O muzyce:
Nie zapomnę wyrazu twarzy młodej kasjerki u której płaciłem za tę płytę w paryskim Virginie. Jej niewinne oczy które kierowała to na okładkę, to na mnie wydawały mi się mówić „to u nas też jest dział, gdzie sprzedajemy sprośności”?
„Amorica” jest trzecią płytą braci Robinsonów i spółki, chyba mniej popularną od dwóch pierwszych płyt, ale zasługującą na taką samą, jeśli nie większą uwagę. Chris i Rich Robinson mają umiejętność komponowania znakomitych melodii, które zespół wzbogaca gęstą aranżacją. Black Crowes bazują na brzmieniu z południa Ameryki, na rhytm’n bluesie, nagraniach w stylu Lynyrd Skynyrd, ale nie stawiają „nowych zabytków”, ich muzyka brzmi jak muzyka tworzona w latach dziewięćdziesiątych a nie kopia nagrań sprzed dwudziestu-trzydziestu lat. Zarówno numery szybsze jak i wolniejsze znakomicie się sprawdzają – kiedy grają dwie gitary podłączone do lampowych pieców, keyboard i harmonijka potrafią nieźle rozwibrować powietrze, a Chris Robinson choć szczuplutki, to chyba wypija sporo, żeby hodować taki głos.
Absolutnymi faworytami są dla mnie ballady – zwłaszcza nr 5 i 8.
O dźwięku:
Trudno mi było wybrać jedną płytę do opinii. Zgodnie z tematyką tej strony wybrałem zatem taką, która jest najlepiej nagrana. Barwa instrumentów jest odpowiednio dogrzana, ale nie przejaskrawiona. Dlatego mimo nagromadzenia dźwięków i ich natężenia płyta nie brzmi krzykliwie. Każdy z instrumentów słychać oddzielnie, nie ma tutaj ściany dźwięku ani talerzy szemrzących „z siła wodospadu” tak jak na płycie „By Your Side”. Bardzo dobra, choć na pewno nie najłatwiejsza robota producenta.