Skocz do zawartości

Fr@ntz

Redaktorzy
  • Postów

    2 823
  • oraz w archiwum

    6 572
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Reputacja Całkowita

618 Bardzo dobry (3/17)

Audiostereo

584

Bocznica

34

Metody kontaktu

  • Adres URL
    https://soundrebels.com

Informacje profilowe

  • Branża
    Prasa

Ostatnie wizyty

71 381 wyświetleń profilu

Osiągnięcia Fr@ntz

  1. Fr@ntz

    Audio Physic Midex 2

    Przeglądając oferty z rynku wtórnego trudno nie odnieść wrażenia, że wszystko starsze niż dekadę i w dodatku jako-tako działające niejako z automatu zasługuje na miano klasyki, etykietę vintage a i z reguły wzmianki o High-Endzie nie może zabraknąć. Niestety sytuacja na rynku pierwotnym również nie nastraja optymizmem, gdyż pojawienie się każdej kolejnej inkarnacji danego modelu związane jest z zauważalnym wzrostem cen a jeśli tylko spece od marketingu wpadną na pomysł jego limitacji, bądź sygnowanej przez głównego „magika” wersji specjalnej, to lepiej mocno trzymać się za portfel. Do powyższych mechanizmów wystarczy jeszcze dodać wzrost kosztów surowców, produkcji i dostaw, o rozkręcających się wojnach celnych nawet nie wspominając, by z narastającym rozgoryczeniem stwierdzić, że „tanio już było”. No i gdy wydawać by się mogło, że nie pozostaje nam nic innego jak tylko usiąść i płakać wystarczy tylko zerknąć na nasze dzisiejsze bohaterki, by wiara w lepsze jutro wróciła ze zdwojoną siłą. Okazuje się bowiem, że ekipa z Brilon (Niemcy) nie dość, że zamiast wydziwiać usilnie próbując dopasować się do sezonowych mód od lat robi swoje, to jeszcze na tyle uczciwie kalkuluje własne zyski i z rozmysłem dobiera swych porozrzucanych po całym świecie reprezentantów, że finalnie jej wyroby nie tylko nie drożeją, co potrafią … tanieć. O kim a raczej o czym mowa? A o przygotowanych do odsłuchu w grochowskiej placówce Sieci Salonów Top HiFi & Video Design dystyngowanych kolumnach Audio Physic Midex 2, które jeszcze piec lat temu kosztowały 59 kPLN a obecnie dostępne są za … 56 000 PLN. Jak na powyższych zdjęciach widać dostarczona na testy parka przyobleczona była w elegancką czerń. Doprecyzowując było to wykończenie Black ze „szklanej” puli Glass, w której znajdziemy jeszcze biel i antracyt. Oprócz tego miłośnicy organicznej naturalności mogą liczyć na forniry Ebony High Gloss i Rosewood High Gloss. Pozostając przy aparycji, zgodnie z rodową tradycją bryły Midexów są delikatnie odchylone ku tyłowi a o ich stabilność dbają odpowiednio szeroko rozstawione stopy, w które należy wkręcić niewielkie kolce. Tak układ, jak i wybór zastosowanych przetworników również wskazuje na znaczący udział firmowego DNA, bowiem każda z kolumn może pochwalić się obecnością pary skrajnie zamontowanych 18 cm aluminiowych basowców pomiędzy którymi ulokowano 39mm kopułkę HHCT III i charakterystyczny 15cm średniotonowiec HHCM SL. Jak wskazuje firmowa nomenklatura wszystkie drajwery należą do linii Hyper Holographic Cone, co przekłada się na niezwykle skuteczną redukcję rezonansów a tym samym czystym i otwarty dźwięk. Z kolei na plecach napotkamy niewielką tabliczkę znamionową i solidne, acz pojedyncze terminale głośnikowe WBT. Od strony elektrycznej mamy do czynienia z układem trójdrożnym o skuteczności 9dB i nominalnej impedancji na poziomie 4Ω. Jak z pewnością bystroocy czytelnicy zdążyli zauważyć tak w roli źródła, jak i wzmocnienia wystąpił wszystkomający Devialet Astra Opera de Paris a okablowanie pochodziło od IsoTek-a (zasilający EVO3 Optimum) oraz Audioquesta (głośnikowe Rocket 44). Samo, salonowe pomieszczenie tyle razy przewijało się w naszych recenzjach, że z powodzeniem zdążyło zasłużyć na miano dyżurnego. A jak Midexy grają? Cóż, najłatwiej byłoby stwierdzić, że adekwatnie do swej nad wyraz atrakcyjnej aparycji i z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku zakończyć temat. Byłby to jednak szczyt lakoniczności, w dodatku na tyle enigmatycznej i niejednoznacznej, że każdy mógłby interpretować ją na swój sposób, a tego raczej byśmy nie chcieli. Dlatego też pozwolę sobie nieco bardziej rozwinąć temat. Zacznijmy od tego, że zapewniwszy im odpowiedni „oddech” – przestrzeń wokół, oraz doginając je „na słuchacza” zyskamy ich całkowitą … dematerializację, czyli mówiąc wprost znikną „dźwiękowo” niczym najlepsze monitory a nie może i filigranowe, jednak niezaprzeczalnie pełnokrwiste podłogówki. Dodatkowo, przy odpowiednio wydajnym wzmocnieniu już od pierwszych taktów metalcore'owego „The Return of The Black” Imminence stawiały na niepozwalającą na obojętność i statyczne siedzenie na kanapie wgniatającą w nią (kanapę znaczy się) intensywność doznań i wręcz onieśmielający realizm przekazu. Początkowo można mieć problemy ze skorelowaniem potęgi i dynamiki dźwięku z dość mikrą i nienachalną posturą tytułowych kolumn, jednak im dalej w las, tym owe zdziwienie ustępuje miejsca w pełni zasłużonemu podziwowi, a jeśli tylko staliśmy się ich (Midexów) szczęśliwymi posiadaczami, to dzikiej satysfakcji z udanego zakupu. Nie da się również ukryć, iż niemieckie kolumny akcentując i intensyfikując wspomniany realizm ani myślą cokolwiek łagodzić, dosładzać i zaokrąglać, więc jeśli w materiale źródłowym natrafią na odzwierzęcy growl, czy ogniste riffy i brutalne przestery, to możemy mieć pewność, iż będą nas nimi smagały z równą bezwzględnością, co przyodziane w latexowe wdzianka dominy na spotkaniach miłośników S&M. A tak już na serio, to po prostu warto mieć świadomość, że dzięki nim (Midexom, nie dominom) usłyszymy dosłownie wszystko, co do nich ze wzmocnienia trafi. Dlatego też średnica, pomimo braku jakiegoś wyraźnego ocieplenia i przesaturowania czaruje komunikatywnością, więc i Michael Bublé („It's Time”) i Chisu („Vapaa ja yksin”) jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki materializują się tuż przed nami, by zagrać / zaśpiewać wyłącznie dla nas. Całe szczęście ów realizm i namacalność nie oznaczają siłowego wypychania solistów przed szereg i pakowania ich nam na kolana a jedynie kreowanie „hologramów” postaci na wyciągniecie ręki. Niby o najniższych składowych już zdążyłem co nieco wspomnieć, ale śmiem twierdzić, że część z potencjalnych nabywców może nawet nie przypuszczać jak nisko i z jak fenomenalną kontrolą Audio Physici potrafią zagrać i na co tak naprawdę stać tytułowe maluchy. Dlatego też podczas testowych odsłuchów szczerze polecę sięgnięcie po odważnie eksplorującą mroczne zakamarki Hadesu elektronikę w stylu „Planetary Medicine” Murkury i wlasnouszną weryfikację deklaracji producenta, jakoby Midexy zdolne były zejść do 30 Hz. Ja ów proces poznawczy mam już za sobą i bynajmniej nie mam zamiaru dyskutować z faktami. W ramach podsumowania nie pozostaje mi zatem nic innego, jak tylko szczerze i gorąco zarekomendować zainteresowanie się Audio Physicami Midex 2, gdyż nie dość, że grają tak, że serce (nie mylić z ciśnieniem) rośnie i wyglądają iście high-endowo, to na tle konkurencyjnych konstrukcji okazują się zaskakująco kwotowo „niedoszacowane”. Dlatego też zanim ktoś „w centrali” nie zorientuje się, że Midexy powinny kosztować pi razy drzwi o połowę więcej, bo mniej więcej na tym pułapie operują mogący się z nimi równać ewentualni sparingpartnerzy sugeruję nieco zagęścić ruchy i przynajmniej umówić się na salonowy odsłuch, żeby potem nie żałować przegapionej okazji na dźwięk wywołujący szeroki uśmiech przez długie lata. Marcin Olszewski Dystrybucja: Sieć Salonów Top HiFi & Video Design Cena: 53 000 PLN Dane techniczne Rekomendowana moc wzmacniacza: 30-180 W Impedancja: 4Ω Pasmo przenoszenia: 30 Hz – 40 kHz Czułość: 89 dB Konstrukcja: Trójdrożna Zastosowane przetworniki: Głośnik wysokotonowy: 39 mm HHCT III Głośnik średniotonowy: 150 mm HHCM SL Głośnik niskotonowy: 2 x 180 mm aluminium Wymiary (W x S x G): 1120 x 202 x 340 mm Waga: ~ 32 kg (Wood); ~ 36 kg (Glass)/szt.
  2. Fr@ntz

    STAX SRS-X1000

    Choć w tytule dzisiejszej recenzji mamy dość enigmatyczne oznaczenie wskazujące na pojedynczą sztukę/egzemplarz, to tym razem, wbrew owym pozorom w opakowaniu zbiorczym znajdziemy dwa urządzenia. Zaskakująco kompaktowe, jak na wykorzystywaną technologię słuchawki, oraz przeznaczony do ich napędzania niewielki wzmacniacz. Cóż w tym nadzwyczajnego? Ot chociażby fakt, iż dzięki uprzejmości Sieci Salonów Top HiFi & Video Design otrzymaliśmy symboliczny ulgowy bilet na ekskluzywne salony Stax-a o czym świadczy m.in. fakt, iż nawet douszny set SR-003MK2 & SRM-D10 II w cenniku zajmuje wyższą od tytułowego zestawu pozycję. Cóż zatem trafiło w nasze skromne progi? Elektrostatyczne słuchawki SR-X1 wraz z dedykowanym im wzmacniaczem SRM-270S, na których test serdecznie zapraszam. Jak na powyższych zdjęciach widać SR-X1 przesadnie imponujące gabarytowo nie są a na tle swego wyżej urodzonego rodzeństwa prezentują się niemalże jak model o outdoorowym zacięciu. Jak jednak łatwo się domyślić z racji swej elektrostatycznej proweniencji nawet do spacerów po ogródku nadają się średnio, gdyż co najwyżej można w nich zasiąść na werandzie/tarasie/balkonie i w dość statyczny sposób kontemplować serwowane przez nie dźwięki. Kolejną przesłanką do zalecanej stacjonarności jest również konieczność zasilenia SRM-270S a więc bliskość gniazdka w które wepniemy niewielki zasilacz wtyczkowy znajdujący się w zestawie. Same „baby” Staxy prezentują się tym niezwykle delikatnie i ażurowo, co z resztą potwierdza kontakt organoleptyczny. Bazująca na rozwiązaniach zaczerpniętych od poprzedników (SR-1 i SR-X) konstrukcja okazuje się jednak zaskakująco stabilnie siedząca na głowie. Okazuje się bowiem, iż względem swych protoplastów delikatnie zwiększono sztywność pałąka nagłownego a tym samym zapewniono pewniejsze pozycjonowanie na głowie użytkownika. Warto w tym momencie wspomnieć o mięsistych, delikatnie okalających uszy padach z wypełnieniem z „pamiętliwej” pianki, których powierzchnie mającą kontakt z uszami/głowa wykonano z naturalnej owczej skóry a tam, gdzie tapicerka pełni jedynie role ochronno-ozdobną zastosowano jej syntetyczny odpowiednik. Dzięki gęstej perforacji muszle zapewniają wysoce satysfakcjonującą wentylację, lecz warto również pamiętać, iż de facto nie oferują praktycznie żadnej izolacji akustycznej, więc zasiadając do odsłuchu lepiej zapobiegliwie zorganizować sobie jakiś zaciszny kącik. Znajdujący się w zestawie 2,5m przewód jest przyjemnie wiotki a tym samym nie wykazuje nawet najmniejszej ochoty do prężenia, czy też samoistnego splątywania się podczas użytkowania. Z kolei wzmacniacz SRM-270S to również mało absorbująca propozycja skierowana do tych użytkowników, którzy niespecjalnie mają miejsce na dorównujące stacjonarnej-pełnowymiarowej elektronice konstrukcje. Ot, kompaktowy korpus z zamkniętego aluminiowym frontem profilu, na którym znajdziemy jedynie to co niezbędne. Gniazdo sygnałowe i pokrętło głośności/włącznik na płycie czołowej i we/wyjścia w standardzie RCA na plecach uzupełnione o gniazdo dla zewnętrznego zasilacza wtyczkowego. A jak tytułowy zestaw Stax-a sprawdza się pod względem brzmienia? Jak zapewne miłośnicy elektrostatów się spodziewają, pod względem trójwymiarowości i przestrzenności sceny jest klasą samą dla siebie. Źródła pozorne kreślone są z niezwykłą precyzją a jednocześnie z zachowaniem naturalności - bez irytującego przeostrzenia i podbijania kontrastu wzorem trybów demonstracyjnych współczesnych telewizorów. Kameralne składy w stylu „The Ghosts of Hamlet. Lost Arias from Italian Baroque Operas” w wykonaniu Roberty Mameli i Le Concert de l’Hostel Dieu pod batutą Francka-Emmanuela Comte pozwalają na pełen wgląd w strukturę nagrań bez jednoczesnego efektu wtłaczania całego aparatu wykonawczego w naszą przestrzeń międzyuszną. Ponadto ww. duet nad wyraz udanie podkreśla zarówno właściwe, zgodne z rzeczywistością, faktury naturalnego instrumentarium, jak i nieco niższą aniżeli znana z „'Round M: Monteverdi Meets Jazz” tonację w jakiej śpiewa urocza sopranistka. Swoje trzy grosze dokłada tu co prawda delikatnie, relaksacyjnie przyciemnione brzmienie zestawu, lecz jest to przeprowadzony na tyle precyzyjnie zabieg, że choć w kategoriach bezwzględnych wypadałoby uznać go za odstępstwo od bezwzględnej neutralności, to śmiem twierdzić, iż na większości nagrań taka sygnatura zrobi więcej dobrego aniżeli złego. Skoro o bezwzględnej neutralności i transparentności mowa, to o ile przy barokowym plumkaniu nie sposób się do czegokolwiek przyczepić, to warto mieć świadomość, że najniższy bas nie tyle jest przez Staxy reprodukowany, co jedynie sygnalizowany, wiec cięższa elektronika („Planetary Medicine” Murkury) i bardziej agresywne odmiany rocka niekoniecznie są repertuarem pierwszego wyboru. Dlatego też choć otwierający „Blood Dynasty” Arch Enemy deszcz z „Dream Stealer” wypada niezwykle realistycznie, to już następującej po nim death-metalowej kakofonii brakuje nieco potęgi i energii, przez co podkreślona zostaje jazgotliwość i metaliczność prezentacji, której z kolei bliżej do stricte thrashowej estetyki. Całe szczęście niechęć Staxow do taplania się w metalowych ekstremach nie przekłada się na lżejsze odmiany Rocka, więc zarówno Santana na „Sentient” czaruje głęboką barwą swego PRS-a, jak i nieco bardziej garażowemu „METRO” The Blue Stones nie brakuje zadziorności i nie popada w irytującą anoreksję. Dęciaki na „All The Way” Etty James mają właściwą chropawość i ostrość, lecz daleko im do sztucznie podbitej ofensywności. Sybilanty z kolei poddane zostają delikatnemu podkreśleniu, choć do irytującego szeleszczenia jeszcze trochę brakuje. Generalnie jazz wypada fenomenalnie a już na „Homage” Joe Lovano & Marcin Wasilewski Trio dzieją się prawdziwe cuda, gdyż ilość informacji i mikro dynamika zapierają dech w piersiach. Co de facto jest wskazówką dla przyszłych użytkowników, że im wyższej próby materiał muzyczny Staxom zapewnią, tym przyjemność odsłuchu będzie większa. Może i SRS-X1000, to jak zdążyłem wspomnieć wcześniej „ulgowy bilet” wstępu do ekskluzywnego, high-endowego świata STAX-a. Nie ma jednak co się zadręczać ich budżetowością, a tym bardziej wstydliwie pomijać czymże z owej oferty podczas odsłuchów się delektujemy, bowiem SR-X1 wraz z SRM-270S nawet wyrafinowanych elektrostatycznych wyjadaczy ani nie przyprawią o grymas rozczarowania, ani nie widzę powodu, by uznać je za brzydkie kaczątko, bądź stworzony li tylko na potrzeby marketingu wabik na nieświadomych, dopiero wkraczających w świat high-endowych słuchaczy. Krótko mówiąc to świetnie brzmiący i zaskakująco lekki a zatem szalenie komfortowy zestaw mogący zapewnić wiele radości podczas długich godzin z ulubioną muzyką. Marcin Olszewski Dystrybucja: Sieć Salonów Top HiFi & Video Design Cena: 3 999 PLN Dane techniczne SR-X1: • Konstrukcja: Elektrostatyczne, otwarte • Pasmo przenoszenia: 7-41,000Hz • Kapacytancja: 110pF (uwzgledniajac przewód sygnałowy) • Impedancja: 145kΩ (@10kHz/z 2.5m przewodem sygnałowy) • Czułość słuchawek: 101dB/100Vr.m.s. @1kHz • Napięcie polaryzacji: 580V DC • Przewód sygnalowy:6-żyłowy niskoimpedancyjny z miedzi OFC, 2.5m • Pady: Naturalna skóra owcza (obszar kontaktu uchem), sztuczna skóra (obszar mocowania) • Waga: 234g SRM-270S • Pasmo przenoszenia: 0 - 35,000Hz/+0, -3dB • Zniekształcenia harmoniczne: < 0.01% /1kHz 100V r.m.s. • Wzmocnienie: 58 dB (800 razy) • Max. napiecie wyjsciowe: 280V r.m.s./1kHz • Impedancja wejściowa: 25kΩ • Wejścia Liniowe: para RCA • Wyjścia Liniowe: para RCA • Wejście słuchawkowe: 5-pinowe • Napięcie polaryzacji: 580V DC • Wymiary (S x W G):132 × 38 ×153 mm • Waga: 540g
  3. Skoro dosłownie przed momentem zaprezentowaliśmy propozycję skierowaną dla miłośników mobilności, to tym razem, dla równowagi z tego samego źródła i z tego samego portfolio postanowiliśmy pozyskać coś mogącego zainteresować domatorsko zorientowanych audiofilów i melomanów. Skoro bowiem większość domowników ma zamiar wybyć a i prawdopodobieństwo decybelujących pod oknami „bąbelków” spada niemalże do zera, to wreszcie, zamiast odcinających nas od otoczenia wyposażonych w zaawansowane ANC konstrukcji zamkniętych można sięgnąć po coś lżejszego kalibru o zdecydowanie bardziej ażurowej konstrukcji. Tym oto sposobem dotarliśmy do sprawczyń dzisiejszego zamieszania, czyli dostarczonych przez Sieć Salonów Top HiFi & Video Design ekskluzywnych (w domyśle high-endowych) słuchawek Audio-Technica ATH-ADX3000. Jak na powyższych zdjęciach doskonale widać wspomniana we wstępniaku ekskluzywność nie wzięła się znikąd, albowiem nasze bohaterki docierają do odbiorcy końcowego nie tylko w solidnym kartonie, co w poręcznym, suto wyściełany miękką gąbką, srebrzystym kuferku. A co za tym idzie pierwsze wrażenie, które jak wiadomo można zrobić tylko raz, już na starcie jest bardzo pozytywne. Zgodnie z tradycją, której Japończycy od lat hołdują, dalej jest tylko lepiej, gdyż same słuchawki okazują się zachwycająco lekkie. Przesadzam? Bynajmniej, w końcu 257 g to przy pełnowymiarowych, wokółusznych konstrukcjach o stricte high-endowych ambicjach nie jest wcale normą. A tu nie dość, że 3000-ki są lekkie jak piórko, to ich iście pajęczo – koronkowa konstrukcja daleka jest od rachityczności, czy też braku solidności. Wręcz przeciwnie. Spasowanie elementów jest perfekcyjne, wymienialne welurowe pady otaczają uszy mięsistą delikatnością i choć pałąk nagłowny ledwo muska czerep, to stabilnością utrzymywania na głowie Audio-Technici potrafią zapędzić w kozi róg niejedną wzorującą się na imadle konstrukcję. Wrażenie wspomnianej koronkowości potęgują siatki ochronne zabezpieczające pokryte wolframem 58 mm przetworniki, które można przez gęstą perforację dokładnie obejrzeć. Od strony elektrycznej mamy do czynienia z konstrukcją o 50 Ω impedancji i 98 dB skuteczności pracującą w paśmie 5 - 45 000 Hz. Na wyposażeniu znajdziemy wiotki 3 metrowy przewód sygnałowy od strony muszli uzbrojony we wtyki A2DC a od strony źródła w złocony jack 6,3mm. Przechodząc do części odsłuchowej na wstępie wspomnę, iż podczas testów tytułowe słuchawki napędzałem zarówno desktopowym zestawem ifi (Micro iDAC2 + Micro iUSB 3.0 + Gemini), jak i nieco poważniejszym wzmocnieniem w postaci równolegle testowanego NuPrime AMG HPA podpiętym pod odtwarzacz / DAC Vitus Audio SCD-025 Mk.II. Ponadto pozwolę sobie również nadmienić, iż komfortu użytkowania ATH-ADX3000 inaczej aniżeli ponadprzeciętnego określić nie sposób. To jest ten pułap wygody, gdzie dosłownie moment po założeniu słuchawek kompletnie zapominamy nie tylko o bożym świecie, co i samych nausznikach. Nic nie uciska, nic nie uwiera a nawet po kilku godzinach intensywnych sesji nie mamy wrażenia „rozgotowania” naszych małżowin. Krótko mówiąc jest bosko. Oczywiście ceną za ów najwyższych lotów komfort jest praktycznie zerowa izolacja akustyczna od otoczenia, stąd zasiadając do odsłuchów warto zadbać o jakiś zaciszny kącik. A jak Audio-Technici ATH-ADX3000 grają? W telegraficznym skrócie – bosko i w estetyce do jakiej ich górnopółkowe poprzedniczki zdążyły mnie przyzwyczaić. Nazbyt lakonicznie i enigmatycznie? No to najwyższa pora na nieco bardziej kwiecistą formę moich wybitnie subiektywnych obserwacji. I tak, zgodnie z naturą, czyli otwartą konstrukcją 3000-ki wzorem najlepszych kolumn kreują istne hektary przestrzeni z jednej strony oferując uzależniający od pierwszych taktów „A summer evening” autorstwa Gisle Kverndokk, Arilda Andersena, Gudrun Klakegg oddech i eteryczność przekazu a z drugiej – na „Liquid Spirit” Gregory’ego Portera intensyfikującą realizm namacalność źródeł pozornych i fenomenalny wgląd w strukturę nagrania. Równie przekonująco wypadają kobiece wokale, więc i leniwie sącząca swe opowieści Enya („Clouds”) daleka jest od apatii i mamrotania stawiając na komunikatywność i kojący skołatane nerwy stoicki spokój z onirycznie mrocznym muzycznym tłem. Nie ma jednak co się obawiać, że Audio-Technici ATH-ADX3000 sprawdzają się tylko w niezobowiązujących plumkaniach, bowiem nawet na bezpardonowo deathcore’owym „Hymns in Dissonance” Whitechapel, czy zapuszczającym się swym basiszczem do jądra ziemi „Hold Me Down” Murkury potrafią dosłownie i w przenośni sponiewierać i skotłować słuchacza jak fale oceanu podczas pierwszych lekcji surfingu u wybrzeży Australii. Co jednak istotne nawet najbardziej bezpardonowe riffy i odzwierzęcy growl nie są przejaskrawiane, czy też osuszane w natywnej krwistości, lecz prezentowane tak, jak zostały zarejestrowane, więc jeśli tylko coś tnie nasze uszy niczym rozpalony lancet, to tak właśnie miało to zabrzmieć i skoro sami po takowy repertuar sięgnęliśmy, to możemy mieć pretensję wyłącznie do siebie. Po raz kolejny Audio-Technica udowodniła, że jeśli chodzi o słuchawki dedykowane najbardziej wymagającym odbiorcom to z jej portfolio można czerpać pełnymi garściami a tytułowe ATH-ADX3000 pod względem swobody, iście holograficznej trójwymiarowości i rozdzielczości prezentacji śmiało mogą konkurować z planarną konkurencją. Dlatego też jeśli chcecie dać wytchnienie zmęczonemu karkowi a jednocześnie planujecie wielogodzinne słuchawkowe nasiadówki, to śmiem twierdzić, że szalenie trudno będzie Wam znaleźć godnego ATH-ADX3000 sparingpartnera. Marcin Olszewski Dystrybucja: Sieć Salonów Top HiFi & Video Design Cena: 3 999 PLN Dane techniczne Konstrukcja: Otwarte, dynamiczne, wokółuszne Średnica przetworników: 58 mm Pasmo przenoszenia: 5 - 45 000 Hz Max. moc wejściowa: 700 mW Skuteczność: 98 dB/mW Impedancja: 50 Ω Waga: 257 g (bez przewodu) Wtyki: A2DC Akcesoria: Odłączany przewód 3.0 m ze złoconym wtykiem 6.3 mm, walizka
  4. Choć zaokienna aura na to nie wskazuje a i pesymistyczne prognozy meteorologów o czających się tu i ówdzie arktycznych wirach mogą nieco pokrzyżować wyjazdowe plany, fakt nadchodzącej wielkimi krokami majówki jest niepodważalny, więc trudno się dziwić, iż co bardziej niecierpliwi już zaczynają ustawiać się w blokach startowych. Dlatego też jak co roku jednostki niewyobrażające sobie odstawienia muzyki nerwowo rozglądają się za akcesoriami takowy kontakt z ulubionymi dźwiękami zapewniającymi. Na listach zakupowych lądują wszelakiej maści bezprzewodowe głośniki i słuchawki począwszy od pełnowymiarowych modeli wokółusznych, po mieszczące się w małej kieszonce („watch pocket”) jeansów pchełki. I właśnie z ostatniej z ww. grup, dzięki uprzejmości Sieci Salonów Top HiFi & Video Design udało nam się pozyskać przeuroczo kompaktowe Audio-Technica ATH-CKS30TW+. Zwrócenie uwagi na nad wyraz mało absorbujące gabaryty naszych gościń nie wzięło się znikąd, bowiem nawet na tle operującej na podobnym pułapie konkurencji 30-ki są naprawdę mikroskopijne. Wystarczy bowiem wspomnieć, iż każda z „pchełek” waży zaledwie 4,5g a pełniące rolę dodatkowego magazynu energii etui 28g. Dlatego też decydując się na ich zakup warto zastanowić się, czy przypadkiem, zamiast zachowawczej czerni (jest jeszcze wersja semi-transparentna), nie rozważyć nieco bardziej rzucającej się w oczy zielonej opcji. W zestawie, oprócz samych słuchawek znajdziemy również przewód zasilający USB oraz zestaw gumek w czterech rozmiarach (XS, S, M i L). Od strony technicznej jest jeszcze lepiej, bowiem ATH-CKS30TW+ wyposażono 9mm i uzbrojono w nad wyraz szeroki wachlarz ułatwiających życie i poprawiających komfort użytkowania funkcji. Na pokładzie znajdziemy zatem redukcję hałasu ANC i to w wersji ze sprzężeniem w przód (od ang. feed-forward), Ambience Control i Talk-through, tryby korekcji dźwięku, alerty o braku zasięgu i funkcję pozwalającą na wskazanie ostatniej lokalizacji słuchawek (coś dla zapominalskich i roztrzepanych), funkcję Sidetone umożliwiającą użytkownikowi słyszenie własnego głosu podczas rozmów za pośrednictwem większości smartfonów. Z kolei miłośników filmów i gamingu ucieszy niska latencja a z rzeczy bardziej „fizycznych” konfigurowany panel dotykowy z regulowaną czułością działania dotyku, wodoodporność i pyłoszczelność na poziomie IP55. Warto również skomplementować funkcję Fast Pair, która z urządzeniami pracującymi pod kontrolą Androida działa wprost rewelacyjnie a sam proces odnajdywania i parowania słuchawek odbywa się błyskawicznie. W dodatku wzbogacono ją o multiparowanie, dzięki czemu możliwe jest szybkie przełączanie pomiędzy dwoma urządzeniami. Choć mało poważne gabaryty i „wesołe” umaszczenie przy bardzo niewygórowanej cenie mogą sugerować próbę złapania za oko i portfel mało wymagających odbiorców, to nie dajcie się zwieść pozorom, bowiem ATH-CKS30TW+z pomocą firmowej apki Audio-Technica Connect dosłownie kilkoma kliknięciami jesteśmy w stanie przemienić prawdziwe bestie. Tzn. żeby była jasność – już na standardowych, fabrycznych ustawieniach 30-ki grają zaskakująco dojrzale – z głębokimi niskimi tonami, soczystą średnicą i perlistą górą jasno dając do zrozumienia, że absolutnie nic w nich nie wskazuje na budżetowość. I to nawet na tak wymagającym materiale, jak brutalny „Mass VI” formacji Amenra, czy operujący w iście infradźwiękowych zakamarkach „Ghosts” 潘PAN. No i właśnie na tego typu ekstremach okazuje się, że nawet miłośnicy potężnych dawek najniższych składowych mogą znaleźć coś dla siebie, bo Audio-Technici nawet przez moment niczego nie próbują upraszczać, czy przycinać. Co jednak istotne pomimo swojej mocy i bezkompromisowości bas nie próbuje zawłaszczać średnicy, więc tej nie brak komunikatywności i swobody, choć uczciwie trzeba przyznać, iż zestrojono ją po cieplejszej, bardziej soczystej stronie neutralności. Czy to źle? Moim skromnym zdaniem absolutnie nie, gdyż po pierwsze doskonale służy to nie do końca referencyjnym nagraniom a po drugie sprawia, że nawet szeleszcząca 潘PAN nie męczy podczas dłuższych sesji. A jak wypada góra? Cóż, jeśli ktoś liczył na to, że chociaż tutaj Japończycy jeśli się nie potkną, to chociaż pójdą na skróty, to bardzo mi przykro, ale nic takiego nie ma miejsca. Jak już zdążyłem wspomnieć jest uroczo perlista i delikatnie ozłocona, więc nie tracąc nic a nic z rozdzielczości jednocześnie nie męczy i nie rani nazbyt podkreślonymi sybilantami, czy też psującymi przyjemność odbioru szklistością i ziarnistością. Niedowiarkom polecę nasiadówkę z Robertą Mameli, która m.in. na „'Round M: Monteverdi Meets Jazz” zapuszcza się w rejestry krytyczne dla rodowych kryształów a na 30-kach wypada wprost urzekająco. Efekty przestrzenne i gradacja planów oddawane są przez nasze bohaterki nad wyraz poprawnie, acz nienachalnie. Mamy zatem komfort obcowania ze źródłami pozornymi rozmieszczonymi przed nami a nie usilnie wpychanymi w naszą przestrzeń międzyuszną, lecz odbywa się to nad wyraz dyskretnie i naturalnie, bez próby oszołomienia słuchacza hektarami bezkresnej otchłani uaktywniającej się w momencie wciśnięcia play. Nie da się również ukryć, iż na głębię sceny wpływa nieco działanie ANC, jednak mając do wyboru delikatne przybliżenie dalszych planów przy niemalże absolutnej ciszy tła a niezbyt optymalne dla słuchu podgłaśnianie, by tylko zagłuszyć hałas ruchu ulicznego, bądź rozgardiasz panujący w zbiorkomie bez chwili zastanowienia i żalu wybieram pierwszą opcję. W ramach podsumowania pozwolę sobie jedynie (czysto subiektywnie) stwierdzić, że Audio-Technici ATH-CKS30TW+ nie mają absolutnie żadnych słabych punktów. Są bogato wyposażone, świetnie wykonane, bardzo wygodne i w dodatku grają na poziomie, jaki do niedawna zarezerwowany był dla konstrukcji za 3, bądź 4 razy tyle. Dlatego też jeśli do tej pory jeszcze nie zaopatrzyliście się w porządne TWS-y, to teraz właśnie jest ten moment i to właśnie do 30-ek powinniście się w trybie ekspresowym przymierzyć, bo drugiej takiej okazji może nie być. Marcin Olszewski Dystrybucja: Sieć Salonów Top HiFi & Video Design Cena: 379 PLN Dane techniczne Zastosowane przetworniki: 9mm Impedancja: 20Ω Pasmo przenoszenia: 5 - 20000 Hz Czułość: 110 dB/mW Wodoodporność i pyłoszczelność: IP55 Czas pracy: do 6,5h z ANC (17,5h z wykorzystaniem etui); do 7,5h bez ANC (20 godz. z wykorzystaniem etui) Waga: 4,5g (lewa/prawa), 28g (case)
  5. Fr@ntz

    Laudberg M1

    O ile w High-Endzie sky is the limit, czyli ceny już dawno poszybowały daleko poza Układ Słoneczny, tak w tzw. budżetówce da się zaobserwować zdecydowanie bardziej optymistycznie nastawiający do życia trend. Otóż okazuje się, iż wbrew pozorom i rozsiewanemu defetyzmowi o dramatycznym spadku jakości dostępnych na rynku towarów parafrazując szkoleniowców naszych boiskowych kopaczy nawet w segmencie zaskakująco niskich cen „nie ma słabych drużyn”. Po czym wnoszę? A po reprezentantkach do teraz zupełnie nieznanej mi marki Laudberg. Mowa bowiem o aktywnych i zarazem wszystkomających kolumnach podstawkowych M1, na których test serdecznie zapraszam. Prawdę powiedziawszy uzgadniając z dystrybutorem ww. marki dostawę tytułowych monitorków nie miałem absolutnie żadnych oczekiwań a jedynie pewne obawy, czy przypadkiem nie dotrze do mnie coś, co niezbyt przypomina obiekt widoczny w materiałach promocyjnych. No bo bądźmy szczerzy – za 900 PLN (bez złotówki) cudów spodziewać się nie wypada. A tymczasem M1-ki już od progu prezentują się podejrzanie dobrze. Pierwsze wrażenie? Śmiem twierdzić, że o niebo lepsze od lwiej części zdecydowanie bardziej utytułowanej i po wielokroć droższej konkurencji. Bowiem zamiast sypiącego się styropianu kolumny w estetycznym kartonie dodatkowo zabezpieczono piankowymi profilami, więc już sam unboxing pozytywnie nastraja. A dalej jest tylko lepiej – za sprawą wykonanych z MDF-u obudów same kolumny sprawiają bardzo solidne wrażenie, które potęgują okleinowane orzechem boczne ścianki (czyżby inspiracja włoskimi Chario?), atrakcyjne wzorniczo bryły, magnetycznie mocowane maskownice i bogactwo przyłączy. Do tego solidne, zabezpieczające tak przed przesuwaniem, jak i rysowaniem stopki, kompletny zestaw okablowania, zasilacz i estetyczny pilot zdalnego sterowania. Jednym słowem wszystko czego dusza zapragnie. Chociaż od razu zaznaczę, że przewód zasilający mógłby być tak przynajmniej o metr dłuższy, gdyż o ile w zastosowaniach desktopowych jeszcze jakoś da się wszystko rozplanować tak, by listwa zasilająca /gniazdko było w zasięgu Laudbergów, tak chcąc rozstawić M1-ki nieco szerzej np. na stoliku RTV może być „krótko”. Nieco uważniej przyglądając się naszym gościniom, po zdjęciu maskownic (które najdelikatniej rzecz ujmując dźwiękowi niespecjalnie służą, więc jeśli jest ku temu sposobność najlepiej zostawić je w spokoju w kartonie, z łatwością zauważymy całkiem pokaźne przetworniki na jakie zdecydował się producent. I tak, za reprodukcję góry odpowiada 3” kopułka tekstylna a średnicą i basem opiekuje się 6,5” mid-woofer. Z kolei na plecach jednostki głównej umieszczono oprócz ujścia kanału bas refleks intuicyjny panel przyłączeniowo-sterujacy z regulacją głośności, podstawową regulacją wysokich i niskich tonów, przyciskami umożliwiającymi nawigację oraz bogatym zestawem wszelakiej maści wejść. Do dyspozycji otrzymujemy bowiem HDMI ARC, USB (obsługa pamięci masowych), optyczne, koaksjalne, parę RCA oraz wyjście na drugą kolumnę w standardzie 5-pinowego DIN-a. Listę zamyka gniazdo zasilające DC. I jeszcze drobiazg. Otóż pod zaślepką czujnika IR ukryto niewielką diodę informującą swym umaszczeniem o stanie pracy kolumn oraz wybranym źródle. Co do bardziej smakowitych technikaliów, to niestety nic oprócz deklarowanej mocy 120W RMS i pasma przenoszenia 40Hz – 20kHz nie wiadomo, więc na otarcie łez pozostaje nam jedynie przyjąć do wiadomości, że w trzewiach zaimplementowano czuwające nad optymalizacją dźwięku DSP. Jak łatwo się domyślić kolumna „satelitarna” dysponuje jedynie portem BR i wejściem sygnałowym. A jak Laudberg M1 grają? W telegraficznym skrócie? Równie atrakcyjnie jak wyglądają. Potrafią bowiem zaoferować kawał potężnego dźwięku o zaskakująco satysfakcjonującej jakości. Nie silą się przy tym na jakieś tanie, kuglarskie sztuczki i próby udawanie bardziej audiofilskich aniżeli w rzeczywistości są. Góra jest komunikatywna i delikatnie zaokrąglona, przez co nawet na dość ofensywnych nagraniach nie powinna zbytnio ranić naszych uszu a jednoczenie nie sprawia wrażenia wycofanej, bądź wręcz przyciętej. Ot chociażby na „Personal Jesus” Niny Hagen słychać było zarówno natywną chropawość wokalu artystki, płaczliwość syczków, jak i dźwięczność gitarowych partii. Przy średnicy zatrzymam się dłuższą chwilkę, gdyż właśnie ten podzakres najdłużej po wyjęciu kolumn z kartonów „dochodzi” do pełni swoich możliwości, więc jeśli tylko mamy ku temu okazję dajmy mu czas na osiągnięcie właściwych walorów. Nie ma jednak co przesadzać, gdyż przynajmniej u mnie po ok.25-30h osiągnął pełną stabilność. A to w jego przypadku oznacza przyjemną mięsistość idącą w parze z lekkim faworyzowaniem rozgrywających się tamże wydarzeń. K.d. lang na „makeover” została nieco przysunięta do słuchaczy, podkręcona została zmysłowość jej partii a całość dyskretnie podryfowała w stronę karmelowej słodyczy z jaką zazwyczaj kojarzy mi się „Trav'lin' Light” Queen Latifah. Czy to źle? W żadnym wypadku, gdyż mając na uwadze segment w jakim operują tytułowe kolumny a tym samym „target” w jaki celują śmiem twierdzić, iż lwia część ich użytkowników karmić je będzie kontentem dostępnym na YouTube, bądź w co najwyżej Spotify, więc szanse na referencyjny pod jakościowo-realizatorskim względem wsad są nad wyraz znikome. A tak zazwyczaj otrzymamy dźwięk przyjemnie jedwabisty, delikatnie dosłodzony i mówiąc wprost bardziej atrakcyjny aniżeli moglibyśmy się spodziewać. Bas jest zaskakująco potężny, zróżnicowany i kontrolowany, więc nawet przy odsłuchu w 24 metrowym pokoju „The Beautiful Liar” X Ambassadors najniższych składowych nie brakowało. Ba, śmiem twierdzić, iż na tle naszych gościń większość podobnie, bądź nawet wyżej wycenionych wzbogaconych o subwoofer soundbarów nie ma za bardzo czym się pochwalić. A tu jest drajw, mięcho – soczysta tkanka, i choć kreska konturów prowadzona jest nieco grubszym mazakiem, to M1-kom udało się uniknąć zbytniej misiowatości i impresjonistycznego rozlania źródeł pozornych. Laudberg M1 przywracają wiarę w zdroworozsądkowe Hi-Fi dla przysłowiowego „Kowalskiego”. Są wzorowo wykonane, niezwykle atrakcyjne wzorniczo, bogato wyposażone i przede wszystkim świetnie grające, więc jeśli tylko nie zależy Wam na „modnej metce” z czym prędzej powinniście się nimi zainteresować. Marcin Olszewski Dystrybucja: Manta Producent: Laudberg Cena: 899 PLN Dane techniczne Moc RMS: 120W Pasmo przenoszenia: 40Hz – 20kHz Zastosowane przetworniki - Wysokotonowy: 3″ - Śrenio-niskotonowy: 6,5″ SNR ≥80dB Wejścia: - HDMI ARC - Optyczne - Koaksjalne - RCA - USB Łączność bezprzewodowa: Bluetooth 5.3 Zasilanie: 24V 2A Wymiary (W x G x S): 370 x 260 x 225 mm
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

                  wykrzyknik.png

Wykryto oprogramowanie blokujące typu AdBlock!
 

Nasza strona utrzymuje się dzięki wyświetlanym reklamom.
Reklamy są związane tematycznie ze stroną i nie są uciążliwe. 

 

Nie przeszkadzają podczas czytania oraz nie wymagają dodatkowych akcji aby je zamykać.

 

Prosimy wyłącz rozszerzenie AdBlock lub oprogramowanie blokujące, podczas przeglądania strony.

Zarejestrowani użytkownicy + mogą wyłączyć ten komunikat oraz na ukrycie połowy reklam wyświetlanych na forum.