O muzyce:
Pieprzyc znawcow i 'znawcow'!
Biedna Amerykanka o francuskich koneksjach regularnie zbiera baty od krytki choc jednoczesnie jest wciaz wymieniana w pierwszym szeregu dumnie wypietych piersi wielkich div jazzu.
O co chodzi?!?!?!?!?!?!
Podstawowe zarzuty powtarzaja sie:
1. Spiewa zbyt podobnie do Billy Holliday
2. Nie spiewa jazzu a powinna skoro to diva jazzowa.
W odpowidzi na zarzut pierwszy powiem, ze nie mam bladego pojecia, czy owa stylizacja jest stylizacja czy po prostu glos pani Peyroux 'tak ma'. Zgodnie zatem z teoria domniemanej niewinnosci zakladam, ze ona 'tak ma'.
Druga sprawa - repertuar. No tu nie ma juz jednoznaczej odpowiedzi. Madeleine ma w otoczeniu muzykow grajacych jazzowo - to fakt. Spiewa ujazzowione wersje piosenek folkowych czy generalnie z innego chlewika plus dla doprowadzenia do rozpaczy krytykow standardy jazzowe. A fuj! No i jak taka pania rozliczyc z roboty?
Osobiscie slucham jej plyt z tak zwana nieklamana przyjemnoscia i owa przyjemnosc stanowi o moim uwielbieniu dla tej artystki o silnie przecietnej urodzie.
Z zalet wymienie - kobieta nie nateza sie, jest soba. Zmieniajac wydzwiek standardow nie sili sie na oryginalnosc a raczej idzie w kierunku uproszczenia co zreszta nie zawsze wypada sensownie - patrz przerobka Cohena, ktora otwiera plyte. Takze po dobrej stronie ksiezyca postawie jej naturalna barwe glosu, nie naduzywanie mozliwosci strun glosowych, wrazenie rozmarzenia, nieobecnosci, kafejkowej zaslony dymnej z marihuany + opary alkoholu. Nie to, ze Madeleine wydaje sie byc uzalezniona jak Billy Holliday. Raczej znajduje sie w takim otoczeniu jako obserwator, turystka, panienka z dobrego domu, ktora wpadla w przelocie i na dodatek delikatnie cos zaspiewala bo jak widac na zdjeciach gitary nie wypuszcza z rak. Swietne.
O dźwięku:
Teraz beda peany. :-)
Nagranie wykorzystuje do granic wszelkie mozliwosci sprzetu co do rozciagniecia sceny w wszystkich mozliwych kierunkach. Jest baaaardzo gleboko i baaaardzo szeroko (wysokosci tym razem nie badalem :-)). Dzieki temu separacja instrumentow oraz ilosc 'czerni' czy 'ciszy' w tle jest ogromna. Sorry za takie egzaltowane slownictow ale wiem, ze sie rozumiemy. Takze pewne detale nagrania lechtaja audiofilskie podniebienie - jak pasaz na pianinku to klawiatura ma rozpietosc Steinwaya Rachmaninowa (jak wiadomo gral na najszerszym modelu) i dzwieki od wysokich do niskich przemykaja kaskada od prawej do lewej jak kot biegnacy po klawiszach. Impresyjne! Generalnie zas zespol towarzyszacy malo, ze wie co robi (naprawde) to jeszcze fantastycznie nagrany. Ta plyta ma klase rzadko spotykana nawet w topowym, akustycznym jazzie. Poklony arabskie dla pana, ktory nagrywal i miksowal (ma arabskie nazwisko ;-)