Skocz do zawartości
IGNORED

Natchniona recenzja - ale odjazd :-)


wężu

Rekomendowane odpowiedzi

:-)

Zaczyna się metafizycznym wstępem :

 

>>W Audiofillii kolumny i wzmacniacze kują, więc audiofil - gorąca głowa - błąka się po świecie, aby dojść do Audiofilli. Właśnie nową zaczął podróż, a co widział, i co słyszał tutaj Wam opowie>>

 

Pierwsze ekstatyczne wrażenia :

 

>>Po uwolnieniu z pudła, wylądował na ziemii niczyjej, natychmiast anektując. Nie jest to kolejny grający sześcian, inwencja projektora zacumowała w platformie, maly powietrzny stateczek, o lampowym napędzie.(...) W sterówce dwóch pilotów i nawigator, dumni, wszyscy w srebrnych berecikach.(..)Ładny przedmiot, uśmiechnięte myśli.>>

 

>>Przez tydzień wszystkie urządzenia i systemy pracowały na biegu jałowym, a nawet teraz, po włączeniu, potrzebują okolo pół godziny, aby osiągnąć parametry rejsowe>>

 

>>Nisko położony horyzont, duży pogłos, dodanie drobnym sygnałom energii i przesunięcie wydarzeń do przodu, uczyniło dokonania harmiego bardziej spektakularnymi. Głębia zyskała planowość, a panorama horyzontalną szerokość. Dzięki dużej przejrzystości, widać daleko i wyraźnie. Zdarzenia nie pojawiają się znienacka i znikąd, od początku prezentacji umocowane w trójwymiarze bez tendencji do rozmywania. Imponujące dokonania>>

 

A teraz apogeum :

 

>> Tam, hen, wysoko, gdzie harmi jednostajnie i monotonnie pogrywał, maleństwo stara się dokonywać cudów zręczności. Szklana tafla nie topnieje, ale została wypolerowana, osiągnęła gładkość i przeźroczystość, dlatego możemy przeniknąć głębiej, do granicy zapomnienia. Uderzenie w talerze, rozsypuje drobiny, które osiadając, powodują miłe mrowienie. Syntetycznie wymyślone dźwięki, wibrują swobodnie, wypełniając stworzone światy pierwiastkiem życia. Zamknięte w metafizycznym kokonie skojarzenia, wyzwolone, mkną przez wszechświat wyobraźni (...) Perliście połyskujące dotychczas szczyty, opalizują, mieniąc się w urokliwym, pomarańczowym światełku. Łagodnie opadającym zboczem, bez wysiłku, docieramy do schroniska. Wnętrze wykończono w ciepłych, jasnych i pastelowych barwach. Miękkie światło redukuje kontrasty, stępiając ostre, nieprzyjemne krawędzie (...) Rzeczy dzieją się intymniej, wolniej, a my, wtuleni w ciepły koc nastroju, trwamy w przyjacielsko-rodzinnej atmosferze>>

 

I chwila ostatecznej ekstazy :

 

>>Może tupnięcie w podłogę wyrwie z niemocy. Uderzenie stopy, nagłe,

gwałtowne, pospieszne, punktowe, maleństwo do spółki z harmim nie dają się zaskoczyć. Ze spokojem i pewnością pokonuja meandry zwariowanych

wyczynów perkusisty, nagłe skoki cisnień i przyspieszeń, kompensują

swobodą, nie pozostawiając wątpliwości, kto ma głos. Między strunami gitary basowej, odnajdują zręcznie zależności, przeskakują ze zwinnością z dźwięku na dźwięk, może chwilami z wahaniem, ale minimalnie zaznaczonym. Zero-jedynkowa burza basu, nie robi wrażenia na nich, zachowują kształt i formę, jednocześnie o ton zbliżając jego barwę do czerni absolutnej. Mocne uderzenie wywołuje falę, unoszącą deski podłogi, przetacza się grzmotem, taranuje i znika, zawsze żwawy i zwarty, pozostając bardzo miły w dotyku>>

 

i wszystko jasne :

 

>> Posiadacze końcówek, niech moc będzie z Wami, kontrolowana przez SL-2000 >>

 

Na koniec chwila niezrozumienia dająca głęboko do myślenia:

 

>>Martwy punkt niezdecydowania: zapalać cygaro zapałką, zapalniczką, a może jednocześnie? >>

 

 

Gratulacje ! - etat w Audio zapewniony :-)

Odnośnik do komentarza
https://www.audiostereo.pl/topic/18812-natchniona-recenzja-ale-odjazd/
Udostępnij na innych stronach

well, well, wciórności! S. Baxter podniesiony do młodopolskiej/wczesnomrożkowej/Lema z "Bajek robotów" a przy tym ciepłej potęgi. śmiać się łatwo, ale... coś w tym, kurcze, jest. no, no...

Moloss

Idzi Tyzrob uwielbiał wpatrywać się godzinami w tą karmazynowooliwkową belkę złocącą się purpurowym oranżem na tle ciemnolazurowej zieleni oranżowego sufitu. To właśnie sprawiło, że został matematykiem.

  • Redaktorzy

Och, U-T, znalazłem swój stary tekst, wrzucam tutaj prolog, jeśli będą chętni mogę resztę, to raptem 3 strony.

 

„Tomek w Górach Szaleństwa”

 

Prolog

 

Dwa niewielkie, lecz solidnie zbudowane statki w rodzaju tych, które rybacy z Massachussetts używają do połowów ryb na odległych łowiskach oceanicznych, przedzierały się przez wzburzone fale Antarktyki. Na horyzoncie nikły w mgłach, niepozorne z tej odległości, wierzchołki gór wulkanicznych. Nad jedną z nich tlił się w chmurach słaby odblask ognia. To Terror i Erebus żegnały powracających do swego kraju niedobitków wyprawy polarnej. Był 7 kwietnia 1922 roku.

Na prawym oku mostka stał mężczyzna ubrany w strój polarny, złożony z futrzanych butów, wielowarstwowych spodni ze skóry karibu, i ze zniszczonej fokowej kurtki. Twarz osłaniały mu porysowane polarne gogle, spoza których widać było tylko skrawki pokrytej szczeciną zarostu, pociemniałej skóry. Człowiek ten stał pochylony lekko do przodu, wbijając najwidoczniej uporczywy wzrok w mgły wirujące przed dziobem statku. Kilka ogromnych polarnych mew pojawiło się nad wodą, dodając swe dziwne kwilenia do odgłosu wiatru, gwiżdżącego w oblodzonych wantach. Mężczyzna skulił się nagle i nie patrząc już na horyzont schronił się na mostku. Wiatr zdołał jeszcze wcisnąć na nim do ciepłego pomieszczenia kilka garści śniegu. Na pokładzie pokryta brezentem sterta bezkształtnych i chyba połamanych przedmiotów traciła w śniegu do reszty swoje kontury. Na półkuli południowej zaczynała się zima."

 

...

  • Redaktorzy

Mogę teraz:

 

"Rozdział I.

Wiosna 1928 roku, w Europie.

 

Pan Tomasz Wilmowski, ubrany w lekki szary garnitur z granatową muszką w białe grochy starannie zawiązaną pod szyją, szedł energicznym krokiem przez labirynt uliczek Altony, portowego przedmieścia Hamburga. Wywijał beztrosko laską trzymaną w prawej ręce, podczas gdy lewą co jakiś czas podnosił do oczu, sprawdzając czas na zegarku umieszczonym na przegubie – był to nowoczesny naręczny chronometr, znacznie wygodniejszy od wciąż jeszcze popularnych ciężkich kieszonkowych cebul. Wtem, gdy mijał otwarte drzwi obramowane kamienną framugą, jakieś ręce chwyciły go za połę marynarki i wciągnęły w cień. Zachwiał się, lecz nagłym szarpnięciem uwolnił się z uchwytu. Stojąc już pewnie w wąskim przejściu prowadzącym na zacienione podwórko, spostrzegł tuż przed sobą niskiego, masywnie zbudowanego mężczyznę szykującego się do ponownego ataku, parę kroków zaś za nim drugiego przeciwnika, uzbrojonego w masywną pałkę. Nie było czasu do namysłu. Nie próbując pertraktacji, Wilmowski nagłym ruchem smagnął laską rękę bliższego przeciwnika który wstrząsnął się, jakby cienki bambus który go uderzył wycięty był ze stalowego pręta. Opryszek skulił się z jękiem, tuląc zdrową ręką uszkodzoną kończynę, podczas gdy jego kompan runął naprzód z pałką uniesioną do ciosu, pragnąc widać za jednym zamachem i pomścić towarzysza i zakończyć incydent. Widząc, że cienka laseczka, jakkolwiek rzeczywiście zawierająca we wnętrzu pręt z litej stali, a co za tym idzie ważąca kilka kilogramów, nie sprosta maczudze portowego rzezimieszka, młody człowiek gwałtownie uchylił się, schodząc jednocześnie z linii ataku. Obsypał go strupieszały tynk, wyłupany potężnym ciosem ze ściany zaniedbanej kamienicy. Szykując się (wobec braku możliwości ucieczki) do desperackiego pchnięcia laską w odkryte części ciała napastnika, Wilmowski nagle z osłupieniem spostrzegł, jak za plecami typa wyrósł błyskawicznie ogromny cień. Ciężka pałka z łomotem upadła na kamienie, podczas gdy jej właściciel nie posiadając się ze zdumienia zawisł w powietrzu, nieszkodliwie majtając nogami.

- Cóż my tu mamy, Tomku? – Rozległ się dobrze znany Wilmowskiemu, a dawno już nie słyszany głos. – A ostrzegałem cię, nie wdawać się w interesy z Niemiaszkami. Wątły to naród co prawda – ciągnął wybawca, oglądając z niesmakiem swego jeńca – ale do zdrady skłonny, jak przynajmniej mówił ksiądz dobrodziej u Świętej Anny, kiedy byłem małym pędrakiem. I cóż z nim teraz zrobimy? – dodał rzeczowo.

- Wypuść go, Tadku. Jakoś nie mam zaufania do miejscowej policji, a przecież nie będziemy go tu karać na miejscu. To już trzeci amator mojego zegarka odkąd jestem w Hamburgu. Doprawdy przydałby się ktoś, kto zaprowadziłby porządek w tym kraju.

- Łamiesz moje serce, brachu. Co do tego niekarania na miejscu. – To mówiąc Nowicki, wciąż trzymając swego brańca krzepko za kapotę na karku, zbliżył się do wylotu bramy, po czym szepnął mu tubalnie do ucha: - Der Schweinscheiss, łachudro, gehnen won! – i potężnym kopniakiem poniżej krzyża wyekspediował prosto na ulicę. Za nim, przemykając się w skulonej pozycji, wyślizgnął się okaleczony towarzysz.

-Ot i problem załatwiony. Zresztą widzi mi się, że sam byś tu sobie poradził. Ale tak przynajmniej eleganckie palto nie ucierpiało, dawnom cię nie widział tak odstawionego. Nie mów mi tylko, że jesteś tutaj konsulem, bo słyszałem że jest nim pan Niewiarowski czy jakoś tak.

- Widzisz, kapitanie – odparł rozweselony Tomek – konsulem zrobić mnie nie chcą, ale to czym się teraz zajmuję również wymaga, niestety, takiego oto eleganckiego ubioru. Wracam właśnie od pana Hagenbecka, gdzie po raz pierwszy przyjmowano mnie nie jako łowcę, ale jako przedstawiciela polskiego ogrodu zoologicznego! Zgodzisz się chyba, że dla czegoś takiego warto się poświęcić. Ale przecież mieliśmy spotkać się kilometr stąd, na nabrzeżu, w knajpie „Pod Papugą”. Skąd więc wziąłeś się tutaj w najbardziej odpowiednim momencie, żeby po raz już któryś wyciągać mnie z opałów?

- Nie żartuj, Tomku, nic takiego się nie stało, po prostu postanowiłem wyjść ci naprzeciw. Nie podoba mi się ta okolica, i gdyby moja skorupa nie stała tu przy nabrzeżu, ani bym myślał ściągać cię do takiej speluny. Wyobraź sobie, knajpa nazywa się „pod Papugą”, a nie ma tam żadnej papugi. Ale była. Wyobraź sobie chłopcze, otóż jak pod koniec wojny zaczęło być tu krucho, Bosze ją z j e d l i !! – Nowicki zasapał z oburzenia. – Jakby nie było ryb! To tak, jakbym ja upiekł i wtroił pinczerka mojej ciotki, świeć Panie nad jej duszą! I teraz stoi tam biedaczka na drążku, wypchana, a pod nią piwo piją!

Wilmowski wiedział, że kapitan nie chciał przez to powiedzieć, że widział swoją ciotkę wypchaną na drążku w hamburskiej Bierstube, jednak wizja wywołana opowieścią Nowickiego była tak przemożna, że pospiesznie postanowił zmienić temat. Mijali właśnie narożnik ostatniego budynku u wylotu ulicy Am Amstelgasse, i wyłoniła się przed nimi panorama parowców, motorowców, i nielicznych żaglowych szkut cumujących u nabrzeży hamburskiego portu handlowego.

- Który z tych statków to twoja „Sita”, kapitanie? – zapytał szybko.

- Zaraz zobaczysz, Tomku. Teraz zwrócimy się w lewo, sto metrów, może więcej, i zobacz, tam pomiędzy dwoma tutejszymi rybakami stoi moja kochana maszyna. Czarna jest, z białymi nadbudówkami, żadnych zacieków, rdzy, nic podobnego. Stoimy w porcie prawie dwa tygodnie i chłopcy przez ten czas prawie zbudowali ją od nowa. Ale nie „Sita”, nie, tamta to było co innego. Niczego nie żałuję, ale statkowi należy się szacunek. To jest „Sita II”, motorowiec, trzy i pół tysiąca ton, oceaniczny statek badawczy. Zakupiony przez pana Smugę i przeze mnie, dzięki pewnej pomocy starego przyjaciela maharadży Alwaru i jego pięknej małżonki, oraz jeszcze paru przyjaciół. Teraz do dyspozycji kierownika wspólnej ekspedycji Warszawskiego Ogrodu Zoologicznego i Ogrodu Zoologicznego w Hamburgu. Powiedz mi tylko jeszcze, brachu, gdzie płyniemy?

Wilmowski milczał. Wdychał zapach smoły i wody morskiej, połączony z wonią ryb. Zapach, który od lat, od pierwszego rejsu który odbył z Triestu do Australii na starym parowcu, kojarzył mu się z początkiem nowej wyprawy. Nowicki nie ponawiał pytania, i tak idąc ramię w ramię zbliżyli się do wysokiej burty statku, na którego rufie białymi literami widniał napis „Sita II – Gdynia”. Z burty spuszczał się trap, po którym jeden za drugim weszli na pokład nowej „Sity” – nowego wcielenia ukochanego statku kapitana Nowickiego."

 

Więcej na razie nie powstało.

jozwa, wiesz ty, ze nie przeczytalem ani jednej ksiazki o Tomku ? Wszystkie chlopaki dokola czytaly a ja nie (ale ja tak zawsze...). To nazwisko: Szklarski mnie odrzucalo, autentycznie ! Ja mam takie klimaty.

Czy duzo stracilem ? Warto po te literature siegnac ?

Ururam-Tururam,

 

i ty takze jestes milosnikiem geniuszu naukowego Idziego Tyzroba ?? Wyznaj, w jaki sposob dotarles do tego nazwiska, przeciez to oficjalnie "zakazana nauka". Jego wiekopomne osiagniecie - operatory leniwe sa zbyt rewolucyjne by zostaly oficjalnie uznane.

  • Pokaż nowe odpowiedzi
  • Zarchiwizowany

    Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.



    • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

      • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
    • Biuletyn

      Chcesz być na bieżąco ze wszystkimi naszymi najnowszymi wiadomościami i informacjami?
      Zapisz się
    • KONTO PREMIUM


    • Ostatnio dodane opinie o sprzęcie

      Ostatnio dodane opinie o albumach

    • Najnowsze wpisy na blogu

    ×
    ×
    • Dodaj nową pozycję...

                      wykrzyknik.png

    Wykryto oprogramowanie blokujące typu AdBlock!
     

    Nasza strona utrzymuje się dzięki wyświetlanym reklamom.
    Reklamy są związane tematycznie ze stroną i nie są uciążliwe. 

     

    Nie przeszkadzają podczas czytania oraz nie wymagają dodatkowych akcji aby je zamykać.

     

    Prosimy wyłącz rozszerzenie AdBlock lub oprogramowanie blokujące, podczas przeglądania strony.

    Zarejestrowani użytkownicy + mogą wyłączyć ten komunikat oraz na ukrycie połowy reklam wyświetlanych na forum.