Kiedy w 2019r. recenzując zestaw Rotel CD11 & A11 wspominałem ekranizację „Hibernatusa” z Louisem de Funèsem nawet nie sądziłem, że to, co wtedy pokazali Japończycy nie było incydentalnym wybrykiem i wypadkiem przy pracy, tylko świadomym i w dodatku długofalowym działaniem. Nie dość bowiem, że potwierdzonym dwa lata później przez zapoczątkowane przez Kena Ishiwatę mody CD11 & A11 Tribute , to dodatkowo sprowadzone do naprawdę plejstoceńskich wzorców w ramach aktualnych inkarnacji. O ile jednak ostatnio ocenialiśmy pełne zestawy, czyli źródło wespół ze wzmocnieniem, to na zakończenie 2023r. postanowiliśmy, dzięki uprzejmości opiekuna marki - Sieci Salonów Top HiFi & Video Design, przyjrzeć się każdemu z komponentów z osobna, biorąc na pierwszy ogień wzmacniacz zintegrowaną Rotel A11 MKII.
O „Hibernatusie” we wstępie wspomniałem nie bez przyczyny, gdyż A11 mkII wygląda jakby właśnie z filmowego lodowca został wyciągnięty, przywodząc na myśl swego protoplastę z początków XXI wieku, czyli RA-02. Ot klasyczny, minimalistyczny, czy wręcz nieco surowy korpus z suto perforowaną płytą górną i dość niskim, pozbawionym nie tylko jakichkolwiek ozdobników, ale i znanego z dwóch wcześniejszych odsłon wyświetlacza, frontem wykonanym z płata szczotkowanego aluminium, na którym znajdziemy tylko to, co niezbędne. Patrząc od lewej mamy włącznik główny z błękitną aureolą, gniazdo słuchawkowe, oczko czujnika IR (pilot jest w zestawie), trzy pokrętła odpowiedzialne za balans oraz regulację niskich i wysokich tonów, centralnie umieszczoną gałkę głośności i siedem niewielkich przycisków wyboru źródła z dedykowanymi błękitnymi diodami. Co ciekawe, pomimo obecności zlokalizowanych wokół włącznika firmowego logotypu i oznaczenia modelu brak jest jakichkolwiek informacji o funkcjach naszego gościa, czyli najwidoczniej producent wyszedł z całkiem słusznego założenia, że nabywca wie co i po co kupuje. Rzut oka na ścianę tylną potwierdza tylko pierwsze wrażenia dotyczące minimalizmu. Do dyspozycji mamy bowiem wejście phono (MM) z dedykowanym zaciskiem uziemienia, trzy pary wejść liniowych, wejścia cyfrowe – koaksjalne i optyczne (USB niestety nadal brak), oraz moduł komunikacji Bluetooth. Następnie umieszczono przełącznik trybu pracy, gniazdo serwisowe dwa wyjścia 12V triggera i pojedyncze, na tyle blisko umiejscowione siebie terminale głośnikowe, że aplikację widełek polecałbym jedynie ekstremalnym ryzykantom i niepoprawnym optymistom, pozostałym odbiorcom sugerując stosowanie przewodów głośnikowych zakonfekcjonowanych wtykami bananowymi/BFA.
Trzewia przedstawiają się dość konwencjonalnie i zgodnie z tym, do czego przyzwyczaiły nas poprzednie odsłony. Niby producent chwali się, iż „w porównaniu z pierwowzorem wersja A11MKII zawiera aż 57 zmian i ulepszeń komponentów. Zmieniono m.in. kondensatory, rezystory i wzmacniacze operacyjne w sekcji odpowiedzialnej za przetwarzanie sygnału audio. Nowy model ma ponadto niskoszumowy układ przełączania źródła sygnału.” Niemniej jednak lwią część obudowy nadal wypełnia zielony laminat z wycięciem na niewielki toroidalny transformator, centralnie umieszczonym dwustronnym grzebieniem radiatorów i parą niewielkich kondensatorów, a i parametry techniczne wydają się nieco odstawać od tego, w czym maczał palce nieodżałowany Ken Ishiwata. Sekcja cyfrowa z przetwornikiem Texas Instruments PCM5102A zdolnym obdłużyć sygnały 32-bit/384kH otrzymała własna płytkę drukowaną tuż za gniazdami wejściowymi.
O ile zauważalne zubożenie wizualne, czyli mówiąc wprost eliminacja wyświetlacza, który tak po prawdzie w 11-ce był jeśli nie całkowicie zbędny, co pod względem użytkowym najdelikatniej rzecz ujmując niekonieczny, można byłoby podciągnąć pod pewien przejaw „optymalizacji kosztów własnych”, czyli oszczędności, o tyle może jeszcze nie brzmieniowo, co parametrycznie pojawia się w A-11 MKII pewne novum a mianowicie oficjalna wartość oddawanej mocy dla 4Ω obciążenia, czym wcześniejsze pokolenia nie mogły się pochwalić. Co to oznacza w praktyce? Ano to, że bez większych wyrzutów sumienia mogłem odpuścić sobie poszukiwania zestawów głośnikowych na tyle łaskawych dla naszego gościa, że efekt finalny nie dyskwalifikowałaby go w moich uszach a tym samym wykluczył go z gościnnych występów. Dzięki temu początkowo dość nieufnie a potem już bez większych oporów katowałem go niezbyt łatwymi do wysterowania Dynaudio Contour 30, z którymi dysponujący (przynajmniej na papierze) wyższym współczynnikiem tłumienia (120vs 140) protoplaści radzili sobie po japońsku, czyli jako-tako. Z czego wynikała wspomniana nieufność? Z rzutu uchem na grającą po Bluetooth 11-kę, czyli z wejścia, które śmiało można uznać za opcję awaryjną/rozgrzewkową, lecz z pewnością nie równoprawną z pozostałymi. Po prostu bezprzewodowo Rotel jest cieniem samego siebie dość boleśnie limitując tak dynamikę, jak i rozdzielczość. Całe szczęście pozostałe, już fizycznie zasilane „dziurki” uwalniają drzemiący w niepozornej integrze potencjał, który jak na dość mało imponujące 50W na kanał okazał się wysoce satysfakcjonujące. Okazało się bowiem, że ani w kwestii rozciągnięcia, ani jego energetyczności bas nie pozostawiał po sobie niedosytu i to nie tylko przy dość asekuracyjnej pod tym względem twórczości Diany Krall („The Look Of Love”), lecz również dość wymagającym rockiem spod znaku Antimatter („Black Market Enlightenment”) nader udanie łącząc energetyczność i kontrolę z właściwą temu pasmu mięsistością i zróżnicowaniem. Oczywiście nie był to poziom 300W integry Vitusa, jednak pragnąłbym przypomnieć, iż rozmawiamy o wzmacniaczu za nieco ponad 3 kPLN a nie z okolic 80kPLN, więc nie szukajmy problemów tam, gdzie ich po prostu nie ma. Podobnie jest ze średnicą, którą śmiało można uznać za synonim przyrządzania muzycznego dania w sposób al dente, czyli bez nudnego rozgotowania, czy też irytującej twardości. Wokal Krall miał więc i swoją głębię i jakże rozpoznawalną zamszową szorstkość określaną przez co poniektórych znawców tematu mianem miodu z whisky a i Micka, pomimo wyraźnego wypchnięcia nie przekraczał cienkiej czerwonej linii ofensywności. Całkiem zgrabnie potraktowano również sybilanty, a więc zazwyczaj dość problematyczne, szczególnie w budżetówce, składowe górnych rejestrów, których z jednej strony Rotel nie szczędzi, jednak mając na uwadze systemy w jakim przyjdzie mu zazwyczaj pracować i nie mogąc liczyć na ponadprzeciętną finezję reprodukcji podpinanych pod niego kolumn przekazuje o nich, znacz się sybilantach, stosowne informacje, lecz ani ich specjalnie nie podkreśla ani tym bardziej nimi nie epatuje. Zamiast jednak wycofywać i nazbyt łagodzić górę pozostawia ją przyjemnie świeżą i rześką pozwalając jej łapać za ucho radosnym blaskiem i swobodą. W rezultacie gitarowym riffom nie brakuje ognistości a zazwyczaj szeleszcząca Carla Bruni („Quelqu'un m'a dit”) nie zniechęca po pierwszym utworze. Czyli i wilk syty i owca cała.
Może i Rotel A11 MKII jest przysłowiową podstawką (choć chcący oszczędzić 50PLN mogą jeszcze pomyśleć o pozbawionym sekcji cyfrowej A10 MKII, co raczej jest zupełnie pozbawione sensu), jednak nie da się ukryć, że to naprawdę bardzo przystępnie wyceniony wzmacniacz o ponadprzeciętnie wysokim współczynniku jakość/cena. Gra bowiem wszystko i nie grymasi a jeśli tylko nie przesadzamy z głośnością, to i z niezbyt łatwymi do wysterowania kolumnami sobie poradzi. Generalnie tak powinno wyglądać i co najważniejsze grać Hi-Fi dla wszystkich tych, którzy nie chcą rujnować domowego budżetu a jednocześnie nie wyobrażają sobie życia bez muzyki.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U2 Mini + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Gramofon: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda; Furutech DAS-4.1
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF; Esprit Audio Alpha
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Dystrybucja: Sieć Salonów Top HiFi & Video Design
Cena: 3 049 PLN
Dane techniczne
Wejścia analogowe: phono, 3 x liniowe
Wyjścia cyfrowe: optyczne, koaksjalne (24bit/192kHz)
Komunikacja: Bluetooth (aptX HD, AAC)
Moc wyjściowa: 2 x 50 W / 8Ω; 2 x 62 W / 4Ω
Pasmo przenoszenia: 10Hz - 100kHz, ± 0.5dB
Zniekształcenia THD: < 0.03 %
Odstęp sygnał/szum: 90dB (wyjścia liniowe), 85dB (Phono)
Pobór mocy (max): 160 W
Współczynnik tłumienia: 120
Impedancja wejściowa: 45kΩ line; 43 kΩ Phono MM
Czułowść wejściowa: 1,6mV Line; 1302V Phono
Max. napiecie wejściowe: 4V Line; 50mV Phono
Pobór mocy: 150 W , < 0.5 W (standby)
Wymiary (S x W x G): 430 x 73 x 347 mm
Waga: 6,8 kg