O muzyce:
Mamy rok 1970.Zaczyna się łabędzi śpiew grupy.5,6 i 7 lutego koncerty w bostońskim Tea Party Club ,w kwietniu wychodzi singiel str.a green manalishi, str.b world is harmony ,oba klasyki greenowskiego grania zwłaszcza pierwszy, który chodzi za mną już połowę życia.Póżniej album –then plays on-(zresztą wspaniały) i niestety zaczyna się drugi etap działalności zespołu , już bez jego twórcy,co prawda grenn wrócił na moment w czasie trwania amerykańskiej trasy ,ale ta już była trochę inna muzyka.
Przyznaję jestem z tych którzy cenią dokonania zespołu do 70r. Choć późniejsze albumy też znam i nawet mam tam jeden album ,którego będę bronić ,aż po grób :)
No ,ale czas wrócić do właściwego tematu live....,tak się składa ,że jako ‘rasowy’ rock fan miałem od dawna ułożoną liste albumów koncertowych i nie bardzo wierzyłem że cokolwiek się w niej może zmienić, tak ;)))
nadzedł rok 99 z potrójnym wydawnictwem live in boston – to było jak trzęsienie ziemi,układaną przez latka piramidkę ulubionych żywców szlag trafił ,a ja zaczynam się zastanawiac co jeszcze może znajdować się w przepastnych archiwach wytwórni i czy usłyszę to jeszcze za mojego życia.
Nie ma co czarować nie od dzis wiadomo, że grupa za greena to taki wzorzec brytyjskiego bluesowego grania(cokolwiek to znaczy ;) ),ale na tym koncercie przeszli samych siebie.Zagrali wszystkie swoje debeściaki nie tylko bluesowe ale i standarty rockendrolowe, green gitarą potrafi hartować stal –naprawdę- manierą gry przywołuje hendrixa,kirkwan genialnie go uzupełnia,ale też czasami można odnieść wrażenie że muzycy toczą ze sobą wojnę – szaleństwo i stoicki spokój-tak to mi się kojarzy ,spencer jak zwykle fenomenalnie naśladuje elmorea jamsa ,a sekcja mcvie i fleetwood przypomina rozpędzoną lokomotywę wystarczy posłuchać kilkudziesięciominutowych jamów, wydaje mi się ,że niektóre utwory spokojnie deklasują studyjnych klasyków – posłuchajcie- oh well,green manalishi,only you,underway po prostu fantazja.
Nie raz zastanawiałem się co jest potrzebne do tego aby dany koncert został nazwany kultowym ;doskonała dyspozycja muzyków,czas, miejsce,publika no i coś co można nazwać’iskrą bożą’ czyli sprzęgnięcie tych kilku elementów w jedną całość.Odsłuchując ten album można odnieść wrażenie,że pan green podpisał kontrakt z bogiem na te trzy dni lutego ‘rocku pańskiego 1970’.
To zaszaleje – pięć gwiazdek.
O dźwięku:
Tak,tutaj nie mam zadnych wątpliwości.Osoby posiadające wersje wcześniejsze niż r.99 tego koncertu o nazwach -madison blues live- czy -live in boston- mogą spokojnie pozbyć się tych albumów,mówie to z pełną swiadomościa, gdyż mam pierwszą ,a drugiej się pozbyłem.Remaster ‘snappera’ wyprzedza te wydawnictwa o całe lata świetlne,nie ma co mówic o porównaniach –jakichkolwiek.I pewnie właśnie tu był przyczynek tego że właśnie ten koncert był tak niedoceniany przez jakość dzwieku,która odrzucała.
Włączając płytę pierwsze na co zwróci uwagę osoba nawet mało znająca się na terminach np.:ja, audiofilskich to scena,dźwięk bez problemu zamienia pokój w club koło siebie prawie słyszymy głosy uczestników koncertu,każdego muzyka dobrze ‘widać’ czyt.słychać nic się nie zlewa,a co do nagrań gitar zwłaszcza greena to naprawde może się podobać czysto ,aksamitnie ,oj ciężko znaleźć tak nagraną płytę koncertową do roku70.
A może to wszystko zasługa HDCD :)
Cztery gwiazdki,ale jak pisałem do 70 r.ciężko znaleść wiele nagrań koncertowych o takiej jakości ,więc spokojnie powinna być max. ocena.