Skocz do zawartości

jozwa maryn

Redaktorzy
  • Postów

    5 832
  • oraz w archiwum

    15 929
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    8

Ostatnia wygrana jozwa maryn w dniu 19 Kwietnia 2018

Użytkownicy przyznają jozwa maryn punkty reputacji!

Reputacja Całkowita

3 015 Audioholik3 (6/17)

Audiostereo

1 082

Bocznica

1 933

Informacje profilowe

  • Branża
    Nie ustawione

Ostatnie wizyty

Blok z ostatnimi odwiedzającymi dany profil jest wyłączony i nie jest wyświetlany użytkownikom.

Osiągnięcia jozwa maryn

  1. Ta recenzja powinna się oczywiście zacząć od opisu specyfiki włoskiego sprzętu hi-fi, że on taki wyjątkowo charakterystyczny, bowiem wysmakowany wzorniczo i zawsze z drewnem. Ponieważ jednak po pierwsze, czytelnicy znają ten szlagwort na pamięć, a po drugie, jest to opinia obiegowa, niekoniecznie mająca pokrycie w rzeczywistości, gadania o niczym nie będzie. Na początek jednak kilka słów o samej firmie, czyli podkład słowny. Opera Loudspeakers to faktycznie włoski producent i to autentyczny, z historią od lat 80., poważnymi osiągnięciami i owszem, akurat sporo struga w drewnie. Swoje kolumny Włosi robią na miejscu, w kraju znanym z mody, wina oraz ze świetnych inżynierów (nie mogę napisać „we Włoszech”, bo byłoby powtórzenie). Żadne dalekowschodnie kung-fu nie ma tutaj miejsca - autentyczny europejski wyrób. Przez dłuższy czas Opera była postrzegana głównie jako konkurent Sonus Faber, czyli najbardziej popularnego włoskiego wytwórcy, zwłaszcza że technologię wytwarzania obudów obie firmy miały zbliżoną, za czym szły pewne podobieństwa wizualne. Jednak podobieństwa w pewnym momencie się zatarły, według mnie wtedy, kiedy SF wyszedł z rąk Serblina i niedługo potem stał się pełną gębą wytwórcą masowym. Opera pozostała przy bardziej wyspecjalizowanym rynku, przedstawiając limitowaną ofertę (obecnie dwie linie produktów) i co ciekawe, jej kolumny, wprawdzie nie tanie, to jednak odstały w pewnym momencie od szczytowych cen utytułowanego konkurenta. Opera Loudspeakers jest obecnie w unii personalnej ze sławnym producentem elektroniki lampowej, również włoskim Unison Research, produkującym po sąsiedzku. Te dwie firmy razem stanowią silny zespół, kierujący ofertę do bardziej wymagających melomanów. Niestety i nie nasza to wina, że propozycja dla wymagających to już zwykle nie 10 tysięcy złotych za kolumny, jak to bywało dawniej. Bowiem czasy się zmieniają, jak śpiewał Bob Dylan. Nietypowo dla procedury recenzenckiej, w tym wypadku postanowiłem opisać kolumny, które mam od kilku miesięcy na własność. Skąd się u mnie w ogóle wzięły? Wielu czytelników wie, że przez kilka lat w moim systemie pracowały typowo recenzenckie Spendory SP 1/2. Po kilku latach i wielu recenzjach doszedłem do wniosku, że chętnie zamieniłbym Spendory na coś równie dobrego, a poręczniejszego. Taki powiedzmy kosztowny drobiazg. Pomysł ten pojawił się w momencie, gdy testowałem świetne SF Guarneri Tradition: niewielkie kolumny, które pokazały, jak bardzo można, pod warunkiem, że masz za co. Byłem pod głębokim wrażeniem ich muzyki (wyglądu akurat w mniejszym stopniu) i powróciło mi wtedy zainteresowanie monitorami grającymi jak pełnowymiarowe kolumny. I żeby jeszcze wyglądało. I żeby wysterowała to lampa. I nie za pół dużej bańki. Proste, prawda? Postawienie sobie tak jasnego celu musiało przynieść sukces. Opera Loudspeakers dosyć szybko przyciągnęła moją uwagę ze względu zarówno na dopracowany wygląd produktów, jak i na wyjątkowo zgodne, pozytywne opinie zarówno recenzentów, jak i użytkowników. Taki zgodny chór zdarza się niezbyt często. Początkowo chciałem posłuchać cieszących się dużym powodzeniem podłogowych zestawów Opera Seconda, ale wtedy sobie przypomniałem o słuchanych wcześniej Guarneri i pomyślałem, że przynajmniej dam szansę monitorom. Ale w takim razie od razu najlepszym. Na najwyższej półce Opery nie było w czym grymasić, musiały to być Opera Callas. Jak wspomniałem, oferta producenta zawiera dwie linie produktów. Pierwsza zaczyna się od monitorów Prima i leci aż do dużych podłogowych Quinta, razem pięć modeli (w tym głośnik centralny) w zakresie 4400-17000 PLN. Natomiast linia Callas to tylko trzy modele: Callas, Callas Diva i Grand Callas. Dostępne wersje wykończenia to orzech i mahoń. Producent jakiś czas temu odszedł od montowania obudów z klepek z drewna litego i obecnie produkowane kolumny mają wykonane z drewna elementy wykończeniowe, są to całe płaszczyzny boków obłożone naturalnym fornirem pokrytym grubą warstwą idealnie gładkiej politury. Nie wiem, czy jest to lakier fortepianowy (określenie chętnie stosowane w opisach sprzętu hi-fi, zwykle bezzasadnie), ale politura jest położona i wypolerowana idealnie. Nie można mieć żadnych zastrzeżeń do jakości wykończenia i to ostatnie zdanie można zastosować do kolumn Callas w całości. Wróćmy jednak do opisywania całej linii. Będzie już krótko. Callas to średniej wielkości kolumny podstawkowe z bass-refleksem z tyłu, Callas Diva do dosyć duże podłogowce uzupełnione o głośnik niskotonowy umieszczony dosyć blisko podłogi oraz o dipol z dwóch tweeterów na tylnej ściance, natomiast Grand Callas to największe kolumny w katalogu, z dwoma głośnikami basowymi, również uzupełnione dwoma tweeterami na tylnej ściance. Potęga. Jak wspomniałem, Callas to układ dwudrożny. Na górze pracuje znana od dawna kopułka Scan Speak 9700, raczej wysoka półka. To ciekawe, dlaczego producent zdecydował się na tak klasyczny głośnik, nie szukając czegoś bardziej trendy. Żadnych szpicyków na środku, żadnych szerokich zawieszeń, po prostu bardzo fajny Scan z układem Symmetric Drive. Warto dodać, że ten sam głośnik występuje w całej linii, również w Grand Callas za 40 tysięcy, a także stosowano go w najwyższych modelach z wcześniejszej oferty (np. Tebaldi). Opera nie oszukuje na swoim topowym monitorze, daje co w tym wypadku im się sprawdziło. Głośnik nisko-średniotonowy jest nieco bardziej enigmatyczny, jest to siedmiocalowa jednostka z korektorem fazy oraz membraną określaną w materiałach producenta jako wyżarzany polipropylen. Ponieważ polipropylen płynie już w temperaturze około 160 stopni, to widoczna na zdjęciach plecionka dla lepszego związania włókien była raczej nadtapiana, niż wyżarzana. Nie wiedziałem, kto jest producentem, ale wiadomo, że Opera wykorzystuje głośniki Scan-Speaka oraz Seasa. Po przyjrzeniu się aktualnej ofercie tego ostatniego producenta stwierdziłem, że ten głośnik na pewno pochodzi z Norwegii. Podobne głośniki z korektorem fazy i odlewanym koszem Seas oferuje od dawna, natomiast identyczna polipropylenowa plecionka o firmowej nazwie Curv jest stosowana w membranach niektórych nowych głośników tego producenta. Callas to konstrukcja bas-refleks, nie wiem, na ile typowa, bo do wnętrza nie udało mi się dostać, nie chciałem siłą wyciągać głośników. Uzyskałem natomiast informację, że głośnik wysokotonowy ma oddzielną komorę, oraz że zastosowano specjalnie dobrane wytłumienie wnętrza, współpracujące pod względem wybranych częstotliwości ze strojeniem obudowy i bas-refleksu. Producenci rzadko się tak starają, a powinno to znacząco wpłynąć na jakość i poziom niskich tonów. Kształt lutni (który znamy obecnie z wielu konstrukcji) powoduje, że obudowa zwęża się ku tyłowi, jednak na tylnej ściance jest jeszcze dosyć miejsca na otwór bas-refleks, podwójne gniazda oraz tajemniczy przełącznik hebelkowy, dwupozycyjny. Otwór jest oczywiście wyprofilowany, gniazda głośnikowe to wykonawczy hi-end, wyglądają, jakby zrobił je Zeiss na linii produkcyjnej obiektywów mikroskopowych. Hebelek natomiast, jak się okazało, jest narzędziem do korekty częstotliwości. Umieszczenie go w górnej pozycji powoduje lekkie podkreślenie środka pasma (+2 dB, zakres w tym wypadku 300-3000 Hz). Boczne panele z drewna są wkomponowane lekką krzywizną w całość bryły, co nadaje jej dynamizmu. Front, tył i część boków to skóra (nie wnikam, czy z krowy czy z ropy naftowej, tak czy inaczej zrobione, że mucha nie siada). Góra natomiast to taki mały le signe distinctif (a raczej un'altra caratteristica) całej linii: tafla szklana, czarna, z wypisanym od spodu słowem „Callas”, czcionką oczywiście ozdobną, złotą. Umieszczenie napisu po przeciwnej stronie szkła daje wrażenie trójwymiarowości i faktycznie wyróżnia ten projekt dosyć mocno. Jest to jednocześnie element nieprzesadzony wzorniczo i sprawiający wrażenie dobrej klasy, nie zaś blichtru. Aha, górna ścianka jest lekko pochylona do przodu i odpowiednio śliska, zapomnijcie o stawianiu kwiatków, filistyni. Zanim przejdę do wrażeń brzmieniowych, dodam jeszcze, że kolumna ma średnie parametry jeśli chodzi o łatwość wysterowania. Jej skuteczność to 89 dB, wartość bardzo dobra jak na dwudrożną kolumnę o stosunkowo niewielkiej pojemności obudowy, natomiast impedancja znamionowa to uczciwie podawane 4 Ohmy. Na tej podstawie trudno przewidzieć, na ile łatwym będzie obciążeniem dla kolumn, przydałoby się wiedzieć, jaki dokładnie jest przebieg impedancji. Jednak producent kolumn informuje, że do ich wysterowania wystarczy wzmacniacz o mocy wyjściowej 10 W (dosyć odważna deklaracja), zaś dystrybutor rekomenduje zasilanie ich wzmacniaczami lampowymi (lub hybrydowymi). Sprawdzimy. W ofercie Opery znajdują się standy dedykowane temu modelowi. Jednak uznałem, że nie ma co się ścieśniać i dopasowałem do moich kolumn kultowe podstawki StandArt z dawnej topowej serii, z podstawą z czarnego granitu. Rozmiar i zgodność wizualna okazały się tak dobrane, że zrezygnowałem ze starań o standy firmowe. Ponieważ producent przewidział łączenie kolumn z podstawkami na sztywno (są gniazda na śruby), uznałem, że mocne połączenie z ciężkimi standami StandArtu również będzie im odpowiadać. System, w którym umieściłem Opery, składał się ze wzmacniacza Leben CS-600, wzmacniacza WILE Rock, źródła złożonego z odtwarzacza Pioneer PD-75 (transport) i Tent Labs bDAC (przetwornik) połączonych przewodem Black Cat, kondycjonera Enerr AC Point One oraz przewodów RCA Tellurium Q Ultra Black, głośnikowych Oasis 8 bi-wire i sieciowych ZIGGY HIEND-AUDIO. Oba wzmacniacze pracowały z kolumnami przez dłuższy czas, Leben przynajmniej dwa miesiące, natomiast Wile około miesiąca. Odsłuchy Callas wykazały po raz kolejny, tym razem wyjątkowo dobitnie, że słuchać należy długo. I nie chodzi o popularne wśród sceptyków „słuchanie tak długo, aż się spodoba”, ani o przyzwyczajanie słuchu do jakichś dziwności. Te kolumny wykorzystały dany im czas na osiągnięcie ostatecznego brzmienia i zajęło to jakiś miesiąc regularnego grania. Kolumny otrzymałem jako już słuchane i z pozoru wygrzane. Początkowe dni przyniosły następujące obserwacje i konkluzje: dźwięk stosunkowo lekki, dużo pięknie oddanych, srebrnych szczegółów, świetna stereofonia, trzeba coś z tym zrobić. Oczywiście nie dałem się tak całkowicie nabrać na wygrzanie, przyjąłem bezpieczne założenie, że to musi pograć, ale w końcu jednym uchem słuchałem. Człowiek nie jest drewno. W ramach radzenia sobie z tym początkowym dźwiękiem zrobiłem dwie rzeczy: włączyłem wspomniany hebelek z tyłu oraz przekręciłem gałkę podbicia niskich tonów w Lebenie o jeden ząbek (przez to nie pójdę już do nieba!). Na swoje usprawiedliwienie mogę podać, że to miało mi się podobać i chciałem, żeby podobało mi się od razu, nie zaś za czas jakiś. Poza tym nie myślałem wtedy jeszcze o pisaniu, tylko tak sobie słuchałem jako cywil. Repertuar był typowy dla mojego słuchania dla przyjemności, przeplatany trochę bardziej wymagającymi pozycjami: „My Song” z Garbarkiem, „Young Lions and Old Tigers” wydane przez Telarc, „New Moon Daughter” Cassandry Wilson, Miles Davis, Pat Metheny, „Portraits of Cuba”, „Fifth Element” oraz płyta z muzyką filmową Erika Serra, również „Straszny Dwór”, symfonika, muzyka organowa Liszta. I oczywiście wiele innych, w końcu grało codziennie. Pierwsze oznaki zmiany zauważyłem w drugim tygodniu. Objawiło się to bardzo prosto: pewnego dnia wyłączyłem podbicie basu w Lebenie. Nieco przyciężki miś, który jakoś tak niepostrzeżenie się pojawił, zaczął mi przeszkadzać. Owszem, był już bas, na który czekałem, ale czasami zaczynał niepotrzebnie dominować. Przekręcenie pokrętła wzmacniacza na pozycję „0” pomogło. Pomyślałem sobie: oho, stało się. Kolumny się wygrzały i teraz już tak będzie. Niskotonowiec się rozruszał, coś tam doszło do siebie, ten dźwięk mi się podoba. Chwilo, trwaj. Chwila trwała tak jeszcze parę tygodni, kiedy to doszedłem do wniosku, że kolumny, które początkowo odbierałem jako analityczne i odrobinę nawet syczące i lekkie, brzmią jakoś tak trochę zbyt miło. Zacząłem odczuwać ciepło, którego na początku mi brakowało, teraz natomiast zaczęło mi się wydawać zbyt zwyczajne. To już wszystko? W sumie całkiem mi się przyjemnie słuchało, ale jak na najwyższy model uznanego producenta brakowało mi teraz nieco wyrazistości. Czyżby słynny miodny włoski dźwięk? Kolumny kojarzyły mi się teraz z dawnymi modelami Sonus Faber, w czym nie było nic złego, ale ja cały czas szukałem własnego brzemienia Callas. Zanim jednak rozpocząłem eksperyment ze wzmacniaczem (chciałem wypróbować Callas z mocną hybrydą zamiast „słabowitej” lampy), przełączyłem po prostu w każdej z kolumn hebelek w położenie neutralne (w dół). I tak już zostało. W ciągu miesiąca kolumny przeszły od początkowego dosyć lekkiego, analitycznego brzmienia, do ostatecznego dźwięku. Jaki on jest w takim razie? Opera Callas prezentują dźwięk wyrównany w całym paśmie, bez słyszalnych deficytów na skrajach. Podawane katalogowo 40 Hz zejścia (nie wiadomo, z jakim spadkiem) są przynajmniej zbliżone do wartości rzeczywistych, co stwierdziłem za pomocą płyt testowych. Trudno oczekiwać lepszej wartości. Wysokie tony są dźwięczne i swobodne, bez oznak stłumienia czy wycofania, natomiast są dobrej jakości, bez niechcianych syków (chyba że na niektórych płytach XRCD oraz na „Short Stories” Vangelisa, ale tam syczy zawsze). „Kind of Blue”, „Sketches in Spain” albo piękne „Sky Piece” (Thomas Chapin Trio), pozwalały na docenienie aksamitnego i jednocześnie czystego dźwięku kopułek ScanSpeaka. Gładko, powietrznie, pełnią dźwięku. Bardzo satysfakcjonujące soprany, chociaż bez aż takiego wyczynu, jaki słyszałem z Guarneri. Wysokie tony odpowiadają w znacznej mierze za efekty stereofoniczne, co w tym wypadku potwierdza się, bowiem stereofonia również jest świetna. Głębia i dokładność lokalizacji źródeł pozornych były wręcz namacalne. Całość brzmiała przestrzennie i powietrznie. Oprócz samych głośników i właściwie dobranych elementów zwrotnicy, wpływ na to mają zapewne proporcje i wykończenie przedniej ścianki, wyprofilowanej, lekko pochylonej i pokrytej skórą. Tutaj procentuje dbałość o szczegóły, której trudno oczekiwać w tańszych konstrukcjach. Nota bene, producent twierdzi, że te kolumny można wykorzystywać również jako monitory bliskiego pola. Średnie tony są zdecydowanie plastyczne, barwne i naturalne. Znowu okazuje się, że polipropylen to władca średnicy, nawet w takiej nowej formie, jaką zaproponował Seas, mistrz polipropylenowych membran. Dojrzały, głęboki dźwięk, wokale kobiece (wiadomo, czego słuchamy) były jednocześnie przyjemne i prawdziwe, dźwięk był naturalny lecz nie naturalistyczny, zatrzymywał się przed granicą, poza którą uszy by cierpiały. Mimo to nie wydawało mi się, że te kolumny upiększają nagrania, raczej było wrażenie kultury, spokoju i eleganckiej rzetelności. Nie miałem się do czego przyczepić. Zakres wysokich i średnich tonów tutaj naprawdę daje radę, o ile tylko dostanie odpowiedni wzmacniacz. Bas był obiektem mojej specjalnej troski w trakcie tych odsłuchów. Wiadomo, monitory, i jeszcze to pierwsze wrażenie nadmiernej lekkości. Rozwinął się pierwszorzędnie. Słychać to na płytach z przytupem, uderzeniem i zejściem („Fifth Element” tutaj nieźle pasuje), ale trzeba też posłuchać subtelnych sygnałów, jakie w małych składach jazzowych wysyła czasami kontrabas. Na „Sky Piece” tytułowy utwór był hitem wieczornych odsłuchów. Delikatne głębokie tony basu, wydobywające się co pewien czas z tych głośników, tworzyły atmosferę nagrania. Ostatecznie doszedłem do wniosku, że niskie tony należą do szczególnie mocnych stron tych kolumn. Dobre, czy wybitne zestrojenie basów w konstrukcjach bas-refleksowych o małej pojemności obudowy, to jak sztuka przepychania wielbłąda przez ucho igielne. Teoretycznie nie może się udać, ale czasami się udaje. Tutaj w mojej opinii się udało. Oczywiście bez cudów i sejsmiki. Domem nie trzęsie, bo nie może, ale mimo długiego obcowania ze Spendorami, z ich większą obudową i fajnym basowcem z polipropylenu, nie odczuwałem teraz braku tonów niskich. Bardzo jestem ciekaw, co pokażą w zakresie basu podłogowe modele z linii Callas, zwłaszcza szczytowy model Grand. Skoro taki dobry efekt osiągnięto z głośnika, który pełni w nich rolę średniotonowca. Wspomniałem na początku o odsłuchu na dwóch wzmacniaczach. W pewnym momencie, już podczas prawdziwego recenzowania, pożyczyłem wzmacniacz WILE Rock, mocną hybrydę znanej warszawskiej firmy Witkowski & Lewandowski. Chodziło mi o sprawdzenie, czy tak poważna zmiana oddawanej mocy i wydajności prądowej (z której słyną wzmacniacze Wile) dużo zmieni w charakterze brzmieniowym Callas. Po miesiącu niemal ciągłego odsłuchu doszedłem ostatecznie do wniosku, że zmiany w zasadzie nie było. Spodziewany skok dynamiki nie nastąpił i ogólnie mogę powiedzieć, że oba urządzenia grały dosyć podobnym charakterem dźwięku. Długie sesje odsłuchowe były wciąż przyjemnie ekscytujące, system dawał też radę w kinie domowym (a owszem, mam projektor wpięty w system stereo). Jedyną istotną różnicę zauważyłem, kiedy z powrotem spiąłem Opery ze wzmacniaczem Lebena. Brzmienie nagle stało się bardziej dźwięczne, z nieco większą aurą pogłosową i dłuższymi wybrzmieniami. Cóż, po pierwsze lampa (w stopniu końcowym Shuguang Treasure 6CA7-Z), a po drugie jednak wzmacniacz dwa razy droższy. Może trzeba było pożyczyć WILE Jazz, to już byłaby ta sama półka. W każdym razie do zeszyciku z zaleceniami można wpisać, że warto się postarać przy wyborze wzmacniacza. Można też wypróbować coś z oferty Unison Research, w końcu to teraz jeden producent, więc powinny się zgrywać. Specjalnego podsumowania nie będzie. Callas to kolumny wybitne brzmieniowo w swojej klasie, zarówno cenowej jak i wielkościowej. A ich wygląd przełamie opory każdego współmieszkańca (lub współmieszkanki). Alek Rachwald Specyfikacja (wg danych producenta): Pasmo przenoszenia: 40Hz-25kHz Skuteczność/impedancja: 89 dB/4 Ohm Rekomendowana minimalna moc wzmacniacza: 10W Masa (szt.) 15 kg Wymiary (S/W/G) 245/420/420 mm Opcje wykończenia: orzech, mahoń Dystrybutor E.I.C. Cena: 16.999 zł (para, cena nie obejmuje standów) (foto: A. Rachwald)
  2. System audio to nie tylko urządzenia, które (jak się popularnie mówi) „grają”. Różne są poglądy na temat wpływu poszczególnych elementów systemu na ostateczny dźwięk. Opinie zmieniają się zależnie od osobistych doświadczeń, od zawodowego przygotowania i wreszcie od preferencji dotyczących brzmienia. Jednak niezależnie od tego, czy ktoś sądzi, iż za większość efektu odpowiadają kolumny, czy też jest zwolennikiem „teorii źródła” (zgodnie z poglądami Ivora Tiefenbruna), czy może uważa, że bez dobrego zasilania nie ma życia w kosmosie, to na pewno zgodzi się, że akustyka pomieszczenia należy do zagadnień kluczowych przy słuchaniu muzyki w domu. Jest to jednocześnie kwestia z wielu powodów zaniedbywana. Przypuszczam, że głównym powodem, dla którego wielu melomanów woli kupić nowy wzmacniacz, niż zmierzyć odbicia w swoim pokoju, jest fakt, że łatwiej o wzmacniacz niż o nowy pokój. W praktyce domowej niezmiernie rzadko ma się do czynienia z dedykowanym pomieszczeniem specjalnie przystosowanym do słuchania muzyki. Prawie zawsze system audio stoi w pokoju tak zwanym dziennym, często dzielonym z resztą rodziny, która ma zupełnie inne zainteresowania. Ustawienie wzmacniacza z parą zwykle dość dużych kolumn okupione jest często licznymi przysięgami („to już ostatnie!”), koncesjami w innych dziedzinach życia („dobrze, ale zapomnij o nowych zębach”) czy nawet przejściowym ochłodzeniem tak zwanych stosunków. I teraz wyobraźmy sobie, że korzystając z chwilowego ataku dobrego serca u naszego ulubionego partnera wsadziliśmy już do salonu parę kolumn z serii Utopia, plus ważący 50 kilo wzmacniacz oraz dajmy na to gramofon. Czy w tej sytuacji będziemy starali się żyłować sytuację do maksimum, ciągnąc to dobre serducho jak rumuńską gumę do majtek, ryzykując nieuchronne pęknięcie? Chyba nie. Dlatego nawet jeśli efekt brzmieniowy wciąż nie będzie w pełni satysfakcjonujący, większość melomanów-audiofili raczej będzie kombinować w ramach tego, co już osiągnęło, niż zdecyduje się na działanie radykalne wzorniczo, jakim jest pełna adaptacja akustyczna. Stąd niekoniecznie zasłużona kariera podstawek pod wszystko, butikowych kabli („kochanie, nie zgadniesz, jakie to było tanie” - ha, ha, akurat!) i podobnych dodatków, które powinny służyć raczej do osiągania minimalnych, końcowych korekt, a nie do dźwigania systemu na nowy poziom estetyki brzmienia. Zdarza się nawet, że im bardziej wywalone w kosmos okablowanie, tym bardziej zaniedbana akustyka pokoju. Niestety przyjęło się jakoś, że korygowanie akustyki pomieszczenia to zwykle sprawa z tych grubszych. Dobre wyniki uzyskiwali koledzy audiofile budujący swoje pokoje odsłuchowe niemal od zera, z akustyką wpisaną niejako w kosztorys. Taki pokój zwykle wygląda też dość przyzwoicie, nie budząc skojarzeń ze składem desek czy studiem nagraniowym. Da się w nim żyć, można w nim też wypić kawę bez przykrości. Niestety, kieszeń to odczuwa. Poza tym, jak się rzekło, mało kto ma wolny pokój do dyspozycji. Jednak nie wszystko jest stracone. Otóż typowy pokój wcale niekoniecznie jest złym pomieszczeniem do słuchania muzyki. Takie obiekty jak półki z książkami, płyty, fotele, kanapy i zasłony powodują akustyczne oswojenie pomieszczenia, często pozwalając uzyskać w rezultacie całkiem przyzwoite brzmienie. Że nie jest to sala koncertowa? Owszem, ale mimo to muzykę z życiem codziennym jakoś da się pogodzić w jednym mieszkaniu. Wielu z nas się o tym przekonało. Jednak oczywiście efekt nigdy nie będzie doskonały. Wystrój pomieszczenia nie będzie symetryczny, gdzieś pozostaną gołe ściany, tam coś nie tak zagra, ówdzie coś zabuczy. Wciąż chciałoby się coś poprawić, może nawet zmienić trochę wystrój, żeby jednak zabrzmiało bliżej ideału. Sam znalazłem się w takiej sytuacji. Mój pokój odsłuchowy może uchodzić za całkiem niezły pokój do wszystkiego: 25 metrów, dużo książek (cała ściana za kolumnami), dość dobre proporcje, poprzecznie belkowany sufit - to wszystko powoduje, że akustyka pomieszczenia jest znośna. Dodajemy dywan przed kolumnami i jazda. Można słuchać. Jednak nigdy nie udawało mi się uzyskać w nim tak precyzyjnej stereofonii, jaką mieli niektórzy koledzy z profesjonalnie przygotowanymi pomieszczeniami. Dlatego gdy zaproponowano mi przetestowanie paneli akustycznych Wood Equalizer, postanowiłem spróbować. Najwyżej się nie uda, ale ja zawsze byłem ciekaw, czy da się z mojego pokoju wycisnąć lepsze brzmienie. Pole do poprawy w każdym razie było, a to najważniejsze. Na czym polegał problem do opanowania? Otóż moje pomieszczenie jest częściowo otwarte, a przy tym niesymetrycznie, akurat na wysokości głośników. Po jednej stronie kolumn znajduje się boczna ściana z oknem, a po drugiej częściowo otwarte pomieszczenie, wyjście na schody itd. Aby w tych warunkach uzyskać stabilną scenę stereo, musiałem ustawiać kolumny również lekko niesymetrycznie, w dodatku ustawienie musiałem i tak mocno korygować za każdym razem, gdy dostawałem do testu nowe głośniki. Trudno w tych warunkach uzyskać przyzwoitą powtarzalność dźwięku. Gdyby udało mi się zasymulować obecność odpowiednich akustycznie ścian umieszczonych w jednakowej odległości od głośników, problem – wydawało mi się – powinien być rozwiązany. No dobrze, ale dlaczego uznałem, że w tym celu można użyć paneli Wood Equalizer? Otóż są to urządzenia zaprojektowane bardzo dowcipnie. Łączą mianowicie funkcję ustroju tłumiącego i rozpraszającego w jednym prostym module, który w dodatku ma niemałe zalety estetyczne. Pojedynczy panel ma wymiary 50x50 cm, plus kilka centymetrów na grubość akustycznej pianki i da się go zamocować na każdej płaskiej powierzchni. Panele oczywiście można łączyć w większe powierzchnie, umieszczać na ścianach i suficie, słowem jest to rozwiązanie bardzo elastyczne. W przeciwieństwie do stosowanych czasem w domach gąbek (piramidki itd.) panel Wood Equalizer częściowo tłumi fale dźwiękowe, ale częściowo je odbija i rozprasza. Jest to duża różnica w porównaniu z gąbkami piramidowymi, które nie dość, że kontrowersyjnie wyglądają, to jeszcze ich skutek ogranicza się do stłumienia wysokich tonów. Natomiast drewniano-piankowe panele owszem, tłumią, ale mają również zapobiec „zduszeniu” dźwięku w pomieszczeniu odsłuchowym, a ich poręczne rozmiary mają pozwolić dostosować ich powierzchnię i rozmieszczenie do potrzeb danego pokoju. Pozwalają też pogodzić adaptacje akustyczną z urządzeniem wnętrza, co w pomieszczeniu bądź co bądź mieszkalnym jest cechą istotną. Nie można zapominać o czynniku zwanym Wife Acceptance Factor (WAF, albo PAF, bo gdzie jest powiedziane, że audiofil to koniecznie mężczyzna?). Po obejrzeniu pomieszczenia z przedstawicielem producenta doszliśmy do wniosku, że potrzebna będzie pewna ilość paneli na boczne ściany, najlepiej zamocowana na większych płytach, wskazana też będzie pewna ich liczba na sufit i na ścianę tylną. Ostatecznie zdecydowaliśmy, że potrzebne będą 22 standardowe panele. (Oprócz tych standardowych, firma oferuje również panele przeznaczone na narożniki, okrągłe oraz o innych proporcjach tłumienie-odbicie). Warto przy okazji wspomnieć, że kolor dobiera się do pomieszczenia – w tym przypadku był to jasny dąb. Panele przybyły w pudłach mieszczących po 6 sztuk. W tym momencie skończyła się teoria, trzeba było ostatecznie przeprosić się z calówką, a potem wybrać się do sklepu budowlanego. Wróciłem z dwoma płytami 1,2 na 1,5 metra. Na każdej z nich umieściłem po 6 paneli (panele mogą być montowane z odstępem pomiędzy nimi, nie muszą koniecznie przylegać bokami). Korzystając z dostarczonych przez producenta pasków velcro i kleju, a także z użyciem zszywacza tapicerskiego i paru niezbędnych przekleństw udało mi się w ciągu godziny zmontować całość. Przy okazji przekonałem się, że sklejka sklejce nierówna i że na przykład płyty o grubości 4 mm są zdecydowanie za wiotkie do takich instalacji. Ja kupiłem 6-milimetrowe i to jest minimalna grubość do tego celu. W każdym razie pierwsza część pracy była wykonana. Musiałem jeszcze wymyślić, jak panele zamocować na suficie. Najprościej byłoby przykleić je na rzepy tak samo, jak do płyt bocznych. Jednak chciałem mieć możliwość szybkiego demontażu, w związku z czym zamocowałem je do sufitu na wcisk za pośrednictwem paru listew, również kupionych w pobliskiej budowlance. Kwadrans zgrzytania piłą i wszystko było gotowe. Dzieło zwieńczyło artystyczne umieszczenie dwóch paneli na tylnej ścianie. W efekcie tych wszystkich robót miałem dwie nowe ściany po bokach systemu audio, wykonane z materiału częściowo pochłaniającego, a częściowo rozbijającego fale, a także trochę tego samego na suficie w zasięgu pierwszych odbić i co nieco na ścianie tylnej. Teraz starannie od nowa ustawiłem system grający, przesuwając część mebli i umieszczając kolumny w idealnie równej odległości od paneli akustycznych. Wszystko było gotowe, mogłem włączyć muzykę. Proszę Państwa, w chwili gdy to piszę, muzyka gra już od dwóch tygodni od momentu, gdy zainstalowałem panele. Mogę już jednoznacznie wypowiedzieć się na temat ich wpływu tym bardziej, że okazał się wyraźny od pierwszego dnia. Zainstalowane panele spełniły swoją rolę, jaką było (przypominam) uporządkowanie sceny stereofonicznej w moim pomieszczeniu. Odniosłem też wrażenie nieco większej bezpośredniości brzmienia. Jednocześnie (i to jest bardzo ważne) nie spowodowałem w ten sposób przetłumienia dźwięku, nie zaobserwowałem ubytków w wysokich tonach, nie było też z drugiej strony podbicia jakiegoś podzakresu. Wpływ był w mojej opinii wyłącznie korzystny. Bezpośredni efekt założenia paneli trochę mnie nawet zaskoczył. Owszem, uzyskałem to, o co mi chodziło, czyli równiutką, czytelną scenę przy równo ustawionych kolumnach. Ale dodatkowym efektem jest, że od tej chwili każde przesunięcie głośnika o centymetr czy dwa zmienia wyraźnie położenie źródeł pozornych na scenie. Wcześniej ten efekt był słabszy, widocznie maskowała go asymetria ścian bocznych. Innymi słowy, efekt pomieszczenia był silniejszy od efektu ustawienia głośników. Teraz to się zmieniło i jestem pewnie, że ułatwi mi to znacznie ocenianie kolumn głośnikowych w testach. Poza tym nic się nie zmieniło. Jak już napisałem, stosunkowo niewielka liczba paneli nie zmieniła balansu tonalnego mego pokoju, który uważałem za optymalny. Pod tym względem wszystko jest w porządku. Natomiast inne aspekty poprawiły się wyraźnie i to było warte włożonego wysiłku. Panele Wood Equalizer są nie tylko skutecznym ustrojem akustycznym, są również ustrojem bardzo wygodnym. Ich kompaktowe kształty ułatwiają budowanie z nich różnorodnych konstrukcji, w zależności od pomieszczenia i wymagań klienta. Są też estetyczne i mogę wspomnieć, że nikt z gości nie skrytykował wyglądu tych nowych mebli. Oczywiście nie każdy living room ma miejsce na nowe ściany częściowo zasłaniające okno. Dlatego umieściłem panele na płytach sklejki. Te, które umocowałem na suficie, pozostają na stałe, natomiast te boczne mogę w każdej chwili wynieść w całości do sąsiedniego pomieszczenia i przynieść z powrotem, gdy będę planował kolejny test sprzętu audio. Mogę je też odpiąć (montaż na velcro) i skonfigurować w inny sposób. To też wygodna cecha tych nietypowych akustycznych ustrojów. Sądzę, że pomogą wielu audiofilom, którzy myślą o korekcie akustyki pomieszczenia, ale nie chcą rewolucji w domu. Można dokonać tego małym wysiłkiem, kosztem porównywalnym z zakupem lepszego interkonektu i z niedużymi stratami w sferze społecznej - bo domowy esteta nie powinien tutaj wybrzydzać. A jeśli ktoś zapragnie dokonać większej adaptacji, to panele Wood Equalizer również się do tego nadadzą, czego dowodem jest ich stosowanie w studiach nagraniowych. Alek Rachwald Dane techniczne: Producent: www.woodequalizer.com Cena: 140 zł/szt Współczynnik pochłaniania dźwięku (a): 0,55 Współczynnik redukcji szumu (NRC): 0,70 Wymiary: 50x50x4,5 cm
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

                  wykrzyknik.png

Wykryto oprogramowanie blokujące typu AdBlock!
 

Nasza strona utrzymuje się dzięki wyświetlanym reklamom.
Reklamy są związane tematycznie ze stroną i nie są uciążliwe. 

 

Nie przeszkadzają podczas czytania oraz nie wymagają dodatkowych akcji aby je zamykać.

 

Prosimy wyłącz rozszerzenie AdBlock lub oprogramowanie blokujące, podczas przeglądania strony.

Zarejestrowani użytkownicy + mogą wyłączyć ten komunikat oraz na ukrycie połowy reklam wyświetlanych na forum.