzystania w domowym systemie. Teraz gra w moim. To, że można go również wykorzystać w charakterze przedwzmacniacza i porządnego wzmacniacza słuchawkowego, podnosi poważnie wartość tego urządzenia. Wady? Przede wszystkim obsługa – nie wyobrażajcie sobie, że uda wam się uniknąć czytania instrukcji. Bez instrukcji nie zagra, uprzedzam. Jak wyobrażam sobie super-system na Lavry? Wersja minimalistyczna to dobre monitory aktywne plus dopasowany rozmiarami odtwarzacz (np. Cyrus) jako napęd. To byłby system jubilerskich rozmiarów, grający dużą muzykę. Wersja maksimum? Sky is the limit.
Alek Rachwald
Szczegółowy opis:
Dystrybucja: APS Spanily
Cena: 6000 pln
1 wejście cyfrowe XLR AES-EBU
1 wejście cyfrowe RCA S/PDIF
1 wejście TOSLINK S/PDIF
1 wejście cyfrowe USB
1 para wyjść analogowych XLR
1 wyjście słuchawkowe duży jack
Odwracanie fazy
PIC - Playback Image Control
Pilot: opcjonalny
Dołączone dwie przejściówki XLR-RCA
THD+N przy maksimum wzmocnienia:
Dynamika: 110dB minimum
Napięcie zasilania: uniwersalne, 90-264 V, częstotliwość 40-63Hz (zasilacz impulsowy)
Wymiary (WxSxG): 4,4x20x26 cm
System wykorzystany z teście:
Napęd CD Advace Acoustic MCD-403, wzmacniacz SoundArt Jazz, zestawy głośnikowe Avcon ARM, słuchawki Beyerdynamic DT-880 Pro, przewód cyfrowy Nordost Silver Shadow AES-EBU, interkonekty i przewody sieciowe Zu Audio, filtr sieciowy IsoTek.