O muzyce:
Biorąc do ręki ten elegancko wydany album, trudno zgadnąć jaką muzykę może zawierać krążek spoczywający w gustownym digi-paku o okładce ze stylizowanymi, złoconymi literami. Rzut oka na zdjęcia muzyków (chyba:)
i grafiki sugeruje jakiś folk rodem z wysp brytyjskich. Pierwsze dźwięki płynące z ceda rówież.
Ale zaraz zaraz... przecież Matmos to amerykański duet Drew Daniel - M.C. Schmidt specjalizujący się w progresywnej, eksperymentalnej elektronice. Zdobyli uznanie poprzednim albumem "The Chance To Cut Is The Chance To Cure", na którym motywem przewodnim były perfekcyjnie spreparowane sample z różnych zabiegow medycznych, ze szczegołnym wskazaniem na operacje plastyczne. A fuj, okropność - powiecie pewnie... ale wbrew pozorom była to naprawdę ciekawa muzyka, dość łatwo przyswajalna i nie wywołująca jakichś nieprzyjemnych skutków ubocznych. Momentami, z racji oldskulowego bitu mozna nawet doszukać się w niej pewnych walorów tanecznych. Na pewno jednak Matmosi stali się szerzej znani, gdy do nagrania "Vespertine" zaprosiła ich Bjork. Od tego czasu duet towarzyszy zresztą islandzkiej artystce na wszystkich koncertach.
Wracajmy jednak do "The Civil War". Początkowo i mnie zszokował ten folkowo-wojenny entourage. W sumie po patencie z odsysaniem tłuszczu i innymi tego typu wybrykami trudno bylo czymkolwiek zaskoczyć. A jednak okazało się, że Matmos jest nieprzewidywalny i uderza ze strony, ktorej byśmy się nigdy nie spodziewali. Militarne, marszowe rytmy przeplatane są spokojniejszymi momentami inspirowanymi szkocką i angielską muzyką ludową, amerykańskim folkiem czy rockowym avant-popem spod znaku Jima O'Rourke i Davida Grubbsa (zresztą ten ostatni pojawia sie na płycie). Ale oczywiście wszystko to w sosie zgrzytliwych brzmień elektronicznych - specjalności matmosowej kuchni. Podziw budzi juz ogromny arsenał składników, z których sporządzono to smakowite danie. Duet z pomocą wielu zaproszonych gości użył do nagrania tej płyty nie tylko samplerów, sequencerów, syntezatorów ale też tradycyjnych instrumentów - gitar, basu, perkusji, fortepianu, skrzypiec, tuby, trąbki, banjo... uff nie chce mi się nawet wszystkich tu wymieniać, bo jest tego jeszcze trochę.
Warto jednak dodać, że album mocno doprawiono brzmieniem tradycyjnych instrumentów ludowych, zarówno samplowanych jak i "prawdziwych",
takich jak np. hurdy gurdy czy "coś" o wdzięcznej nazwie dobro.
Efekt jest imponujący, ale na szczęście nie przedobrzony (nomen omen :)
Nie ma tu eksperymentowania na siłę, a kompozycje mają czytelną strukturę i nierzadko wpadającą w ucho linię melodyczną.
Jest szansa, że "The Civil War" spodoba się nawet komuś nieobeznanemu w tego typu muzyce. Z drugiej strony ostrzegam - są tu też momenty, gdy jesteśmy bezlitośnie atakowani przez hałaśliwy elektroniczny zgiełk.
Jest to jednak hałas naprawdę wysokiej próby, a z racji perfekcyjnej produkcji dawkowany na przyzwoitym sprzęcie stereo może się spodobać nie tylko muzycznym masochistom.
Podsumowując - Matmos kolejny raz udowodnił, że wciąż można tworzyć płyty oryginalne w ramach już mocno w sumie wyeksploatowanej stylistyki.
Nie da się też ukryć, że na scenie poszukującej muzyki elektronicznej (choć bardziej na miejscu byloby określenie elktro-akustycznej) amerykański duet ma niewielu równych sobie. W zeszłym roku nie znalazł się nawet nikt taki - moim zdaniem "The Civil War" to w swojej kategorii płyta roku 2003. Bez dwóch zdań!
O dźwięku:
M A S A K R A !
Muzycznie jak muzycznie, ale pod względem produkcji Matmos wyprzedził konkurencję o dwa okrążenia. To jest po prostu nokaut.
Obrazowo można by opisac to brzmienie "armata + mikroskop".
Solidna podstawa basowa z atomowym wykopem rodzi wątpliwości, czy aby na pewno Polska jest krajem, w ktorym nie występują gwałtowne zjawiska sejsmiczne ;-)
Poza tym brzmienie jest pełne smaczków, przedziwne dźwięki odzywają się to tu to tam, by za chwilę śmignąć nam niemal koło nosa.
Ale to nie są "jakieś tam" smaczki, które znajdziemy chociażby na każdej płycie z nowocześnie zaaranżowanym elektronicznym popem, np. znanej pewnie forumowyczom "Ray Of Light" Madonny.
To co się dzieje czasem na "the Civil War" to jest dosłownie soniczne gradobicie :) Dźwięk jest wręcz nadnaturalny, superprecyzyjny, do bólu dosłowny, po prostu - ŻYLETA.
Brzmienie żywych instrumentów też jest "zrobione" wg podobnej receptury - doskonale słychać pracę wszystkich "mechanizmów" w sekcji dętej ;-)
Całość jest na pewno efektowna, ale bez popadania w efekciarstwo, niepotrzebne fajerwerki. Po prostu słuchając tego dziwimy się tylko, dlaczego nikt wcześniej tak porządnie nie wyprodukował podobnej płyty ;-)
Heh, chodzi mi po głowie szatański pomysł, aby wybrac się z tą płytą na odsłuchy do jakiegoś salonu hi-fi. Ciekawe po ilu sekundach kazaliby to wyłączyć ;-) A może pobiegliby do sklepu żeby kupić "The Civil War", kto wie... życie lubi czasem zaskakiwac ;->