O muzyce:
"Absolutnie genialna", "Najlepsza płyta PG od czasów So", "Wspaniałe dzieło": takie i podobne tytuły z recenzji polskich i nielicznych zachodnich skłoniły mnie do zainteresowania się nowym CD wybitnego przecież artysty, jakim jest PG.
Niestety z całym ogromnym szacunkiem dla PG, moim zdaniem płyta jest zaskakująco słaba. Dziesięć lat okazało się zbyt długim czasem i mam wrażenie, że artysta zagubił przez ten czas siebie i sens tworzenia wartościowej muzyki.
Podstawowy zarzut to słabe kompozycje Petera oraz nadmiar elektronicznego hałasu. Płyta nie jest spójna i zwarta, a poszczególne kompozycje rażą niedopracowaniem aranżacyjnym i zwykłą pustką.
Jak zwykle w przypadku "mega-buck production", zawodzi lista zaproszonych gości. Geniusz skrzypiec Shankar ledwie gra (?) parę taktów, a Alabama Choir po prostu powiela klimat z Rabbit Proof Fence (nota bene, znakomitej!).
Broni się tylko jeden utwór, a właściwie wokaliza wspaniałego Nusrata, niestety to jedno z ostatnich jego nagrań przed śmiercią. Reszta płyty jest niepotrzebnie udziwniona i co tu dużo mówić - nie zawiera zbyt wiele muzyki do słuchania.
W sumie żal, że niektórzy dawni idole młodości, jak Knopfler, Fish, Gabriel czy Sting odchodzą w przepastny bezmiar nudy i komercji, nagrywając coraz gorsze i właściwie puste płyty. Duże rozczarowanie. Trójka z Nusrata.
PS. Przepraszam tych, których być może uraziłem moją opinią - niestety pewne rzeczy się skończyły.
O dźwięku:
Realizacja poprawna, momentami bardzo dobra. Nadmiar elektroniki jest moim zdaniem elementem wprowadzającym chaos dźwiękowy i zmulenie. W kilku miejscach ładnie nagrany wokal i instrumenty perkusyjne. Szeroka scena.