Skocz do zawartości
IGNORED

Czy tzw. muzyka dawna jest rzeczywiście "dawna"?


samotulinus

Rekomendowane odpowiedzi

Witam serdecznie kolejnego uczestnika naszej dyskusji :)

 

Historically Informed Perfomance ma już swoją około półwieczną historię. Zastanawialiście się kiedyś, komu tak naprawdę zawdzięczamy odrodzenie zainteresowania muzyką przedklasyczną?

 

Ja właśnie się zastanawiam i coraz bardziej dochodzę do zaskakującego wniosku, że niebagatelną rolę w popularyzacji muzyki renesansowej i barokowej odegrali nie tylko sami wykonawcy (instrumentalisci, wokaliści, dyrygenci) ale także... kompozytorzy (sic!). Nie myślę tutaj bynajmniej o inspiracjach muzyką dawną w ich własnej twórczości, lecz o realnych działaniach mających na celu przywrócenie jej do estradowego życia.

 

Sięgnijmy pamięcią wstecz i okaże się, że...

 

W 1789 roku nie kto inny jak Mozart przywrócił do życia Mesjasza przeorkiestrowując partyturę. Trzeba pamiętać, że były to czasy, w których wykonywano niemal wyłącznie muzykę tworzoną „tu i teraz” i nikt specjalnie nie był zainteresowany ani wykonywaniem, ani słuchaniem muzyki przeszłości (nawet tej niezbyt odległej, ale już jednak niemodnej).

 

Cudowne przebudzenie (po niemal 100 latach „śpiączki”) muzyki kantora z Lipska zawdzięczamy Mendelssohnowi, który doprowadzając do lipskiego wykonania Pasji Mateuszowej w 1829 roku zainicjował swoisty „kult Bacha”. Owo pobudzone przez Mendelssohna zainteresowanie środowiska krytyków muzycznych i muzykologów zaowocowało m.in. powstaniem licznych towarzystw bachowskich, a także podjęciem półwiecznego, zbiorowego wysiłku niemieckich naukowców mającego na celu uporządkowanie, opracowanie i wydanie dzieł wszystkich Bacha (Bach-Gesellschaft Ausgabe).

 

Na początku XX-wieku wielu brytyjskich kompozytorów interesowało się muzyką dawną. Peter Warlock (a właściwie Philip Arnold Heseltine), którego znamy przede wszystkim jako twórcę Capriol Suite na orkiestrę smyczkową (autorskie opracowanie wybranych tańców ze zbioru Orchesographie Thoinota Arbeau), przetranskrybował na zlecenie angielskich wydawnictw wiele lutniowych pieśni z czasów Elżbietańskich, a także „odkrył” muzykę XVI-wiecznego kompozytora Thomasa Whythorne’a i opublikował monografię na temat jego twórczości. Z kolei Ralph Vaughan Williams zajmował się edycją dzieł Henry Purcella i staroangielskich hymnów (BTW: sporo poznanych tym sposobem melodii wykorzystał w swoich utworach).

 

Warto wiedzieć, że Nadia Boulanger, która zaszczepiła neoklasycyzm tylu swoim uczniom-kompozytorom, zajmowała się również wykonawstwem muzyki wczesnobarokowej jako dyrygentka kameralnego zespołu wokalnego. Na przełomie lat 1940/50 nagrała kilka płyt m.in. z madrygałami Monteverdiego. Można do nich dotrzeć w necie. Jakże dziś archaicznie to brzmi! ;) Jakiż jednak rezerwuar piękna ma w sobie ta muzyka, skoro nawet przy takiej interpretacji była w stanie wzbudzić w Nadii Boulanger tyle zachwytów:

 

„Every work of art is a triumph of technique. From a certain happy arrangement of words, lines, colors, or sounds, beauty is suddenly born. How? It would be very difficult to say, for the essence escapes analysis. The masters of the Renaissance, admirable artisans that they were, knew this well.”

NADIA BOULANGER

 

I tu dochodzimy do najważniejszej dla poruszonego wątku postaci ze światka kompozytorskiego. Niezwykłym wręcz entuzjastą muzyki dawnej i praojcem ruchu HIP był... Paul Hindemith. Świadczy o tym nie tylko wiele zachowanych wypowiedzi kompozytora, w których domagał się restauracji muzyki dawnej wykonywanej z materiałów źródłowych i na rekonstrukcjach starych instrumentów, czy wspomnienia jego studentów, którym głęboko zapadły w pamięci charyzmatyczne wykłady Hindemitha na temat muzyki renesansowej i barokowej w Tanglewood i Yale w latach 40. ubiegłego wieku. Mało kto u nas pamięta, że Hindemith dokonał rekonstrukcji „Orfeusza” Monteverdiego i sam zadyrygował orkiestrą wyłonioną spośród członków Wiener Symphoniker. Co więcej, przy pierwszym pulpicie wiolonczel zasiadał nie kto inny, jak 24-letni wówczas Nikolaus Harnoncourt (zafascynowany osobowością Hindemitha i jego pasją dla muzyki dawnej), a ten koncert jest dzisiaj uznawany za nieoficjalny debiut... CONCENTUS MUSICUS WIEN - pierwszego z prawdziwego zdarzenia zespołu instrumentów barokowych.

 

To wydarzenie odbyło się 3 czerwca 1954 roku i można je uważać za punkt zwrotny - moment narodzin współczesnego wykonawstwa "historycznie poinformowanego". Zachowało się nawet kompletne nagranie:

Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą )

 

Dzisiaj, kiedy mamy do dyspozycji tysiące wspaniałych płyt, kiedy kręcimy nosem na niektóre pomysły Pinnocka, Minkowskiego, Pluhar, Biondiego czy innych, warto pamiętać, jak niesamowitą drogę przebyło wykonawstwo muzyki dawnej w okresie zaledwie 50 lat, jak radykalnie wzrosły standardy wykonawcze i oczekiwania słuchaczy. Warto także oddać hołd takim pionierom i pasjonatom, jak m.in. Harnoncourt czy Munrow, którzy przez wiele lat musieli przekonywać do swoich koncepcji i zmagać się z oporem nie tylko środowisk akademickich i opiniotwórczych, ale także i słuchaczy.

 

Swoją drogą nie należy zapominać o Anglikach, bo jak wynika z mojej wiedzy na ten temat, nigdy nie zaprzestali wykonywania muzyki barokowej. Przecież muzyka nazywana przez nich narodową wyszła spod pióra Purcella i Haendla. Może właśnie dlatego brytyjskie wykonawstwo było przez szereg lat dominujące.

Pozdrawiam

Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą )

Nie myśl - słuchaj.

Jarula, dzięki serdeczne za Twój głos w dyskusji :)

Chciałbym się odnieść do dwóch poruszonych przez Ciebie kwestii.

 

Trudno mi sobie wyobrazić muzykę dawną w estetyce jazzowej czy rockowej.

Przykładów jest całe mnóstwo.

Obrabianie klasyki na rockowo było naczelną dewizą supergrupy Emerson, Lake & Palmer. Nawet u nas działa obecnie poznańska progresywna kapela Amaryllis, która łączy rock z dawną muzą - ze średniowiecznymi pieśniami ze zbioru Llibre vermell, a nawet z naszym "Breve regnum" (na podłączonej do piecyka archilutni gra mój przyjaciel Henio Kasperczak :)).

 

W jazie takich odniesień są dziesiątki, że wymienię choćby Bacha (Modern Jazz Quartet), "Pory roku" Vivaldiego (Jacques Loussier Trio), albo nawet średniowieczną saltarellę (Leszek Możdżer na płycie "The Time"). Trudno tu jednak mówić o interpretacji. Grawituje to bardziej w okolicach parafrazy albo zupełnie odrębnej twórczości "na motywach..."

 

Ostatnie pytanie Samotulinusa podobnie jak poprzednie prowokuje do odpowiedzi. Dzisiejszy kompozytor ma lepiej i łatwiej niż "dawny". Nie mam wątpliwości.

Ja jednak nadal mam wątpliwości i może rozwinę swoją wstępną myśl.

 

Podczas, gdy dawniej kompozytor musiał rywalizować jedynie z mniej lub bardziej utalentowanymi rówieśnikami, dziś w walce o słuchacza musi zmierzyć się dodatkowo z mocno zatłoczonym panteonem geniuszy, których wyniosła na ołtarze cała dotychczasowa historia muzyki! Dawniej wystarczyło, że poznał tajniki kontrapunktu i bez problemu mógł zaistnieć jako twórca, powielając, rozwijając, czy też przełamując „obowiązujące” wzorce. Dzisiaj, często pozostaje bezradny wobec powodzi różnorakich technik i stylów, zalewającej sale koncertowe i media wszelakie.

W czasach panowania „agresywnej, wojującej awangardy” (połowa ubiegłego wieku), kompozytor chcąc się jakoś wyróżnić musiał zaproponować nowy język, nowe rozwiązania formalne i brzmieniowe. Takie działania miały jednak dwa poważne mankamenty:

- z reguły były obliczone na jednorazowy efekt - trudny do naśladowania, kontynuacji i rozwijania;

- najczęściej wiązały się z zanegowaniem nawyków słuchowych, a zatem były z góry skazane na banicję w szerokich kręgach melomanów.

 

Kiedy w połowie lat 70. zelżał terror nowatorstwa, współczesny kompozytor wpadł w jeszcze większą pułapkę! Akt skruchy, gest pokory wobec Tradycji, wiązał się bowiem z podjęciem ryzykownej gry, uwikłaniem w niebezpieczne związki. Jakże często, te wszystkie pozorne, nieszczere, wymuszone mariaże nowego ze starym, te dziwaczne mutanty stylistyczne, balansują na krawędzi kiczu. Czy te ukłony w stronę gustów i nawyków słuchowych szerszej publiczności naprawdę odnoszą pozytywny skutek? Czy nie jest tak, że spora część współczesnej twórczości "surkonwencjonanej" trafia w recepcyjną próżnię, nie zadowalając w pełni ani zwolenników ariergardy, ani coraz mniej licznych adwokatów awangardy?

 

Problem tkwi w tym, że postmodernizm tak naprawdę nie podjął uczciwego dialogu z Tradycją (jak np. wcześniej uczynił to neoklasycyzm), on ją dekonstruuje, parodiuje, niszczy. W jednym z wywiadów Stanisław Krupowicz konstatuje:

 

"Współczesny artysta, w tym i kompozytor, znajduje się w okowach dwóch skrajności. Z jednej strony grozi mu bełkot, jeżeli całkowicie odrzuci tradycję, z drugiej strony może popaść w banał, jeżeli za bardzo się na nią zapatrzy".

 

Takie fatum dwóch "B"? ;)

 

Czy jednak na pokładzie rakiety, nafaszerowanej co prawda nowoczesną elektroniką, lecz wykonanej według projektu Leonarda z osiemnastowiecznego mahoniu i napędzanej siłą mięśni średniowiecznych galerników, można wyruszyć na poszukiwania nowych sonicznych galaktyk? Czy z takim brzemieniem przeszłości na karku można eksplorować dziewicze regiony muzycznego uniwersum? ;)

 

Oto niezwykle trudne pytanie, na które muszą odnaleźć odpowiedź współcześni kompozytorzy z ambicjami kreowania przyszłości, wytyczania nowych kierunków rozwoju. Nie chciałbym znaleźć się w ich skórze.

Średnia z dat zakończenia działalności artystycznej trzech kompozytorów uznawanych dość powszechnie za najwybitniejszych w dziejach (i często granych, nagrywanych, słuchanych) plasuje się poniżej roku 1800. Średnia z 20 i 30 i 40 uplasuje się też zdecydowanie ponad 100 lat od 9.06.2011. Jest to wyraźny znak, że kompozytorzy współcześniejsi napotykają na jakieś poważne trudności w swej pracy.

Tak jeszcze a propos jazzu i muzyki dawnej, przypomniała mi się ta (troszkę zalatująca kiczem ;), ale przy pierwszym kontakcie zabawna) interpretacja Monteverdiego:

 

Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą )

 

Ale co tam jazz! Jakże aktualnie brzmi XVII-wieczne latino w nagraniach Hesperion XXI:

 

Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą )

Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą )

Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą )

@4fury4 - Czy nie jest zatem tak, że muzyka dawna staje się dla nas współczesna, bo słuchamy jej "po współczesnemu"?

 

To jest good point. Zatem nie dość że współcześni dyrygenci dyrgują swoje hips zawsze chcąc nie chcąc w jakimś stopniu po współczesnemu, sopranistki interpretują inaczej niż sopranistki 17. wieku bo są trochę innymi kobietami, a poza tym wtedy śpiewali chłopcy:)), nie dość że współcześnie komponujący kompozytorzy mają w genach i w głowach po szkole i wizytach w filharmonii historyczny balast skojarzeń, to jeszcze właśnie słuchacze...

 

He, he. Nie dość, że śpiewali chłopcy, to role żeńskie w operach wykonaywali faceci. Skąd dziś wytrzasnąć kastratów. Podobno skala głosu nie do podrobienia, choć nagrywa się płyty typu "arias for Senesino, for Farinelli, for Cerestini", ale jak trzeba było nagrać ścieżkę do filmu o Farinellim, jego partię wykonywać musiały dwie osoby i to później miksowano. Mimo że są świetni kontratenorzy.

 

Mam też pewną refleksję na temat boomu ruchu muzyki dawnej. Wydaje mi się, że awangarda artystyczna uczyniła muzykę niestrawną dla szerszej publiczności. I w to miejsce weszła właśnie muzyka dawna. I bardzo dobrze. Też wolę muzykę dawaną. Awangardy nie znoszę. Choć słucham nieawangardowych dzieł kompozytyrów współczesnych, jak Penderecki, Part, Hovhannes.

Skąd dziś wytrzasnąć kastratów?

Zachowały się nagrania Alessandra Moreschiego z początku XX wieku:

 

Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą )

 

Jeśli jednak kastraci mieliby zawodzić jak ten ostatni z nieszczęśników, to ja dziękuję. :)

Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą )

W ślad za najnowszym głosem 4fury4 - Czy żyjący kompozytorzy nie mogą, nie mogliby, a jeśli mogliby to dlaczego nie tworzą wybitnych dzieł barokowych?:). Na miarę wiecie kogo albo jeszcze wybitniejszych, najwybitniejszych w historii. Uśmich, bo pytanie jednocześnie wydaje mi się jakby naiwne i zarazem kluczowe, jeśli ktoś zna odpowiedź.

Sądzę, że sztuka (w tym muzyka) nie znosi zastoju. To całkiem naturalne, że kompozytorzy nie są zainteresowani odgrzewaniem, naśladowaniem wyeksploatowanych stylów przeszłości.

 

Poszukiwanie oryginalności, to jeden z motorów twórczości.

(BTW: człowiek sam nie czuje, kiedy mu się wszystko rymuje :-)

 

Co innego twórcze przetworzenie, nawiązanie do tradycji z nowej perspektywy.

Sądzę, że sztuka (w tym muzyka) nie znosi zastoju. To całkiem naturalne, że kompozytorzy nie są zainteresowani odgrzewaniem, naśladowaniem wyeksploatowanych stylów przeszłości.

 

Poszukiwanie oryginalności, to jeden z motorów twórczości.

(BTW: człowiek sam nie czuje, kiedy mu się wszystko rymuje :-)

 

Co innego twórcze przetworzenie, nawiązanie do tradycji z nowej perspektywy.

 

 

Nie jest to jakby odpowiedź na pytanie czy mogliby (nie - czy chcieliby), lecz z "wyeksploatowany" (czyli styl w którym osiągniąto szczyty ludzkich możliwości) wnioskować wolno, że raczej nie daliby rady.

... z "wyeksploatowany" (czyli styl w którym osiągniąto szczyty ludzkich możliwości) wnioskować wolno, że raczej nie daliby rady.

Ciekawy jest przypadek Antona Weberna.

 

Podobnie jak wielu przeciętnych melomanów nie słucham jego muzyki podczas wieczornych kolacji przy świecach. ;) Te dźwiękowe aforyzmy, regulowane ścisłą techniką serialną i odbiciami lustrzanymi, świetnie nadają się do teoretycznej analizy (przysparzając niemało intelektualnej rozrywki, zbliżonej do przyjemności, jaką odczuwamy przy rozszyfrowywaniu skomplikowanych rebusów), lecz nie poruszają strun mojej wyobraźni, nie działają na moje emocje. Wielu następców Weberna wkroczyło na wytyczoną przez niego ślepą ścieżkę i jeszcze bardziej ściągnęło techniczne cugle, doprowadzając ten trend do absurdu (serializm totalny).

 

W tym wszystkim dostrzegam jednak kilka niuansów, które odróżniają Weberna od wielu naśladowców. Pierwsze co przychodzi na myśl, to oczywiście pionierski charakter jego twórczości oraz odwaga i bezkompromisowość z jaką wdrażał tak radykalne pomysły w życie. Webern działał w totalnej izolacji (znacznie wyprzedził nawet swoich mentorów i przyjaciół: Schönberga i Berga).

 

„Jego talent stał na antypodach zarobkowania i komercjalizmu. Szczególnie sposób komponowania miał się okazać z biegiem lat zupełnie nieintratny”. (Ludomira Stawowy, Webern, PWM 1992)

 

O ileż łatwiej było uprawiać tego typu muzykę kompozytorom tzw. „szkoły darmstadzkiej” - działającym w zwartej, zjednoczonej wspólnymi ideami, grupie, dotowanym państwowymi stypendiami, nie mającym większych kłopotów z publikacją czy organizacją wykonań swoich dzieł.

 

Webern to prawdziwy idealista, współczesny heros, walczący o swoją estetyczną prawdę nie zważając na przeciwności losu i opór środowiska.

 

„Jeśli nie uznawano muzyki Schönberga, cóż dopiero mówić o Webernie! Weberna nie grano, bo się nie podobał, ale jak się miał komukolwiek podobać, skoro tak mało go grano? Nigdy jednak ani Schönberg, ani jego dwaj genialni uczniowie, Berg i Webern, nie przestawali wierzyć w słuszność swych poczynań twórczych. Zwłaszcza Webern był twardy w swej bezkompromisowości, nieludzko twardy, jeśli się zważy absolutny brak powodzenia jego sztuki i pomysłów. Tak zawziętego kompozytora muzyka bodaj nigdy nie miała”. (Ludomira Stawowy, Webern, PWM 1992)

 

Webern zaskarbił sobie moją sympatię także dzięki temu, że takimi utworami, jak: Im Sommerwind (Mahler jak ta lala :)), czy Passacaglia op. 1 (nieomal Brahms), udowodnił kompozytorskie kompetencje - pokazał, że potrafi tworzyć muzykę w stylu współczesnych mu kompozytorów; potrafi harmonizować i wymyślać gładkie dla ucha melodie; potrafi przenieść swoje wizje na bogaty aparat orkiestrowy. Raptowne przejście na dodekafonię, a później technikę serialną i manierę punktualistyczną, w jego przypadku było wynikiem świadomej decyzji, efektem twórczych poszukiwań, a nie... objawem pójścia na łatwiznę czy wyrazem niekompetencji, nieumiejętności pisania muzyki bardziej tradycyjnej.

 

Tak, tak, pisanie w technice dodekafonicznej nie wymaga zbyt wielkiej inwencji twórczej. Trzymający się kupy (od strony warsztatowej) utwór serialny jest w stanie skompilować każdy, kto umie zliczyć do dwunastu, wie jak utworzyć „magiczny kwadrat” zawierający w sobie cztery warianty serii (O, I, R, IR) wraz ze wszystkimi transpozycjami, orientuje się na czym polega permutacja, rotacja, mostek, elizja, triplex, multiplex, interpolacja, jednym słowem - pozna podstawowe zasady tej techniki wyłożone w traktacie H. Jelinka Anleitung zur Zwölftonkomposition. Za czasów moich studiów, napisanie dodekafonicznej miniatury na dowolny skład („na sucho”, siedząc w ławce podczas zbiorowego egzaminu, i mając na wykonanie tego zadania około 30 minut) było jednym z warunków zaliczenia przedmiotu „Współczesne techniki kompozytorskie”, wykładanego zarówno dla kompozytorów, jak i teoretyków muzyki.

 

Czy jednak takie studenckie, sporządzone na kolanie, „wypociny” można naprawdę zrównać np. z Wariacjami op. 27 Weberna? Czy istnieją ponadwarsztatowe, estetyczne kryteria pozwalające wartościować utwory serialne, oddzielić ziarno od plew?

Oto jest pytanie!

W ślad za najnowszym głosem 4fury4 - Czy żyjący kompozytorzy nie mogą, nie mogliby, a jeśli mogliby to dlaczego nie tworzą wybitnych dzieł barokowych?:). Na miarę wiecie kogo albo jeszcze wybitniejszych, najwybitniejszych w historii. Uśmich, bo pytanie jednocześnie wydaje mi się jakby naiwne i zarazem kluczowe, jeśli ktoś zna odpowiedź.

Mamy jednego zdolnego kompozytora - Pawła Szymańskiego, uprawiającego tzw. surkonwencjonalizm (sam tak właśnie określił muzykę, którą tworzy), który napisał w stylu J.S. Bacha utwór mogący uchodzić za właśnie jego dzieło, gdyby zostało podrzucone jako stary manuskrypt do jakiegoś archiwum. Ukłon dla Starego Mistrza w "Une suite de piéces de claverin par Mr Szymańskbyłby" byłby jeszcze większy, gdyby za fortepianem zasiadł ktoś lepiej rozumiejący i czujący muzykę Bacha.

Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą ) . Szymański jest dobrym przykładem współczesnego kompozytora dla którego ważnym jest przenikanie się dawnej estetyki i ze współczesną oraz szukaniem dla niej nowych obszarów w dzisiejszej muzyce.

 

Dla mnie, tak jak już wcześniej to artykułowano nie ma podziału na muzykę dawną i współczesną. Słucham każdej muzyki, która mnie porusza i często jestem zaskoczony jak współcześnie brzmią niektóre utwory kompozytorów sprzed kilkuset lat, a czasami muzyka słuchana przez nas dwadzieścia lat temu, uznawana wtedy przez nas za współczesną dzisiaj brzmi jak dawna.

I odwrotnie wiele nieznanej muzyki dawnej brzmi dla nas dzisiaj niezwykle współcześnie i świeżo. Można by pokusić się o nadawanie etykiety "Muzyka Nowa" utworom nie starszym niż np. 10-15 lat.

Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą )

Słucham każdej muzyki, która mnie porusza i często jestem zaskoczony jak współcześnie brzmią niektóre utwory kompozytorów sprzed kilkuset lat, a czasami muzyka słuchana przez nas dwadzieścia lat temu, uznawana wtedy przez nas za współczesną dzisiaj brzmi jak dawna.

No jasne, to jeszcze jeden istotny argument. :)

 

Przecież współczesna muzyka nie wzięła się z kapelusza. Nawet te najbardziej wyrafinowane techniki kompozytorskie jakimi zaskakiwała nas dwudziestowieczna awangarda mają swoje korzenie w muzyce epok wcześniejszych. Györgi Ligeti wielokrotnie podkreślał w wywiadach, że inspiracją do wypracowania charakterystycznego typu faktury nazywanego „mikropolifonią” była twórczość Johannesa Ockeghema (a pewnie w szczególności jego 36-głosowy kanon Deo gratias). W świetle tych wszystkich renesansowych kanonów menzuralnych, czy jeszcze wcześniejszego rondeau Ma fin est mon commence (Koniec jest początkiem mym) Guillaume’a de Machaut, gdzie głos najwyższy (triplum) realizuje w ruchu raka melodię cantusa a tenor od połowy utworu odwraca swoją partię w lustrzanym odbiciu (koniec jest zarazem jego początkiem ;)), dodekafoniczna kombinatoryka Schönberga wydaje się dziecinną igraszką. A co dopiero, jeśli przeanalizować pod kątem techniki kontrapunktycznej Die Kunst der Fuge?

 

Jak się okazuje, nawet zalążki tzw. grafiki muzycznej którą większość kojarzy z ekstrawaganckimi pomysłami Bussottiego, Cage'a, Browna, czy Crumba, narodziły się już w wiekach średnich (sic!).

 

Na przełomie XIV i XV wieku w Paryżu i Awinionie działała grupa awangardowych kompozytorów, których wizjonerskie eksperymenty i odwaga z jaką je wdrażali nie mają swego odpowiednika w historii. Tworzona przez nich muzyka tak dalece odbiegała od ówczesnych trendów, że nie mieści się w pojęciu „Ars nova” i stanowiła nową jakość nawet w odniesieniu do twórczości Philippe’a de Vitry czy Guillaume’a de Machaut, niekiedy wyprzedzając swoją epokę o dobrych kilkaset lat. W latach 70. ubiegłego wieku niemiecka muzykolog Ursula Günther dla wyodrębnienia tego manierystycznego nurtu na styku średniowiecza i renesansu zaproponowała określenie „Ars subtilior” (z łac. subtilitas - delikatność, wytworność, gust, wyrafinowanie, pomysłowość), które się przyjęło, i dzisiaj do tej „szufladki” wrzucamy twórczość takich kompozytorów, jak m.in. Jean Cuvelier, Jaquemin de Senleches, Jean Galiot, Jehan Vailant, czy Baude Cordier.

 

Ten ostatni swoje rondeau Belle, bonne, sage (Piękny, dobry, mądry) zanotował w graficznej formie serca. Partia superiusa tworzy podwójny łuk a pięciolinie kontratenora i tenora zwężają się ku dołowi, tworząc szpic naszej bezcennej pompy. Jest to zarazem przykład kolorowej notacji menzuralnej, gdzie wartości rytmiczne nut zapisanych czerwonym inkaustem należało skrócić w stosunku nieregularnym (inaczej mówiąc, tak właśnie w późnym średniowieczu oznaczano triole). Wygląda to naprawdę fajnie, a i brzmi bardziej przyswajalnie niż np. Cage ;)

 

cordier1.jpg

 

Gwoli ścisłości trzeba dodać, że nie jest to jeszcze grafika muzyczna we współczesnym rozumieniu tego terminu, gdyż utwór ten nie ma nic wspólnego z aleatoryzmem. Notacja menzuralna pozostaje ściśle dookreślona a jedynie sama forma prezentacji przybiera kształt zbliżony do grafiki muzycznej. Utwór ten mieści się zatem bardziej w nurcie tzw. Augenmusik (muzyki dla oczu).

 

Swoją drogą, przy takim stopniu komplikacji rytmu (trzeba tu rozszyfrować liczne ligatury, uwzględnić kolorowanie i zmiany menzury) zupełnie nie wyobrażam sobie jak można było śpiewać coś takiego z oryginału. Już nawet nie mam tu na myśli czytania nut a vista. Dzisiaj potrzeba sporo wysiłku i wiedzy aby poprawnie odszyfrować i zrealizować choćby jeden z głosów, a jak to wszystko zsynchronizować bez partytury, bez współczesnej transkrypcji? Na dodatek, jak na bieżąco podkładać tekst?

 

CZARNA (a raczej czarno-czerwona) MAGIA!

 

Albo jeszcze inny utwór Baude Cordiera - kanon kołowy:

 

cordier2.gif

 

Ars subtilior to okres muzyki wyrafinowanej i... co tu dużo mówić... trudnej nie tylko wykonawczo lecz także w odbiorze. Skoro po tylu latach niektóre kompozycje mogą szokować nawet nas - melomanów "po przejściach" ;), zaskakiwanych przecież wielokrotnie przez dwudziestowieczną awangardę - to nawet trudno wyobrazić sobie reakcję słuchaczy czternastowiecznych!

 

Bardzo jestem ciekaw, jak odbierali choćby słynne rondeau Fumeux fume par fumee Solage'a. To kompozycja zupełnie osobliwa, odbiegająca od wszystkiego co znamy z okresu średniowiecza. Piotr Orawski w swoich "Lekcjach muzyki" tak pisał na jej temat:

 

"Stopień harmonicznych i rytmicznych komplikacji jest tu tak duży, że niweluje w ogóle melodykę. Poruszające się w drobnych interwałach głosy, przeplatają się wzajemnie, tworząc gęstą brzmieniową tkankę z fragmentami jakiejś postrzępionej osobliwej melodii, kapryśnej i grymaśnej, która co chwilę niknie w akordowym splocie przedziwnych współbrzmień. Osobliwy jest również tekst tego ronda. Mówi on o paleniu czegoś, zapewne tytoniu albo innego odurzającego zielska, co tłumaczy do pewnego stopnia deliryczny charakter muzyki. Jeśli tak rzeczywiście było, to rondo Fumeux fume par fumee magistra Solage jest zapewne pierwszym europejskim dziełem sztuki dźwięku, które powstało pod wpływem narkotycznych halucynacji".

 

Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą )

 

"Zadymieni, okopceni,

W dymie mędrkujemy.

Niechaj inni swoje myśli

Także w dym spowiją.

 

My siedzimy i palimy

Omijając wszelkie zło,

Zadymieni, okopceni,

W dymie mędrkujemy".

 

[tłum. KRZYSZTOF LIPKA]

 

Myślę, że i ten kompozytor sporo wyprzedził swoją epokę a wcale nie zdziwiłbym się, gdyby pod tą partyturą podpisał się któryś ze współczesnych twórców.

Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą )

Z tym że dziś często dzieje się to na zasadzier stylizacji, pastiszu, nawet parodii.

Romantyzm wprowdził swoisty kult nowości (być może jest on granicą muzyki dawnej). Dawniej np. przeróbki dzieł innych autorów, używanie fragmentów swoich własnych kompozycji w nowych dzieła (wiele przykładów u Haendla) nie były niczym zdrożnym. W pewnym momecie kult nowości, który napędził awangardę, zamienił sztukę w pędzący pociąg, który stoczył się do przepaści. Jako chyba pierwszy z innych sfer życia Zachodu.

Mamematyka dawniej była inspiracją kompozytorów, ale to było związane z geometrią, a ta z muzyką sfer. W efekcie wychodziły "harmononijne", także dla uch, a kompozycje. Jednak kiedy wiarę w harmonię sfer zastępuje wiara we wszechogarniający chaos, albo w najlepszym przypadku porządek, ale głęboko ukryty pod pozorem chaosu, to mamy kompozycje albo chaotyczne, albo przeintelektualizowane, nie liczące się z emocjami i zmysłami. Muzyka zaś np. barokowa to między innymi harmonia intelektu, emocji i zmysłów.

 

Dlaczego nie powstają dziś dzieła "barokowe"? Bo nie istnieje już barokowy świat, czy obraz świata. Muzyka nie jest odizolowana od innych sfer kultury, od tego, jak człowiek rozumie siebie i świat, jak kształtuje się jego wrażliwość.

Tak jak trudno jest dziś wierzyć, że ziemia jest płaska, tak i trudno skomponować barokowe oratorium ;)

Tak jak trudno jest dziś wierzyć, że ziemia jest płaska, tak i trudno skomponować barokowe oratorium ;)

No chyba, że nie uwzględnimy natchnionej twórczości prof. Schickele :-)

 

 

Tak już bardziej serio...

 

Dla dobrego rzemieślnika napisanie na zamówienie utworu w stylu Bacha czy Mozarta nie powinno stanowić żadnego problemu, podobnie jak dla malarza napacykowanie czegoś w stylu Tycjana czy Moneta. Jeśli styl jest znany, opisany do najdrobniejszych szczegółow, trzeba tylko się z nim zapoznać i dysponować choćby odrobiną talentu.

 

Krzysztof Meyer, tak dla zabawy, napisał kiedyś Symfonię D-dur w stylu Mozarta, która została podobno wykonana w Poznaniu na primaaprilisowym koncercie jako świeżo odkryte dzieło Wolfganga Amadeusza i spora część publiki dała się nabrać. :)

 

Tadeusz Baird także popełnił kilka takich utworów w okresie studiów (w celach czysto szkoleniowych), np. Concerto grosso d-moll w dawnym stylu (1949) czy Uwerturę w dawnym stylu (1950).

 

Niektórzy pianiści (np. Waldemar Malicki) czy organiści potrafią w ramach bisów improwizować fugi w stylu Bacha na tematy zadawane przez publiczność.

Osobliwy jest również tekst tego ronda. Mówi on o paleniu czegoś, zapewne tytoniu albo innego odurzającego zielska, co tłumaczy do pewnego stopnia deliryczny charakter muzyki. Jeśli tak rzeczywiście było, to rondo Fumeux fume par fumee magistra Solage jest zapewne pierwszym europejskim dziełem sztuki dźwięku, które powstało pod wpływem narkotycznych halucynacji".

Myślę, że i ten kompozytor sporo wyprzedził swoją epokę a wcale nie zdziwiłbym się, gdyby pod tą partyturą podpisał się któryś ze współczesnych twórców.

 

Nie jest to odosobniony przypadek. Fascynacja narkotykami w tamtych czasach spowodowała powstanie odpowiedniego gatunku muzyki. Nie ma to nic wspólnego z wyprzedzaniem epoki, tylko z narkotykami:-)

Fascynacja narkotykami w tamtych czasach spowodowała powstanie odpowiedniego gatunku muzyki. Nie ma to nic wspólnego z wyprzedzaniem epoki, tylko z narkotykami :-)

Tłumaczenie tekstu dorzuciłem tylko jako bonus. ;)

Z punktu widzenia nowatorstwa najistotniejszy jest początkowy, pominięty przez Ciebie, fragment tego cytatu:

 

"Stopień harmonicznych i rytmicznych komplikacji jest tu tak duży, że niweluje w ogóle melodykę. Poruszające się w drobnych interwałach głosy, przeplatają się wzajemnie, tworząc gęstą brzmieniową tkankę z fragmentami jakiejś postrzępionej osobliwej melodii, kapryśnej i grymaśnej, która co chwilę niknie w akordowym splocie przedziwnych współbrzmień".

 

Zajrzałem kiedyś do transkrypcji i faktycznie, struktura wysokościowa ronda Solage'a zdecydowanie wykracza poza normy średniowiecznego kontrapunktu, eksponując wewnątrz fraz (a nie tylko w kadencjach, jak to zdarzało się np. u Machauta) interwał trytonu tzw. diabolus in musica (np. t. 3 i 12 w basie lub t. 5) oraz sekundy zwiększone (np. przełom "taktów" 9/10 - e-des), kwintę zwiększoną (t. 28/29 - cis-f w środkowym głosie), nie mówiąc już o opadającym, hoketowym pochodzie w taktach 16-22 całkowicie wyłamującym się ze skalowości modalnej:

 

solage.gif

 

Jest to utwór wizjonerski i, moim zdaniem, musiał szokować współczesnych Solage'a, podobnie jak w wieku dwudziestym szokowało "Święto wiosny", punktualistyczne kompozycje Weberna, czy sonorystyczne eksperymenty Pendereckiego.

Ciekawy jest przypadek Antona Weberna.

 

Podobnie jak wielu przeciętnych melomanów nie słucham jego muzyki podczas wieczornych kolacji przy świecach. ;)

A ja słucham. :-) Ogromnie satysfakcjonujące doświadczenie. To jest właśnie doskonała muzyka na późny wieczór.

 

Te dźwiękowe aforyzmy, regulowane ścisłą techniką serialną i odbiciami lustrzanymi, świetnie nadają się do teoretycznej analizy (przysparzając niemało intelektualnej rozrywki, zbliżonej do przyjemności, jaką odczuwamy przy rozszyfrowywaniu skomplikowanych rebusów), lecz nie poruszają strun mojej wyobraźni, nie działają na moje emocje.

Gwoli ścisłości, ścisła technika serialna (termin zresztą jeszcze w owym czasie chyba niestosowany) pojawiła się u Weberna stosunkowo późno. Natomiast już od opusu 3 jest to muzyka atonalna.

 

Fenomen i geniusz Weberna polega na tym, że w jego wydaniu ta "intelektualna rozrywka" potrafi właśnie niezwykle mocno poruszać wyobraźnię i dostarczać silnych emocji. Nie ma w niej nic z przypadkowości - każdy utwór jest inny, każdy ma własny, niepowtarzalny zamysł zrealizowany z użyciem maksymalnie skondensowanych (nie do końca odpowiednie byłoby określenie oszczędnych) środków.

Webern nie "zapomniał" o słuchaczu! Owszem, jego muzyka wymaga skupienia i być może specyficznego typu wrażliwości. Ale gdy uda się na nią otworzyć, nietrudno odkryć, jak bardzo jest "zmysłowa" i pełna wyrazu. To nie są czcze łamigłówki ani sztuka dla sztuki.

 

Wielu następców Weberna wkroczyło na wytyczoną przez niego ślepą ścieżkę i jeszcze bardziej ściągnęło techniczne cugle, doprowadzając ten trend do absurdu (serializm totalny).

Tu nie będę na razie polemizował. Następcy Weberna to temat, który dopiero zacząłem zgłębiać. Faktem jest natomiast, że z wiedeńskiej trójcy właśnie Webern trafia do mnie zdecydowanie najmocniej.

 

„Jego talent stał na antypodach zarobkowania i komercjalizmu. Szczególnie sposób komponowania miał się okazać z biegiem lat zupełnie nieintratny”. (Ludomira Stawowy, Webern, PWM 1992)

(...)

Webern zaskarbił sobie moją sympatię także dzięki temu, że takimi utworami, jak: Im Sommerwind (Mahler jak ta lala :)), czy Passacaglia op. 1 (nieomal Brahms), udowodnił kompozytorskie kompetencje - pokazał, że potrafi tworzyć muzykę w stylu współczesnych mu kompozytorów; potrafi harmonizować i wymyślać gładkie dla ucha melodie; potrafi przenieść swoje wizje na bogaty aparat orkiestrowy. Raptowne przejście na dodekafonię, a później technikę serialną i manierę punktualistyczną, w jego przypadku było wynikiem świadomej decyzji, efektem twórczych poszukiwań, a nie... objawem pójścia na łatwiznę czy wyrazem niekompetencji, nieumiejętności pisania muzyki bardziej tradycyjnej.

I chwała mu za to!

 

Stawowy przytacza jeszcze piękne wypowiedzi Strawińskiego o Webernie, m.in. tę:

 

Webern jest dla mnie mężem sprawiedliwym muzyki i bez wahania uciekam się pod dobroczynną opiekę jego nie kanonizowanej jeszcze sztuki

 

Tak, tak, pisanie w technice dodekafonicznej nie wymaga zbyt wielkiej inwencji twórczej. (...)

Ależ właśnie wymaga! Nie jest zapewne sztuką skonstruować poprawny warsztatowo kawałek dodekafoniczny, sztuką jest sprawić, żeby chciało się go słuchać i do niego wracać! :)

 

To zresztą w zasadzie truizm i można go równie dobrze zastosować do innych technik, choćby sztuki kontrapunktu.

Czy istnieją ponadwarsztatowe, estetyczne kryteria pozwalające wartościować utwory fugowane, oddzielając ziarno od plew? ;-P

 

PS. Czy zetknąłeś się może z muzyką Hauera i jego wariantem metody dodekafonicznej? To dopiero było specyficzne podejście do twórczości kompozytorskiej. Zdaniem Hauera muzyka nie powinna w ogóle nosić najmniejszych znamion osobowości i indywidualności autora. Jego technika sprowadzała się w praktyce faktycznie do czystej kombinatoryki. Trzeba za to przyznać, że jego Zwölftonspiele są na pierwszy rzut ucha znacznie przystępniejsze od Weberna...

Muszę przyznać, że im dłużej przebywam na tym forum, tym bardziej jestem zbudowany rozległością Waszych zainteresowań muzycznych i entuzjazmem z jaką o niej opowiadacie! Jednak jest jeszcze nadzieja w narodzie. :)

 

Gwoli ścisłości, ścisła technika serialna (termin zresztą jeszcze w owym czasie chyba niestosowany) pojawiła się u Weberna stosunkowo późno. Natomiast już od opusu 3 jest to muzyka atonalna.

Za punkt graniczny trzeba przyjąć op. 17 (pierwszy dodekafoniczny utwór Weberna), więc wyjdzie mniej więcej w połowie. Ja miałem na myśli te utwory Weberna, z których jest on najbardziej znany (Symfonia op. 21, Koncert op. 24, Das Augenlicht op. 26, Wariacje fortepianowe op. 27, Kwartet smyczkowy op. 28, Wariacje orkiestrowe op. 30) a nie cykle pieśni, które przeważają w okresie atonalnym.

 

Nie jest zapewne sztuką skonstruować poprawny warsztatowo kawałek dodekafoniczny, sztuką jest sprawić, żeby chciało się go słuchać i do niego wracać! :)

Pełna zgoda! :)

Właśnie to miałem na myśli, zastanawiając się czy można przyrównać studenckie wprawki do utworów Weberna.

 

PS. Czy zetknąłeś się może z muzyką Hauera i jego wariantem metody dodekafonicznej?

Na studiach nie miałem wyjścia, musiałem. :) Niestety, jego muzyki także nie słucham dla czystej przyjemności. :(

 

Ponieważ offtopa zaczął sam Autor wątku, poczułem się rozgrzeszony. :-P

:)

To nie był taki całkiem offtop. Przykład Weberna nasunął mi się w związku z wątpliwościami Jakewa, czy współcześni twórcy potrafiliby, gdyby chcieli, pisać muzykę lżej strawną. Webern to klasyczny przypadek świadomego wyboru artystycznej drogi. Bez najmniejszego problemu mógłby kontynuować nurt wielkiej symfoniki w stylu postmahlerowskim, lecz zdecydował się na coś bardziej oryginalnego, kosztem ewentualnej popularności i zysków. Jak stwierdził Dong: chwała mu za to! :)

  • 2 lata później...
Gość oh_mercy

(Konto usunięte)

Dziękuję użytkownikowi samotulinus za zachęcenie do sięgnięcia po książkę pana Orawskiego (wczoraj doszła z PWM) i w ogóle za umiejętność zainteresowania muzyką dawną czy też "dawną" (jak kto woli ;). Pozdrawiam i chylę czoło.

 

Od jakiegoś czasu wsłuchuję się i czytam o utworach z Codex Chantilly. Dwa ciekawe źródła na jakie trafiłem to skan manuskryptu i artykuł, który w skrócie wyjaśnia co działo się z CC na przestrzeni wieków - wygląda na to, że pierwsze strony (wstęp po francusku) zostały dodane w późniejszym latach.

 

http://imslp.org/wiki/Codex_Chantilly_%28Various%29

http://musicologicus.blogspot.com/2009/04/compositions-of-chantilly-codex-and.html

  • 2 miesiące później...
Gość oh_mercy

(Konto usunięte)

Mistrzostwo świata. Zbieram szczękę z podłogi. Sam nie wiem co jest bardziej niesamowite - polifonia i rytmika tego utworu, ozdobniki Gerarda Lesne czy w ogóle utrzymanie w kupie takiego dzieła przez Peresa i resztę zespołu.

 

http://www.youtube.com/watch?v=I4sHS2Bx7tQ

  • 2 tygodnie później...

Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą )

 

 

Bardzo duża strata, i to jeszcze taki młody. Zawsze starałem się słuchać "Lekcji Muzyki" i "Drogi do Wiednia" jak miałem okazję. Często także brałem udział w muzycznym turnieju dwójki który prowadził. Zdecydowanie osoba nie do zastąpienia.

Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą )
  • Pokaż nowe odpowiedzi
  • Zarchiwizowany

    Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.



    • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

      • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
    ×
    ×
    • Dodaj nową pozycję...

                      wykrzyknik.png

    Wykryto oprogramowanie blokujące typu AdBlock!
     

    Nasza strona utrzymuje się dzięki wyświetlanym reklamom.
    Reklamy są związane tematycznie ze stroną i nie są uciążliwe. 

     

    Nie przeszkadzają podczas czytania oraz nie wymagają dodatkowych akcji aby je zamykać.

     

    Prosimy wyłącz rozszerzenie AdBlock lub oprogramowanie blokujące, podczas przeglądania strony.

    Zarejestrowani użytkownicy + mogą wyłączyć ten komunikat oraz na ukrycie połowy reklam wyświetlanych na forum.