Skocz do zawartości
IGNORED

Historia XX wieku - rzeczywistość i mity


Gość dziadekwłodek

Rekomendowane odpowiedzi

Dzięki, trochę mnie podbudowałeś tą "młodzieżą" - czuję jakby mi ubyło co najmniej 15 lat.

Kiedyś było się Pięknym i Młodym - teraz jest się tylko "trendii"...

Swoją drogą to już coraz bardziej chamsko i prymitywnie manipulują w tych "polskich" mediach - kiedyś chyba się bardziej starali...

  • 3 miesiące później...
Gość dziadekwłodek

(Konto usunięte)

Proponuję "rocznicową" dyskusje o "Powstaniu Warszawskim 1944", a jako bazę tej dyskusji pytania, które postawił prof. Andrzej Jaczewski na swoim blogu:

 

"Ale w powszechnej świadomości pytania te chyba tkwią bez odpowiedzi:

 

1. Czy decydenci nie wiedzieli, jak skończyły się na Wschodzie kolejne próby powstań przed zbliżającą się Armią Czerwoną, m.in. w Wilnie?

 

2. Czy Naczelny Wódz - generał Sosnkowski - zabronił wybuchu powstania? Czy depeszę na ten temat ukrył generał Okulicki? Czy generał Bór-Komorowski znał jej treść?

 

3. Czy wywiad AK meldował, że na północ od Warszawy Niemcy skoncentrowali doborowe oddziały Wehrmachtu?

 

4. Czy pierwszy termin powstania został odwołany - i w ten sposób Niemcy zostali ostrzeżeni i mieli czas się przygotować?

 

5. Ile składów broni i sprzętu (zrzutowego) pod Warszawą zostało odciętych i niewykorzystanych? Ja wiem o Pęcicach i Milanówku. Dlaczego nie zatroszczono się, by przetransportować to wyposażenie do miasta, tak by mogło być wykorzystane w walce?

 

6. Dlaczego wyznaczono godzinę "W" na 17.00, powodując że znaczna część mieszkańców nie dotarła do rodzin, do domów? Ci ludzie czas Powstania "spędzali" z dala od bliskich.

 

7. Dlaczego godzina "W" nie była w środku nocy czy przed świtem, a w czasie ruchliwego dnia?

 

8. Czy decydenci nie zdawali sobie sprawy, że wywołując powstanie dali wspaniały prezent Stalinowi? Niemieckimi rękami wymordowano kwiat polskiego społeczeństwa - co inaczej musiałby zrobić Stalin. A tak - nie musiał!

 

9. Tylko idiota mógł liczyć, że Sowieci wkroczą i uwolnią Powstańców; dlaczego więc, kiedy zorientowano się o braku cienia szansy na powodzenie, nie skapitulowano wcześniej? W ten sposób można było zmniejszyć liczbę ofiar. (Miasta od zagłady pewnie by to nie uchroniło; Niemcy na rozkaz Hitlera pewnie i tak by zniszczyli je do fundamentów.)

 

10. Czy decydenci odpowiedzialni za Powstanie byli kiedykolwiek na Zachodzie przesłuchiwani? Czy mieli coś na swoją obronę - coś, co usprawiedliwiałoby ich decyzję? Czy spotkały ich za to wszystko zarzuty?"

 

http://www.tokfm.pl/blogi/cicer-cum-caule/2013/07/dlaczego_wyznaczono_godzine_w_na_1700_10_pytan_o_powstanie_warszawskie_ktore_nie_maja_nic_wspolnego_z_ocena_bohaterstwa_powstancow_i_bohaterstwa_wygnancow_z_warszawy/1

 

Dla mnie ważne wydaje się pytanie nr 2 - szczególne w części dotyczącej "Niedźwiadka". Ciągnie się za nim od 1941 roku niewyjaśnione dotychczas podejrzenie współpracy z NKWD, a Sierow w jego życiu przewija się zawsze w kluczowych momentach. Jeżeli Okulicki zataił depeszę NW PSZ zakazującą wywoływania Powstania Warszawskiego, jeżeli był on wbrew wszelkim obiektywnym czynnikom zwolennikiem jego wywołania, jeżeli w 1945 roku wydał on w ręce NKWD 15 b. dowódców AK i przywódców PP - w czyim interesie on faktycznie działał. Należy tu przypomnieć, że za kontakty z Sowietami, został on pozbawiony stopnia generała przez emigracyjne władze londyńskie.

 

Jeszcze jedno. Coraz częściej mówi się o upamiętnieniu 200 tysięcznej ofiary cywilnych mieszkańców Warszawy odrębnym pomnikiem. Wydaje mi się, że władze PRL-u to uczyniły "Warszawska Nike", której wymowa jest obecnie przemilczana i marginalizowana. Podobnie ja milczy się o tym, że ludność Warszawy była w roli zakładników wykorzystywana przez Niemców, jak i przez dowódców Powstania Warszawskiego.

Znasz mój pogląd na ten temat.Odpowiedzi na te pytania kompromitują przywódców Powstania.Tylko mam zastrzeżenia do pytania nr. 7.Godzina W nie mogła być w środku nocy czy o świcie z prostej przyczyny.Bo obowiązywała godzina policyjna.

 

Mam również pytanie do polskich historyków.Dlaczego 69 lat po Powstaniu nadal nie możemy doczekać się rzetelnej książki na ten temat ,demistyfikującej to tragiczne wydarzenie.Książki,która w przystępny sposób przekazałaby narodowi tragiczną prawdę o Powstaniu.Bo puki co to temat Powstania został zawłaszczony przez nawiedzonych,populistycznych polityków,którzy zrobili sobie z tego wiec wyborczy.

Podobne pytanie mam do filmowców.

 

Jest jeszcze jedno pytanie,którego nie zadał prof. Jaczewski.Dlaczego tuż przed wybuchem Powstania AK wywoziła ciężką broń z Warszawy do Kampinosu?

Powstania AK wywoziła ciężką broń z Warszawy do Kampinosu?

 

No Wojtuś zastanów się dlaczego i nam powiedz.

Tylko dobrze się zastanów.

Znane są tysiące sposobów zabijania czasu, ale nikt nie wie, jak go wskrzesić.

Gość dziadekwłodek

(Konto usunięte)

(...)

Mam również pytanie do polskich historyków.Dlaczego 69 lat po Powstaniu nadal nie możemy doczekać się rzetelnej książki na ten temat ,demistyfikującej to tragiczne wydarzenie.Książki,która w przystępny sposób przekazałaby narodowi tragiczną prawdę o Powstaniu.Bo puki co to temat Powstania został zawłaszczony przez nawiedzonych,populistycznych polityków,którzy zrobili sobie z tego wiec wyborczy.

Podobne pytanie mam do filmowców.

 

Jest jeszcze jedno pytanie,którego nie zadał prof. Jaczewski.Dlaczego tuż przed wybuchem Powstania AK wywoziła ciężką broń z Warszawy do Kampinosu?

 

Z książkami nie jest tak źle, jest ich sporo. Pisał o nim Krichmayer, Ciechanowski, Komorowski, Zaręba, Pogoński i inni. Z historykami jest już gorzej - opisują i analizują fakty historyczne, a konkluzje zawsze stawiają bieżąco polityczne.

 

Dzisiejszy wiec ku czi Powstania Warszawskiego rzeczywiście mocno żenujący ksiądz kapelan czytający modlitwę z kartki - w tym "Ojcze nasz" oraz modlący się przy tej okazji za Popiełuszkę i JP II. Do tego przedstawiciele najwyższych władz chronieni kordonem tajniaków z różnych służb oraz uwaga antyterrorystami w pełnym rynsztunku bojowym. Tu brakowało już tylko samochodów pancernych. Te chociaż można by było lepiej zamaskować malując je w powstańcze barwy.

 

Z filmami jest źle, a nowość czyli film fabularny złożony z odświeżonych i pokolorowanych zdjęć dokumentalnych, do którego wmontowano dialogi odczytane z ust filmowanych postaci - będzie, jak sądzę, tragedią obrazującą poziom polskiego kina.

 

Wiadomo od dawna dlaczego AK wywoziła broń ciężką z Warszawy jeszcze przez 20 dni lipca 1944 roku. Warszawa nie była wyznaczona do działań zbrojnych w ramach Akcji "Burza". Z tego powodu broń wywożono na wschód, aby wzmocnić nią znajdujące się tam oddziały AK. O tym się nie mówi, bo już samo to obala mit, że warszawskie zgrupowanie AK przez całą wojnę szykowało się do godziny "W".

 

Ja z kolei mam pytanie, czy ktoś z oficjeli państwowych i miejskich złożył kwiaty w asyście honorowej pod pomnikiem "Bohaterów Warszawy 1939 - 45"? Bo jak mi się wydaje pomnik ten też upamiętnia te ponad 200 tys. ofiar śmiertelnych Powstania.

i nam powiedz.

 

 

Co nowego w tej sprawie chciałeś wnieść w takim dniu jak dzisiaj?

Znane są tysiące sposobów zabijania czasu, ale nikt nie wie, jak go wskrzesić.

Dla mnie nie ma nic nowego " w sprawie".

 

Dla mnie ciekawym aspektem tej sprawy jest mało znany fakt,że komunistyczne podziemie poprzez propagandę szeptaną,ulotki i radio w lipcu 44r. nawoływało do walki i podpalało młodzież.Wiem to od mojego ojca(uczestnika Powstania i AKowca oraz z opracowań historyków).PPR realizując wytyczne Stalina dezawuowało AK (że nic nie robi,że stoi z bronią u nogi) i nawoływało do walki co było jawną prowokacją.Świadczy to jakie były cele i interesy Stalina.

Gość dziadekwłodek

(Konto usunięte)

(...)

Dla mnie ciekawym aspektem tej sprawy jest mało znany fakt,że komunistyczne podziemie poprzez propagandę szeptaną,ulotki i radio w lipcu 44r. nawoływało do walki i podpalało młodzież.Wiem to od mojego ojca(uczestnika Powstania i AKowca oraz z opracowań historyków).PPR realizując wytyczne Stalina dezawuowało AK (że nic nie robi,że stoi z bronią u nogi) i nawoływało do walki co było jawną prowokacją.Świadczy to jakie były cele i interesy Stalina.

 

Polscy historycy od 1945 roku nie zbadali w sposób obiektywny dziejów polskiego podziemia pod Okupacją Niemiecką w latach 1939 - 45. Mój zarzut dotyczy zarówno historyków krajowych, jak i emigracyjnych. Głównym motorem takiego działania są od zawsze pobudki ideologiczne - tak było na emigracji, tak było w PRL-u, tak jest i teraz - i nie dotyczy to tylko mało znaczących historyków, ale także tych o uznanych nazwiskach. Polskie podziemie różnych opcji politycznych nie dokonywało tylko czynów bohaterskich i szlachetnych. Były czyny zdradzieckie, kolaboracja, nieformalne kontakty z okupantem, niszczenie przeciwnika politycznego rękami wroga, wymiana informacji wywiadowczych z okupantem, itd. Czasami te wątki pojawiają się w jakiś opracowaniach, ale nie jako pierwszorzędne - raczej poboczne, wstydliwie skrywane, wyjawione między wierszami, przy okazji losów głośnych nazwisk tamtych lat: Hryniewicza, Gittermana, Kalksteina, Świerczewskiego i innych. Nie jest też tajemnicą, że podziemie było infiltrowane przez służby niemieckie i radzieckie, a infiltracja tam miała swój początek w okresie II RP. Dlatego nie budzi mojego zdziwienia inspirowanie odłamów podziemia o różnych orientacjach politycznych przeciwko sobie i wykorzystywania ich do realizacji własnych celów. Każdy, kto liznął chociaż trochę historię, ten wie, iż nie jest ona czarno-biała. Wyjątek stanowi historia polski, która jest zawsze biało-czerwona.

 

To co napisałeś jest prawdą. I miało to znaczenie dla Armii Czerwonej. Niepokoje i walki na bezpośrednim zapleczu frontu osłabiały siłę Niemców na tym froncie. AL w tym czasie toczyła przecież bitwę o szyny - też realizując wytyczne dowództwa tej armii. Gen. Bór-Komorowski wiedział jak jest sytuacja wojskowo-polityczna, dowodził armia podziemną o wojskowej dyscyplinie - działania propagandowe podziemia PPR-owskiego nie powinny go zaskoczyć, ani pokrzyżować jego planów. Po prostu okazał się słabym człowiekiem, kiepskim wojskowym i jeszcze gorszym politykiem. W najważniejszym momencie uległ Chruścielowi i Okulickiemu.

Oczywiście,że propaganda komunistyczna nie powinna mieć wpływu na decyzję Bora ale miała wpływ na nastroje społeczne.

Myślę,że nie dostatecznie wyjasniono jeszcze infiltrację AK przez agenturę niemiecką i sowiecką.W każdym bądź razie o żadnym zaskoczeniu Niemców nie mogło być mowy.

Gość dziadekwłodek

(Konto usunięte)

Oczywiście,że propaganda komunistyczna nie powinna mieć wpływu na decyzję Bora ale miała wpływ na nastroje społeczne.

Myślę,że nie dostatecznie wyjasniono jeszcze infiltrację AK przez agenturę niemiecką i sowiecką.W każdym bądź razie o żadnym zaskoczeniu Niemców nie mogło być mowy.

 

 

Podziemie PPR-owskie było podobno słabe. Jak więc mogło mieć wpływ na nastroje społeczne?

 

Tym bardziej na Bora, który chodził (podobno) ciągle pijany, Największy wpływ na niego mieli ci, którzy z nim bimber chleli.

 

Nie tylko AK-owską, ale i AL-owską. Jak mogło być, skoro był to drugi termin powstania. Poza tym chyba wiesz, jak to było z ta konspiracją. Powszechnie chwalony, a moim zdaniem wyjątkowo głupi serial "Czas honoru" to gloryfikuje.

Aby rozsiewać plotki nie trzeba miec dużego poparcia.W sensie potencjału wojskowego AL odgrywało marginalną rolę.

Gość dziadekwłodek

(Konto usunięte)

Aby rozsiewać plotki nie trzeba miec dużego poparcia.W sensie potencjału wojskowego AL odgrywało marginalną rolę.

 

Niezupełnie tak! W czasie Powstania Warszawskiego potencjał bojowy podporządkowany AL stanowił 10 - 12 procent ogółu sił powstańczych. Tu warto wspomnieć, że AK do Powstania zmobilizowała tylko nieco powyżej 40 procent swoich zasobów ludzkich.AL była zaskoczona ta decyzją, jej siły w Warszawie włączyły sieęw Powstanie oddolnie i samorzutnie. W innych częściach kraju potencjał wojskowy AL był wyższy.

Gość dziadekwłodek

(Konto usunięte)

Obllicza się,że AK liczyła 300-350 tys. ludzi a AL 10tys.

 

Armia Krajowa wg niektórych źródeł nawet 400 tysięcy (po akcjach scaleniowych od 1943 roku). Armia Ludowa od 5-50 tysięcy (wg polskich historyków) do 100 tysięcy (wg zachodnich).

O ile AK wysławiła się działaniami odwetowymi w miastach, to AL wielkimi bitwami partyzanckimi i dywersją na zapleczu frontu. W Powstaniu Warszawskim siły podległe AL stanowiły 10-12 procent ogółu sił powstańczych.

Dawniej zawyżano liczebność i osiągnięcia partyzantki GL/AL, obecnie są one marginalizowane. Twój wpis jest też takim marginalizowaniem - mniejsza liczę AL-owski partyzantów podaje tylko Gontarczyk.

Dobrze,może coś z innej beczki.Skomplikowane stosunki narodowościowe na Bałkanach w XX wieku.W XX wiek Bałkany weszły podzielone pomiędzy Austro-Węgry,Rumunię( ograniczoną do Mołdawii i Wołoszczyzny),Rosję( Besarabia),Bułgarię,Turcję,Grecję i Serbię.Bośnia i Hercegowina były pod patronetem Austro-Węgier.W ramach tejże monarchii istniało Królestwo Węgier obejmujace Węgry właściwe,Słowację(tzw. górne Węgry),Siedmiogród czyli Transsylwanię,Banat,Bukowinę i Wojewodinę.Tuż przed I wojną doszło do trzech wojen bałkańskich w których walczyły Serbia,Bułgaria,Grecja i Rumunia z Turcja a później wszyscy między sobą.W wyniku I wojny upadła monarchia A-W ,a Węgry( traktat w Trianon) jako przegrany utraciły Słowację,Siedmiogród,Banat i Wojewodinę.Rumunia zyskała Siedmiogród kosztem Węgier i Dobrudżę kosztem Bułgarii.Serbia utworzyła Jugosławię,powatała również Albania.Njabardziej przegranym okazały sie Węgry i dyszały one rządzą rewanżu.Okazja nadażyła się w czasie II wojny choć obe państwa (tzn Węgry i Rumunia) związały się z Niemcami.Hitler miał problem jak pogodzić oba te państwa.Oddał część Siedmiogrodu ponownie Węgrom a Rumunii Besarabię odbitą ZSRR.W Jugosławii po podbiciu przez Niemców Chorwaci związali się z Niemcami a Serbia z Aliantami.Grecję podbili Niemcy a Albanię Włosi( z problemami).Po wojnie granice wróciły w zasadzie do tego co było wczesniej.Ale problemy narodowościowe pozostały zwłaszcza po rozpadzie Jugosławii.

Gość dziadekwłodek

(Konto usunięte)

Uzupełnienie do dyskusji o Powstaniu Warszawskim:

 

"Strona główna > Zakłamana historia powstania

Zakłamana historia powstania

 

Napisał(a): Krzysztof Wasilewski w wydaniu 31/2013.

 

 

Początek sierpnia to w Polsce czas umacniania mitu powstania warszawskiego. Nie usłyszymy o arogancji dowództwa Armii Krajowej, o cywilach, którzy stali się zakładnikami chorych z ambicji generałów, ani o zagładzie miasta. Dlatego niewygodną prawdę o powstaniu ujawnia „Przegląd”. Jak zatem było w rzeczywistości? Z jednej strony, nie sposób nie wspomnieć o euforii, jaka zapanowała na stołecznych ulicach 1 sierpnia 1944 r. Z drugiej – radość szybko przerodziła się w rozgoryczenie, gdy walki zaczęły się przedłużać, przynosząc coraz więcej ofiar cywilnych. Morale cywilów topniało w miarę kurczenia się zapasów żywności, wody i leków. Ludność Warszawy stała się zakładnikiem dowódców powstania. Cywile byli potrzebni, bo bez nich dalsza walka traciła sens. Na śmierć jednego walczącego powstańca przypadało niemal 13 ofiar cywilnych.

 

200 tys. cywinych ofiar, zagłada miasta, arogancja dowódców – o tym nie usłyszymy w rocznicę powstania warszawskiego

Początek sierpnia to w Polsce czas umacniania mitu powstania warszawskiego. Nie usłyszymy o arogancji dowództwa Armii Krajowej, o cywilach, którzy stali się zakładnikami chorych z ambicji generałów, ani o zagładzie miasta. Dlatego niewygodną prawdę o powstaniu ujawnia „Przegląd”.

„Powstanie warszawskie było niesamowitym sukcesem wojskowym”, orzekł w ubiegłym roku prof. Norman Davies. Według niego, sukces polegał na kontynuowaniu walk przez dwa miesiące pomimo braku jakichkolwiek szans powodzenia. Jak widać, śmierć ponad 200 tys. cywilów i całkowite zniszczenie polskiej stolicy to dla brytyjskiego profesora nic nieznaczące detale.

Dywagacje prof. Daviesa można zrzucić na karb specyficznego brytyjskiego humoru. Co jednak da się wybaczyć obcokrajowcowi (nawet tak zaangażowanemu w sprawy polskie jak Davies), trudno puścić płazem rodzimym znawcom tematu. Tymczasem od lat część historyków i polityków uparcie wbija nam do głów kult powstania. Nie bez ich udziału Muzeum Powstania Warszawskiego stało się obowiązkowym punktem programu każdej szkolnej wycieczki, a na uroczystościach rocznicowych nie może zabraknąć żadnego czołowego polityka.

 

EUFORIA I GŁÓD

 

Mit powstania warszawskiego jest mozolnie budowany, począwszy od podręczników szkolnych, a na wypowiedziach przedstawicieli najwyższych władz państwowych skończywszy. Generałowie Tadeusz Bór-Komorowski, Tadeusz Pełczyński czy Antoni Chruś­ciel „Monter” już dawno temu zostali wpisani do panteonu wybitnych polskich dowódców. Liczba szkół różnych szczebli noszących ich imiona mówi sama za siebie. Tylko czekać, aż za tym przykładem podąży samo wojsko i przydzieli jakiejś jednostce któregoś z grona wybitnych patronów.

Jak zatem wygląda prawda o powstaniu? Z jednej strony, nie sposób nie wspomnieć o euforii, jaka zapanowała na stołecznych ulicach 1 sierpnia 1944 r. „Ludność stolicy zespoliła się z wojskiem w walce i nawet nieuzbrojeni, porwani entuzjazmem młodzieży, budują barykady przeciw czołgom wroga”, raportował Bór-Komorowski. Z drugiej – radość szybko przerodziła się w rozgoryczenie, gdy walki zaczęły się przedłużać, przynosząc coraz więcej ofiar cywilnych.

Morale cywilów słabło w miarę kurczenia się zapasów żywności, wody i leków. Okupacyjna rzeczywistość nie była łatwa, lecz w porównaniu z warunkami powstańczymi mogła się wydawać czasem spokoju i stabilizacji. Czym bowiem były kłopoty z zaopatrzeniem i kartkami z wcześniejszych lat przy obecnym nieustannym głodzie i pragnieniu? „Byliśmy tak zgłodniali, że jedliśmy mięso z konia, którego toczyły robaki, jedliśmy też wychudzone koty i psy”, wspominała Barbara Szymakowa, w czasie powstania 13-letnia dziewczynka, mieszkająca u dziadków przy ul. Burakowskiej.

Oczywiście pierwsze dni sierpnia to okres żywiołowego wsparcia powstania. Mieszkańcy sami organizowali się w drużyny. Młodzi i starzy, mężczyźni i kobiety – wszyscy z równym zapałem garnęli się do budowy barykad. Chętnie też udzielali się w szpitalach i kuchniach polowych. Do czasu.

Już w połowie sierpnia w wielu miejscach miasta panowała anarchia. „Władze administracyjne nie dają już sobie rady. Starosta – człowiek młody bardzo i niedoświadczony – nie panuje nad sytuacją”, skarżył się jeden z powstańców. Drugi w tym samym czasie meldował, że „wzrastała ciągle liczba głosów przeklinających powstanie i rząd”.

 

SPORY I KŁÓTNIE

 

Nad rozkazami Armii Krajowej górę brały ogólne zniechęcenie i apatia. „Nastawienie ludności w schronach cechuje chorobliwa bierność – alarmowano 12 sierpnia ze Starego Miasta. – Zupełnie biernie znoszą głód (niektórzy nie jadają po 2-3 dni), nie wykazują żadnej inicjatywy w kierunku starań o żywność”. Coraz trudniej było o ochotników do stawiania barykad i pracy w szpitalach. W wielu przypadkach dopiero groźbą czy wręcz przemocą powstańcy rekrutowali pomocników.

Minorowe nastroje potęgowane były przez zniszczenia zmuszające ludzi do tłoczenia się w piwnicach. Silne więzy sąsiedzkie rozluźniły się na skutek wymieszania się osób o różnym statusie materialnym, wykształceniu czy poglądach politycznych. W takich warunkach łatwo było o spory i kłótnie, które nierzadko przeradzały się w rękoczyny. „Załamywała się dyscyplina, a poczęły szerzyć kradzieże i drobne przestępstwa. (…) Niektórzy stawali się nieczuli na cierpienia innych, nawet jeśli osoby cierpiące należały do rodziny. Przestawano grzebać ciała zmarłych”, wspominał o. Medard Parysz, kapelan powstania. Wspólnota z pierwszych dni walk przestawała istnieć.

Głód, choroby i trudy życia w piwnicach odbierały ludziom wiarę w zwycięstwo. Kwitła jedynie spekulacja. O ile na początku sierpnia litr wody kosztował 200 zł, o tyle po kilkunastu dniach trzeba było już płacić 600 zł za szklankę. Jeszcze droższe były lekarstwa i żywność, o które trwała nieustanna walka między powstańcami a cywilami. Nic dziwnego, że mieszkańcy z utęsknieniem wspominali czasy niemieckich kartek.

Zapewne jednak największy wpływ na pogorszenie nastrojów ludności cywilnej miała wzmagająca się brutalność oddziałów okupacyjnych. Dowódca akcji pacyfikacyjnej gen. Erich von dem Bach-Zelewski miał do dyspozycji m.in. brygadę SS RONA (2 tys. żołnierzy), złożoną z rosyjskich i ukraińskich zwyrodnialców, oraz brygadę SS Oskara Dirlewangera rekrutowaną z niemieckich kryminalistów, którzy wsławili się bestialstwem na tyłach frontu wschodniego, a także dwa bataliony Kozaków, batalion specjalny z Wrocławia i zmilitaryzowany policyjny batalion z Poznania.

Żołnierze zostali tak dobrani, by bez skrupułów mordowali ludność cywilną. „Przy każdym domu leżały trupy, przy niektórych domach częściowo popalone: dzieci, kobiety, mężczyźni i starcy. Domy zaś wszystkie już były spalone” – tak wyglądała pacyfikacja powstania od pierwszych jego dni.

Masowe mordy i gwałty były na porządku dziennym. Już 1 sierpnia zostało rozstrzelanych 20 mieszkańców domu przy ul. Powązkowskiej 41. 4 sierpnia Niemcy zamordowali ok. 4 tys. mężczyzn, kobiet i dzieci, którzy schronili się w fabryce przy ul. Wolskiej 60. Następnego dnia oddziały SS dokonały masakry chorych w Szpitalu Wolskim. Kolejny tysiąc rozstrzelano w szpitalu św. Łazarza. Aż 5 tys. osób zamordowano w fabryce Ursus.

Okrucieństwo oddziałów pacyfikacyjnych dotykało na równi dorosłych i dzieci. Tymczasem za sprawą mediów i niektórych polityków w naszej zbiorowej świadomości utrwalił się obraz „małego powstańca”, który w przydużym hełmie bohatersko broni stolicy. Nic więc dziwnego, że na udział nieletnich w powstaniu patrzymy jak na romantyczną przygodę, niczym na harcerskie podchody. Cóż jednak romantycznego w zmasakrowanym – dosłownie i w przenośni – dzieciństwie?

 

BEZ WSPARCIA

 

Okupanci mordowali cywilów bez względu na wiek. W szpitalach pijani żołnierze dla zabawy zabijali noworodki, niektórzy „ćwiczyli” cesarskie cięcie na ciężarnych kobietach. Jak w każdym konflikcie rosła liczba sierot i półsierot. W najtrudniejszej sytuacji były dziewczynki. We wspomnieniach z powstania wciąż przewijają się zbiorowe gwałty dokonywane przez oprawców na nieletnich. Wzruszające jest opowiadanie o ponad 250 ślubach zawartych podczas powstania. Trudniej mówić, że dla wielu nastolatek ich pierwszy raz to najbardziej upodlające wydarzenie w życiu, często zakończone śmiercią w męczarniach.

„Tuż obok nas siedzi skulona starsza pani z niedorosłą dziewczynką. Pijana zgraja podchodzi do nich, jeden z tych bandytów szarpie dziewczynkę za rękę, coś bełkoce pijackim głosem. (…) Dziewczyna wstaje ze szlochem, żołdak odprowadza ją na bok kilka kroków i po chwili cały dramat rozgrywa się na oczach wszystkich. Brutalny atak, płacz i krzyk tej 14-letniej, żałosne jęki, sapania zdobywcy… Dziewczynka wyrywa się, ucieka, przypadła do krewnej, szlocha, płaczemy razem, po kilku minutach znowu ją szarpie inny…”, relacjonowała Zofia Wędrychowska, nauczycielka.

Strach o życie swoje i najbliższych przerodził się w złość przeciwko tym, którzy wywołali powstanie. Wbrew obietnicom dowództwa walki się przedłużały. Stolica i jej mieszkańcy pozostawali bez wsparcia sojuszników. Armia Czerwona nawet nie zbliżyła się do rogatek miasta, a prowadzone przez RAF wsparcie powietrzne było niewystarczające. 20 sierpnia Biuro Informacji i Propagandy (BIP) meldowało: „Głosy defetystyczne są jeszcze odosobnione i nieliczne, lecz słabnięcie odporności nerwowej staje się dosyć powszechne”.

Każdy kolejny dzień samotnych zmagań nasilał rozgoryczenie ludności cywilnej. „Po trzech tygodniach walk w Warszawie sytuacja wyrażająca się w braku skutecznej pomocy dla powstania nabiera cech skandalu politycznego. Opinia publiczna oskarża [emigracyjny] Rząd o brak wszelkiego znaczenia na terenie międzynarodowym. Niechęć wobec aliantów przeradza się we wrogi stosunek”, depeszowano do Londynu 23 sierpnia.

Sprawna dotychczas machina propagandowa zacięła się. Przez cały okres powstania ukazywało się ok. 130 dzienników, tygodników i magazynów, spośród których największe osiągały nakład 28 tys. egzemplarzy. Początkowo czytane z wielkim zainteresowaniem, z czasem stawały się źródłem frustracji mieszkańców. W jednym z raportów BIP alarmowano: „Sensacyjne tytuły niektórych dzienników w rodzaju: »Opanowaliśmy Politechnikę«, gdy wiadomo, żeśmy ją stracili (…), zamiast podnosić nastroje, raczej je obniżają, podrywając jednocześnie zaufanie i wiarę w prawdomówność naszej propagandy”.

Zmianę nastrojów społeczeństwa najbardziej odczuli sami powstańcy. Młoda łączniczka wspominała, jak głodujące matki z dziećmi z wyrzutem patrzyły na powstańców, którzy chronili się w ich piwnicach. „Na żołnierzy spoglądały z niechęcią – pisała – zupełnie inaczej niż na początku powstania, kiedy to obrzucały ich kwiatami”.

Czas dogorywającego powstania sprzyjał rozluźnieniu obyczajów. Obok wielu przykładów bohaterstwa czy solidarności cywilów były także czyny haniebne. Zatłoczone piwnice okazywały się doskonałym miejscem do kradzieży, rozbojów, a nawet morderstw. Rosła liczba osób skazanych na śmierć za kolaborację z okupantem. Nieraz dochodziło do samosądów, których ofiarami padali m.in. ocalali Żydzi. Zdarzały się kuriozalne sytuacje, kiedy ratunek widziano w poddaniu się niemieckim żołnierzom.

Mieczysław Dobrowolski, który we wrześniu 1944 r. znalazł się w szpitalu zorganizowanym w miejskim ośrodku zdrowia, zapamiętał „nieopisaną radość” pośród personelu po wkroczeniu Niemców. „Tegoż dnia wieczorem – wspominał – nie wiadomo skąd znalazła się żywność, i to w większych ilościach. Przez cały wieczór pracownicy szpitala raczyli się wódką i wreszcie jedli do syta. Po każdym kieliszku powtarzali: Za wszystkie czasy!”.

 

EWAKUACJA

 

Coraz częściej mieszkańcy domagali się zgody na ewakuację. Pierwsze takie próby podejmowano już na początku powstania, jednak w obliczu ogólnej euforii nikt z dowództwa nie traktował ich poważnie. Chętnym do opuszczenia swoich domów nie robiono problemów, choć niedwuznacznie sugerowano im tchórzostwo. Problem zaczął się, gdy prośby zamieniły się w żądania, a ich liczba zaczęła lawinowo rosnąć.

Pod koniec sierpnia cywile przebywający na Starówce w kościołach Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny i św. Franciszka udali się do mjr. Stanisława Błaszczaka „Roga”, domagając się umożliwienia im ewakuacji. Spotkali się z odmową. Jak przekonywał dowódca, „jeśli duża grupa osób w towarzystwie osób duchownych opuści ten teren i przejdzie na obszary zajmowane przez Niemców, to wśród powstańców załamie się wola walki. Każdy, kto będzie próbował wyjść, zostanie zastrzelony jako zdrajca”.

Trudno się oprzeć wrażeniu, że ludność cywilna stała się zakładnikiem powstańców, a nade wszystko ich dowódców. Była im potrzebna, bo bez niej dalsza walka traciła jakikolwiek sens. „Gdy zabraknie mieszkańców – przekonywał gen. Okulicki – możemy oczekiwać, że poczuje się żołnierz osamotniony i nie potrafi się zdobyć na obronę tej kupy gruzów, jaką dzisiaj przedstawia Warszawa”. Każda strata wśród cywilów była więc dla polskiego dowództwa usprawiedliwiona.

Oficjalną zgodę na ewakuację ludności dowództwo AK wydało dopiero 8 września. Jednak nawet wówczas cywile opuszczający teren walk nie mogli liczyć na sympatię czy choćby zrozumienie ze strony powstańców. Jeden z nich meldował: „Żołnierze byli oburzeni wymarszem ludności. Idącym robiono uszczypliwe uwagi, nie pozwalano dawać papierosów. Jeden żołnierz z placówki przy ul. Lwowskiej powiedział do mnie, że gdyby zauważył swą matkę w tym tłumie, zastrzeliłby ją. Narzekał, że władze pozwalają na taki wstyd, a przede wszystkim, że tylu młodych ludzi wychodzi”.

Mieszkańcy Warszawy rozczarowali się powstaniem. Ich początkowe gorące poparcie wynikało z przekonania, że potrwa ono zaledwie kilka dni i zakończy się wyzwoleniem stolicy. W końcu tak im obiecywano w licznych odezwach i artykułach. Jeszcze 7 września gen. Antoni Chruściel „Monter” przekonywał, a raczej w sposób niegodny oficera kłamał: „Wierzcie w to głęboko, że dowództwo nie zawiedzie, że myślimy o wszystkim. Do nadejścia z zewnątrz pomocy upłynie jeszcze najwyżej 4-5 dni. Pomimo że źle się odżywiacie i znużeni jesteście bez granic, duch Wasz musi się zdobyć na to niedługie już przetrwanie”.

 

FUNDAMENTY MITU

 

Fundamentem mitu powstania warszawskiego jest teza, że miało ono szanse powodzenia. Tymczasem w samym dowództwie Okręgu Warszawa AK mało kto był optymistą nawet przed jego wybuchem. „Czy pan widzi i rozumie sens tego wszystkiego, co my tu robimy?”, pytał 29 lipca gen. Pełczyński świeżo przybyłego z Londynu Jana Nowaka. Kurier nie potrafił odpowiedzieć twierdząco na to pytanie. Co gorsza, problemy z odpowiedzią miał sam Pełczyński.

Dni poprzedzające powstanie polskie dowództwo spędzało na wzajemnym przekonywaniu się o jego sensie. Przy czym rzadko podnoszono argumenty natury militarnej czy strategicznej. Wszak takich być nie mogło. Zdecydowanie więcej uwagi poświęcano kwestiom honoru i odwagi. Gen. Leopold Okulicki przekonywał: „Nie mam żadnych złudzeń, co nas tu czeka po wejściu Rosjan i ujawnieniu się, ale choćby mnie spotkało najgorsze, wolę to aniżeli zrezygnowanie z wszystkiego bez walki. Musimy spełnić nasz obowiązek do końca”.

Rozważania generalicji w kraju nie przekonywały władz emigracyjnych. Analizując rozmowy na linii Warszawa-Londyn w lipcu 1944 r., nie sposób nie dojść do wniosku, że decyzja o wywołaniu powstania była jawnym złamaniem dyrektyw naczelnego wodza. Stojący na czele polskiego wojska gen. Kazimierz Sosnkowski wielokrotnie ostrzegał, że zorganizowanie akcji przeciwko Niemcom „bez uprzedniego porozumienia z ZSRR na godziwych podstawach byłoby politycznie nieusprawiedliwione, zaś (…) pod względem wojskowym niczym innym jak aktem rozpaczy”.

Podobnie wypowiadali się rząd i prezydent. Jeden z ministrów, Jan Stańczyk, uważał „za konieczne przestrzec kraj przed jakimikolwiek odruchami rozpaczy, skierowanymi przeciwko wojskom sowieckim”. Tymczasem te i inne ostrzeżenia dowództwo Okręgu Warszawa AK świadomie zlekceważyło. Generalicja zdawała sobie sprawę, że powstanie miało minimalne szanse powodzenia, lecz opacznie przez nią rozumiane honor i odwaga przeważyły szalę na korzyść akcji zbrojnej.

Główną ofiarą nonszalancji dowództwa AK była ludność cywilna Warszawy. W planach wojskowych jawiła się ona jako przedłużenie siły zbrojnej. Tak też traktowały ją oddziały okupacyjne, które z równą brutalnością rozprawiały się z powstańcami, jak i ze starcami, kobietami czy dziećmi. Podobnie postrzegały mieszkańców Warszawy emigracyjne władze. Komentując kapitulację powstania, premier Stanisław Mikołajczyk zawyrokował: „Garnizon i ludność stolicy wypełniły powinność żołnierską ponad granice ludzkiej wytrzymałości i męstwa”.

 

WYMUSZONE BOHATERSTWO

 

Decyzja o narażeniu życia setek tysięcy cywilów dałaby się jeszcze obronić, gdyby istniały realne przesłanki sukcesu powstania. Tymczasem, cytując gen. Władysława Andersa, „nie miało ono najmniejszych szans powodzenia, a naraziło nie tylko naszą stolicę, ale i tę część Kraju, będącą pod okupacją niemiecką, na nowe straszliwe represje”. Ofiary obciążają sumienie dowództwa AK, które w przypływie emocji wywołało powstanie, a także władz emigracyjnych, które nie były w stanie zapobiec tej samobójczej decyzji.

Mieszkańcom Warszawy nie sposób odmówić bohaterstwa. Jednak było to bohaterstwo wymuszone. O ile bowiem dowództwo i żołnierze świadomie przystąpili do powstania, o tyle ludność cywilna została w nie wciągnięta siłą. Nikt nie pytał, czy niemal milion osób chciało i było gotowych wypełnić swoją „żołnierską powinność”.

Warszawa skapitulowała 3 października 1944 r. W ciągu dwóch miesięcy zginęło ok. 16 tys. polskich żołnierzy i aż 200 tys. zwykłych mieszkańców. Oznacza to, że na śmierć jednego walczącego powstańca przypadało niemal 13 ofiar cywilnych. Ponad pół miliona tych, którzy przeżyli, zostało zmuszonych do opuszczenia miasta.

Dramat stolicy nie skończył się wraz z jej kapitulacją. Budowniczowie mitu powstania niechętnie wypowiadają się na temat dalszych losów Warszawy i jej mieszkańców. Dlaczego? Odpowiedź jest banalnie prosta. Całkowite zniszczenie największego polskiego miasta – Paryża Północy, jak nazywano je przed wojną – oraz skazanie ponad pół miliona osób na wielomiesięczną tułaczkę trudno nazwać inaczej niż klęską. Milczenie spowodowane jest także chęcią zatuszowania niewygodnej dla niektórych prawdy, że Warszawę odbudowano za czasów władzy ludowej.

Popowstańcza rzeczywistość miała niewiele wspólnego z mitem niezwyciężonego miasta. Przypominała raczej apokalipsę. „To całe wychodzenie szło powoli. I było podobne do zbierania się na Sąd Ostateczny”, zanotował w pamiętniku Miron Białoszewski. W słowach tych nie było nic z literackiej hiperboli. Niemal co czwarty ocalały mieszkaniec stolicy i pobliskich wsi trafił do obozów koncentracyjnych lub został wysłany na roboty przymusowe do Niemiec. Wielu nie doczekało końca wojny.

O losie warszawskich tułaczy nie usłyszymy w debacie o powstaniu. Prawda mogłaby zepsuć lansowany od lat obraz „przegranych zwycięzców”, w którym mieszkańcy opuszczali swoje miasto z podniesioną głową. Tylko z czego mogli być dumni? Ze śmierci bliskich? Z utraty całego majątku? Głodu, choroby, gwałtów? W starciu z popowstańczymi realiami bohaterstwo czasu walki stawało się niepotrzebnym bagażem.

„Brak słów, by opisać stan fizyczny i psychiczny warszawskich nędzarzy – zapisała w dzienniku mieszkanka Łowicza, dokąd trafiła część uchodźców. – Brud, rozpacz, łzy, otępienie i te straszne opowieści. Na zadawane zewsząd pytania o młodych pada ponura odpowiedź: »Albo już nie żyją, albo wywiezieni do Niemiec, albo jeszcze walczą, czekając na swój los«”. Dla wielu jedyną pociechą w tym trudnym czasie była pomoc i opieka gospodarzy.

Nie zawsze jednak uchodźcy ze zniszczonej stolicy mogli liczyć na taką życzliwość jak w Łowiczu. Alfred Kuzka, mieszkaniec Marymontu z ul. Czos­nowskiej, który w czasie powstania z żoną i dziećmi przebywał na Starym Mieście, a potem z najbliższymi został wysłany do Starej Wsi, wspominał, jak musiał wysłuchiwać docinków w rodzaju: „Musimy ich karmić. Po co nam to? Sami nie mamy”. Właściciele gospodarstwa, do którego trafił, traktowali ich jak darmową siłę roboczą. Kuzkowie spali w opuszczonym młynie, a kiedy upomnieli się o zapłatę za pracę, zostali niemal siłą wypędzeni ze wsi. „Wy warsiarskie dziady! Przyśliśta nas tu obżyrać. Dali, jazda do Warszawy! Mamy dosyć swoich”, usłyszeli na pożegnanie. Czy zatem można się dziwić, że piewcy „cudownej jedności narodu w walce z okupantem” wolą ten i podobne epizody skwitować milczeniem?

Powstanie warszawskie to jedno z najtragiczniejszych wydarzeń w historii Polski. To także przykład, jak arogancja, niepohamowane ambicje i brak zrozumienia dla ludzkiej krzywdy mogą doprowadzić do zagłady milionowego miasta i jego mieszkańców. Czy wyciągniemy w końcu z tego wnioski? Wątpliwe. Mit powstania umacnia się z każdym rokiem. Jak na naród kochający się w swojej historii dosyć nonszalancko ją traktujemy.

 

Krzysztof Wasilewski

 

Przy opracowywaniu tekstu korzystałem z książek: Exodus Warszawy. Ludzie i miasto po Powstaniu 1944. T. 1. Pamiętniki, relacje, opracowanie Małgorzata Berezowska, Warszawa 1992; Joanna K.M. Hanson, Nadludzkiej poddani próbie. Ludność cywilna Warszawy w powstaniu 1944 r., Warszawa 1989; Na tropach tragedii. Powstanie Warszawskie 1944, wybór dokumentów wraz z komentarzem Jan M. Ciechanowski, Warszawa 1992; Andrzej Przemyski, Ostatni komendant generał Leopold Okulicki, Lublin 1990; Eugeniusz Duraczyński, Rząd polski na uchodźstwie 1939-1945, Warszawa 1993; Andrzej Krzysztof Kunert, Władysław Bartoszewski, Rzeczpospolita Walcząca. Powstanie warszawskie 1944. Kalendarium, Warszawa 1994."

Powstania warszawskiego potrzebowal przedwszystkim Stalin. Bez tej katastrofy wladza ludowa moglaby miec wiecej problemow (21go lipca zalozyl im PKWN - organ wykonawczy KRN) i mogloby sie okazac, ze Mikolajczyk wygral wybory w zbyt wielu okregach wyborczych. Oczywiscie Mikolajczyk o tym jeszcze nie wiedzial. Tak naprawde w rzadzie londynskim malo kto wiedzial cokolwiek na pewno. Domyslano sie. Bystrzy duzo a glupole malo i zle. Pozatym ludzie chca wierzyc a tonacy brzytwy sie chwyta. Nie zapominajcie, ze ustalenia konferencji w Teheranie trzymano w scislej tajemnicy bo Roosvelt chcial glosow Polonii w wyborach przypadajacych jesienia 1944. No wiec Stalin bardzo chcial aby powstanie wybuchlo a celem bylo oczywsicie zniszczenie Warszawy i sil AK w Warszawie przez Niemcow ale raczej nie wierzyl (podobno), ze Polacy dadza sie sprowokowac. A wiec zgodnie z instrukcja Stalina:

 

29 lipca (w godzinach wieczornych) Radio Moskwa nadało w języku polskim wezwanie do ludności Warszawy. Głosiło ono, że dla polskiej stolicy „godzina czynu wybiła” i zapowiadało, że „czynną walkę na ulicach Warszawy (…) nie tylko przyspieszymy chwilę ostatecznego wyzwolenia, lecz ocalimy również majątek narodowy i życie waszych braci”. Tego samego dnia na murach Warszawy pojawiła się odezwa podpisana przez samozwańczego generała Juliana Skokowskiego – przywódcę lewicowej Polskiej Armii Ludowej – w której informowano fałszywie, że generał „Bór” wraz z KG AK uciekli z Warszawy, a Skokowski obejmuje dowództwo nad wszystkimi organizacjami podziemnymi w mieście i zarządza mobilizację do walki z Niemcami.

 

30 lipca należąca do komunistycznego ZPP „Radiostacja Kościuszko” kilkukrotnie powtórzyła wezwanie, w którym znalazły się słowa: „Ludu Warszawy! Do broni! Niech ludność całą stanie murem wokół Krajowej Rady Narodowej, wokół warszawskiej Armii Podziemnej. Uderzcie na Niemców, Udaremnijcie ich plany zburzenia budowli publicznych. Pomóżcie Armii Czerwonej w przeprawie przez Wisłę (…) Milion mieszkańców Warszawy niechaj się stanie milionem żołnierzy, którzy wypędzą niemieckich najeźdźców i zdobędą wolność”.

 

Sowieckie lotnictwo zrzuciło także nad miastem ulotki propagandowe o podobnej treści. W tej sytuacji dowództwo AK miało realne powody do obaw, że w momencie wkraczania Armii Czerwonej komuniści sprowokują wystąpienia zbrojne, w które masowo zaangażuje się ludność Warszawy wyczekująca od lat możliwości odwetu na okupantach. W ten sposób komuniści odebraliby dowództwu AK ostatni atut oraz potwierdziliby tezy sowieckiej propagandy, jakoby Polskie Państwo Podziemne nie prowadziło walki z Niemcami. Do tego nastroje pragnienia walki wsrod wiekszosci zolnierzy nie majacych pojecia o prawdziwym nastawieniu aliantow zachodnich a szczegolnie wladz USA w stosunku do Polski oraz dzialanosc prosowieckich elementow w AK.

 

Delegacja polska przebywajaca w Moskwie od 30go lipca usilowala namowic Stalina do udzielenia pomocy. Stalin przyjal Mikolajczyka 4go sierpnia we wiadomym celu i z wiadomym skutkiem.

 

Tak wygladala sytuacja na osi ZSRR-Polska wkrotce przed powstaniem i zaraz po jego wybuchu.

 

pozdrawiam,

No to jeszcze parę słów o Davisie.We wcześniejszych swoich książkach krytykował Powstanie.Ale od paru lat prawdopodobnie żyje głównie z polskiego rynku dlatego zmienił zdanie.Teraz powstanie miało sens i szanse powodzenia!

Za co?

Ironii nie paniał.

Poza tym masz jakieś dziwne inkwizycyjne pomysły, znak czasu, nowe oblicze lewactwa?

Przyznajesz, że wolałbyś go w dyby czy tak?

 

Zdecyduj się.

Znane są tysiące sposobów zabijania czasu, ale nikt nie wie, jak go wskrzesić.

skynyrd

 

Czyli dalej wolisz tkwić w "narodowych mitach"?Spróbuj pomyśleć niezależnie,poczytaj choćby w tym wątku co nieco.

 

xniwax

 

To Ty ironii nie poniał,ja nawiazałem do niegdysiejszej dyskusji o książkach.

dyskusji o książkach.

 

Wybacz Wojciechu ale nie widzę związku w czasie i temacie.

Poza tym widzę od dłuższego czasu, że tożsamość narodowa stoi ci kołkiem.

Kojarzy ci się bardzo obok i nie z tym narodem.

Kompleksy?

Znane są tysiące sposobów zabijania czasu, ale nikt nie wie, jak go wskrzesić.

xniwax

 

Właśnie jest dokładnie odwrotnie.Uważam,że jesteśmy w miarę normalnym,średniozamożnym krajem w środku Europy i nie ma potrzeby odgradzania się od sąsiadów zasiekami nienawiści,uprzedzeń i stereotypów.Jeżdżę dużo po świecie i nigdzie nie muszę wstydzić się,że jestem Polakiem.A najczęściej spotykam się z tej racji z życzliwością.To właśnie Twoje poglądy a właściwie fobie wobec innych nacji świadczą o kompleksach.Do historii Polski odnoszę się krytycznie nie dlatego,że mam kompleksy ale dlatego,że jako historyk-amator jestem wrażliwy na fałsz,zakłamanie i oszukiwanie ludzi.Obowiązkiem historyka jest przede wszystkim mówienie prawdy a nie uprawianie propagandy.

Nie mam żadnych fobii Wojciechu

 

ale dlatego,że jako historyk-amator jestem wrażliwy na fałsz,zakłamanie i oszukiwanie ludzi.Obowiązkiem historyka jest przede wszystkim mówienie prawdy a nie uprawianie propagandy.

 

 

Często Ci to nie wychodzi, a jak ci nie wychodzi wmawiasz innym fobie, zasieki, nietolerancję itp.

Co jednak jest objawem kompleksów i zagubienia, niepewności w tym co chcesz przekazać.

Znane są tysiące sposobów zabijania czasu, ale nikt nie wie, jak go wskrzesić.

  • Pokaż nowe odpowiedzi
  • Zarchiwizowany

    Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.



    • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

      • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
    • Biuletyn

      Chcesz być na bieżąco ze wszystkimi naszymi najnowszymi wiadomościami i informacjami?
      Zapisz się
    • KONTO PREMIUM


    • Ostatnio dodane opinie o sprzęcie

      Ostatnio dodane opinie o albumach

    • Najnowsze wpisy na blogu

    ×
    ×
    • Dodaj nową pozycję...

                      wykrzyknik.png

    Wykryto oprogramowanie blokujące typu AdBlock!
     

    Nasza strona utrzymuje się dzięki wyświetlanym reklamom.
    Reklamy są związane tematycznie ze stroną i nie są uciążliwe. 

     

    Nie przeszkadzają podczas czytania oraz nie wymagają dodatkowych akcji aby je zamykać.

     

    Prosimy wyłącz rozszerzenie AdBlock lub oprogramowanie blokujące, podczas przeglądania strony.

    Zarejestrowani użytkownicy + mogą wyłączyć ten komunikat oraz na ukrycie połowy reklam wyświetlanych na forum.