Muzyka - ocena
Dźwięk - ocena
|
||
Wiele już napisano na temat tej płyty. Czy jestem w stanie napisać coś oryginalnego, co da wartość dodaną? Tego nie wiem, ale gdy nie napiszę, to się nie dowiem. Jedno jest pewne. Będzie to szczere. Może i będzie śmieszne, może infantylne. Może i nawet żenujące i deprymujące. Pewnie nawet obnaży mnie z moich myśli "nieuczesanych". Może nawet stracę autorytet. Pytanie - czy kiedykolwiek go miałem? Może tak. A może nie. Album z pewnością dobry. Czy wybitny? Nie mnie to oceniać, ale napiszę Wam Drodzy Forumowicze z czym kojarzy mi się muzyka z tej płyty. Albo mnie za to polubicie albo znienawidzicie. Lub też będziecie ignorować. Moje to ryzyko, ale kto nie ryzykuje, ten życie przeżywa szaro buro, pod ciemną chmurą. Ta płyta kojarzy mi się głównie z solówką gitarową Gilmoura, która po pierwszym wysłuchaniu (sam nie wiem kiedy to było) spowodowała, że nic już nie było takie jak przedtem. Chodzi o utwór "Coming back to life". Długo zastanawiałem się czy pisać o tym publicznie. Latami trzymałem to w tajemnicy, ale dzisiaj przyszedł taki dzień, że dojechała do mnie płyta winylowa - prezent od kolegi @Drizzt. Puściłem ją teraz. Słucham i powracają wspomnienia z lat młodzieńczych, kiedy to hormony buzowały i na widok atrakcyjnej kobiety, człowiek zastanawiał się gdzie tu się ukryć i o co w tym wszystkim chodzi. Zawieszanie dużego mokrego ręcznika nie stanowiło żadnego problemu. Nie słyszał też człowiek o tabletkach koloru niebieskiego. Niebieskie liczyły się oczy, ale te brązowe również potrafiły oczarować. Tylko trzeba było przezwyciężyć swój strach, tudzież wstyd żeby w nie głęboko spojrzeć. To było najtrudniejsze. Oczyma wyobraźni widzę morze. Możliwe, że ocean. Szumi. Ogrom wody. Dużo ptaków, głównie mewy, ale gdzieś tam w dali widać albatrosa. Idę plażą brzegiem morza. Trzymam za rękę kobietę. Tak naprawdę nie znam jej. Najprawdopodobniej nowo poznana niewiasta. Jest urocza, w moim typie. Długie włosy. Ich koloru zdradzić nie mogę, nie chcę. Trochę sekretów muszę jeszcze mieć. Zgrabna jest. Idzie z gracją, pomimo tego że idziemy po piasku i ona nie ma na nogach szpilek i podąża w białych sportowych butach. Jej sposób chodzenia, ruch bioder i uśmiech tak mnie podnieca, że nie mogę skupić myśli. Do tego stopnia, że gdy ona zadaje pytanie czy wieczorem napijemy się czerwonego wina, ja odpowiadam "Czy możesz powtórzyć pytanie bo nie zrozumiałem?". Dramat! A może nie dramat. Młodość. Wolność. I chyba miłość. Aż się wzruszyłem to pisząc. Właśnie leci "Lost for Words". Ciężko powstrzymać mi łzy. Nie wiem dlaczego. Emocje. W tej gitarze Gilmoura jest tyle bluesa, że żaden ocean go nie pomieści, a być może i dwa. Moi drodzy, ta płyta kojarzy mi się z miłością do kobiety, do dawnych lat kiedy to czas płynął wolniej. Goethe pisał kiedyś "Chwilo, trwaj!". I wtedy chwila potrafiła trwać. Dzisiaj jest ona tylko chwilą... No to teraz przejdźmy do konkretów. "Coming back to life". Budowane jest tutaj nie lada napięcie. Gilmour dobrze wie co robi. Nie popisuje się jak Malmsteen czy Vai. On wie, że kobieta jeśli ma pokochać, to pokocha i te wolniejsze solówki gitarowe. Nie wszystko co szybkie jest atrakcyjne. Szybkie szybko minie. Napięcie tutaj budowane jest dość wolno. Zaczyna robić się ciemno. Para nadal podąża linią brzegową i zaczyna coraz częściej patrzeć sobie w oczy. Dłonie robią się wilgotne. Serce zaczyna szybciej bić. Wchodzi perkusja i gitara basowa. Mężczyzna znajduje na plaży ustronne miejsce. Musiała być to Polska, bo ktoś zostawił 8-metrowy parawan i dość duży plażowy koc. Wchodzi solo Gilmoura. Zaczyna czarować delikatnymi dźwiękami pochodzącymi z głębii duszy. Wolno przesuwa lewą dłoń po klonowym gryfie Fendera Stratocastera o przecudnym kształcie przypominającym kobiecą talię. Kładą się na piasku, powolnie zdejmują swe ubrania. Gilmour kontynuuje grę w charakterystyczny dla siebie sposób frazowania i artykulacji. Dochodzi do zbliżenia. Nie trwa to zbyt długo. Absolutnie nie jest tak samo jak na filmach dla dorosłych. Rzekłbym, że trwa to dość krótko. Mężczyzna przeszczęśliwy. Kobieta też, ale ma niedosyt, nie mówi tego rzecz jasna, ale liczy na coś więcej w pokoju hotelowym. Mężczyzna sięga po papierosa. Odpala, można uznać że legendarną amerykańską zapalniczką, choć "projekcja" dokładnie mi tego nie chce zdradzić. Kobieta chwyta swego mężczyznę za rękę i zaciąga się dymem z papierosa. Tak to widzę. Z tą historią kojarzy mi się utwór "Coming back to life" i cała ta płyta. Dziękuję wszystkim za uwagę.
|
Wykryto oprogramowanie blokujące typu AdBlock!
Nasza strona utrzymuje się dzięki wyświetlanym reklamom.
Reklamy są związane tematycznie ze stroną i nie są uciążliwe.
Nie przeszkadzają podczas czytania oraz nie wymagają dodatkowych akcji aby je zamykać.
Prosimy wyłącz rozszerzenie AdBlock lub oprogramowanie blokujące, podczas przeglądania strony.
Zarejestrowani użytkownicy + mogą wyłączyć ten komunikat oraz na ukrycie połowy reklam wyświetlanych na forum.