Dosyć dawno zdarzyło mi się po raz ostatni testowanie urządzeń węższych niż 43 cm. To samo dotyczy urządzeń kosztujących poniżej 1000 złotych. Gdy dostałem do ręki pudełko z nowym phonostage Musicala, musiałem na początek trochę się przekalibrować. Pomogło wspomnienie podobnej wielkości pudełeczek Graham Slee, o których można wiele powiedzieć, ale na pewno nie można narzekać na ich dźwięk. A tam przecież były kubek w kubek podobne aluminiowe obudówki i nieco większy, ale wciąż w plastiku zasilacz, połączony z częścią roboczą paskudnym cienkim kabelkiem. Zatem na początek można uznać (z pewnym przymrużeniem oka), że Musical Fidelity zbudowany jest jak urządzenie pięć razy droższe.
Nowy V-LPS II jest w pełni funkcjonalnym stopniem gramofonowym. Obsługuje oba typy wkładek, wyposażono go w zewnętrzny zasilacz (co prawda wtyczkowy), wsadzono go w obudowę z aluminium, a nie z taniego tworzywa. Na obudowie, obok kompletu wejść i wyjść (oczywiście RCA) znalazł swoje miejsce również zacisk do uziemienia i oczywiście przełącznik MM/MC. W sumie mało charakterystyczny zestaw, bo tyle samo można czasem ujrzeć w klockach kosztujących 10 000 złotych. Tym, którzy znają historię małych komponentów Musical Fidelity, może brakować choćby jednej lampy elektronowej – dawne „iksy” Antony Michaelsona taką lampkę często miały na pokładzie. Ale seria V kosztuje dwa razy mniej niż dawna seria X.
Nowy produkt Michaelsona stoi wobec silnej cenowo konkurencji, bowiem segment przedwzmacniaczy gramofonowych w małych pudełeczkach jest dość zatłoczony, a to za sprawą popularności technik didżejskich. Parę lat temu nagle okazało się, że jest rynek na takie pudełeczka, zwykle z plastiku i kosztujące jeszcze o połowę mniej, niż wyrób Musicala. Jednak chyba żaden z popularnych klocków dla muzycznie uzdolnionej młodzieży nie nosi tak szacownej marki na korpusie. Testowany phonostage może stanowić upgrade dla posiadaczy najpopularniejszych pędzidełek analogowych, ale może również stanowić świadomy wybór melomana, który nie chce lub nie może wydać majątku, nie ma miejsca na większe komponenty, zaś marka Musical Fidelity kojarzy mu się z godna zaufania manufakturą, propagującą od lat filozofię „no nonsense” w audiofilii. Rzeczywiście, coś jest na rzeczy, bowiem w tak małym i skromnie skrojonym urządzeniu nie może być miejsca na najmniejszy nawet nonsens. Nie zmieściłby się.
Podczas testu V-LPS II posłużyłem się gramofonem z wkładką MM (chociaż nie pierwszą z brzegu), bowiem założyłem, że w takiej konfiguracji będzie zwykle pracować. Wkładkę MC (Zu 103) podłączyłem tylko raz na chwilę, aby sprawdzić, czy działa tor MC. Działał. Jak zatem sprawdził się budżetowy przedwzmacniacz od utytułowanego producenta niezbyt drogich komponentów?
Mały Musical gra zaskakująco porządnie. Równo. Niczym specjalnym mnie nie zaskoczył, ale też w niczym konkretnym nie zawiódł. Jeśli ktoś oczekiwał, że dźwięk z małego pudełka będzie mały, spotka go przyjemne zaskoczenie. Musical pod względem skali brzmienia, subiektywnie odbieranej potęgi, nieco odbiegał od mojego referencyjnego RCM, ale z drugiej strony bez bezpośrednich porównań nie budził poczucia niedosytu. Płyty z dużymi składami orkiestrowymi (jak na przykład "Sen nocy letniej" Mendelssohna pod dyrekcją Ormandy’ego) były odtworzone kompetentnie i muzykalnie. Owszem, mogło być nieco więcej „umpfa”, ale poza tym nie miałam zastrzeżeń, zaś biorąc pod uwagę cenę, w ogóle nie miałem powodów do narzekań.
Podczas odtwarzania większych składów jazzowych (Miles Davis z orkiestrą Gila Evansa) prawidłowo zostały oddane kłujące tony instrumentów dętych, ale również brzmienie smyczków. Nie odniosłem wrażenia ograniczeń w wysokich tonach, dźwięk kiedy potrzeba był odpowiednio metaliczny. Również dynamika stała na dobrym poziomie.
Test z użyciem nagrań wokalnych wypadł poprawnie, chociaż tutaj w paru przypadkach miałem zastrzeżenia, bowiem Musical nie oddał wszystkich niuansów brzmienia niektórych ciężko i ciepło brzmiących płyt (mówię tu na przykład o nagraniach Stockfischa). Nie był to ten poziom nasycenia i naturalnej gładkości, na jaki wspinają się wyższe modele phonostage’ów Graham Slee. Jednak trzeba być uczciwym – mimo podobnych rozmiarów, to jest jednak zupełnie inna klasa cenowa. Jak na swoją ceną, Musical poradził sobie wręcz przepięknie, nie pozbawiając wokalistek masy i oddając te niekiedy całkiem spore panie wystarczająco namacalnie.
Są powody, dla których kupuje się phonostage za trzy albo za sześć tysięcy, i są takie, dla których kupuje się takie za 600 złotych. Tutaj mamy do czynienia z tym drugim przypadkiem, i dla mnie jest to wyjątkowo dobrze ulokowane sześć stówek. Każdy, kto rozważa zakup przedwzmacniacza gramofonowego tzw. entry level, powinien rozważyć opcję z Musicalem. Dodatkową atrakcją jest zawsze istniejąca możliwość łatwego zastąpienia zasilacza wtyczkowego porządną jednostką ze stabilizowanym zasilaniem. Z dostępnych informacji wynika, że podobny upgrade (tani, jeśli wziąć pod uwagę dostępne w niektórych sklepach internetowych zasilacze) powinien wyraźnie poprawić osiągi tego ciekawego urządzenia. Muszę jednak wspomnieć, że producent nie zaleca takiego rozwiązania, sugerując, że dołączony zasilacz jest wystarczająco dobry.
Alek Rachwald
Dystrybucja: Audio Klan
Cena: 619 zł
Typ: MM MC
Impedancja wejściowa: 47kOhm, 100 Ohm
Czułość wejściowa: 3.5mV 450μV for 300mV out
THD: 0.01% 0.01% at 1kHz, 300mV out
S/N: >80dB >70dB “A” weighted
Wejścia: MM 1xRCA, MC 1xRCA
Wyjście: 1xRCA (poziom liniowy)
Wejście zasilania: 1.3 mm DC
Wymiary (w/s/g): 4/9,5/17 cm
System wykorzystany w teście:
Wzmacniacz zintegrowany: SoundArt Jazz
Kolumny: Avcon ARM
Gramofon: Michell Orbe/Tecnoarm/Audio Note IQIII (MM)
Przewody głośnikowe: Argentum 6/4
Przewody sygnałowe: Zu Audio Wylie
Przewody zasilające: Vovox Initio
Filtr sieciowy: Gigawatt PC-3 Evo