O muzyce:
Płyta okazuje się być nagraniem na żywo, prawdopodobnie z jakiegoś niewielkiego klubu, bo brzmienie tchnie dość kameralną atmosferą jak na rockowy koncert. Niestety dość słaby w sumie głos Sylviana dramatycznie nie pasuje do stylu gry typu gitarowe riffy plus łojąca sekcja. Poza tym część utworów wydaje się być zbyt długa w stosunku do przyjętej konwencji i w efekcie nużąca. Na szczęście nie wszędzie jest tak jak opisano wyżej. Gdy muzycy dają wokaliście pośpiewać nie próbując go zagłuszyć, tempo zwalnia, a w tle pojawiają się elektroniczne pejzaże, zaczyna być naprawdę dobrze. Jest kilka takich utworów: Every Color You Are, Riverman, The First Day i tytułowy Damage. Natomiast prawdziwą perełką jest dla mnie Wave, w którym chyba najlepiej udało się połączyć dwa różne style. Kołyszący, niemal narkotyczny rytm. Sugestywny głos Sylviana jak zawsze melancholijny i rozmarzony, leciutko płaczliwy ale nie łkający. Rozciągnięte frazy korespondują z zawodzącym dźwiękiem gitary Frippa. Nierówna, ale ciekawa płyta.
O dźwięku:
Dźwięk, biorąc pod uwagę, że jest to nagranie na żywo, zasługuje na uznanie. Głosy i instrumenty brzmią czysto i czytelnie, niewiele jest smaczków typu przydźwięki i hałasy z sali. O tym, że jesteśmy na koncercie świadczy głównie nieco garażowe brzmienie sekcji oraz oszczędne oklaski pojawiające się na zakończenie niektórych utworów.