O muzyce:
Z Fingerprince jest problem związany z tym jak płyta ta była wydawana. Najpierw był Fingerprince, potem dodatek (jako EP?) Babyfingers a potem wszystko to razem jako Fingerprince aka Babyfingers - ale mogłem coś namieszać :) W każdym razie przed ewentualnym zakupen należy upewnić się że jest to pełna wersja - tejże dotyczy niniejsza recenzja.
Jeżeli ktoś nie zna residentów - anonimowy po dzień dzisiejszy zespół, właściwie anty-zespół o nie do końca ustalonej liczbie muzyków. Jak kogoś bardzie to interesuje to polecam oficjalne i nieoficjalne strony w internecie ale zbyt wiele się z nich nie dowiecie, zresztą sam zespół wprowadza w obieg różne bzdury na swój temat.
OK, muzyka. Ci goście słabo grają na instrumentach, słychać to np w suicie "Six things to a cycle", gdzie jedna partia instrumentów goni drugą i jakoś nie mogą się czasem zgrać, ale na pocieszenie są doskonałymi kompozytorami jeśli chodzi o muzykę alternatywną rzecz jasna. Używają najtańszego chyba automatu perkusyjnego ale nie ma się czym przejmować. Sama muza to zbieranina często bardzo zaskakujących pomysłow, czasem na pozór nie pasujących do siebie, przy zastosowaniu przeróżnych środków wyrazu i przeróżnego instrumentarium. Na tego typu muzykę trzeba się otworzyć i trzeba chcieć ją zrozumieć. Dla wielu z pewnością może być zbyt jazgotliwa, czasem naiwna, po prostu niestrawna. Residentów można nie lubić, natomiast uważam że przynajmniej należy spróbować ich poznać.
Uważam że to jedna z lepszych płyt z dużego dorobku tego zespołu. Posłuchajcie "Waltera", posłuchajcie "Six things....."
O dźwięku:
Jako że muzycy średnio opanowali grę na swoich instrumentach to z jeszcze większym niedbalstwem podeszli do kwestii dźwięku. Ale w przypadku Resident liczy się muzyka, z oceną dźwięku dajmy sobie spokój......