Skocz do zawartości

Kim Wilde Love Moves


Micke 13

Data dodania: 10 czerwiec 2010

Muzyka - ocena
Dźwięk - ocena
O muzyce: Oto i siódmy album w całkiem bogatej dyskografii nasze ukochanej piosenkarki ;) Może zacznę od tego, że najprawdopodobniej sukces poprzedniego albumu Close, odbił piętno i na tej płycie, widać to nawet po bardzo podobnej okładce. Gdzieś czytałem że Love Moves jest też bardzo podobne muzycznie do Close. Możliwe że można się z tym zgodzić, z pewnością styl Kim z tego okresu jest charakterystyczny i jednolity. Podobnie jak na Close, tu również słychać oddalanie się od pierwotnego, surowego Hi-NRG i eksperymentów brzmieniowo/kompozycyjnych. Szkoda, nie uważam że dobrym pomysłem było brnięcie artystki o charyzmie Kim, w plastikowy pop-dance lat 90-tych. Na poprzedniej płycie Close, udało się osiągnąć zdrowy kompromis pomiędzy różnorodnością i melodyjnością brzmienia. Oczywiście nie bez znaczenia jest tu elektronika lat 90-tych, która nie brzmi już tak sucho i bezbarwnie, wydawać by się mogło że postęp w dziedzinie komputerów zrobił swoje. Niestety, dla mnie te brzmienie potrafi być też gorsze, gdyż jest przesłodzone, cukierkowe i na dłuższą metę mdłe. Również sama muzyka zaczęła usuwać się w cień, a na pierwszym planie została tylko pięknie śpiewająca Kim. Przypomina mi to trochę styl piosenkarek pokroju Whitney Houston, tworzących muzykę wokalną czyli głównie wokół własnej osoby. Muzyka na płycie to głównie syntezatory, z syntetycznie brzmiącym, miękkim i płytkim basem. Choć płyta dostała gorsze oceny od następnego albumu Love Is, uważam że jest równie dobra co następczymi. Na Love Moves kompozycje są bardziej urozmaicone choć oszczędniejsze. Dużo tu ratuje kawałek Can't Get Enough (Of Your Love), gdzie praktycznie całą końcówka to solo na gitarze. Nie jest to zła płyta, pokazuje Kim od trochę innej strony, zwraca uwagę przede wszystkim na jej głos i to jak śpiewa niż na samą muzykę. Warto go mieć choćby dla takich kawałków jak wspomniany Can't Get Enough (Of Your Love), tu nareszcie dzika Kim śpiewa z ogniem i taką ją kocham. Instrumentalnie kawałek jest o tyle ciekawy, że elektryczną gitarę na jakiej gra świetny gitarzysta Steve Byrd, słychać najpierw w lewym kanale, a następnie cała końcowa partia solowa jest przełączona na stereo (gitarowe riffy wypełniają całą scenę). Ot, takie drobne smaczki a cieszą. Ta piosenka jest moją ulubioną kompozycją Kim Wilde lat 90-tych. Podobają mi się również przebojowe, szybkie It's Here czy Time, ale również ślicznie wypada refren Storm In Our Hearts, nieczęsto mam ciary gdy wchodzi nagana partia wokalu Kim w tle, nakładając się z jej głosem na pierwszym planie: "Look at the storm in your hearts", piękne i wzruszające. W Who's To Blame podoba mi się tekst: "I feel paralysed; Unable to cry". Za to w Someday denerwują mnie już takie momenty jak gdy Kim śpiewa: "To reveal the thruth inside; Just like a child", a w tle słychać śmiejące się dzieci, takie słodkości to dla mnie tortury, choć sama piosenka jest ładna. Ale założę się że kobiety to bierze. No właśnie, odnoszę nieodparte wrażenie, że płyta jest bardzo kobieca i możliwe że spodoba się przede wszystkim płci pięknej. Spotkałem się z opiniami że ten album ma mniej komercyjne oblicze od poprzednich. Zgadzam się, mniej jest tu przebojowych brzmień. Bardzo lubię niekomercyjną, niesztampową i odkrywczą muzykę, na tej płycie jest kilka ciekawych kompozycji, jednak nie odbiegają one zanadto od standardów ówczesnej muzyki pop. Z pewnością płyta jest bardziej ambitna dla samej Kim, słychać że jej śpiew staje się coraz bardziej wyrafinowany. Kompozycje są tu ciekawe, nieprzekombinowane, niestety cierpi instrumentarium, przez co dziwnie się ich słucha. Możliwe że Kim chciała by instrumenty były mniej narzucające się i by bardziej słuchacze skupili się na jej wokalu. Jeśli było tak w rzeczywistości, to wyszło to na Love Moves znacznie lepiej niż na Love Is gdzie po prostu ściszono i wycofaną całą muzykę w tło. Jak już na wstępie wspomniałem, często słyszę że ludzie porównują tą płytę do Close, mi ona bardziej przypomina Another Step, a to dlatego, że podobnie wydaje się lekko niedopracowana. Słuchać uproszczenie brzmienia automatów i syntezatorów. Nawet czasem wydaje się, że pewne ścieżki instrumentów zastąpiły studyjne, używane przy próbach automaty (brzmi to jak demo). Aha, żywy perkusista w teledysku do Can't Get Enough (Of Your Love) to również ściema, w rzeczywistości sekcję rytmiczną na całej płycie odgrywa automat (tylko w piosence I Can't Say Goodbye pomaga mu trochę człowiek). No, no, bardzo nieładnie tak oszukiwać Kim... Nie wiem czemu piosenkarka tak mocno przeżywała komercyjna porażkę tej płyty. Wydawało jej się że tylko samym swoim głosem oczaruje słuchaczy ? W latach 90-tych takie brzmienie muzyki jakie znajdziemy na Love Moves przechodziło tylko dzięki bogatej aranżacji lub/i postawieniu na gęstsze brzmienie elektrycznych gitar. Dowodem na to jest choćby fakt, że singiel Can't Get Enough (Of Your Love) z tej płyty sprzedał w miarę dobrze. Zresztą wystarczy posłuchać jakie hity serwował nam rok później z płyty Dangerous Michael Jackson. No, ale nie zaniżę oceny drastycznie tylko dlatego że płyta sprzedawała się kiepsko, niebyłym sobą gdybym powiedział że komercyjna sprzedaż muzyki ma dla mnie jakiekolwiek znaczenie. Baa, powiem że surowe i lekko nieociosane brzmienie Love Moves ma swój urok, podobnie jak na Another Step. Choć niewątpliwie, gdyby na płycie znalazła się żywa sekcja rytmiczna plus więcej gitar, wtedy ocena byłaby znacznie wyższa, na taką zasłużyło Another Step. Jako fan Kim Wilde mógłbym oczywiście postawić wszystkim płytom tej piosenkarki maksymalne oceny, ale nie chcę być uznany za zaślepionego. Tak więc stawiam płycie połowę oceny najwyższej, mając w pamięci takie epokowe dzieła jak Select, czy elektryzujące wykopem i klimatem Teases & Dares, albo eksperymentalnie odważny Catch As Catch Can. Ocena muzyki: dwie i pół gwiazdki
O dzwięku: Płyta wydana przez MCA Records, nagrana w 1990 r. Myślałem że płyty Roxette są nagrane jasno, myliłem się srodze. W porównaniu do wcześniejszych produkcji Kim, ten album brzmi jakby nagle coś padło w studio. I nie chodzi tu nawet o zmianę trendu w nagrywaniu muzyki. Co trzeba zaliczyć na plus to całkiem ciekawe kreowanie przestrzeni za linią głośników, nic natarczywie nie włazi nam na głowę. Dynamika jest bardzo dobra, brak sztucznego loudnessowania dźwięku, płyta jest nagrana w miarę cicho, choć już głośniej od wcześniejszych produkcji z lat 80-tych. Na minus, rozjaśnienie i odchudzenie brzmienia, szczególnie na średnicy. Wokal Kim z chórkami zlewają się i potrafią zaskrzeczeć w gęstszych momentach. Werbel z automatu tnie jak brzytwa, hmm..., choć może to akurat da się zaliczyć na plus. Ale niestety też źródła pozorne są słabo ogniskowane, brak jest wyraźnych konturów instrumentów choć całe szczęście da się rozróżnić plany na jakich grają. Bas jest płytki i miękki, czasem jest go w sam raz, ale zazwyczaj ginie na tle jazgoczącej średnicy. Ogólnie płyta nie jest nagrana źle, wystarczy zbliżyć nieco kolumny głośnikowe to tylnej ściany lub odpalić suba by wydobyć więcej basu co zagęści brzmienie i nada mu właściwej masy. Jednak podbicie średnicy daje się i tak mocno we znaki, jest to odejście od neutralności za jakie trzeba odjąć ocenę. Myślałem że może trafiłem po porostu na gorzej grający egzemplarz tej płyty (mam wydanie europejskie, made in Germany). Niestety, jak się wkrótce okaże, następny album Love Is, mimo że japończyk nie brzmi wcale lepiej. Ocena brzmienia: dwie gwiazdki







×
×
  • Dodaj nową pozycję...

                  wykrzyknik.png

Wykryto oprogramowanie blokujące typu AdBlock!
 

Nasza strona utrzymuje się dzięki wyświetlanym reklamom.
Reklamy są związane tematycznie ze stroną i nie są uciążliwe. 

Nie przeszkadzają podczas czytania oraz nie wymagają dodatkowych akcji aby je zamykać.

 

Prosimy wyłącz rozszerzenie AdBlock lub oprogramowanie blokujące, podczas przeglądania strony.

Zarejestrowani użytkownicy + mogą wyłączyć ten komunikat.